Blog ekspercki. Zbuduj markę, bądź niezależny i zarabiaj online

Masz serdecznie dość klientów, którzy naciskają na niższe ceny, nie doceniając twojej fachowości?

Chciałbyś mieć na tyle stabilną sytuację finansową, żeby nie stresować się terminami płatności ZUS‑u czy podatków?

Marzy ci się pasywny przychód – żeby raz wykonana praca przynosiła pieniądze w kółko, bez wysiłku?

To wszystko da się osiągnąć, prowadząc blog ekspercki.

Blog ekspercki to narzędzie, dzięki któremu jesteś w stanie pokazać innym, jak twoja wiedza może pomóc rozwiązać ich problemy. Jeżeli zrobisz to dobrze, internauci szukający odpowiedzi na swoje pytania trafią prosto do ciebie.

Zobaczą, że znasz dany temat. Zobaczą, że mówisz o nim prostym językiem. Wielu z nich stwierdzi też, że nie umie albo nie chce samemu wdrażać twoich porad. Chętnie ci zapłacą, żebyś zrobił to za nich.

Taki blog stworzył mój rozmówca – Wojciech Wawrzak. Jego serwis PraKreacja.pl zdobył tytuł „Blog Roku 2015”. Ale nie mniej ważne od prestiżowej nagrody są korzyści biznesowe. Dzięki blogowi Wojciech Wawrzak zbudował sobie markę eksperta jako prawnik specjalizujący się w branży kreatywnej i e‑handlu. Blog przynosi też autorowi pasywny dochód ze sprzedaży produktów online. Też tak chcesz? Posłuchaj!

Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Bloger jako ekspert
Jak prowadzić blog ekspercki? Zapisz się do Klubu MWF i pobierz 16 lekcji Chcę to 

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Witam kolegę podcastera – bo sam zacząłeś ostatnio nagrywać.

Wojciech Wawrzak: Cześć, Marku, bardzo mi miło. Tak, zacząłem nagrywać, jestem w trakcie montowania drugiego odcinka – zobaczymy, jak to się wszystko potoczy.

Co mówisz o sobie osobom, które spotykasz po raz pierwszy? Kim jesteś i co robisz?

„Jestem prawnikiem kreatywnych i obsługuję branżę kreatywną” – to krótki tekst, który zapada w pamięć i – moim zdaniem – sprawdza się. Bardzo mi się on spodobał, nie zauważyłem, by inni prawnicy przedstawiali się w podobny sposób, dzięki czemu mogę się wyróżnić. To taka moja wizytówka, a więcej o sobie mówię zazwyczaj dopiero, gdy ktoś spyta.

Co ostatnio czytałeś?

Najnowszą biografię Republiki autorstwa Leszka Gnoińskiego. Nie jest to książka czysto biznesowa – czytam takich sporo, ale staram się też sięgać po inne rzeczy.

Ta biografia zrobiła na mnie wrażenie, ponieważ jestem fanem Republiki oraz muzyki w ogóle. To nie tylko dzieje zespołu i Grzegorza Ciechowskiego – w książce nakreślono też rozwój całej rockowej sceny muzycznej lat 80. i 90. – jak to wyglądało i jak się kształtowało.

Lekturę można łatwo odnieść do przedsiębiorczości. Historia zespołu uczy, że – jeśli robimy coś inaczej niż reszta – na początku jest trudno, jak na słynnym koncercie Republiki, gdzie grupę obrzucono pomidorami. A potem okazuje się, że to, co robimy, przyjmuje się, dzięki czemu zdobywamy pozycję lidera.

Właśnie dlatego zawsze postrzegam takie biografie nieco biznesowo – warto chodzić swoimi ścieżkami, nawet jeśli są niepopularne, oceniane jako dziwne i niezrozumiałe. Prędzej czy później to zaowocuje.

