Odporność na krytykę – jak nie przejmować się tym,
co inni myślą i mówią na nasz temat

Niedawno, pod koniec roku szkolnego, przeglądałem wypracowanie mojej córki. Niektóre zdania i słowa nauczycielka podkreśliła różnymi kolorami i dopisała komentarze do poszczególnych kolorów:

  • różowy – Używasz wielu ciekawych konstrukcji w zdaniach, brawo!;
  • zielony – Podoba mi się ten fragment;
  • żółty – Świetnie dobrane słownictwo i obrazowy język;
  • pomarańczowy – Duża różnorodność spójników.

Pod spodem było jeszcze wskazówka: Pamiętaj, żeby po napisaniu przeczytać całość i sprawdzić, czy użyłaś właściwych czasów.

Kiedy ja chodziłem do szkoły, nauczyciele stosowali tylko jeden kolor – czerwony. I zaznaczali wyłącznie błędy. Podejrzewam, że u ciebie było podobnie. Może dlatego bycie ocenianym kojarzy nam się od dziecka z ujawnianiem pomyłek i niedociągnięć.

Niektórzy nigdy z tego nie wyrastają. Boimy się krytyki i opinii innych na nasz temat. Do tego stopnia, że czasem powstrzymuje nas to przed działaniem: publikowaniem w internecie, założeniem firmy czy budowaniem własnej marki osobistej.

Jak sobie z tym radzić?

Postanowiłem zadać to pytanie osobie, która otwarcie mówi, że miała podobny problem. Długo czuła się nieakceptowana i miała wrażenie, że nikt jej nie lubi.

Dziś trudno w to uwierzyć, bo jest jednym z najchętniej śledzonych twórców w polskim internecie. Jej kanał na YouTubie obserwuje ponad 360 tys. osób, jej książka Grama to nie drama to najbardziej rozchwytywany podręcznik do angielskiego w Polsce. Kto to taki? Oczywiście Arlena Witt.

Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Jak zwiększyć pewność siebie
25 sposobów na zwiększenie pewności siebie. Zapisz się do Klubu MWF i pobierz PDF Chcę to 

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Powiedz – zaskoczę cię pytaniem – co ostatnio czytałaś?

Arlena Witt: Myślę, że jest to bardzo nietypowa książka – zaczęłam ostatnio czytać Biblię.

No, to tego tytułu jeszcze nie było. No, proszę! I co cię w tej książce pociąga?

Powiem szczerze, że jeszcze nie za wiele przeczytałam, bo nie mam zbyt wiele wolnego czasu, ale stwierdziłam, że bardzo dużo osób się na temat Biblii wypowiada i jestem ciekawa, ilu z nich faktycznie przeczytało ją w całości. Ja nie chcę być taką osobą, która mówi o czymś, o czym nie ma pojęcia, więc stwierdziłam, że sobie ją przeczytam.

Rozumiem, że wersję do czytania, nie audiobooka.

Czytam wersję papierową, dlatego że robię w niej sobie notatki, zaznaczam interesujące mnie fragmenty, czasami znajduję bardzo zaskakujące rzeczy. Nawet na samym początku, w Księdze Rodzaju, jest taki wers, który mówi o tym, że przy stworzeniu świata Bóg mówi człowiekowi: „będziesz się posilał tymi wszystkimi roślinami” i nie wspomina o tym, że powinniśmy jeść zwierzęta, czyli może chodzi o to, że powinniśmy być wegetarianami. Więc znajduję sobie takie smaczki, o których raczej się nie mówi.

Aha, no, proszę! To ciekawe. Ale zaprosiłem cię dzisiaj nie do rozmowy o Biblii, chociaż tam pewnie też znajdą się jakieś takie cytaty, które można by było podłączyć do rozmowy o byciu ocenianym. Będziemy o tym rozmawiać nie tylko dlatego, że jako nauczycielka masz to w praktyce, ale też dlatego, że mówisz otwarcie o tym, że jako nastolatka miałaś różnego rodzaju kompleksy, że przeszłaś psychoterapię. Mówiłaś o tym między innymi na swoim vlogu, mówisz o tym w różnych rozmowach i widziałem sam na własne oczy, kiedy się spotkaliśmy w Gdańsku, a ty rozmawiałaś z ludźmi, którzy do ciebie podchodzili, jak bardzo ta wiedza pomaga innym. To, że ty o tym mówisz, w taki właśnie przystępny sposób, usuwa taki stygmat związany z psychoterapią: „Aha, był u psychiatry, znaczy – świr”.

Zanim przejdziemy dalej, myślę, że to pierwsza sprawa, od której chciałbym zacząć. Kiedy patrzy się na ciebie dzisiaj, to wygląda jak fanaberia: jest fajna, atrakcyjna, inteligentna, ładna dziewczyna, która odniosła sukces – to Ty! – i opowiada, że była na psychoterapii. Po co?

Po co? No właśnie po to! Żeby pokazać, po pierwsze, żeby ludzie nie myśleli, że ja taka jestem od zawsze, że ja się taka urodziłam, że to los mi sprzyja albo jakieś szczęście, opatrzność, Bóg, w cokolwiek chcemy wierzyć, tylko że to jest efekt między innymi mojej pracy i pracy mojego terapeuty.

Wydaje mi się, że to daje taką nadzieję właśnie wszystkim tym ludziom, którzy mają jakiś problem ze sobą, nie wierzą w siebie, mają kompleksy, boją się tego, co o nich pomyślą inni, mają poczucie, że źle się urodzili albo w jakiś sposób życie im nie sprzyja i rzuca im kłody pod nogi. Są takie rzeczy, które można z tym zrobić i właśnie terapia może być takim sposobem na poprawienie swojego życia.

To brzmi tak trochę coachowo i banalnie, bardzo nie lubię takich coachowych gadek, ale wiem na swoim przykładzie, że to da się zrobić, i mi też się dzisiaj nie chce wierzyć w to, jak sobie pomyślę, jaką byłam kiedyś osobą.

A jaką byłaś osobą?

Jako nastolatka byłam bardzo samotna, bardzo zależało mi na tym, żeby mieć kolegów i koleżanki, nie miałam prawdziwej przyjaciółki, więc nie miałam się z kim umówić do kina. Nie lubiano mnie w szkole, bo miałam bardzo dobre oceny, a w mojej szkole – szczególnie podstawowej – nie nauczono nas – bo myślę, że to jest rola nauczycieli – pracować w grupie jako całość, wspierać się wzajemnie i cieszyć się wzajemnie swoimi sukcesami.

Cały czas stawiano nas obok siebie i mówiono: „Zobaczcie: ten jest lepszy, ten jest lepszy”. Ja byłam jeszcze o rok młodsza, bo poszłam o rok wcześniej do szkoły i czasami nauczycielka potrafiła na głos powiedzieć całej klasie, kiedy dostałam np. najlepszą ocenę ze sprawdzianu: „Zobaczcie! Arlena jest rok młodsza, a napisała najlepiej z was wszystkich”.

„…wy głąby!”

No to ja już w tym dniu nie miałam żadnej koleżanki. To jeszcze pogłębiało różnice między nami. Zamiast wprowadzać atmosferę wzajemnego wsparcia, to oni wprowadzali cały czas rywalizację, bo myśleli, że to jest dobre, bo my się będziemy tak motywować, że będziemy się ze sobą ścigać.

Myślę, że to wchodzi potem ludziom w krew i cały czas ścigają z innymi, bo ciągle chcemy być lepsi, chcemy być bogatsi, mądrzejsi, ładniejsi, piękniejsi od innych, zamiast pomyśleć: „Ale ja chciałbym być najlepszy, jaki ja mogę być” – po prostu chcę być najlepszą wersją siebie, obojętnie jaka jestem w porównaniu do innych.

I odkąd przestałam o tym myśleć, porównywać się do innych, to mi się tak łatwo żyje. Jak o tym opowiadam, to właśnie chciałabym, żeby wszystkim się tak łatwo żyło jak mnie, bo wtedy po prostu ludzie byliby szczęśliwi i świat byłby piękniejszy.

A dlaczego tak jest, że przejmujemy się tym, co inni o nas mówią?

