Ty też możesz pisać maile, które sprzedają, nawet jeśli nie możesz się zebrać do pisania, brakuje ci weny, a twój newsletter trafia w próżnię

Dlaczego warto robić e‑mail marketing?

Przede wszystkim dlatego, że jest to sposób kontaktu z odbiorcami niezależny od algorytmów Facebooka, Google’a czy innych platform.

Jeszcze ważniejsze jest chyba jednak to, że za pomocą maili można naprawdę skutecznie sprzedawać.

Trzeba tylko wiedzieć, jak pisać, żeby zachęcić czytających do kupowania – a to nie jest łatwa sztuka. Nawet jeśli ktoś był w szkole prymusem z polskiego…

Co zrobić, żeby twoje maile lepiej sprzedawały?

Posłuchaj rad Magdy Owsiany, która dla pisania rzuciła medycynę. I chyba nie żałuje, bo kampanie, do których pisała maile, wygenerowały już przychody liczone w milionach złotych.

Linki do osób i firm wymienionych
w tym odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Jak pisać maile, które sprzedają
Jak pisać, gdy wena wyszła po mleko i nie wróciła? Dołącz do Klubu MWF i pobierz e‑book Chcę to 

3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu

  1. Pisząc następny mail do swojej społeczności, przyjrzyj mu się krytycznie. Po pierwsze: czy masz na względzie korzyści odbiorcy czy skupiasz się bardziej na sobie?
  2. Po drugie: pozbądź się słów-zapychaczy, zbędnych zdań, wodolejstwa i ozdobników.
  3. Po trzecie: sprawdź, czy nie używasz słów typowych dla SPAM-u, a przed wysyłką przetestuj mail pod względem poprawności i szans na dostarczenie.

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Co ostatnio czytałaś?

Magda OwsianyGrę bez końca Simona Sineka, która opowiada o tym, jak prowadzić swój biznes w taki sposób, żeby prosperował przez długie lata, i żeby nie skupiać się tylko na krótkoterminowych i łatwych wygranych, tylko koncentrować się na firmie.

Zauważyłam, że ta strategia długoterminowa sprawdza się też w działaniu w życiu w ogóle.

W biznesie nie chodzi o to, żeby nachapać się tu i teraz, tylko żeby działać tak, byśmy my byli zadowoleni, pracownicy czuli się zaopiekowani i byli lojalni wobec firmy oraz żeby biznes przynosił przychody.

Czy to kontynuacja Zaczynaj od dlaczego? Bo mam wrażenie, że Simon Sinek ma jedną koncepcję, wokół której tylko tworzy nowe punkty widzenia.

Nie czytałam Zaczynaj od dlaczego, ale zaczęłam czytać Liderzy jedzą na końcu i odnoszę wrażenie, że twoja teza ma sens, bo wiele konceptów się powtarza.

Nawet tytuły się powtarzają: Liderzy jedzą na końcuGra bez końca… Coś tutaj jest na rzeczy. Ale przejdźmy do tematu głównego: jak pisać maile które sprzedają. Masz w tej dziedzinie spore doświadczenie i jeszcze większe osiągnięcia. Powiedz, czy jeżeli miałem piątkę albo szóstkę z polskiego, to znaczy, że umiem pisać tak, żeby sprzedawać?

Niestety, w większości przypadków pisanie, którego uczymy się na języku polskim, bardzo różni się od pisania do internetu i pisania ofert, czyli pisania, które ma wpływać na ludzi i sprzedawać.

Na języku polskim mamy przede wszystkim klucz, a poza tym nauczyciel ma obowiązek zobaczyć naszą prace, przeczytać ją i ocenić.

Sama miałam piątki z polskiego, byłam nawet na olimpiadzie, ale zdarzało mi się lać wodę, żeby wypełnić limit słów i żeby się ode mnie odczepili.

Język newsletterów rządzi się swoimi prawami i warto je znać, żeby odbiorca chciał czytać dalej

W szkole punktowane jest bogactwo językowe, a w pisaniu do internetu nikt nie zachwyci się trudnymi słowami, których używamy. Co więcej – to może być nawet odpychające!

W newsletterach nie można się nadmiernie rozpisywać. Trzeba od razu przejść do rzeczy, żeby nie zanudzić odbiorcy, który zawsze może zagłosować tak, że wyrzuci mail, zamknie go lub wrzuci do SPAM-u.

