Jak być skutecznym przedsiębiorcą, nie rozpraszać się
i realizować udane projekty jeden za drugim

Czy żeby osiągać coraz więcej, trzeba coraz więcej pracować? Niekoniecznie. Chodzi raczej o to, żeby skupić się na tych rzeczach, które faktycznie posuwają nas do przodu.

Jak wybierać projekty, którymi warto się zająć? Jak radzić sobie z przeszkodami, które na pewno pojawią się po drodze? Rozmawiam o tym z Panią Swojego Czasu – Olą Budzyńską.

Uwaga, w rozmowie pojawiają się niecenzuralne słowa.

Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Projekt – brief
Jak przygotować się do projektu? Zapisz się do Klubu MWF i pobierz brief Chcę to 

3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu

  1. Ustal swoje cele biznesowe i jasne zasady, którymi się kierujesz. Będzie ci znacznie łatwiej selekcjonować pomysły na nowe projekty.
  2. Uwolnij się od przeświadczenia, że jesteś niewolnikiem swojej firmy. Firma ma służyć tobie, a nie odwrotnie.
  3. Dobieraj sobie współpracowników w sposób przemyślany. Siła zespołu tkwi w różnorodności i uzupełniających się talentach. Pozwala to przewidzieć wiele problemów i ich uniknąć lub być na nie lepiej przygotowanym.

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Olu, jesteś osobą, która nie narzeka na brak pomysłów. W jaki sposób je selekcjonujesz i wybierasz właśnie te, które warto rozwijać?

Ola Budzyńska: Faktycznie, obecnie na brak pomysłów nie narzekam, chociaż przez długi czas byłam przekonana, że ja w ogóle nie jestem kreatywna i nie potrafię wymyślić nic ciekawego. W korporacjach, w których pracowałam, kreatywność polegała na tym, że grupa osób zbierała się w jednej sali i prześcigała się w rzucaniu pomysłami. Ja w takich warunkach nie potrafiłam nic wymyślić, ale pomysły same zaczęły do mnie przychodzić, odkąd prowadzę własny biznes.

Rozpoczynając działalność jako Pani Swojego Czasu miałam bardzo wyraźną wizję tego, jak ja chcę prowadzić swój biznes oraz jak go prowadzić nie chcę. Wcześniej pracowałam bardzo dużo i postanowiłam to zmienić. Jak zatem selekcjonuję pomysły? Głównym kryterium jest to, czy dany pomysł wpisuje się w moją wizję prowadzenia biznesu, a także życia prywatnego, rodziny i czasu wolnego.

Głównym kryterium selekcji jest to, czy dany pomysł wpisuje się w moją wizję prowadzenia biznesu

Mam ustalone swoje godziny pracy i tego się trzymam. Nie pracuję po godzinie 15:00 i w weekendy. Kiedy więc otrzymuję jakąś propozycję, pierwsza moja myśl brzmi: czy będę to musiała realizować po godzinach? Zawsze biorę również pod uwagę czasochłonność oraz energochłonność danego projektu. Niedawno napisałam, że „wolę być szczęśliwa niż ambitna”. Nie lubię się przepracowywać.

Oczywiście istnieje szereg innych kryteriów takich jak to, czy w ogóle znajdą się chętni na dany produkt. Zdarzyło mi się zrealizować kilka pomysłów bez przebadania rynku – utopiłam w nich sporo pieniędzy i straciłam czas.

A co w przypadku, kiedy masz kilka projektów, podobnych pod względem podanych wcześniej kryteriów? Co przeważy szalę?

Wszystko zależy od celów, jakie sobie postawię na dany okres, a stawiam cele kwartalne i roczne. Jeśli mam do wyboru kilka projektów, wtedy wybieram ten, który najszybciej doprowadzi mnie do osiągnięcia celu.

Mam specjalną, bardzo długą listę, na którą wpisuję pomysły na produkty. Nie przejmuję się jednak tym, że ilość pomysłów realizowanych jest mniejsza od ilości projektów, jak ja to mówię, „na parkingu”. Nie lubię żyć złudzeniami i realnie podchodzę do rzeczywistości. Nie dramatyzuję więc, że np. dziś jestem tutaj na prelekcji, a nie w Krakowie. Mam jednego męża i nie płaczę, że nie mam pięciu innych, więc jak realizuję jeden projekt to reszta musi poczekać. A czekają ze względu na różne kryteria, zależnie od aktualnych celów. Może to być budowanie społeczności, rozwój zespołu, chęć poszerzenia wiedzy czy, po prostu, kasa. A jeśli mam wiele projektów, które prowadzą mnie do tego samego celu, to myślę: „no dobra, ale który szybciej?”.