Ja nie jestem specjalistą, bo nie jestem psychologiem, ale trochę czytałam też o tym i to jest podobno taki biologiczny mechanizm w nas, że chcemy być częścią społeczności, że człowiek to nie jest samotnik, to nie jest ktoś, kto żyje sobie w jaskini. Są tacy ludzie – oczywiście – którzy lubią samotność, ale tak ogólnie rzecz biorąc, człowiek jest taką istotą, która potrzebuje wsparcia grupy.

Zresztą z tego powodu też mężczyźni nie pytają o drogę, jak gdzieś jadą i się zgubią. Bo jak facet szedł na polowanie do lasu, to nie pytał innego faceta o drogę albo gdzie znaleźć jakieś zwierzę, bo wiedział, że ten inny facet nie zdradzi mu tej tajemnicy. Faceci są dla siebie konkurencją, bo albo ty zabijesz jelenia, albo twój sąsiad zabije jelenia, więc lepiej z nikim w ogóle nie gadać, tylko szukać samemu.

Kobiety w tym czasie, kiedy faceci polowali, siedziały w domach i zajmowały się dziećmi i one sobie wzajemnie pomagały, dlatego musiały się komunikować ze sobą. I dlatego kobiety mają tak fantastycznie wykształcone umiejętności komunikacji, lubią pytać o radę, lubią porównywać, lubią mówić: „A twoje dziecko to ile miało miesięcy, jak zrobiło pierwszy kroczek?”, „A moje to jedenaście, to nie wiem, czy to nie za późno” i tak cały czas żyją jakby wspólnie, jakby to była jedna wielka rodzina. I w sumie nie pamiętam, od czego zaczęłam mówić?

Od tego dlaczego się przejmujemy tym, co inni mówią na nasz temat.

No, właśnie! No i przez to, że my żyjemy w społeczeństwie i mamy taką potrzebę, to nie chcemy się wyróżniać, chcemy pasować do tego społeczeństwa. Dlatego cały czas pytamy się innych, jakie lubią filmy, jakiej słuchają muzyki. Na pierwszej randce też zwykle rozmowa dotyczy tego, w czym jesteśmy podobni. I te podobieństwa nas przyciągają do siebie, bo jeżeli jesteśmy zupełnie inni, to wydaje się, że nie będziemy mieli o czym rozmawiać albo nie będziemy mieli, jak spędzać ze sobą czasu, bo lubimy zupełnie coś innego. Więc to jest naturalne, tylko nie powinniśmy tego oceniać.

Czy jeśli ktoś słucha Mozarta, to jest lepszy ode mnie? Nie! On po prostu woli Mozarta, kropka. To, że ja wolę disco-polo, to nie znaczy, że jestem gorszym człowiekiem, po prostu mam inny gust i tyle. Ja się tym właśnie staram kierować w życiu tym, że ja lubię to, co lubię, rozumiem i akceptuję to, że inni lubią coś innego. I niech sobie lubią, bo mi to w niczym nie przeszkadza. I tylko po prostu wzajemnie sobie nic nie narzucajmy.

Więc jeżeli ja, załóżmy, lubię to disco-polo, no to nie będę teraz jechać autobusem i na głośniku grać go dla wszystkich, bo to ja je lubię, ja nie wiem, czy ktoś inny też je lubi. Jeżeli nie wiem, to mogę zawsze się zapytać: „Czy będzie państwu przeszkadzać, jeśli….”? Wiesz, to jest takie bycie świadomym tego, że nie jesteśmy sami na tym świecie.

Tak, właśnie zastanawiam się nad taką rzeczą: słuchacze Małej Wielkiej Firmy to w dużej mierze przedsiębiorcy i przedsiębiorcom się powtarza: „słuchaj swoich klientów”, „wsłuchuj się w ich głos”, „rób to, co oni mówią”, „kieruj się ich opiniami”, więc może to dobrze, że bierzemy sobie do serca to, co mówią inni? Czyli kiedy się tym przejmować i rzeczywiście stosować się do tego, czego inni od ciebie chcą, a kiedy można się od tego odciąć?

Kiedy mówię o tym, że nie przejmuję się tym, co o mnie mówią inni, to nie znaczy, że mam to kompletnie w nosie. Bo ważne jest dla mnie zdanie czy odczucia bliskich dla mnie osób.

Ja może mniej działam jako przedsiębiorca, bardziej jako twórca internetowy. Gdy czytam komentarze pod moimi filmami czy pod innymi treściami w mediach społecznościowych, są takie, z którymi się zgadzam i takie, z którymi się nie zgadzam, są takie, które prezentują jakieś zupełnie nowe spojrzenie, coś, o czym wcześniej nie pomyślałam.

Myślę, że najważniejsze jest tutaj zachowanie otwartego umysłu i zdrowego rozsądku, że ja mam jakiś pomysł na siebie, wiem, co chciałabym robić i jak to ma wyglądać, ale to nie znaczy, że ja mam jedyną słuszną rację.

Może rzeczywiście ktoś świeżym okiem spojrzy na to, co ja robię i zauważy coś, czego nie widziałam, i to powinien być dla mnie taki moment refleksji, czy faktycznie jest coś, co warto przemyśleć albo co warto wprowadzić.

Po prostu nie bądźmy zbyt radykalni, bo oczywiście jest też bardzo dużo komentarzy z pomocnymi sugestiami, które dla mnie wcale nie są pomocne, ale ja je przyjmuję do wiadomości i dziękuję, że ktoś poświęcił czas na napisanie komentarza. Nie piszę mu: „nie zrobię tego, bo mam inny pomysł”, tylko albo nie odpisuję wcale, albo piszę: „zastanowię się nad tym”, albo „być może kiedyś tak będzie”. Wychodzę z założenia, że nie należy nigdy mówić nigdy, bo to, że dzisiaj nie mam takiego pomysłu, to nie znaczy, że za jakiś czas mi się nie odmieni i zrobię coś kompletnie innego. I potem ta osoba mi powie: „A mówiłaś, że nie będziesz tego nigdy robić, a tu proszę bardzo!”. Bądźmy uczciwi wobec siebie i wobec innych.

Są takie momenty. Widziałem to nawet jakiś czas temu u ciebie na Instagramie, zdaje się. Wrzuciłaś arkusz do tego, żeby ludzie mogli robić napisy do twoich filmów, żeby każdy mógł z nich skorzystać. No i wszedł ktoś i zniszczył ten arkusz, skasował wszystkie te wpisy, gdzie ludzie się deklarowali, kto się czym zajmie. No i widać było, że to cię naprawdę mocno dotknęło.

Tak.

Czyli ta pewność siebie i odporność na jakieś zabiegi innych czy krytykę, nie jest taka, że wszystko spływa po tobie jak po kaczce?

Nie jestem ze skały. To raczej nie chodzi o to, że jestem zimna i nie mam serca, bo jakby kwestia emocji to jest zupełnie coś innego, niż kwestia poczucia własnej wartości, zrozumienia siebie, zrozumienia innych ludzi, jakichś tam podstaw psychologii.

Mnie po prostu się wtedy zrobiło bardzo przykro i to nawet nie ze względu na mnie, że ja się napracowałam i ktoś zniszczył moją pracę, tylko że ktoś zniszczył pracę nas wszystkich, że ci wszyscy ludzie, którzy dołączyli do mnie, zrobili to z własnej dobrej woli, poświęcili swój wolny czas i jeszcze kierowali się tym, żeby zrobić coś dobrego dla innych, bo ta idea tworzenia napisów do moich filmów wynika z tego, że chciałam pomóc osobom niesłyszącym, żeby mogli po prostu czytać to, co mówię.

Żal mi się zrobiło, że ktoś jest tak bardzo nieczuły na to, że są ludzie, którzy robią dobro i po prostu to zniszczył, bo miał taki humor albo taką zabawę. Ja w ogóle mam podejrzenie, że to był jakiś dzieciak. Naprawdę trudno mi uwierzyć, że to była dorosła osoba – no, oczywiście są tacy ludzie, sfrustrowani, nieszczęśliwi, którzy lubią po prostu być złośliwymi, ale to też wynika z jakiś tam traum, które przeżyli w swoim życiu. Po prostu zrobiło mi się bardzo przykro.