Jeśli ktoś nas nie lubi, to nie będzie nas czytał – nie ma przebacz.

Trzeba się przestawić na to, że w copywritingu najważniejsza jest zwięzłość, a nie odhaczanie wszystkich punktów klucza.

Widziałem ostatnio na Instagramie Mirka Burnejki grafikę, na której napisane było: „Pisanie szkolne – odbiorca nas rozumie. Pisanie sprzedażowe – odbiorca czuje się zrozumiany.” Zgadzasz się z tym?

Zgadzam się. Rzeczywiście najważniejsze jest zrozumienie potrzeb, problemów, obaw i pragnień odbiorcy. Nie ma czegoś takiego, jak sprytne triki, które sprawią, że wszyscy kupią nasz produkt.

W szkole jest tak, że nauczyciel wymaga od nas oddania pracy w określonym terminie. W biznesie, zwłaszcza własnym, zawsze możemy sobie wystawić jakieś usprawiedliwienie. Co zrobić, żeby się zmobilizować do pisania w sytuacji, gdy przychodzi nam to z trudnością?

Będę mówić głównie z perspektywy byłego copywritera, czyli osoby, która zajmuje się pisaniem, więc nie może tego zepchnąć na drugi plan czy oddelegować. Mam więc nad sobą wystarczający bat, żeby działać z treściami.

Warto zacząć od tego, żeby samodzielnie ustalić sobie nieprzekraczalne deadline’y. Dobrze jest uświadomić sobie, że te treści są powiązane z tym, że dzięki nim mogą się zwiększyć nasze przychody, zasięgi czy zaufanie odbiorców wobec nas. Dla mnie to jest największa motywacja!

Oczywiście, miewam też słabsze dni, kiedy gorzej mi się pisze, więc mam swoje triki.

Sięgam na przykład po narzędzie Squibler.io. Wybierasz sobie w nim czas, w jakim masz pisać, albo ilość słów, które masz napisać, i… piszesz. Musisz pisać przez cały czas, bo jeżeli nie wyrobisz tej normy, to tekst znika. Nie możesz go skopiować i tracisz go na zawsze.

WOW!

To nie jest dobry sposób, żeby pisać treści, które wymagają częstego sprawdzania dużej ilości źródeł. Jeżeli jednak chcesz się podzielić swoją historią, możesz się w tym narzędziu rozpisać.

To dobry sposób, żeby się rozgrzać, żeby w ogóle zacząć pisać. Możesz pisać o wszystkim: jakie masz przemyślenia z rana, że nie wiesz, o czym pisać, itd. Po takich rundkach próbnych o wiele łatwiej się pisze.

Tak rodzą się przeboje, o czym przekonała się Kasia Nosowska, bo przecież tak właśnie powstał hit Teksański: „Herbata stygnie, zapada zmrok, a pod piórem ciągle nic…” To piosenka o tym, że nie wiem, o czym napisać piosenkę. Ten Squibler jest super, ale to dość brutalne narzędzie. Jest coś łagodniejszego?

Tak. Klasyczne pomodoro.

Można sobie zainstalować w przeglądarce wtyczkę Forest, która blokuje strony-rozpraszcze – od maile po media społecznościowe. W tym czasie ustawiamy sobie liczbowy limit zdań do napisania, np. 20 w 25 minut.

Niektórzy zalecają piszącym zminimalizowanie różnego rodzaju dystraktorów. Podobno najlepiej pisać w programie, w którym nie ma formatowania, boldów czy kursyw. Jest goły tekst – czarny ekran i białe litery albo odwrotnie. Jak to jest twoim zdaniem: rzeczywiście łatwiej czy może pisanie w Wordzie albo dokumentach Google też jest OK?

Dla mnie to jest OK. Wystarczy mi rozgrzewka w Squiblerze albo Forest. Wtyczka ta jest też dostępna jako aplikacja mobilna, choć można po prostu wynieść telefon z pomieszczenia, w którym pracujemy.

A podczas pisania można przejść w tryb pełnoekranowy.

Słyszałem też, że newslettery warto pisać w programie do wysyłki maili, typu Gmail czy Thunderbird, bo wchodzimy wtedy w tryb pisania do konkretnej osoby i wychodzi to bardziej naturalnie. Co o tym myślisz?