Związek pomiędzy muzyką i biznesem może być jeszcze inny. Natrafiłem kiedyś w telewizji na film dokumentalny o zespole Bon Jovi. Obejrzałem go w całości, mimo że nie jestem ich fanem. Zespół muzyczny został w nim niesamowicie ciekawie przedstawiony jako firma. W materiale poruszano tematy zarządzania, a także problemów samych muzyków, którzy mieli problem z wytrzymaniem w towarzystwie kolegów z zespołu. Ostatecznie skorzystali z pomocy psychologa, który poukładał im w głowach i nastawił na jak najlepsze wykonywanie swojej pracy. Ukazano też proces przygotowywania koncertu w nowojorskim Central Parku. Jon Bon Jovi spytał swojego managera, kto przyjdzie na koncert. W odpowiedzi usłyszał, że każdy – ludzie znający ich od lat oraz przypadkowi przechodnie, którzy nigdy o nich nie słyszeli. Jon Bon Jovi odpowiedział, że w takim razie muszą zacząć grać od swoich najgłośniejszych hitów, bo jeśli nawet ktoś nie zna zespołu, być może skojarzy piosenki. Nawet zespół muzyczny dopasowuje się do klienta.

W przypadku Republiki mamy też do czynienia ze zderzeniem się światów – porównano partyzanckie lata 80. z początkiem lat 90., gdy scena muzyczna zaczęła się profesjonalizować. Dziś stawia się na perfekcjonizm, lecz historia pokazuje, że nie zawsze warto być idealnym na siłę.

Zasłynąłeś dzięki prowadzeniu bloga eksperckiego, jednak na początku szło to dość kiepsko, nikt nie chciał czytać twoich wpisów. Co to znaczy z twojej dzisiejszej perspektywy i czym ówczesny blog różnił się od tego, co robisz teraz?

Na początku prowadziłem blog dla siebie – to podstawowa różnica. Zacząłem blogować jeszcze na studiach, więc publikowałem akademickie dysputy, które nie były interesujące dla przeciętnego Kowalskiego z problemami prawnymi, zwłaszcza że całość pisana była językiem akademickim. Skupiałem się na porządkowaniu wiedzy dla samego siebie, nie budowałem żadnej relacji z czytelnikiem.

Nie miałem pomysłu na to, co dalej z tym zrobić – blog powstał całkowicie spontanicznie. Nie zastanawiałem się nad swoimi odbiorcami i rozwiązywaniem ich rzeczywistych problemów, wskutek czego wpisy nie miały zasięgów. Potem się to zmieniło.

Kiedy zorientowałeś się, że musisz wprowadzić zmiany, jeżeli chcesz coś osiągnąć za pomocą tego bloga? Spotkałeś się z feedbackiem, że tego się nie da czytać?

Nie, ludzie tego nie pisali. Czytelnicy widzieli w moim blogu wartość dodaną, ponieważ w tamtym czasie w Internecie mało było treści o prawie. Nie widziałem też w blogu narzędzia biznesowego, nie myślałem „zróbmy to w ten sposób – przyciągniemy więcej klientów”.

Po co go w takim razie stworzyłeś? Na fali popularności blogów wśród znajomych?

Przez ok. rok prowadziłem blog osobisty. Na studiach pomyślałem, że skoro zajmuję się prawem, to mogę założyć blog prawniczy dla kreatywnych, bo to z nimi chciałem w przyszłości pracować. I założyłem – nie było w tym żadnej filozofii.

Ludzie pytają mnie czasem o to, jak ułożyłem całą strategię. Mógłbym ułożyć do tego piękną historię, ale w rzeczywistości żadnej strategii nie było – po prostu rozwijałem blog krok po kroku. Kluczowym momentem była rezygnacja ze wszystkich pobocznych projektów – bloga osobistego, magazynu online o rozwoju osobistym, artykułów do gazet muzycznych… Dopiero gdy poświęciłem się blogowi prawniczemu, coś zaczęło się dziać.

Skąd wiedziałeś, w jaki sposób zmieniać blog? Być dobrym prawnikiem i znać się na prawie to jedno, ale umiejętność pisania bloga jest zupełnie innym rodzajem kompetencji.

Nie wiedziałem. Nie szkoliłem się w zakresie prowadzenia specjalistycznego bloga ani nie czytałem na ten temat. Może to zabrzmieć naiwnie i groteskowo, ale ludzie mówią mi, że mam smykałkę do komunikacji tekstowej w Internecie.