Jestem w stanie wyobrazić sobie, że masz ten „parking”, z którego wybierasz projekty i je realizujesz. Ale jak sprawiasz, że udaje ci się skupić tylko na tym jednym projekcie w jednym czasie? Czy masz to w genach, w głowie, czy w jakiś specjalny sposób zorganizowałaś sobie miejsce pracy?

Na pewno nie jest to cecha wrodzona, bo ja również ulegam rozpraszaniu, jak każdy. Natomiast mam pewne zasady, według których działam. Wiele moich produktów opartych jest o treść pisaną. Zakładam wtedy przedział czasowy, kiedy siadam i piszę. Nie czekam na wenę, bo w nią nie wierzę. Po prostu działam – raz lepiej, raz gorzej.

Nie czekam na wenę, bo w nią nie wierzę. Po prostu działam – raz lepiej, raz gorzej

Gdy pracowałam jeszcze jako trenerka, zostałam kiedyś z hukiem wyrzucona z korporacji, z dwóch powodów. Po pierwsze, przeklęłam na szkoleniu, co uraziło młodych uczestników. A po drugie, powiedziałam im, że „multitasking to bullshit”. Pech chciał, że multitasking był jedną z głównych wartości tej firmy. Moja wina w tym, że się z tym nie zapoznałam, bo wtedy w ogóle bym dla nich nie pracowała. Ja po prostu nie wierzę, że można robić piętnaście rzeczy naraz i że tych piętnaście rzeczy będzie zrobionych dobrze.

Przeczytałam niedawno wypowiedź jednej z osób słynących w internecie z kreatywności. Stając w obronie multitaskingu człowiek ten wyjaśnił, że nie jest w stanie skupić się na jednym zadaniu… przez dwanaście godzin. A przecież nie o to w tym chodzi! Ja też nie mogłabym pracować nad jednym zadaniem przez dwanaście godzin.

Podchodząc do tematu technicznie – nie mam żadnego problemu z odcięciem się od świata (w co niektórzy nie wierzą, ponieważ jestem osobą mocno udzielającą się online). Kiedy coś robię to zamykam wszystko inne. Firmę prowadzę również w taki sposób, żeby nic mnie nie rozpraszało. Na przykład do naszej firmy i do mnie nie da się dodzwonić. Kolejny raz podkreślę, że po to zakładałam swój biznes, żeby pracować tak jak ja chcę, a nie tak, jak chcą moi klienci. Strukturę firmy tworzę w taki sposób, żeby to było możliwe.

Mam też taki układ ze swoim zdalnym zespołem, że kiedy skupiam się na danym projekcie, to nie ma mnie dla nikogo. Zaznaczam wyraźnie swoją dostępność i wymagam przestrzegania tej zasady. Są dwa wyjątki: pożar (u mnie, nie u nich – ze swoimi muszą sobie radzić) oraz hasło „Pani Swojego Czasu w tym momencie bankrutuje”. Poza tym absolutnie nie wolno mi przeszkadzać, mam wyłączone wszystkie media, wyciszony telefon i wyłączone wszystkie komunikatory. Instalując nową aplikację zawsze zaznaczam brak zgody na powiadomienia. Mnie to rozprasza, mi to przeszkadza, a potrzebuję pełnego skupienia.

Jeśli chodzi natomiast o pracę kreatywną, to mam takie dwa sposoby. Pierwszy etap dla zadania długofalowego (np. trwającego 3 miesiące), to znalezienie codziennie 1-2 godzin na pracę nad nim, poza pozostałymi zadaniami na dany dzień.

Czy robisz to na początku czy na końcu dnia? Czy nie ma to znaczenia?

Staram się, żeby to było rano, ale podchodzę do tego elastycznie. Kiedy mam już zrobionych 50-60% zadań z tego projektu to „wyrywam” tydzień lub dwa i mnie po prostu nie ma. To znaczy, że nie robię w tym czasie nic innego. Pracuję 5-6 godzin dziennie tylko nad tym projektem. Z jednej strony jest to fajne, bo mogę się wtedy maksymalnie skupić i zebrać całość pracy wykonywanej tymi godzinnymi odcinkami. Z drugiej strony jest to jednak bardzo wyczerpujące. Dobrze, że nie sprzedaję produktów zaraz po ich napisaniu, bo przez jakiś czas potem nie mogę na nie patrzeć.