U mnie niekoniecznie się to sprawdza. Poza tym może to być ryzykowne, jeśli nasz system mailowy nie ma funkcji auto save. Jeden fałszywy klik i wychodzimy z programu.

Dla mnie ważniejsze jest skupienie się na osobie, do której piszę. Wyobrażam sobie osobę z konkretnymi cechami, potrzebami, obawami. Piszę do niej, a nie do listy złożonej z X osób.

Tworzę sobie personę i sadzam ją przed sobą. Jeśli nie możemy tego zrobić wizualnie, możemy postawić przed sobą kaktus i umieścić w nim ducha naszego odbiorcy.

Są też generatory zdjęć tworzonych przez sztuczną inteligencję. Jeśli masz w głowie personę z konkretnym zestawem cech, możesz przypisać te cechy osobie wylosowanej w takim generatorze. Otrzymujesz zdjęcie mężczyzny albo kobiety w odpowiednim wieku i masz wizerunek swojego odbiorcy.

Fajne. Jeśli nie potrafimy sobie kogoś takiego wyobrazić, to możemy sobie taką osobę stworzyć.

Przejdźmy do struktury newsletterów. Jest taki schemat AIDA (A – attention, I – interest, D – desire, A – action), który zakłada, że najpierw trzeba przyciągnąć uwagę, później wzbudzić zainteresowanie, sprawić, że odbiorca zapragnie tego, co mamy do zaoferowania, a na końcu zaproponować mu akcję do wykonania (call to action). Czy ten model nadal jest skuteczny?

Moim zdaniem nadal jest skuteczny, ale trzeba go dobrze ograć, żeby nie brzmiał tak sucho i żeby odbiorca nie czuł, że jest wciągnięty w jakiś schemat.

W mailach bardzo dobrze sprawdzają się historie

W mailach bardzo dobrze sprawdzają się opowieści, którymi można zainteresować czytelnika. Przedstawiamy swoją historię, a potem pokazujemy, że ktoś inny też może to osiągnąć. Udowadniamy, że skoro sami tak zaczynaliśmy, mamy teraz wiedzę, którą możemy się podzielić i która może pomóc innym. I że stworzyliśmy materiał, którego nie było dotąd na rynku.

Dobrym pomysłem jest też wykorzystanie wroga. Fajnie to ogrywa Monika Kamińska – producentka odzieży premium z naturalnych materiałów, m.in. z wełny czy lnu. Monika wytoczyła wojnę plastikowym materiałom, takim jak akryl czy poliester. Materiały naturalne pokazuje w opozycji do tych sztucznych, podkreślając dodatkowo korzyści, jakie czerpiemy z ich noszenia.

Monika była w Małej Wielkiej Firmie i jej zamiłowanie do wełny rzeczywiście jest mocne. Gdybym wypikiwał za każdym razem, gdy używała słowa „wełna”, można by pomyśleć, że jest najbardziej przeklinającą osobą na świecie! [śmiech] Ale wracając do maili – mam z nimi jeszcze jeden problem. Co poniedziałek wysyłam newsletter informujący o nowym odcinku podcastu. Czasami jednak muszę dodać w nim informację spoza szablonu, np. że zbliża się jakaś konferencja albo jest ciekawa promocja na przydatne narzędzie. Mogę to oczywiście umieścić na końcu albo w P.S.-ie, ale istnieje ryzyko, że odbiorca tego nie zauważy. Umieszczenie tego na początku z kolei rozbiłoby strukturę wiadomości, bo to nie jest najważniejsza informacja z tego maila. Jak radzisz sobie z tego rodzaju wrzutkami?

Od razu zaznaczam, że AIDA to nie jest jedyny słuszny schemat maila. Możemy stosować różne formy.

Gdyby ta dodatkowa wiadomość była na tyle istotna, że zasługiwałaby na osobny mail, to pewnie bym się na to zdecydowała. A jeśli nie, to można ograć to tak, że na początku informujemy odbiorcę o tym, że mamy dla niego dwie informacje i zależy nam, żeby zapoznał się z obiema. Warto też podkreślić, że on sam może z tego mieć korzyść, bo np. przeniesie się do nowego odcinka, a poza tym dostanie 10% zniżki na udział w konferencji, na której czekają na niego nowe znajomości i potężna dawka wiedzy przydatnej w prowadzeniu biznesu.

Super! Czy ty subskrybujesz dużo newsletterów?