Z biegiem czasu moje artykuły ewoluowały, a język stawał się bardziej perswazyjny. Zacząłem monitorować tematy poszukiwane przez ludzi w Google, uczestniczyłem w grupach facebookowych, na których zbierałem pytania do wpisów i zacząłem linkować do swoich wpisów. Przechodziłem przez tę przygodę krok po kroku – bez planu, strategii i wielkiego zacięcia.

Czy czerpałeś inspirację z innych blogów, myśląc „o, kurczę, ja też bym tak chciał!” albo „oni robią to w ten sposób – to chyba fajny pomysł, spróbuję zrobić to u siebie”? A może wymyśliłeś wszystko sam kompletnie od zera?

Jestem blogerem, który raczej nie czyta regularnie innych blogów i ich nie podgląda. Nigdy nie miałem na to czasu – studia, praca… Wszystko działo się samo, naturalnie. Widziałem, co przynosi efekty, i szedłem w tę stronę.

Czyli śledziłeś Google Analytics i komentarze?

Tak – obserwowałem Analytics i odzew ludzi, bardzo dużo dały mi też grupy na Facebooku dla grafików i programistów, których członkowie w trakcie rozmowy dostarczali mi treści. Gdy rozwiązywałem ich problemy na blogu, oni sami zaczynali linkować do moich wpisów. Budowałem markę osobistą eksperta. W kilku grupach stałem się ekspertem od prawa autorskiego, ludzie byli tam kierowani po porady. Wszystko budowało się naturalnie.

Ty dawałeś im wiedzę z dziedziny prawa, a oni tobie – z dziedziny grafiki i rozwijania bloga.

Nie tyle wspierali, co budowali zasięg. Byłem dla nich równocześnie prawnikiem i kolegą rozumiejącym, czym się zajmują. Robienie stron internetowych i grafik zawsze mnie kręciło. Rozumiem, jak ten świat działa – dzięki temu odnalazłem się w środowisku jako nie niezorientowany pan mecenas, lecz osoba rozumiejąca procesy twórcze i sposób dochodzenia do określonych rozwiązań. Jako prawnik kreatywnych sam byłem trochę kreatywny – tak jak oni.

Zdobycie tytułu „Blog Roku” to wielki sukces, jednak samo tworzenie bloga to coś zupełnie innego niż zarabianie na nim. A ty nie dość, że tworzysz darmowe treści, to jeszcze sprzedajesz produkty. Od czego to się zaczęło? Nie obawiałeś się, że ludzie powiedzą „no, tak, dał nam już trochę za darmo, to teraz zacznie żądać pieniędzy”?

Początkiem było chyba stworzenie wpisu pt. „Wezwanie do zapłaty – pierwszy krok po należne pieniądze”, który tematycznie był niepowiązany z samym blogiem. Powstał on pod wpływem masowego poszukiwania w Internecie porad, jak odzyskać pieniądze od nieuczciwego dłużnika. Usłyszałem też wtedy o newsletterach i zechciałem zbudować własną listę mailingową. W zamian za zapisanie się do newslettera wysyłałem ludziom wzór wezwania do zapłaty.

Brzmi groźnie: zapisz się na mój newsletter – dostaniesz wezwanie do zapłaty [śmiech].

To był błąd, bo skierowałem ten komunikat do osób w ogóle niezainteresowanych prawem dla kreatywnych. Zbudowałem listę 1000 osób mających w głębokim poważaniu wszystkie moje kolejne maile, bo to nie były treści dla nich. Później popełniłem dokładnie ten sam błąd z reklamacją PKP – uzbierałem dzięki temu pokaźne, ale w zasadzie bezużyteczne, listy mailingowe.

Któregoś dnia pomyślałem „po co mi te adresy? Może zacznę sprzedawać te wzory za 9,99 zł?”. Uruchomiłem taką sprzedaż i – zamiast generować beznadziejne zapisy na newsletter – rzeczywiście sprzedawałem. Nie były to duże kwoty, ale wcześniej w ogóle nie myślałem, że można w ten sposób zarabiać na blogu – to było dla mnie odkrycie.