Z drugiej strony ja też się dzięki temu nauczyłam kilku technicznych spraw, związanych z Google Docs i gdybym dzisiaj robiła taki formularz, to już wiem, jak mogłabym go zabezpieczyć przed tym, żeby go po prostu ktoś nie skasował w całości. Albo najprawdopodobniej w ogóle bym nie dała możliwości edycji, tylko dałabym go do wglądu i ewentualnie ktoś, kto chciałby coś zrobić, musiałby mnie najpierw poinformować, żebym wprowadziła jakąś zmianę.

A ja myślałam, że po prostu łatwiej wszystkim będzie, jeżeli każdy sam będzie zaznaczał: „OK, to już zrobiłam” albo „ja się tym zajmuję”. Wydawało mi się to tak strasznie idealne, wyszło na to, że to był trochę utopijny pomysł. Ale to nie szkodzi, bo mi się po prostu zrobiło bardzo przykro i nie miałam problemu z tym, żeby to też na Instagramie pokazać, że wtedy ten dzień miałam totalnie zepsuty i nie mogłam się już skupić na niczym.

Miałam nawet pójść na spotkanie i z niego zrezygnowałam, bo wiedziałam, że nie będę się mogła tym cieszyć, tylko bym jeszcze sobie i innym psuła humor, więc postanowiłam zostać w domu i naprawić tę pracę, którą ktoś nam popsuł. Ale właśnie nie miałam problemu z tym, żeby to pokazać, że niech ludzie wiedzą, że to właśnie nie jest tak, że jestem jakimś robotem, że się codziennie uśmiecham, wstaję i cieszę się życiem non-stop. Nie.

Każdy ma jakieś tam trudne chwile, a tu akurat te trudne chwile nie wynikały z tego, że wstałam lewą nogą, czy bolał mnie brzuch, tylko właśnie, że ktoś mnie skrzywdził, więc niech ludzie wiedzą, że to działa, to ma skutki. Wydaje mi się, że to nawet może komuś pomóc nauczyć się takiej odpowiedzialności i skłoni tę osobę do refleksji, że wszystko, co robimy, ma swoje konsekwencje i może wpływać na innych ludzi.

Myślę, że ta twoja sytuacja to była też trochę taka bezsilność. Pamiętam, jak lata temu miałem włamanie do piwnicy i to było pierwsze takie zdarzenie w moim życiu, że ktoś mi coś ukradł. To było tak beznadziejne uczucie, bo nic temu komuś złego nie zrobiłem, miałem sobie w tej piwnicy narty i ktoś przyszedł, wyrwał kłódkę i je zabrał bez żadnego powodu, więc to jest naprawdę strasznie smutne.

Ta osoba to zrobiła, nie wiedząc, kim ty jesteś, jak wygląda twoje życie, nie miała w ogóle nic przeciwko tobie, po prostu chciała coś ukraść. I z jednej strony, tak, być może jest to ktoś, kto po prostu chciał w nieuczciwy sposób się wzbogacić, ale być może to jest ktoś, kto na przykład ma chorą córkę, tę memiczną nawet, no, i nie ma innego sposobu, musi po prostu jakoś tam zdobywać pieniądze na leczenie tej córki, więc nie wiesz tak naprawdę, co tą osobą kieruje.

I to jest chyba coś, co mi się wydaje, jest często przeszkodą w takiej sprawnej komunikacji między nami: że my sobie często zakładamy, co dana osoba ma w głowie, i bardzo często tak jakby projektujemy jakąś swoją perspektywę, swoje doświadczenia, swoje odczucia.

A ta osoba może mieć zupełnie inny życiorys, inną sytuację w danej chwili, inne emocje, miała inne przeżycia, więc to jest też coś, czego mnie terapia nauczyła: że każdy z nas jest inny i to, że ja jakąś sytuację odbieram w dany sposób, nie znaczy, że inni też to tak odbierają. Mogą to odbierać zupełnie inaczej. Nawet to samo zdanie czasami można zupełnie inaczej zinterpretować.

Chyba dlatego tak bardzo lubię język, bo to jest taka sztuka, taka abstrakcja. Czasami niby ma on jakąś strukturę i są zasady, ale z drugiej strony można bardzo dużo mieć z tym zabawy i z różnych stron spojrzeć na to samo.

Często dowcipy są oparte właśnie na takich nieporozumieniach, np. mąż mówi: „Żona od pół roku prosi mnie o to samo. Mam już dość”. „A o co?” „No, żebym wyniósł choinkę do śmieci”.

I właśnie ta żona może różne rzeczy powiedzieć, np.: „Dlaczego te koszule leżą na podłodze?”. Kiedy ona zadaje takie pytanie, to tak naprawdę nie interesuje jej uzasadnienie: bo mamy grawitację i one nie unoszą się w powietrzu, tylko ona oczekuje działania. Ona oczekuje: „Proszę, podnieś tę koszulę”, ale nie mówi tego w taki sposób. Mówi: „Dlaczego te koszule leżą na podłodze?”.

I o ile w rozmowie między dorosłymi osobami to jest zrozumiałe i jasne, to bardzo mi się chce śmiać z jednej strony, a z drugiej mnie to trochę załamuje, jak słyszę czasami, jak matki tak mówią do małych dzieci, które nie są w stanie podjąć merytorycznej dyskusji, np.: „Dlaczego skaczesz po stole?”. No, przecież to dziecko tego nie wytłumaczy. „Bo chcę” – to jest odpowiedź na każde pytanie, które się zaczyna od: „Dlaczego?”. Zamiast powiedzieć: „Proszę, nie skacz po stole” albo „W tym domu nie skaczemy po stole”, albo „Proszę, zejdź na podłogę”, nawet niektórzy psychologowie mówią, żeby nie mówić: „Nie rób czegoś” tylko: „Zrób coś!”, bo jeżeli powiesz: „Nie rób!” to jest negatywny komunikat.

Zakotwiczysz tutaj ten komunikat jak „Nie myśl o niebieskim” – no i od razu myślisz o niebieskim.

No właśnie. Więc lepiej powiedzieć: „Proszę, zejdź ze stołu” albo „Chciałabym, żebyś zszedł ze stołu”, albo „Przykro mi, że chodzisz po stole, bo przed chwilą go umyłam i teraz zniszczyłeś moją pracę”.

Tę samą sytuację można opisać na tyle różnych sposobów i tak samo jest właśnie w relacjach między ludźmi. Bardzo zachęcam do tego, jeżeli ktoś myśli na przykład o terapii albo właśnie zastanawia się, jak rozwiązać swoje różnego rodzaju problemy, takie osobiste wewnętrzne, z którymi wydaje mu się może, że jest z nimi sam, żeby spróbować terapii, że może akurat rozmowa z mądrym człowiekiem wskaże nam jakieś pomysły, na które wcześniej nie wpadlibyśmy sami.

Zaprosiłem cię do tej rozmowy, dlatego że często mam takie sygnały od przedsiębiorców czy osób myślących o założeniu firmy, którzy mają taką obawę, że jeżeli zaczną coś robić, jeżeli wyjdą z czymś do ludzi, jeżeli stworzą coś w internecie, to od razu narażą się na krytykę, negatywne komentarze, wytykanie palcami, wyśmiewanie itd. Ty masz mnóstwo różnego rodzaju komentarzy, przede wszystkim na YouTubie, i czasami czytasz te komentarze i je komentujesz albo na nie odpowiadasz.

Tak.

Czasami widać, że ktoś naprawdę próbuję ci dopiec w jakiś sposób, a ty do tego podchodzisz tak lekko i z humorem. Skąd to się bierze? Jak się nauczyć takiego dystansu?

Chyba każda moja odpowiedź będzie taka na twoje wszystkie pytania: terapia. Ja weszłam na YouTube już po terapii, czyli w momencie, kiedy już wiedziałam, znałam siebie, wiedziałam, jaka jestem, a poza tym już funkcjonowałam w internecie jakiś czas, więc bacznie obserwowałam to, co się dzieje u innych.