Chyba około dziesięciu.

To jesteś dość wybredną konsumentką newsletterów. Myślałem, że subskrybujesz je masowo, żeby mieć przegląd rynku i wiedzieć, co w trawie piszczy i kto robi coś ciekawego! Te 10 wybrałaś pod kątem tego, co cię naprawdę interesuje, czy pod kątem stylu pisania i warsztatu?

Szczerze mówiąc, myślałam, że 10 to już całkiem sporo. [śmiech]

Raczej wybieram treści, które mnie interesują. Nie chcę czytać tego, co mnie nudzi. Wchodzę w rolę konsumenta i obserwuję swoje własne zachowanie.

To jest ciekawe ćwiczenie na dowolne medium. Można kilka razy w tygodniu przejść przez stories obserwowanych przez nas osób i notować, co konkretnie nas zainteresowało.

Taka obserwacja i próba przeniesienia niektórych elementów do nas to bardzo cenna wskazówka. Pewnie wyłapując te dobre rzeczy, znajdujesz też takie, których powinno się unikać. Jakie są najcięższe grzechy osób piszących newslettery?

Pierwszy z nich to niesprawdzanie maili pod kątem spamowości. Nawet fajnie napisane maile mogą mieć niziutki open rate, bo okazuje się, że większości osób na naszej liście powpadały do Ofert.

Co z tego, że 5 godzin myśleliśmy, jak to napisać, i prawie sami popłakaliśmy się, opisując swoją historię, kiedy nikt tego nie przeczyta?

Przed wysyłką trzeba więc sprawdzić, czy nie nadużywamy zbyt ofertowych słów, czy mamy wszystkie alty pod obrazkami, czy nie użyliśmy zbanowanych słów, typu „kredyt”. Warto taką wiadomość przepuścić przez narzędzie Mail Tester. Oczywiście – nie eliminujemy w ten sposób w 100% prawdopodobieństwa, że nasz mail trafi do SPAM-u czy Ofert – zwłaszcza, że każdy filtr jest spersonalizowany pod kątem użytkownika skrzynki pocztowej – ale taki test pozwala się już jakoś zabezpieczyć.

Tworząc newsletter, postaraj się wyłączyć swoje ego i pisz tak, żeby odbiorca czuł się zaopiekowany

Innym błędem jest pisanie dla siebie, a nie dla odbiorcy. Nie zwracamy uwagi na to, czego potrzebuje nasz odbiorca, tylko skupiamy się na łechtaniu własnego ego. Stosujemy rozbudowane metafory, które nie służą wytłumaczeniu czegoś, tworzymy żarciki, które tylko my rozumiemy, albo piszemy w sposób kwiecisty, nie dostarczając przy okazji żadnych wartościowych informacji.

To jest na początku bardzo trudne, bo pisząc newslettery, trzeba wyłączyć swoje ego. Nie piszemy już, żeby ktoś nas zrozumiał, tylko żeby odbiorcy czuli się zaopiekowani, zrozumieni i wysłuchani.

Jak to zatem zrobić? Jeśli rzeczywiście piszę w taki sposób, to pewnie sam tego nie widzę. Jak się zorientować, że idę ścieżką, z której lepiej byłoby zejść?

Pierwszą rzeczą jest poznanie naszych odbiorców – we wszelkich dostępnych nam kanałach: w komentarzach na Instagramie i Facebooku, w wiadomościach prywatnych, w mailach.

Sprawdzamy, w jaki sposób odbiorcy mówią o danym produkcie czy usłudze, jakie mają potrzeby, czego się obawiają, czego nie lubią, a czego pragną. To jest absolutna podstawa.

Maile dają nam możliwość zapytania, czego potrzebuje odbiorca. Można to robić np. poprzez ankiety, które można dołączać do każdego cotygodniowego mailingu. Mogą to być najprostsze, jednopytaniowe ankiety powiązane w jakiś sposób z treścią maila.

Na przykład tworząc materiał o testach Gallupa, możemy zapytać odbiorców, jakie trudności napotykają w tym obszarze, skąd do tej pory czerpali wiedzę, czego im brakuje w dostępnych na ten temat treściach. To jest kopalnia wiedzy i często odbiorca opowie lepiej o swoim problemie niż copywriter, który myślałby o tym kilka godzin.

Wtedy wystarczy wykorzystać zwroty, których użył klient. A skoro jesteśmy już przy informacjach zwrotnych, to musimy wspomnieć, że czasami są one niezbyt miłe. Osoby, które wysyłają maile sprzedażowe, dostają czasem wiadomości, których nadawcy skarżą się na zbyt agresywną sprzedaż. Jak sobie z tym poradzić?

Takie wiadomości będą zawsze i trzeba się na to przygotować.

Są osoby, które zapisują się na darmową wiedzę i są potem oburzone, że chcemy im coś sprzedawać – mimo że informowaliśmy o tym przy zapisie.

Jeśli jednak te wiadomości nie stanowią większości, trzeba to przyjąć na klatę, bo takie są koszty. Takim osobom można po prostu zaproponować odsubskrybowanie.

Nie brzmi to pewnie zbyt sprzedażowo, ale z doświadczenia wiem, że takie uwagi padają zwykle ze strony osób, które nie są zainteresowane naszym produktem i prawdopodobnie nawet nie przeczytały informacji o tym, jak wyglądają zapisy i czym właściwie się zajmujemy.

Wiele osób ma przekonanie, że jeśli ktoś daje im coś za darmo w internecie, to powinien to robić cały czas.

Byłoby pięknie, gdybyśmy wszyscy mieli czas na siedzenie i produkowanie darmowych treści, a żyli chyba z energii słonecznej…

Właśnie sprzedajemy, żebyśmy później mogli jak najwięcej produkować dla czystej radości tworzenia! [śmiech]

Otóż to! Jeśli ktoś dzieli się wiedzą za darmo, to fakt, że sprzedaje coś potem, pomaga mu w dawaniu kolejnych darmowych materiałów. To służy również tym, którzy czerpią z treści darmowych. Wróćmy zatem do kampanii sprzedażowej. Kiedy robię ją za pomocą newslettera, jestem w stanie ocenić jej skuteczność, bo widzę, że wygenerowała konkretną kwotę. W kolejnej edycji czy przy kolejnym produkcie mogę to powtórzyć i sprawdzić, czy i jak wynik się zmienił. Prawda jest jednak taka, że wysyłam te maile w innym czasie, więc to niekoniecznie maile wywołują zmianę w wynikach sprzedaży. Nie wiem, co poprawić w tych mailach, żeby przy kolejnej kampanii sprzedaż była wyższa. Jaki widzisz sposób na zwiększanie skuteczności sprzedażowej maili z kampanii na kampanię?

Przede wszystkim piszę po każdej kampanii do odbiorców z pytaniem, dlaczego nie kupili. Odzew jest zwykle spory, bo wszyscy lubimy sobie ponarzekać.

Sprawdzam, czy jest feedback odnośnie mojego sposobu komunikacji. Mogło się na przykład okazać, że w mailu informującym o sprzedaży mojego kursu kolażu ktoś nie przeczytał informacji, że dostęp do kursu jest dożywotni i nigdy nie wygasa. Analizując moje maile, mogę wychwycić, że taka informacja się nie pojawiła.

Jeśli mamy podpiętą do maili jakąś analitykę, możemy sprawdzić, który mail wygenerował nam konkretną sprzedaż, które miały najmniej otwarć, a z których było najmniej zakupów. Potem możemy spróbować poprawić te maile w kolejnej kampanii lub zrezygnować z nich na rzecz innych lepiej przedstawiających produkt.

To wszystko jest jednak dość trudne. Zmieniają się systemy antyspamowe filtrujące nasze wiadomości, wysyłamy maile o różnych godzinach… Tutaj jest bardzo dużo zmiennych.

Najlepszym sposobem jest po prostu testowanie różnych wariacji i ulepszanie konkretnych elementów ze sprzedaży na sprzedaż.

Wracamy też do obserwacji języka, jakim mówią nasi odbiorcy, oraz sposobu, w jaki komunikują swoje potrzeby i obawy.

Moje maile sprzedażowe są ułożone według pewnego klucza. Korzystam z kursów uczących tego, jak robić kampanie mailowe – sama jesteś współtwórczynią chyba najlepszego z nich, czyli Mailketingu. Osoby kupujące takie kursy płacą za gotowe rozwiązania, ale efekt jest taki, że te wszystkie kampanie wyglądają potem bardzo podobnie, bo ludzie uczą się z tych samych źródeł. Co mogę zrobić, żeby korzystać z wiedzy zdobytej na kursie, ale jednak zachować oryginalność, autonomię i świeżość, dzięki którym moi odbiorcy nie będą patrzeć na moje maile jak na kolejne wiadomości z szablonu?