Z czasem doszedłem do wniosku, że skoro ludzie kupują tanie produkty, nabędą też droższe, dopasowane do branży kreatywnej: umowę o dzieło, regulamin sklepu internetowego, pakiet dla sprzedawców produktów elektronicznych… Pod każdym wpisem dotyczącym danego tematu zacząłem zamieszczać produkt związany z artykułem.

Dziś twoimi produktami są wzory dokumentów czy coś jeszcze?

Przede wszystkim wzory dokumentów, bo to ludzi interesuje najbardziej – wzór umowy o dzieło z przeniesieniem praw autorskich czy regulamin sklepu internetowego. Coraz głośniej mówi się jednak o ochronie danych osobowych, więc ostatnio, w pakiecie premium dla sprzedawców produktów elektronicznych, dodałem właśnie taką opcję. Przygotowałem możliwie uniwersalną dokumentację ochrony danych osobowych wraz z instrukcją jej wypełnienia i stworzenia zgłoszenia do GIODO. Powstało też wideo pokazujące te działania krok po kroku.

Czyli taki minikurs online?

Tak. Lepszej lub gorszej jakości wzór umowy można łatwo znaleźć w Internecie. Idea moich produktów jest taka, że nanoszę na wzory wszystkie swoje komentarze odpowiadające na najczęściej zadawane mi przez ludzi pytania. Jeżeli we wzorze są np. postanowienia dotyczące pól eksploatacji, to opisuję, jak można to zmienić, edytować, zrezygnować z tego, po co to w ogóle jest. Nabywca dostaje nie tylko czystą umowę, ale też instrukcję samodzielnego skorzystania niej.

Wzorów w Internecie jest mnóstwo, wydawnictwa prawnicze umieszczają je na swoich portalach za darmo, SMS-a czy drobną kwotę. W jaki sposób z nimi konkurujesz? Jak się promujesz, by ludzie kupowali u ciebie, a nie gdzie indziej?

Ja w ogóle z nikim nie konkuruję, szkoda mi czasu na śledzenie poczynań rywali. Przez trzy lata blogowania wyrobiłem sobie silną pozycję i zaufanie w swojej branży. Wiem, że jeśli komuś dostarczę wartościowy artykuł opisujący krok po kroku samodzielne przygotowanie umowy, to znajdzie się grono osób, które nie będą chciały robić tego samodzielnie. Oni kupią ode mnie tę umowę, dziękując mi za wszystko, co w przeszłości już im oddałem. Z powodu braku promocji nie jest to sprzedaż na masową skalę, ale stanowi bardzo fajną część dochodów mojej firmy – ok. 20–25%.

Mówisz o zautomatyzowanej sprzedaży odbywającej się za pośrednictwem bloga?

Dokładnie tak. Wcześniej nie miałem nawet pojęcia o istnieniu pasywnego przychodu na produktach elektronicznych, a teraz okazuje się, że w branży prawniczej można w taki sposób działać, co dla wielu jest niepojęte.

Kiedyś, gdy młody prawnik kończył studia, stopniowo piął się po szczeblach kariery – musiał dostać się na aplikację, asystować starszym kolegom po fachu, przygotowywać pisma, wykonywać proste czynności i biegać po sądach. Z czasem dostawał samodzielne sprawy – najpierw proste, potem bardziej skomplikowane. Wygrywając je, wyrabiał sobie nazwisko i – jeśli był dobry – po czterdziestce ludzie zaczynali kojarzyć, kto to jest. A ty – dwudziestoparoletni smarkacz – jesteś znany jako prawnik kreatywnych. Nie czujesz się trochę oszustem, przeskakując cały system i wyprzedzając go o kilkanaście lat?

Ja jestem na aplikacji – nie dałem sobie z tym spokoju, chcę uzyskać tytuł. Wiem jednak, że nie planuję iść standardową drogą – kosztuje to zbyt wiele czasu. Rynek jest trudny. Każdy prawnik potrafi iść do sądu i zająć się sprawami rodzinnymi czy odszkodowawczymi. Niewielu jest za to prawników zajmujących się kwestiami, którymi ja się zajmuję, i jednocześnie rozumiejących ten rynek.