Ale czekaj, powiedziałaś takie słowa: „znałam siebie, wiedziałam, kim jestem”. Czyli to jest ten pierwszy krok, zanim wyjdziesz do ludzi, to zastanów się nad sobą i tym, jakie masz mocne strony na przykład i w czym ci nikt nie podskoczy?

No tak, jeżeli masz jakiekolwiek wątpliwości co do swoich umiejętności czy co do swojego wyglądu, jakichś swoich cech, i ktoś ci to wytknie potem w komentarzu, to tak jakby on utwierdzał cię w tym, że to jednak nie jest jakiś twój wymysł, że ci się wydaje, że jesteś gruby, albo masz krzywe zęby, albo twój głos skrzeczy, albo jesteś głupi i w ogóle nic nie wiesz o tym, o czym mówisz, tylko inni to też widzą – więc to musi być prawda. A ja wiem, jaka jestem.

Wiem, jak wyglądam, jak brzmi mój głos, wiem, na czym się znam, na czym się nie znam, wiem dużo o języku angielskim, ale nie wiem wszystkiego, więc oczywiście może się zdarzyć, że ktoś mi napisze: „Ale nie powiedziałaś, że to słowo znaczy coś tam” albo: „Przecież to nie do końca tak się wymawia”. Zdarzyło mi się parę razy coś niepoprawnie wymówić, bo byłam przekonana, że się mówi tak, a nie inaczej. Zdarza się, nie jestem chodzącym ideałem, bo nikt nie jest. Więc jeżeli masz tego świadomość, to takie komentarze nie będą cię ruszały, bo wiesz, że to są bzdury.

Ja opowiadałam kiedyś taką historię w wywiadzie w programie Onet Rano, którą też zresztą przytoczyłam, sama jej nie wymyśliłam, bo usłyszałam ją na wystąpieniu Konrada Kruczkowskiego, czyli autora bloga haloziemia.pl, który właśnie opowiadał taką anegdotę. Kobieta poszła chyba do terapeuty i mówi, że jest bardzo smutna, bardzo nieszczęśliwa w życiu, bo mąż ją poniża, wyzywa ją i nazywa ją słowem na „k”. A ten terapeuta pyta: „Czyli pani uważa, że on ma rację, tak? Że pani jest tą „k”?”. Ona mówi, że no, tak, skoro on tak mówi, to znaczy, że tak jest. A on się pyta: „No, dobrze. A gdyby mąż pani powiedział, że pani jest krzesłem, to też by pani zaczęła myśleć, że jest pani krzesłem?”. „No, nie!”. I to takie oczywiste, że nie jestem krzesłem.

To, że ktoś mi powie, że jestem krzesłem, to nie znaczy, że nim nagle jestem. Więc dlaczego zaczynamy wierzyć, jak ktoś mówi: „jesteś idiotą”, albo „jesteś gruby”, albo „jesteś durny”, czy cokolwiek innego. Dlaczego? Właśnie dlatego, że nam się wydaje, że może jesteśmy…. Może to jest wszystko jeden wielki Matrix.

Jeżeli zdaję sobie sprawę z tego, jaka jestem naprawdę, to nikt inny nie musi mi tego mówić. To jest jedna rzecz. A druga jest taka, że wiem, między innymi dzięki terapii, że szczęśliwy człowiek nie ma potrzeby krzywdzić innych. Szczęśliwy człowiek to jest taki, który kocha cały świat.

Szczęśliwy człowiek nie ma potrzeby krzywdzić innych. Szczęśliwy człowiek kocha cały świat

Wiadomo, że to jest takie ekstremum. No, ale załóżmy, że czujesz się ze sobą dobrze i czujesz się dobrze z innymi ludźmi, więc po co masz wylewać swoje frustracje na kogoś w internecie?

Więc jeżeli ktoś tak robi, to znaczy, że sam jest nieszczęśliwy z jakiegoś powodu albo ci zazdrości i chce cię sprowadzić do swojego poziomu, bo on wtedy poczuje się lepiej. Albo on ci pisze dokładnie to, co sam często słyszy od swojego nauczyciela, ojca, matki, osoby, która jest dla niego autorytetem i chciałby, żeby ona bardziej w niego wierzyła, albo go szanowała, albo wspierała, a ona tego nie robi. Ludzie przeżywają naprawdę bardzo trudne chwile w swoim życiu i w dzieciństwie, i później, i to zawsze zostawia jakiś ślad, więc dlatego się mówi, że każdy, kto krzywdzi innych ludzi, zaczął od krzywdzenia zwierząt, że to idzie małymi krokami.

Najpierw robisz coś małego, uderzysz psa czy kopniesz kota i mówisz: „A, tam, dobra, to człowieka też mogę kopnąć”. To nigdy nie jest tak, że nagle budzisz się i od dzisiaj jesteś złym człowiekiem. To się zaczyna od drobnych rzeczy. Skoro ojciec cię bije, to znaczy, że bicie jest OK, że to jest jedna z metod ekspresji, interakcji, czy rozwiązywania problemów. Więc skoro ojciec cię bije, to znaczy, że ty też możesz bić innych, to jest naturalne.

To się wszystko ze sobą wiąże i dlatego wiedząc to wszystko, jest mi bardzo łatwo pływać sobie po powierzchni tych komentarzy, że ja się właśnie nie muszę w nie zagłębiać, nie muszę się zastanawiać, że może ten ktoś napisał prawdę. Po prostu wiem, jaka jestem, mnie to bawi, mnie to ciekawi.

Bawi mnie też to, jak ludzie czasami nieporadnie posługują się językiem, tacy ludzie właśnie sfrustrowani, umęczeni, bo oni tak bardzo chcą wylać to z siebie, że czasami używają do tego bardzo dziwnych słów. I mnie to po prostu śmieszy, ja z tego sobie robię jaja, nieraz roześmiałam się w głos, kiedy przeczytałam jakiś obraźliwy komentarz na swój temat. A 25 czy 30 lat temu bym się rozpłakała.

Bliskie mi osoby wiedzą, jaka zmiana we mnie nastąpiła. I widzą faktycznie te różnice, tak jak masz metamorfozę „przed” i „po”. Większość ludzi, którzy mnie znają teraz, poznali mnie już po terapii i dlatego jest im tak trudno uwierzyć, że byłam kiedyś inna, ale gwarantuję: byłam!

Te problemy z samoakceptacją dotyczą nie tylko początkujących, bo przychodzi mi do głowy Amy Porterfield, która nagrywa świetny podcast i jej głos jest cudowny. Ona też jest bardzo mądrą osobą i mówi świetne rzeczy w tym podcaście, ale ona sama w pewnym momencie zaczęła mówić o tym, że wszyscy ją namawiają do wideo, a ona ma ogromny problem, nie może się przełamać, żeby się pokazywać przed kamerą. I był to taki proces, gdzie ona stopniowo, stopniowo zaczęła robić jakieś krótkie stories, jakieś migawki, i później nagrała nawet cały odcinek o tym swoim podcaście, że jej problemem jest tusza. I to jest coś, co obiektywnie można stwierdzić: ona źle się czuje ze swoim ciałem, pracuje nad tym, natomiast czuje się źle. No, i wiesz, jeżeli jesteś w czymś dobra i ktoś ci powie: „Ha, ha, ha, nie jesteś dobra”, to rzeczywiście możesz to ignorować, ale jeżeli masz taki czuły punkt dotyczący na przykład wyglądu, który niełatwo zmienić, to jest gorzej, bo wtedy nie masz tej takiej tarczy samoświadomości „on nie mówi prawdy” – „on mówi prawdę”, ja naprawdę tę nadwagę mam. Więc, co wtedy?

Masz wtedy dwie opcje: albo dążysz do tego, żeby to zmienić, albo dążysz do tego, żeby to zaakceptować. Akurat w przypadku tuszy wydaje się, że to taki problem do rozwiązania, bo jest dużo takich ludzi, którzy mieli nadwagę, a teraz już nie mają.

Ale są też sytuacje zdrowotne, gdzie nie można się pozbyć kilogramów.

Oczywiście. No to wtedy idziemy w tę drugą stronę, akceptujemy to. Akurat bardzo dobrym sposobem na zaakceptowanie swojego wyglądu, z mojego doświadczenia, jest zrobienie sobie profesjonalnej sesji zdjęciowej, takiej może nie nagiej, ale takiej intymnej, rozbieranej.

Sama kiedyś robiłam takie zdjęcia, bo nauczyłam się fotografii w pewnym momencie swojego życia i zauważyłam, że te kobiety – bo ja robiłam akurat zdjęcia tylko kobietom – po sesji u mnie i po tym, jak zobaczyły te zdjęcia, zobaczyły siebie w takiej kompletnie innej odsłonie i jak zobaczyły – ja już nie byłam tego świadkiem – minę swoich partnerów, którym te zdjęcia pokazały, i mówiły, jaką to upojną noc przeżyły po prezentacji tych zdjęć, w ich głowach dokonała się niesamowita zmiana. Ich sylwetka się nie zmieniła po sesji, nie zmieniło się w nich nic fizycznie, zmieniło się po prostu ich podejście, zobaczyły w sobie piękną kobietę, która może być zmysłowa, podniecająca, może wyglądać atrakcyjnie.

Genialnym sposobem na zaakceptowanie swojego wyglądu jest zrobienie sobie profesjonalnej sesji rozbieranej

Bo to nie chodzi o to, żeby każdy milimetr naszego ciała był idealny, nie ma takiego człowieka. Chodzi o to, żeby po pierwsze: zauważyć swoje atuty, bo na pewno nie jest tak, że ona jest tak szkaradna, że w ogóle nie ma w niej nic fajnego, i żeby na nich się właśnie skupić. Żeby też rozumieć, jak jesteśmy postrzegani przez innych.

Po pierwsze, badania mówią o tym, że osoba z zewnątrz postrzega nas jako osobę o 20% bardziej atrakcyjną, niż my sami siebie postrzegamy. To jest ciekawe, że niby widzimy wszyscy to samo, a jednak w swojej perspektywie jesteś osobą mniej atrakcyjną niż w oczach innych ludzi.

A poza tym akurat z wideo jest tak, że na filmie czy w ogóle w ruchu, ludzie wydają się nam bardziej atrakcyjni niż na zdjęciu, bo zdjęcie to jest obrazek nieruchomy i na nim zauważamy wszystkie niedoskonałości, bo mamy czas, żeby się im przyjrzeć. A na wideo jest inaczej, patrzysz na oczy, patrzysz na usta, tu ktoś zrobi jakąś minę, tu się uśmiechnie, to też bardzo dużo robi. Na zdjęciu masz tylko jedną minę albo jest fajna, albo nie, a w ruchu to jakoś inaczej wygląda.

Więc ja bym chyba jej właśnie to radziła: niech sobie znajdzie profesjonalnego fotografa albo fotografkę, jeżeli będzie się czuła bardziej komfortowo, i niech powie: „Chciałabym rozbieraną sesję”. I ten fotograf też będzie pracował nad tym, żeby te zdjęcia wypadły jak najlepiej, bo wiadomo, to też jest jego dzieło, on też chce, żeby ta klientka była zadowolona.

Są takie programy telewizyjne, w których rozbierają kobiety. Był taki program, Goka Wana, w którym celem było właśnie to, żeby mimo tego, że nie dokonasz żadnej zmiany, typu dieta czy ćwiczenia, to żeby ta kobieta na końcu zobaczyła się w nagiej sesji i powiedziała: „Jestem piękna!”.

I to jest możliwe, to się da osiągnąć. To jest taka trochę skrócona wersja terapii, ale masz dzięki temu taki namacalny ślad, patrzysz na siebie i to jesteś przecież ty!

Oczywiście wiem, że fotografia to jest akurat taka dziedzina, gdzie bardzo łatwo można oszukać, bo jest na przykład Photoshop. Ja też używam Photoshopa do edycji swoich zdjęć, ale nie robiłam rzeczy, które zmieniają wygląd w taki sposób, że powiększają biust czy zmniejszają talię, tylko ewentualnie usuwałam takie niedoskonałości, które są albo kwestią tymczasową, bo na przykład komuś tam jakaś krostka wyskoczyła, bo wiadomo, ta osoba tak nie wygląda na co dzień, to jest kwestia akurat tego, w jakim stanie jest dzisiaj. Albo trochę wygładziłam skórę, żeby była bardziej aksamitna, ale też nie w jakimś ekstremalnym stopniu. Jak wiadomo, to jest naturalne, że aparat nie widzi świata w taki sam sposób jak ludzkie oko, bo jest bardziej prymitywnym urządzeniem, więc czasami trzeba temu aparatowi trochę pomóc i tyle.

To jest ciekawy sposób: jeśli chcesz siebie zaakceptować, to zrób sobie nagą sesję, przy czym podejrzewam, że to jest tak, jakby ktoś bał się skoczyć na bungee, a ty mu mówisz: to skocz ze spadochronem, później będzie ci łatwiej. Myślę, że mogą być osoby, dla których w ogóle myśl o nagiej sesji, nawet gdyby tylko sama ta osoba i fotograf miał to widzieć, to jest duża bariera. Więc jeżeli ktoś ma tego rodzaju opory, to czy masz jakiś inny sposób, może wymagający trochę mniej odwagi, który też pomoże osiągnąć podobny cel, czyli zaakceptować to, jak wyglądamy.

No, chyba nie mam, dlatego że każda zmiana, która jest trudna do przeprowadzenia, wymaga jakiejś odwagi. Wszystko, co jest warte zrobienia, musi być trudne, bo inaczej nie byłoby tego warte. I ja tego nie porównałabym do skoku ze spadochronem. Ludzie się boją skoczyć na bungee zwykle z takiego powodu, że lina się urwie albo uderzę głową o ziemię i umrę. Od zdjęcia się nie umrze. Najgorsze, co się może wydarzyć to, że ci się po prostu te zdjęcia nie będą podobać.

Jeżeli wybierzesz dobrego fotografa, czyli sprawdzonego, poleconego albo w jakiś sposób zweryfikowanego, to najgorsze co się właśnie może wydarzyć to, że tych zdjęć nie zobaczy nikt poza tobą i tym fotografem, to wszystko. Możecie nawet przecież podpisać klauzulę poufności, można się zabezpieczyć, żeby to nigdzie nie wyciekło, więc uważam, że tu nie ma za dużo do stracenia przy takiej sesji. A naprawdę nie znam osoby, która zrobiła sobie takie zdjęcia i nie miała potem o sobie lepszego zdania, więc warto spróbować!

Wszystko, co jest warte zrobienia, musi być trudne, bo inaczej nie byłoby tego warte

To jest rzeczywiście poważny argument. Czy odporność na krytykę to jest kwestia poczucia własnej wartości, takiej pewności siebie, czy nie tylko o to chodzi? Czy tam coś jeszcze jest?

Wydaje mi się, że to wystarczy. Poczucie własnej wartości często jest mylone z arogancją albo zadufaniem w sobie.

To też nie tak, że ja jestem w sobie zakochana i uważam, że w ogóle to jestem najlepsza, a wszyscy inni są głupi albo brzydcy. Ja tylko zdaję sobie sprawę racjonalnie ze swoich plusów i minusów, wiem, jakie są moje atuty, nauczyłam się je podkreślać, ale też nauczyłam się ukrywać pewne niedoskonałości. I była taka rzecz we mnie, która mi kiedyś bardzo przeszkadzała, tak jak ta tusza u tej podkasterki. A mianowicie: miałam krzywe zęby.

Między innymi z tego powodu tak późno zaczęłam robić wideo, ponieważ postanowiłam, że nie chcę występować przed kamerą z krzywymi zębami – były dla mnie ogromnym kompleksem, tak ogromnym, że nie istnieje żadne zdjęcie z mojego całego życia, na którym się uśmiecham tak, że widać zęby. Ja się zawsze uśmiechałam tak, że ich nie było widać. Więc postanowiłam, że skoro to jest dla mnie taki problem, a to nie jest rzecz, której nie można zmienić, no to wyprostuję sobie te zęby. Poszłam do ortodonty i nosiłam aparat. Akurat tak się składało, że bardzo szybko to u mnie wszystko się zakończyło. Moje leczenie ortodontyczne zajęło niecały rok.

Pamiętam, kiedy zdjęłam aparat, pojechałam na wesele i na wszystkich zdjęciach z tego wesela nadal się uśmiecham z zamkniętymi ustami, bo przez ponad 30 lat tak się uśmiechałam, więc nie umiałam inaczej. I właśnie ktoś patrzył na te zdjęcia i mówił: „Ale ty teraz już masz ładny uśmiech, już możesz pokazać te zęby. Spróbuj to zrobić!” Ja się musiałam na nowo nauczyć uśmiechać. Ale zauważyłam też, że kiedy już się przyzwyczaiłam do tych swoich nowych zębów i zaczęłam normalnie mówić i uśmiechać się na Snapchacie, wtedy Snapchata używałam intensywnie, dzisiaj jestem na Instagramie, to się bardzo szybko u mnie zmieniło.

Dzisiaj jak patrzę w lustro, to już nawet nie pamiętam, jak wyglądałam wcześniej z tymi krzywymi zębami. To naprawdę bardzo mi pomogło właśnie w takiej swobodzie i kiedy zaczęłam nagrywać filmy na YouTube. Już nie musiałam martwić się tym, jak wyglądam, tylko mogłam się skupić na tym, co chcę powiedzieć, a nie na takich głupotach jak mój wygląd. Poza tym wyglądam, jak wyglądam. Czasami sama z siebie robię sobie żarty i w mojej ocenie jestem całkiem atrakcyjna. Oczywiście nie wyglądam tak, jak wyglądam teraz, o 7:00 rano, kiedy wstaję. Sporo pracy wymaga ten makijaż [śmiech].

No, nie jest to bardzo dużo pracy, ale trzeba to wykonać. Pod tym względem zazdroszczę mężczyznom, że mogą wziąć prysznic i są gotowi do wyjścia. To jest naprawdę super. Chciałabym, żeby wobec kobiet też były takie standardy. Facetowi wystarczy po prostu założyć garnitur i „jestem piękny”, a kobieta – nie, jeszcze musisz: tapeta, jeszcze tu jakieś spandexy i inne takie rzeczy, zależy, jak bardzo się chcemy zaangażować w tę idealną sylwetkę albo raczej dążenie do tego idealnego wyglądu. Po prostu wiem, jaka jestem i już! Ja się sobie podobam. Ja siebie lubię.

Są we mnie rzeczy, których nie lubię, ale stwierdziłam, że to nie jest jakieś coś, co mnie bardzo szpeci albo jestem brzydka przez to, tylko po prostu nie jest to takie, jakbym chciała. Mam wiele innych walorów. Na przykład bardzo lubię swoje usta, lubię swoje oczy, włosy mi się czasami dobrze ułożą, to jestem zadowolona, wiadomo, że to różnie bywa, ale staram się właśnie skupiać na tym, co we mnie jest pozytywne, a nie na swoich wadach.

Poczucie własnej wartości często jest mylone z arogancją albo z zadufaniem w sobie

Jest nawet taki obrazek w internecie – teraz będziemy sobie tłumaczyć obrazki w internecie [śmiech] – gdzie kobieta i mężczyzna przyglądają się sobie w lustrze. Kobieta jest szczupła i dobrze wygląda, ale w odbiciu widzi siebie jako starą, grubą babę, a ten facet ma ogromny brzuch i jest łysy, a widzi siebie jako muskularnego bohatera. Myślę, że to bardzo dobrze odzwierciedla to, jakie mamy poczucie własnej wartości w społeczeństwie, że mężczyźni często widzą się znacznie lepszymi, niż są w rzeczywistości, a u kobiet jest odwrotnie. One cały czas martwią się o ten cellulit, zamiast pomyśleć, że wszyscy mają cellulit. No, to jak byśmy się martwili, że mamy 10 palców!

Zapytałem słuchaczy i dostałem różne komentarze dotyczące tego, jak radzić sobie z krytyką. I ciekawy jestem, na ile one są zgodne z tym, co zaobserwowałaś, czego się nauczyłaś na terapii i czy jest w tych radach coś takiego: „Super, to jest właśnie genialne i to świetnie działa!” albo z czym trzeba uważać. Mam na przykład takie rady od Michała Kowalczyka. Michał prowadzi kursy z Excela i podał taką procedurę: po pierwsze – uświadom sobie własne słabe strony i je zaakceptuj lub pracuj nad nimi. No, to jest coś, o czym ty w zasadzie powiedziałaś.

Tak, więc się zgadzamy.

Tak. Dalej: ludzie częściej wspierają nowe inicjatywy, niż je hejtują.

Zgadzam się z tym. Tak. Chociaż jeszcze bym coś do tego dodała, bo ja się z dosyć dużym pozytywnym odzewem na swoim kanale spotkałam na samym początku, w dniu tak zwanej premiery, kiedy opublikowałam pierwsze trzy filmy. Między innymi dlatego, że wcześniej o tym w ogóle nie mówiłam. To znaczy, najbliższe osoby oczywiście wiedziały, że pracuję nad kanałem na YouTubie. Ale nie mówiłam o tym w internecie, nie informowałem swoich potencjalnych odbiorców: „Halo! Halo! Ja tutaj teraz mam wielki projekt, pracuję nad nim, będzie to wyglądało tak i tak, premiera 7 sierpnia 2015, ustawcie sobie przypomnienia, bo to ważne wydarzenie w waszym życiu”.

Nie! Ja poszłam w zupełnie inną stronę. Postanowiłam, że – po obserwacji wielu innych tego typu projektów, które nie zawsze wypalały – ludzie, kiedy są w ten sposób informowani o czymś, wyrabiają sobie już jakieś wyobrażenie na ten temat. I to jest naturalne, że wydaje nam się, że to powinno wyglądać tak albo tak. I potem jak się zderzamy z tym gotowym produktem, to on rzadko jest taki, jak sobie wyobrażaliśmy. Najczęściej jest inaczej. No więc łatwo jest go skrytykować. Łatwo jest powiedzieć: „Ale ja tutaj się spodziewałem czegoś zupełnie innego”. I przez to ten twórca może nawet się w tym momencie zniechęcić i powiedzieć: „No, ale jak to? Ja tutaj tak ciężko pracuję dla was nad tym, a wam się to nie podoba? Dlaczego?”.

Więc ja postanowiłam ludziom zabrać tę możliwość i po prostu ich zaskoczyć. Dopiero kiedy to było gotowe, ogłosiłam: „Dzień dobry! Założyłam kanał. Tu są pierwsze trzy filmy. Zapraszam do oglądania”. Ludzie byli w szoku, nie mieli czasu porównywać tego z własnymi oczekiwaniami, po prostu nie mieli żadnych. Poza tym ja uważam, że to było dobre. Dzisiaj bym te trzy pierwsze filmy trochę inaczej nagrała, wiadomo, bo się zdążyłam nauczyć – ale to było dobre, w porównaniu z innymi rzeczami, które można znaleźć na YouTubie.

Oni byli tym po prostu mile zaskoczeni i dzięki temu było bardzo dużo pozytywnych komentarzy, wsparcia, dużo udostępnień od innych twórców, których ja w ogóle o to nie prosiłam, bo nie chciałam, żeby mi ktoś wyświadczał przysługę i promował coś, w co sam nie wierzy albo co szerowałby dlatego, że ja go o to poprosiłam i koniec. Zakładałam, że jeżeli ktoś będzie chciał się tym podzielić, to się tym podzieli, będzie mi bardzo miło, tym bardziej będzie to dla mnie wtedy cenne.

Myślę, że to jest też ważna rzecz, jeżeli chodzi o działanie w internecie, żeby najpierw coś zrobić i potem to pokazać, a nie zapowiadać jako nie wiadomo jaką następną wielką rzecz, a potem się okazuje, że to wcale nie jest jakaś wielka rzecz.

Od razu nasunęły mi się dwie rzeczy. Jedna sprawa, ja też często doradzam ludziom: „Nie przesadzajcie z nadmuchiwaniem balonika i z wychwalaniem samych siebie”, dlatego że strasznie ciężko później będzie sprostać oczekiwaniom ludzi, którzy przyjdą z takim nastawieniem: „Tutaj! O, ósmy cud świata!” i nawet jeżeli to, co zrobisz, będzie świetne, to nie będzie aż tak świetne, jak oni sobie w swojej głowie wyobrazili. A druga sprawa, drugi wątek, to jest bardzo często też spotykane. Jak pracowałem kiedyś w radiu i słuchacze radia znając swoje ulubione głosy, siłą rzeczy gdzieś tam, nawet podświadomie, ale budują w sobie jakiś obraz tej osoby i później, kiedy spotykają tę osobę, zwykle jest to rozczarowanie, ale to rozczarowanie wynika z tego, że ten obraz mi się nie zgadza. Albo jak słyszymy lektorów, którzy podkładają głos w filmach: „Kurczę! To ten gość tak wygląda?! Kompletnie inaczej go sobie wyobrażałem” i jest taki zgrzyt, bo jest niezgodność.

Więc lepiej po prostu nie dać możliwości, żeby ta niezgodność w ogóle nastąpiła. Nie dać tego pierwszego obrazka do zadania „znajdź 10 szczegółów”, dać tylko ten jeden obrazek: to wygląda tak, możesz teraz skomentować lub oceniać.

Trzeci punkt od Michała: traktuj negatywne komentarze jako informację zwrotną, która może cię wzmocnić, poprawić. Tip: odpisz tak, żeby sobie ulżyć, ale skasuj przed wysłaniem i odpisz na chłodno.

Tak, wiem, że niektórzy tak robią, rzeczywiście odpisują, ale nie wciskają „publikuj” czy „wyślij”.

Ja tak nie robię dlatego, że mi wystarczy w głowie sobie ułożyć to, co bym chciała powiedzieć, albo właśnie nie mam w ogóle potrzeby, żeby odpisywać.

Wiele osób zapomina, że największą karą w internecie jest ignore, więc jeżeli przychodzi do ciebie hejter, to on jest takim podpalaczem, który rzuca zapałkę, wychodzi, bo tutaj ma się zacząć palić, a za chwilę wróci, żeby zobaczyć, jak się pali. Więc jeżeli on nie dostanie żadnej informacji zwrotnej, to nie wie, co się dzieje, nie ma tego ognia, coś tu nie zadziałało i to dla niego jest największa kara. Więc czasami dobrze jest się powstrzymać od komentarza.

Ja odpisuję na takie hejterskie czy niemiłe komentarze tylko wtedy, kiedy mi przyjdzie do głowy naprawdę dobra, cięta riposta. Kiedy widzę tę ripostę, to sobie myślę: „Gdyby ktoś inny tak napisał, to bym to polajkowała”. A tak – to nie, bo uważam, że to nie ma sensu.

Punkt czwarty od Michała: dziękuj za krytykę, jeśli jest kulturalna.

Tak, zdecydowanie się z tym zgadzam. Niestety, bardzo mało osób potrafi w taki sposób krytykować, bardzo mało osób również podaje różnego rodzaju wskazówki czy oferuje chęć pomocy prywatnie. Najczęściej robią to jednak publicznie. Ja tego nie robię. Kiedy widzę, że osoba, którą lubię albo cenię, robi coś, co mogłaby poprawić albo co moim zdaniem wymaga pewnej modyfikacji, zawsze staram się to pisać prywatnie.

To jest taka znana zasada: chwal publicznie, gań prywatnie. Każdy dobry szef to powinien wiedzieć. To po prostu wspomaga pozytywne relacje. Poza tym, jeżeli wylewamy na siebie pomyje w internecie, to jest znowu tak jak z biciem dzieci: jak jesteś bity, to znaczy, że uważasz, że bicie jest OK. I tu tak samo: widzisz pomyje w internecie: „Aha, czyli ludzi w internecie można obrażać, to ja też będę obrażał”.

Dlatego ja w taki sposób właśnie dbam o swoje podwórko, pod moimi filmami, w swoich mediach społecznościowych. Staram się być kulturalna, bo zakładam, że wtedy inni też będą się starali być kulturalni wobec mnie.

Następna rada: porównaj liczbę komentarzy pozytywnych i negatywnych.

Jak najbardziej tak. Uważam, że to jest bardzo dobra rada. Pod moimi filmami jest zazwyczaj między 98 a 99% łapek w górę w porównaniu z łapkami w dół. I jakbym miała zrobić wykaz komentarzy, to będzie bardzo podobnie.

Nasza natura niestety działa tutaj przeciwko nam. Jesteśmy tacy, że przywiązujemy się bardziej do tych negatywnych komentarzy i one działają na nas silniej. Jeżeli masz 10 pozytywnych komentarzy, to potrafisz je ignorować albo zbyć, ale jak masz jeden negatywny, to on ci zostanie jednak głowie. Myślę, że w tym może pomóc terapia.

Przykładem tego jest przyjmowanie komplementów. Jeżeli 10 osób powie ci coś miłego na przykład, że fajnie wyglądasz albo tak jak kobiety się wymieniają czasami, że masz wspaniałą spódnicę, to wiele kobiet odpowiada: „A, daj spokój, to taka stara szmata!”, zamiast powiedzieć: „Bardzo dziękuję” albo: „Cieszę się, że ci się podoba. Ja też ją lubię”, albo: „Świetnie się w niej czuję, więc cieszę się, że i tobie się podoba”. To nie jest w żaden sposób ani arogancja, ani wywyższanie się. To jest po prostu umiejętne przyjęcie komplementu, czyli podziękowanie. Jeszcze do tego ewentualnie można dodać: „Ja też lubię tę spódnicę”, bo przecież zakładam ją właśnie dlatego, że ją lubię.

Więc wystarczy nawet to zmienić w swoim zachowaniu i to już sprawi, że będziemy mieli zupełnie inne nastawienie do tego feedbacku, który do nas trafia.

I ostatnia rada od Michała: a może krytyka jest zasłużona? Jeśli tak, weź to na klatę i popraw, co trzeba.

Tak. Po prostu zastanów się, tym bardziej, jeżeli ta krytyka jest podana właśnie w sposób kulturalny, to po prostu to przemyśl. Może faktycznie warto wprowadzić jakieś zmiany. Może warto spojrzeć na to z innej strony. Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana, więc może rzeczywiście ktoś ci zasugeruje coś, co sprawi, że to, co robisz, będzie jeszcze lepsze.

I to jest super, uważam, że ludzie płacą pieniądze za to, żeby ktoś przyszedł i usprawnił im biznes, a tutaj dostajesz informację zwrotną za darmo! Mało tego, ja wychodzę z takiego założenia, że jeżeli ktoś wytyka ci błąd, ale nie hejtuje, tylko pokazuje, co możesz zrobić lepiej, to znaczy, że jemu na tobie zależy.

Tak.

On chce z tobą być. Jest coś, co mu przeszkadza, i masz szansę to poprawić. Nie musisz, bo to jest twoja sprawa. Ale jeżeli ty też się z tym zgadzasz, że to można poprawić, to czemu nie?

Tak. Najczęściej to rzeczywiście wynika z troski. Z tego samego powodu właśnie mama ci każe założyć tę czapkę, w której źle wyglądasz, ale przynajmniej nie zachorujesz. Ona też sobie oszczędza roboty, bo wie, że nie będzie musiała się tobą opiekować, jak będziesz chory. Ale tak naprawdę to jest to z troski właśnie o twoje zdrowie i o twoje dobro.

To mam jeszcze kilka takich rad od Lidii Krawczyk. Lidia szkoli polskich przedsiębiorców w Holandii. One się częściowo pokrywają z radami Michała, ale skupmy się na tych, które się nie pokrywają. Lidia na przykład radzi, by pierwszą rzeczą, na którą warto zwrócić uwagę, też myślę bardzo fajną, było to, czy dana osoba pasuje do profilu twojego idealnego klienta. Jeżeli nie – nie musisz się aż tak przejmować.

Tak. Zgadza się. Ja często dostaję komentarze od osób, do których nie jest skierowany mój kanał, na przykład od nauczycieli. Ja nie robię kanału dla nauczycieli. Albo od osób, które bardzo dobrze znają angielski, i piszą mi: „To są jakieś banały. Dlaczego robisz same odcinki dla gimnazjum?”

Ale z drugiej strony, odpisuję tej osobie w taki sposób, w jaki ona się chyba nie spodziewa, bo ona nie wie, że można mieć takie podejście do tego. Ja zawsze piszę: „Jeżeli ty już to wiesz, to należy się z tego tylko cieszyć, bo wiedza to jest zawsze powód do radości”.

Ja dzięki temu, że prowadzę kanał edukacyjny, to mam takie podejście: cieszę się, że są osoby, które z niego korzystają, czyli nie wiedzą jeszcze tego, o czym ja mówię, bo mogę je czegoś nauczyć; ale cieszę się też, że są osoby, które już to wiedzą, bo ja to robię po to, żeby ludzie znali angielski, więc jeżeli ktoś już to zna, to super! Mój cel jest osiągnięty.

To nie jest tak, że ja chcę, żeby mnie oglądali i lubili wszyscy. Ja chcę dotrzeć do tych osób, które potrzebują mojej pomocy. I to mi wystarcza. Więc rzeczywiście, ta uwaga o kliencie, do którego kierujesz swoje usługi, jest bardzo trafna.

Lidia zwraca też uwagę na to, czy w krytyce jest coś konstruktywnego, co można wykorzystać, żeby działać lepiej. Potwierdziliśmy, że jak najbardziej. Radzi, żeby odczekać 24 godziny, zanim odpowiesz, bo wtedy emocje opadają.

Nie wiem, czy to trzeba odmierzać z zegarkiem 24 godziny, ale dobrze jest się z tym przespać. Po prostu poczekać do następnego dnia. Jeżeli to jest wieczorem, a wtedy ludzie zwykle są odważniejsi w internecie, bo chroni ich noc, faktycznie lepiej zamknąć komputer i pójść spać. I zobaczyć, czy jutro rano będę się tak samo wkurzał na tego typa. Jeżeli tak, to może jeszcze warto odczekać. Może warto pójść pobiegać na przykład albo uderzyć w worek treningowy, to też pomaga.

Przespanie się w ogóle pomaga, nawet jak mamy jakiś skomplikowany problem do rozwiązania i odpisujemy na jakiegoś maila, w którym musimy coś wytłumaczyć. Dobrym sposobem jest napisać takiego maila, przespać się i rano go otworzyć. Często okazuje się, że chcemy wprowadzić bardzo dużo zmian, bo ta noc pomogła w ułożeniu sobie tego głowie. Lidia radzi też, żeby pomyśleć o wszystkich pozytywnych sygnałach, które otrzymujesz. Także mamy tutaj pełną zgodność.

Tak, à propos tych pozytywnych sygnałów, to właśnie często trudno jest sobie je przypomnieć, kiedy docierają do nas sygnały negatywne, nawet jeśli tych negatywnych jest mniej. Dlatego dobrze jest sobie znaleźć jakiś sposób na to, żeby sobie te pozytywne sygnały utrwalać. Gdy dostaję takie bardzo pozytywne maile wyrażające wdzięczność, miłość i sympatię, oznaczam sobie je takim specjalnym tagiem <3 i sobie je zatrzymuję. Po pierwsze na pamiątkę, być może kiedyś będę chciała do nich wrócić, jak kiedyś będę miała zły dzień.

Jeszcze mi się nie zdarzyło zajrzeć do tego worka tylko po to, żeby sobie poprawić humor. Mam chyba za dużo dobrych dni po prostu, ale trzymam to sobie i myślę, że bardzo dużo osób skorzysta na tym, że rzeczywiście, jeżeli wątpisz w siebie, jeżeli masz takie poczucie, że to, co robię, nie jest dobre, zajrzyj do tego worka z tymi serduszkami.

Innym sposobem może być zapisywanie tego fizycznie na karteczkach i na przykład wrzucanie tych karteczek do jakiegoś słoika czy do jakiejś miski – jakiegoś gorszego dnia można po prostu losować sobie te karteczki i je sobie czytać.

Te karteczki to nie muszą być koniecznie informacje zwrotne od innych ludzi, to mogą być też rzeczy, które sami sobie zapisaliśmy, bo jesteśmy z siebie zadowoleni z jakiegoś powodu. Zapisujemy sobie takie małe sukcesy.

Dla mnie takim małym sukcesem jest na przykład upieczenie pysznego sernika albo kiedy zastanawiam się wieczorem, jakie miłe rzeczy dzisiaj mi się wydarzyły w ciągu dnia, to, że na przykład podbiegł do mnie sympatyczny pies i zaczął machać ogonem. Myślałam, że będzie na mnie szczekał, a się okazało, że się łasi. I to są takie fajne, małe radości, z których tak naprawdę składa się życie, więc pytanie: na czym się wolimy skupiać? Czy na tych fajnych rzeczach, które się dzieją? Czy na tym szaro-burym listopadzie?

Skupianie się na małych rzeczach to jest fajny element. Ostatnio widziałem takiego tweeta, że można się tego nauczyć od dzieci. Ktoś opisywał, jak jego córka wróciła z przedszkola cała taka naładowana pozytywnie, mówi, że mieli fantastyczną fontannę w przedszkolu. Okazało się, że pani podłączyła zraszacz i dzieci się tam chlapały.

Tak, to jest właśnie to! Ja myślę, że ja w sobie jeszcze takiego dziecka, które się cieszy małymi rzeczami, nie straciłam. I cieszę się z tego, bo mi sprawiają radość rzeczy, które cieszą dzieci. Ostatnio przez tydzień padał deszcz i dla wielu osób to był dramat – no, bo wiadomo, jest lato, to powinno być słońce – a ja cieszyłam się, że mogę wreszcie wyjąć swoje kalosze, w których dawno nie chodziłam i skakałam po kałużach.

Pokazałam to też na Instastory i miałam z tego naprawdę ogromną frajdę – jak szłam chodnikiem, to tylko patrzyłam, gdzie jest kałuża, żeby właśnie w środek tej kałuży wejść! A nie tak jak zawsze, że omijam, bo „uuuu, buty mi się pobrudzą”. Nie! Ja tutaj wskakiwałam, skakałam pośrodku, robiłam właśnie zdjęcia czy wideo i miałam z tego fantastyczną zabawę. Ja to naprawdę polecam!

W te deszczowe dni powychodziło też dużo ślimaków, więc jak zobaczyłam jakiegoś, to albo robiłam mu zdjęcie, albo po prostu przykucnęłam i przyglądałam się, jak on się porusza. One się, skubańce, dosyć szybko ruszają! Wcale nie tak wolno, jak się wydaje, bo jak chciałam zrobić zdjęcie, to on mi zaraz uciekał z tej ostrości. One wcale nie są takie wolne! To jest mit [śmiech].

No i właśnie na tym polega moje życie, że tak naprawdę ono się zawsze składa z minut. Mówi się, że tak ucieka mi ten dzień przez palce, no, ale zastanów się, co dzisiaj zrobiłeś albo co cię spotkało miłego. To może być naprawdę jedna najdrobniejsza rzecz, że pani w ZUS-ie się uśmiechnęła, to jest też coś, czego się nie spodziewamy, a jednak [śmiech] może to być powód do radości.

Piękna puenta: życie składa się z minut i każda z tych minut może zawierać coś, z czego możemy czerpać radość. Bardzo dziękuję.

Dziękuję bardzo! Tylko dodam, że wiadomo, że to nie jest tak, że w każdej chwili, każdego dnia trzeba szukać coś pozytywnego. Ale możesz z każdego dnia wyłuskać choćby tę jedną najlepszą minutę i ją po prostu zapamiętać.

OK. Spędziliśmy razem całkiem sporo bardzo przyjemnych minut. Mam nadzieję, że w obie strony. Bardzo, bardzo serdecznie dziękuję.

Zgadzam się. Dziękuję za zaproszenie.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.