Przede wszystkim nie należy robić kopiuj-wklej w proporcji 1:1. Schematy z kursów trzeba jak najbardziej spersonalizować i szukać własnego głosu – zwłaszcza jeśli mamy swoją markę osobistą.

Nasze doświadczenie, wiedza i właśnie nasz głos przyciągają do nas odbiorców.

W Mailketingu nie dawałam żadnych gotowych schematów, oprócz schematów nagłówków, które i tak dobrze byłoby przetestować na swojej społeczności.

Rzeczywiście może być tak, że ludzie subskrybujący kilka newsletterów mogą zauważyć, że te schematy się powtarzają i mogą poczuć, że wpadli w maszynkę do obracania leadami.

Istnieje też ryzyko, że będziemy używać schematu używanego również przez osobę, której nasz odbiorca nie lubi.

Pamiętam, że swego czasu opisałaś gdzieś charakterystyczne elementy języka Maćka Aniserowicza, bo z racji waszej współpracy byłaś w stanie je wyłapać. Były tam regionalizmy, angielskie wstawki…

Rzeczywiście u Maćka jest sporo takich podlaskich powiedzonek.

Dla mnie to się podoba…

Przede wszystkim! [śmiech]

Dla nas samych może to być dość trudne zadanie, bo często używamy jakichś słów i nawet nie wiemy, że są one charakterystyczne. Jak odnaleźć elementy własnego stylu i wyłapać te językowe smaczki, które mnie wyróżniają?

Można zastosować kilka strategii. Przede wszystkim – jak najwięcej pisać, nawet się nad tym nie zastanawiając i używając choćby Squiblera.

Możemy wyobrazić sobie, że opisujemy znajomemu na czacie historię, która przydarzyła nam się w drodze do restauracji. Możemy też podczas spotkania ze znajomymi poprosić o możliwość nagrania naszych rozmów.

Wiem, że to dziwna prośba, ale w takich sytuacjach nasz język jest najbardziej naturalny.

Można też zapytać znajomych o charakterystyczne elementy naszego języka i typowe dla nas powiedzonka, a potem wszystkie je spisać. Później warto wplatać to w tekst, ale pamiętajmy o umiarze, żeby nie było tego za dużo, bo byłoby to męczące.

Relacje na Instagramie też są dobrym sposobem na podpatrywanie konkretnego stylu. Obserwujmy innych, wyłapujmy charakterystyczne elementy, a potem wejdźmy w rolę obserwatorów samych siebie.

Poza tym możemy o to zapytać też swoich odbiorców, jeśli mamy z nimi już jakiś kontakt na Instagramie czy w mailach.

Jakie wskazówki mogę zastosować od zaraz? Co mogę zrobić, żeby mój następny mail był lepszy?

Ja podczas pisania stosuję metodę wrednej dziewczyny, która pozwala mi wyeliminować zbędne elementy.

W amerykańskich filmach dla nastolatków jest zwykle taka wredna, popularna dziewczyna, która idzie po trupach do celu i nie zwróci na ciebie uwagi, jeśli nie zaproponujesz jej czegoś, co będzie dla niej wartościowe.

Pisz tak, żeby ułatwić czytelnikowi proces skanowania treści

Kiedy czytam swoje treści, wchodzę w rolę takiej krytycznej, wrednej osoby, która wszędzie szuka dla siebie tylko korzyści. Zdania-zapychacze, które w niczym nie przysłużą się wymagającemu odbiorcy, wyrzucam bez sentymentu niezależnie od tego, jak bardzo mi się podobają.

Dobrze jest też wizualnie rozbrajać duże akapity. Treści powinny być podzielone na małe fragmenty na tyle skrócone, żeby łatwo je było skanować.

Nie oszukujmy się – nasi odbiorcy nie czytają naszych treści od deski do deski – chyba że jest to nasza konkurencja.

Odbiorcy zwykle skanują tekst, szukają słów-kluczy i najważniejszych informacji, więc warto zadbać o to, żeby im ten proces maksymalnie ułatwić, stosując krótkie akapity i zdania czy podkreślenia.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Ja też bardzo dziękuję.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.