Nie czuję się oszustem, zwłaszcza że 99% moich klientów wychodzi ode mnie bardzo zadowolonych, zostawiając referencje w stylu „panie Wojtku, w końcu okazało się, że z prawnikami można normalnie pracować”. Inna sprawa, że od początku unikałem spraw, które mnie przerastały. Jeśli ktoś chciał mi zlecić rozwód czy podział spadku, to nie byłem zainteresowany, nie mam też kompetencji.

„Ale, proszę pana, pan weźmie mój rozwód! Ja jestem kompozytorem, a pan się przecież kreatywnymi zajmuje!” [śmiech].

Odrzucam bardzo wiele zleceń. Moi koledzy śmieją się, że przychodzi do mnie klient, a ja mu odmawiam. Mogę i chcę sobie na to pozwolić, bo w moim interesie leży, żeby klient był zadowolony. Wiem, że wielu rzeczy w prawie nie potrafię zrobić, a kilka robię bardzo dobrze. Tych parę rzeczy wystarczy do dobrego funkcjonowania biznesu.

Moja kariera faktycznie jest trochę zaprzeczeniem utartej ścieżki – w kancelariach pracowałem łącznie przez dwa miesiące. Gdy zobaczyłem, jak to wygląda, stwierdziłem, że nie jestem do końca skłonny iść tą drogą. Bardziej by mnie to frustrowało, niż cieszyło.

Jeszcze jedna rzecz bardzo mnie u ciebie zaskoczyła. Zakłada się, że zawody prawnika i lekarza łączą się z prestiżem i dużymi pieniędzmi. Żaden z przedstawicieli tych fachów nie chce okazywać swoich słabych stron i tego, że na początku było trudno. Tymczasem ty otwarcie przyznajesz, że w momencie otwierania działalności gospodarczej zarejestrowałeś się jako bezrobotny, by otrzymać dotację z urzędu pracy. Nie wstydziłeś się przyznać do tego przed ludźmi, będąc prawnikiem i świetnym studentem?

W Niemczech radcy prawni dorabiają jako kierowcy taksówek, bo nie są w stanie utrzymać się na rynku. Jeśli ktoś daje ci 20000 zł na start, czemu masz z tego nie skorzystać? Nie ma w tym niczego uwłaczającego czy słabego.

Jest stereotyp, że prawnik stawia się ponad innymi, siedzi na skórzanej kanapie, zawsze używa mądrych słów i robi poważne miny. Ja zawsze starałem się nie pieścić swojego prawniczego ego, na blogu chciałem zerwać ze stereotypami, żeby się wyróżnić. Nie widziałem powodu do udawania. Nigdy nie wypowiadałem się o sobie w liczbie mnogiej – zespół, my, kancelaria – a często tak się zdarza.

Nie ukrywałem też swojego wieku, który w branży kreatywnej był atutem. Gdybym wybrał prawo rodzinne, mój wiek byłby przeszkodą. Wszystko fajnie się ułożyło, dlatego ludzie pytają o moją strategię, której przecież nie było – krok po kroku każdy element składał się z kolejnym.

Jedynym przyświecającym mi celem było zrobienie więcej od osób będących na rynku, wyróżnienie się i pokazanie, że można inaczej. Każde działanie podejmuję, żeby zrobić krok do przodu. Mnóstwo osób reklamuje się teraz jako prawnicy branży kreatywnej, wiele z nich powiela sposób mojego dojścia do tej pozycji. Ale ja zawsze jestem o krok przed nimi. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Na ile jest to oznaka przemiany pokoleniowej? Gdy rozmawiasz z kolegami ze studiów, ilu z nich poszło tradycyjną drogą, a ilu raczej kombinuje i szuka nowych sposobów?

Ośmiu na dziesięciu idzie tradycyjną drogą.

Jesteś trzy lata po studiach. Jak wygląda porównanie twoich przychodów z zarobkami kolegów, którzy poszli tradycyjną drogą?

Moje przychody są trzy–pięciokrotnie wyższe.