Kolejna sprawa jest taka, że moja rodzina też jest do takiego stylu pracy przyzwyczajona. Oni wiedzą, że kiedy intensywnie nad czymś pracuję, to wtedy nie sprzątam, nie gotuję i mam się cieszyć ze smażonej cebuli przygotowanej na obiad przez męża.

Powiedziałaś, że klienci muszą podporządkować się twojemu sposobowi pracy. Pewnie każdy by tak chciał, ale nie każdy jest Panią Swojego Czasu. Czy działałaś tak od samego początku, czy dopiero po wyrobieniu sobie pozycji?

To jest częsty zarzut, który słyszę. Że ja mogę sobie na to pozwolić. Ale robiłam tak od pierwszego dnia istnienia Pani Swojego Czasu. Wcześniej byłam na każde zawołanie, totalnie zero asertywności, zero własnych zasad. Zaniedbywałam rodzinę i swój czas wolny. Nasza pani pediatra była bardzo zdziwiona, kiedy z chorymi dziećmi przyszłam ja, a nie, jak zwykle, mój mąż. Zdarzało się, że kiedy wracałam wcześniej do domu, to dzieci z rozpędu wołały do mnie „tato!”. Miałam ten kontrast, więc wiedziałam, że albo zbuduję biznes na swoich zasadach i on będzie tak funkcjonował, albo będę robić coś innego.

Wiedziałam, że albo zbuduję biznes na swoich zasadach, albo będę robić coś innego

Oczywiście miałam stare nawyki. Otrzymałam kiedyś propozycję poprowadzenia szkolenia dla pewnej firmy, już jako Pani Swojego Czasu. Zostałam poproszona o rabat „po znajomości”. W pierwszym odruchu chciałam go oczywiście udzielić, byleby tylko to szkolenie poprowadzić. Wtedy olśniło mnie i pomyślałam: „Budzyńska, co ty robisz? To w końcu twój biznes, możesz robić cokolwiek, nie masz przecież szefa!”. Skasowałam odpowiedź i napisałam: „Droga Jolu, dziękuję, to świetna propozycja itd., ale mam taką zasadę, że nie negocjuję swoich cen”. Enter. Wyślij.

Byłam przekonana, że nic z tego nie będzie, że to spaliłam. A ta firma się zgodziła! Po szkoleniu dowiedziałam się, że po otrzymaniu mojej wiadomości pani prezes zebrała cały trzynastoosobowy zespół w sali konferencyjnej, przeczytała im tego maila i powiedziała: „Od dziś, kiedy klienci proszą was o negocjację ceny, to macie im tak odpowiadać”.

Wtedy miałam już jasny dowód na to, że tak się da. Ale od samego początku informowałam klientów firmowych, że: 1) podczas prezentacji zdarza mi się przekląć, 2) sprawdzam i często wytykam błędy w zarządzaniu sobą w czasie w danym przedsiębiorstwie, 3) dbam o równouprawnienie kobiet, także w kwestiach finansowych, 4) nie stosuję się do dress code’u. Co prawda większość firm odpowiada, że w takim razie znajdą kogoś innego, ale jest to dla mnie OK.

Zasady budowania własnego biznesu przypominają mi te stosowane w lotnictwie. Byłam kiedyś stewardessą w arabskich liniach lotniczych i tam uczono nas, że każda nowa procedura została stworzona po tym, jak gdzieś rozbił się samolot. Ktoś czegoś nie przewidział. Tak samo jest w biznesie – część spraw koryguje się po prostu na bieżąco.

Czytam teraz książkę Plemię mentorów Tima Ferrissa, która ma bardzo specyficzny format. Jest to zestaw takich samych pytań zadanych wielu specjalistom, ekspertom i mentorom w swoich dziedzinach. Bardzo męczące do czytania. Ale co jest ciekawe? Na pytanie „Co byś poradził studentowi, który dopiero wchodzi na ścieżkę kariery?” padają odpowiedzi, które wręcz się wykluczają. Ktoś radzi: „Rób to!”, a ktoś inny: „Broń Boże tego nie rób!”.

Mówię o tym dlatego, ponieważ na początku swojej drogi byłam przekonana, że sukces osiągnę, podążając za jednym wybranym wzorem. Dziś wiem, że jest naprawdę mnóstwo sposobów i ścieżek na dojście do danego celu. Możemy sobie wybrać coś, co będzie u nas działać. I tu wracamy do tego, że ja nie chcę pracować dużo.

Żeby zebrać materiały do pracy magisterskiej, Ola Budzyńska wyjechała w Himalaje
Żeby zebrać materiały do pracy magisterskiej, Ola Budzyńska wyjechała w Himalaje

To zdjęcie zrobiłaś w Himalajach. Widać na nim tabliczkę z napisem „Droga na Mount Everest”. Chciałem je pokazać, bo dotyczy komplikacji i przeszkód, jakie czasem pojawiają się na naszej drodze. Co robisz, gdy spotykasz takie bariery?

Powiem może najpierw, dlaczego znalazło się tutaj akurat to zdjęcie. Kiedy byłam na czwartym roku studiów socjologicznych, musiałam wybrać temat pracy magisterskiej. Większość osób decydowała się na modny wtedy marketing polityczny, co mnie bardzo nudziło. Długo głowiłam się nad tym, jak pożenić to, co lubię robić, czyli chodzenie po górach, z socjologią. W końcu mój mąż, matematyk teoretyk, który specjalizuje się w wymyślaniu pomysłów (najczęściej totalnie „od czapy” i nie do zrealizowania), powiedział: „Napisz o Szerpach”.

Szerpowie to ludność, która mieszka w Himalajach i pomaga wnosić bagaże na Mount Everest. Musicie jednak pamiętać, że w 2003 czy 2004 roku nie było, i chyba nadal nie ma, żadnych polskich publikacji naukowych na ten temat, nie było żadnych specjalistów w tej dziedzinie. Nie były to czasy Google’a i internetu. Jedyne materiały, jakie wtedy mogłam zdobyć/przeczytać/skserować, były dostępne w London School of Economics. Problem był tylko taki, że ja nie miałam wtedy pieniędzy. Na studiach byłam tak biedna, że jadłam makaron z mielonką, który udawał spaghetti bolognese.

Kiedyś zobaczyłam, że linie lotnicze z Bahrajnu na Bliskim Wschodzie szukają stewardess i wtedy wszystko mi się połączyło. Chciałam polecieć na rok, pracować jako stewardessa i odłożyć trochę pieniędzy. Później na bilecie pracowniczym (za równowartość 10% ceny) polecieć do Nepalu i zamieszkać w base campie razem z Szerpami. Wszystko to zrealizowałam.

Ola Budzyńska jako stewardessa w arabskich liniach lotniczych
Ola jako stewardessa w arabskich liniach lotniczych

Są zadania, które zrealizuję, mimo że wiem, że będzie to problematyczne i że zajmie mi dużo czasu. Mam na przykład zajebistą wizję na Panią Swojego Czasu. Może zabrzmi to nieskromnie, ale w perspektywie 20 lat to będzie coś wielkiego. Jednocześnie mam świadomość tego, że potrzeba mi tych 20 lat. Nie zamierzam i nie potrzebuję tego przyspieszać. W związku z tym realizuję to krok po kroku.

Wracając do problemów – po powrocie do Polski zatrudniłam się w jednym z czterogwiazdkowych hoteli w Krakowie. Zaczynałam jako recepcjonistka, potem awansowałam i, jako kierowniczka zmiany recepcji, co tydzień w poniedziałek byłam wzywana do szefa hotelu na tzw. minutki.

W pierwszym odruchu człowiek chciał się poskarżyć na wszystkie problemy, które się pojawiały, na trudnych klientów itd. Tak się jednak złożyło, że to była francuska sieć hotelowa i szefem był Francuz, na dodatek korporacyjny. Słowo „problem” było więc zakazane i musieliśmy mówić, że mamy „wyzwania”. Do dziś nie lubię korporacyjnego bełkotu, jednak zorientowałam się wtedy, że ja właśnie tak podchodzę do problemów. Zastanawiam się, co można z nimi zrobić. Albo decyduję się nic nie robić, bo być może ktoś inny wymyśli dobre rozwiązanie.

Dobrą strategią jest tworzenie zespołu ludzi na zasadzie uzupełniających się talentów

Dobrą strategią jest tworzenie zespołu ludzi na zasadzie uzupełniających się talentów. Ja mam bardzo wysoko talent Optymizm – zawsze wierzę, że wszystko będzie dobrze. To jest cudowny talent, tylko bywa problematyczny przy projektach. Kiedy piszę do dziewczyn na Slacku, jaki mam wspaniały pomysł, to ja już myślę o świetlanej przyszłości tego projektu. Nawet o zdjęciach, które zadowolone klientki wrzucą z danym produktem na Instagram.

Na szczęście mam też w zespole Justynę, która talent Optymizm ma skrajnie nisko, ale ma bardzo wysoko talent Rozwaga, czyli taki, który ja nazywam roboczo „szukanie dziury w całym”. Ale dzięki temu talentowi nie wchodzimy w głębokie g… w niektórych sytuacjach, ponieważ możliwe do wystąpienia problemy naświetlamy i analizujemy zespołowo. A kiedy one się pojawiają, to mamy już przygotowaną strategię.

Pytania od publiczności

Pytanie do Oli i Marka: ile czasu zajęło wam przejście, transformacja, od korporacji do własnej działalności?

Ola: Ja odpowiem bardzo szybko, ponieważ zaczynałam działać z bardzo konkretnym celem. Powiedziałam sobie wprost – ciągnę bycie trenerką dla korporacji i rozwój Pani Swojego Czasu do momentu, gdy dochody z PSC nie osiągną 80% moich dotychczasowych dochodów. Stało się to po roku, wtedy powiedziałam „bye”. Mój szef, uprzedzony wcześniej o tych planach, na początku mnie wyśmiał – nie wierzył w biznes online i że to może się udać.

Marek: Ja powiem tylko tyle, że nie byłem tak rozsądny jak Ola. Zwolniłem się z firmy i dopiero wtedy zacząłem swoją działalność, od zera. Nie wiem jak przeżyłem ten pierwszy rok.

Pytanie do Oli: co będzie za 20 lat, kiedy wszystko potoczy się zgodnie z planem dla Pani Swojego Czasu?

Ola: Uprzedzam, że to nie jest plan biznesowy, tylko wizja. A wizja jest taka, że za 20, a może raczej 40 lat, Pani Swojego Czasu będzie miała sieć punktów w całej Polsce. Widzę wtedy siebie jako starszą panią z burzą siwych włosów, z czerwonymi okularami, w butach na czerwonych koturnach (jeśli jeszcze będę w stanie je nosić) i dłońmi przyozdobionymi w dużą ilość biżuterii. Będę jeździć i przecinać wstęgi na otwarciu kolejnych punktów. To jest moja wizja!

Marek: To jest trochę podobne do mojej wizji. Kiedy byłem mały i zapytano mnie, kim chcę być jak dorosnę, to odpowiedziałem: „Emerytem, jak mój dziadek, bo on siedzi w domu i listonosz przynosi mu kasę”.

Pytanie do Oli: co ma zrobić osoba, która chciałaby wprowadzić np. jakiś produkt online, ale oprócz tego prowadzi bieżącą obsługę klientów indywidualnych i firmowych? Jak się zorganizować, kiedy nie można powiedzieć stałym czy tymczasowym klientom, że „teraz przez 3 miesiące mnie nie ma, bo skupiam się na nowym projekcie”?

Ola: Ja właśnie tego nie rozumiem – dlaczego moje klientki, kiedy mówię, że muszę się skupić na danym projekcie, odbierają to tak, że muszę się na tym skupić przez 8 godzin dziennie. Jeśli chcesz stworzyć, powiedzmy, wzór umowy, to musisz wyznaczyć sobie na to codziennie daną ilość czasu (np. 10, 20 albo 30 minut) i tego się trzymać. Gdyby ktoś w tym czasie zadzwonił – trudno, oddzwonisz później.

To jest tak, jak z chodzeniem do toalety – zazwyczaj nie zabierasz tam ze sobą telefonu. Chociaż ostatnio coraz częściej słyszę, że niektórzy tak robią, bo „a nuż zadzwoni klient”. To mnie przeraża, te złe nawyki, jakie mamy. Podobnie jest z wiadomościami: są osoby, które nie potrafią pracować z zamkniętą skrzynką mailową ze strachu, że ich coś ominie. Ale to jest tylko 10 minut!

Marek: Jedna wymówka, jakiej zawsze możecie użyć i wyłączyć się na dwie godziny bez problemu, jest taka: „Przepraszam, że nie odebrałem, ale byłem na spotkaniu”.

Ostatnie pytanie do Oli: powiedziałaś, że nie pracujesz po godzinie 15:00. Wielu z nas ma taki odruch, nawyk szybkiego odpisywania na maile wieczorem, czasem tuż przed snem. Ile godzin dziennie ty pracujesz?

Sześć.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.