Załóżmy, że jestem przedstawicielem dużej kancelarii i chcę złowić taki talent jak ty. Mówię „panie Wojtku, daję dwa razy tyle, ile ma pan teraz, żeby przyszedł pan pracować dla mnie”. Co ty na to?

Dziękuję, to już niemożliwe. Po kilku latach pracy na własną rękę byłoby mi bardzo trudno wpleść się ponownie w standardy quasi-korporacyjne. Firma dała mi wolność nie tylko finansową, ale też emocjonalną, psychiczną. Elastyczność, możliwość decydowania o godzinach pracy i przestrzeni pracy dla jednych może być obciążeniem, dla mnie – dużą zaletą. Mogę nagrać z tobą podcast o 11, kiedy mój kolega w kancelarii pewnie pisze kolejny pozew. Mogę też napisać umowę o 19, kiedy on będzie już pił piwo. Nie tylko pieniądze decydują o wyborze drogi zawodowej – myślę, że nie jestem stworzony do pracy na etacie.

Jak planujesz swoją przyszłość? Czy zawsze będziesz miał swój brand, będziesz pracował na własne utrzymanie, czy w perspektywie planujesz stworzenie czegoś w stylu kancelarii internetowej?

Jasne, planuję to poszerzyć, kiedy uda mi się uzyskać tytuł radcy prawnego, czyli po aplikacji. Już teraz jeden z moich kolegów pisze na blog artykuł, tworzymy minidział spółek. Chciałbym pójść w tę stronę, unikając jednak tradycyjnej kancelarii pracującej dzień w dzień w ściśle sprecyzowanych godzinach. Oprócz usług prawnych chcę dorzucić szkolenia, wydawać własne produkty i poradniki.

Każdy z nas ma ograniczony czas na indywidualne usługi, a możliwość generowania przychodów poza działaniem jeden do jednego jest bardzo fajna – nie zamierzam z tego rezygnować. Takie są planowane ścieżki rozwoju w perspektywie kilku–kilkunastu najbliższych lat.

Powiedz jeszcze, gdzie można znaleźć Cię w sieci, dowiedzieć się o Tobie więcej. Blog osobisty już zarzuciłeś, prawda? Została tylko PraKreacja.pl czy coś jeszcze?

PraKreacja.pl jest głównym miejscem, gdzie można znaleźć o mnie wszystko, to moje prawnicze portfolio – prawnicy nie posługują się tym terminem, zapożyczyłem je od grafików. Jest też będąca wizytówką strona firmowa – WojciechWawrzak.pl. Blog osobisty nie funkcjonuje, ktoś dawno temu przejął tę domenę i robi tam dziwne rzeczy.

Swego czasu prowadziłem projekt Bloger-ekspert.pl – chciałem uczyć ludzi technik blogowania eksperckiego. Strona nadal funkcjonuje, można się zapisać na newsletter i otrzymać bodajże 10 lekcji, ale nie jestem przekonany do kontynuowania tej inicjatywy – stworzyłem stronę w ubiegłym roku dla odświeżenia głowy. Obecnie nie bardzo mam czas na ciągnięcie tego.

No tak, trzeba się skupić na core businessie.

Doba ma 24 godziny, ja lubię spać przez 8 z nich, potrenować, poczytać książkę i spotkać się z kimś, więc na więcej działań w Internecie nie bardzo jest czas. A teraz dochodzi jeszcze podcast, więc zobaczymy [śmiech].

Sława, wywiady, autografy, wizyty w zakładach pracy – wiadomo, jak to jest. Jeśli chodzi o blogerekspert.pl, to wiem, że przygotowałeś dla słuchaczy tego podcastu coś, co może im pomóc, jeśli są zainteresowani tym tematem. Co to takiego?

Przygotowałem plik PDF zawierający wszystkie wiadomości e‑mail, które wysłałem w ramach projektu. Jeśli ktoś ma ochotę, może ściągnąć taki plik – znajdzie tam lekcje dotyczące zakładania bloga: skąd wziąć pomysł, o czym i jak pisać, jak zwracać się do czytelnika, rozwijać blog i budować społeczność, czy robić webinary, wideo, podcasty, czy tekst. Jeśli ktoś ma ochotę – zapraszam.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.

Przeskocz do: