Rozwijanie własnej firmy i praca na pełen etat
– jak to sprytnie połączyć i nie zwariować?

Przyzwyczailiśmy się, że w życiu zawsze trzeba coś wybrać: kawę albo herbatę, morze albo góry, etat albo samozatrudnienie… Są jednak osoby, które twierdzą, że można zjeść ciastko i mieć ciastko.

Prowadzenie własnego biznesu to ciężki kawałek chleba. Praca na etacie również wymaga od nas dużego poświęcenia i zaangażowania. Połączenie obu tych aktywności jest nie lada wyczynem, a jeśli do tego wszystkiego ktoś ma jeszcze dzieci? Wtedy naprawdę chciałoby się sklonować!

Mój dzisiejszy gość nie narzeka, że doba nie jest z gumy. Działa, testuje, popełnia błędy, wyciąga wnioski i… znowu działa. Opowie nam dzisiaj, dlaczego uważa, że rozwijanie własnej marki (a nawet dwóch!) przy równoczesnej pracy na etacie może być dla nas korzystne i podzieli się praktycznymi trikami na ułatwienie sobie życie. Jest archiwistką, prowadzi sklep internetowy, a nazywa się – Malwina Angerman-Kowalska.

Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Szablon ewidencji dokumentów
Jak prowadzić ewidencję dokumentów? Zapisz się do Klubu MWF i pobierz szablon Chcę to 

3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu

  1. Pozwól sobie podejmować czasem gorsze decyzje. Nie ma ludzi nieomylnych. Przedsiębiorcy też popełniają błędy. Najważniejsze, żeby je w porę wychwycić i wyciągnąć z nich naukę na przyszłość. A potem działać dalej, tylko inaczej.
  2. Określ, jakie wartości i zasady są dla ciebie kluczowe. Prowadząc swój biznes, staraj się postępować w zgodzie z nimi. Tylko wtedy twoja oferta będzie autentyczna, a klienci będą chcieli do ciebie wracać.
  3. Oszczędzaj swój czas. Deleguj zadania, nagrywaj swoje myśli. Układasz w głowie strukturę nowego artykułu na blog? Planujesz zakupy na popołudnie? Chcesz zorganizować zebranie w firmie i poruszyć kilka bieżących kwestii? Nagrywaj to wszystko na dyktafon, gdy w drodze do pracy znowu utkniesz w korku!

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Chciałem z tobą pogadać o łączeniu prowadzenia firmy z pracą etatową, bo to jest układ, który dobrze znasz. Odkąd skończyłaś studia, pracujesz na etacie – najpierw w banku, teraz w firmie energetycznej – i jednocześnie kilka lat temu zarejestrowałaś własną działalność gospodarczą, otwierając sklep internetowy Malinova Anielova. Jak do tego wszystkiego doszło i jakie produkty miałaś w ofercie na początku?

Malwina Angerman-Kowalska: Rzeczywiście, w 2015 roku otworzyłam sklep, pracując jednocześnie na etacie. Dokładniej mówiąc – byłam zatrudniona na umowę o pracę, ale w tym czasie byłam w trakcie urlopu macierzyńskiego.

Po urodzeniu pierwszej córki, straciłam trochę moc sprawczą, a zawsze lubiłam ją mieć. Lubiłam kreować i kontrolować, choć nad tym ostatnim staram się pracować. Gdy pojawiło się dziecko, to ono przejęło stery, a ja poczułam, że straciłam nad czymś kontrolę.

Stwierdziłam więc, że założę swoją działalność, żeby stworzyć sobie takie podwórko, które będę mogła dowolnie kreować i nad którym będę miała kontrolę oraz moc sprawczą od A do Z. Wtedy jeszcze nie było czegoś takiego jak działalność nierejestrowana, która pozwalałaby sprawdzić swój pomysł na biznes.

Czyli jak wiele świeżo upieczonych mam odkryłaś, że istnieje coś takiego jak branża artykułów dla dzieci, i pomyślałaś sobie, że mogłabyś coś takiego sprzedawać?

Ja to chyba nawet miałam to słynne odpieluszkowe zapalenie mózgu! Uznałam, że skoro ja i moje koleżanki jesteśmy na tym etapie i szukamy podobnych produktów, to znaczy, że wszyscy szukają takich produktów.

Miałam klapki na oczach, bo wydawało mi się, że mimo że ta branża jest już mocno nasycona i wiele firm sprzedaje takie same produkty, to ja i tak na pewno znajdę klientów. Moje produkty były oczywiście podobne do tego, co już znajdowało się na rynku: kocyki dla dzieci, pościele, wkładki do wózków, ochraniacze na pałąki…

Kupowałaś je gdzieś i sprzedawałaś dalej czy sama tworzyłaś?

Tworzyłam je sama. Wyszukiwałam tkaniny, łączyłam różne wzory.

Na początku zależało mi na maksymalnym obniżeniu kosztów. Założyłam więc fanpage na Facebooku, gdzie oferowałam różne tkaniny do wyboru, które klient mógł dowolnie łączyć, a ja na tej podstawie tworzyłam później produkt.

Tutaj zaczęły się pierwsze schody. Tych tkanin było całe mnóstwo, poza tym ja miałam swój indywidualny styl, do którego starałam się dążyć, a który niekoniecznie odpowiadał wszystkim klientom na Facebooku. Dodatkowo tkaniny, które oferowałam, można było znaleźć też u innych producentów. Po prostu były jednymi z najtańszych.

Szybko okazało się, że muszę konkurować ceną, co oznaczało często balansowanie na granicy opłacalności. Nierzadko sprzedawałam produkty w cenie kosztów, jakie poniosłam, żeby je wyprodukować.

Chyba wpadłaś w pułapkę, w którą dość często wpadają początkujący przedsiębiorcy: cieszyło cię, że biznes się kręci i jakieś zamówienia spływają, ale same pieniądze to taki trochę balast, na który nie trzeba zbytnio zwracać uwagi, żeby sobie nie psuć humoru.

Tak jest. Dla mnie to było takie trochę hobby… Zależało mi tylko na tym, żeby do tego nie dokładać. Miałam zarobić tyle, żeby opłacić ZUS, czyli składkę zdrowotną, bo byłam zatrudniona na etacie. Myślałam sobie, że jakoś to będzie i jakichś klientów uda mi się złapać.

Okazało się jednak, że łapanie klientów wcale nie jest takie proste, a nakłonienie ich do złożenia zamówienia jest jeszcze trudniejsze. Bardzo wielu potencjalnych klientów nie decydowało się na złożenie zamówienia, bo widzieli, że gdzieś tam było taniej. Na to nic już nie mogłam poradzić, bo nie chciałam dokładać do interesu.

Jak wyglądał twój typowy dzień, tydzień pracy? Prowadziłaś fanpage na Facebooku, wymyślałaś i tworzyłaś produkty – co jeszcze?

Początkujący przedsiębiorcy traktują czasem firmę jak hobby. Cieszą się z pojedynczych zamówień i nie myślą, że powinno ich być więcej, żeby mogli zacząć zarabiać

Po jakimś czasie założyłam też konto na Instagramie, który wtedy dopiero zaczynał zdobywać popularność.

Ogłaszałam się na grupach na Facebooku i portalach, typu Gumtree czy Olx. Próbowałam też z Allegro, ale tutaj dochodziła prowizja, więc cena musiała być wyższa.

Jeśli chodzi o samą produkcję, to zajmowałam się wyszukiwaniem i zamawianiem materiałów, liczeniem, ile tych materiałów potrzebuję… Mój mąż śmiał się, że w końcu do czegoś przydaje mi się matematyka! [śmiech]

Później była realizacja zamówienia, pakowanie, wysyłka i prowadzenie księgowości. To ostatnie to było szaleństwo, bo ja z księgowością nie mam praktycznie nic wspólnego. Stwierdziłam jednak, że przy pomocy programów czy portali jakoś to ogarnę. Faktycznie, ogarniałam, ale do przyjemności to nie należało.

Na koniec dochodziło jeszcze przyjmowanie ewentualnych reklamacji.

To teraz powiedz: skoro twój plan zakładał stworzenie poletka, nad którym będziesz mieć kontrolę, to udało ci się go zrealizować czy nie?

No nie. [śmiech]

I jak się czułaś jako właścicielka firmy?

Nie powiedziałabym, żebym działała według jakiegoś planu. To było raczej takie pójście na żywioł.

Ktoś robił promocję, to ja też ją robiłam. Nie myślałam, działałam pod wpływem impulsu. Zaczęło mnie to po prostu męczyć.

Nie potrafiłam odmawiać realizacji zamówień – nawet jeśli już na początku wiedziałam, że będą problematyczne albo na granicy opłacalności. Myślałam, że skoro klient już się do mnie odezwał, to ja muszę przyjąć zamówienie, bo jeszcze wystawi mi negatywną opinię!

W pewnym momencie zaczęłam gonić własny ogon, działając wbrew sobie i robiąc rzeczy sprzeczne z moimi wartościami.

Prześledziłem historię twojego wpisu w CEIDG i zauważyłem, że zawiesiłaś swoją działalność półtora roku po jej otwarciu. Czy powodem były właśnie te frustracje?

Nie. Powód był bardziej prozaiczny – zaszłam w drugą ciążę, która była ciążą zagrożoną, przez co praktycznie z dnia na dzień musiałam ograniczyć całą swoją aktywność. Do tego była jeszcze niespełna dwuletnia córka, która też wymagała ode mnie uwagi.

Z perspektywy czasu mogę jednak powiedzieć, że to wszystko wydarzyło się w bardzo dobrym momencie.

Jak podsumowałabyś pierwsze półtora roku prowadzenia działalności? Co dziś zrobiłabyś inaczej?

Chyba wszystko. [śmiech]

Bardzo ci dziękuję za szczerość! Mam wrażenie, że całą masę przedsiębiorców spotyka dokładnie to samo co ciebie, ale niewielu z nich ma odwagę się do tego przyznać i wyciągnąć wnioski.

Przyznaję się do tego, bo wyciągnęłam z tego naukę. Poznałam swoje granice i dowiedziałam się, które działania są dla mnie niekomfortowe. Nauczyłam się na przykład odmawiać realizacji zamówień.

Przed powrotem do pracy chciałam wypracować dla Malinovej jakąś strategię, jakiś plan. Uruchomiłam sklep internetowy, bo uznałam, że nie jestem w stanie szukać klientów i dogadywać szczegóły zamówień na Facebooku, pracując jednocześnie.

Potrzebowałam gotowej platformy i pewnej automatyzacji komunikacji z klientem. Zależało mi na podłączonych płatnościach i fakturowaniu.

Udało mi się to wszystko zorganizować. W ofercie natomiast miałam produkty, które dałam radę wcześniej stworzyć i po prostu miałam na stanie. Mówimy tu o pojedynczych sztukach.

Sklep jako tako funkcjonował, choć ja nie za bardzo miałam czas i pomysł na jego promocję.

Wygląda na to, że ta przerwa związana z drugim dzieckiem rzeczywiście pomogła ci uporządkować pewne kwestie. A może się mylę? Może byłaś pochłonięta zupełnie czym innym i ten czas nie wpłynął specjalnie na twoje decyzje biznesowe?

Bardzo wpłynął! Ciąża w ogóle zmieniła moje życie… [śmiech]

To są w końcu emocje, które przewartościowują wszystko…

Dokładnie.

W końcowym etapie ciąży spędziłam ponad trzy tygodnie w szpitalu o najwyższym stopniu referencyjności, a mimo to mój przypadek w porównaniu do innych to był pikuś. Dostałam wtedy niezłego kopa od życia i postanowiłam wszystko zmienić.

Malinovą miałam cały czas z tyłu głowy, bo planowałam do niej wrócić. Chciałam jednak dać sobie czas, działać spokojniej. Nie wiedziałam, na co pozwoli mi drugie dziecko. Liczyłam się z tym, że może być ciężko, bo z pierwszą córką były na początku pewne problemy. Musiałyśmy jeździć na rehabilitacje i badania…

Druga córka okazała się dzieckiem, którego nie ma, i miałam przy niej czas. Zmieniło się jednak moje podejście do biznesu. Wcześniejsza ja od razu odwiesiłaby w tej sytuacji działalność i znowu poszła na żywioł. Nowa ja postanowiła to wszystko przemyśleć, ułożyć strategię i zorganizować życie tak, żeby pogodzić rozwijanie firmy z wychowaniem dwójki dzieci i pracą na etacie.

Zależało mi na tym, żeby moje zaangażowanie we własny biznes mogło być do pewnego stopnia ograniczone.

W końcu doszłam też do tego, że nie mogę wrócić do produkcji kocyków, rożków i wkładek do wózków, bo wszyscy je mają. Przez moment myślałam o autorskich tkaninach – nawet znalazłam drukarnię i zrobiłam pierwsze projekty – ale się opamiętałam i na szczęście w to nie poszłam. [śmiech]

Szukałam więc dalej.

To był okres, kiedy bardzo skierowałam swoje życie w stronę minimalizmu. Po porodzie rozdałam, sprzedałam i wyrzuciłam bardzo dużo rzeczy. W tej chwili moja garderoba jest chyba mniejsza od garderoby mojego męża! Dotarło do mnie, że skoro przy drugim dziecku jestem w stanie obejść się bez trzech kocyków i pięciu wkładek do wózków, to nie mogę wmawiać klientom, że im te przedmioty są niezbędne i koniecznie muszą je ode mnie kupić!

W biznesie ważna jest autentyczność. Jeśli ktoś jest minimalistą, nie może nakłaniać klientów do kupowania rzeczy, które tak naprawdę są im zbędne

Bo przy drugim dziecku jest zupełnie inaczej! Właściciele sklepów dziecięcych mówią, że klient z pierwszym dzieckiem to jest klient, a klient z drugim dzieckiem to nie jest klient. [śmiech] On sobie nie da nic wmówić, bo dobrze wie, co mu jest potrzebne. Przy pierwszym dziecku natomiast rodzice chcą za wszelką cenę, czasem nawet wbrew rozsądkowi, zapewnić maluchowi każdy możliwy gadżet. Później ta perspektywa się zmienia.

Z jednej strony tak, ale z drugiej muszę się przyznać do tego, że ja na początku nie ustalałam swojej grupy docelowej i nie miałam swojego idealnego klienta.

Później to przemyślałam. Gdybym kierowała swoje produkty do rodziców spodziewających się pierwszego dziecka, musiałabym stale szukać nowych klientów. Mnie tymczasem zaczęło zależeć na klientach stałych, takich, którzy do mnie wrócą.

Przy tym drugim podejściu udało mi się kilku takich klientów znaleźć.

Wprowadziłaś do sklepu autorskie produkty, uporządkowałaś sobie kwestie związane z grupą docelową i strategią. Jakie jeszcze konkretne zmiany wprowadziłaś w firmie po narodzinach drugiego dziecka, kiedy wznowiłaś działalność?

Przede wszystkim miałam skończoną ilość produktów, które musiały spełniać określone kryteria, mieć określone cechy i funkcjonalność. Żeby to wszystko tworzyło jedną całość, postawiłam na spójną kolorystykę.

Stworzyłam sobie logo, zastosowałam określone fonty w swoich komunikatach. Zaczęłam myśleć o Malinovej nie jak o hobby, ale jak o marce, którą mogę stworzyć.

Sprzedawałaś teraz autorskie produkty, ale… przecież te pierwsze też były autorskie! Dobierałaś i dowolnie łączyłaś tkaniny, więc miałaś realny wpływ na efekt końcowy swojej pracy. Czym produkty z drugiego etapu działalności różniły się od tych z początków Malinovej?

Te produkty to przede wszystkim domek pod stołem, czyli specjalnie zaprojektowany obrus, i kuchenka-pokrowiec na krzesło. Ich historia jest dość ciekawa.

Na domek pod stołem natknęłam się kiedyś na Pintereście. Uznałam, że to świetny pomysł i stworzyłam taki dla córki. Miał pasować do mojego salonu, cały biały z różowymi koronkami – prawdziwy pałac księżniczki!

To było jeszcze w pierwszym etapie istnienia Malinovej. Pomyślałam sobie, że wprowadzę taki produkt do sklepu, ale… zaraz potem uznałam, że skoro widziałam to tylko na jakimś amerykańskim koncie na Pintereście, a u nas nikt tego nie sprzedaje, to polski klient pewnie nie jest jeszcze na to gotowy.

Jakiś czas później, gdy na świecie była już moja druga córka, dość intensywnie rozmyślałam o powrocie do Malinovej. Pamiętam taki jeden dzień. Aniela, moja starsza córka, była chora i siedziała ze mną i Dobrusią w domu. Chciałam ją jakoś zająć w czasie, gdy będę opiekować się jej siostrą. Wyjęłam z szafy obrus-domek, rozłożyłam na stole, podłogę wyłożyłam poduszkami i misiami… Aniela całkowicie wsiąkła w zabawę, a ja, obserwując ją, uświadomiłam sobie nagle, że to jest właśnie ten produkt!

Doszłam do wniosku, że skoro mam wrócić z Malinovą, to muszę wrócić z czymś, czego nie ma! Przyjmie się – to dobrze, nie przyjmie się – trudno, ale spróbuję. Wkrótce stworzyłam kolejny model i kilka wersji kolorystycznych.

To jednak nie był jeszcze czas na powrót. Nie mogłam przecież ruszać z jednym produktem! Czekałam dalej.

Kolejną inspirację znów przyniosło samo życie. W naszej kuchni swego czasu stała drewniana kuchenka dla dzieci – taka, jaką pewnie wszyscy dobrze znamy. Do zabawy była wykorzystywana może raz na dwa tygodnie, a w pozostałe dni głównie zbierała kurz. Kiedy postanowiłam ją wynieść na górę do pokoju, córka nagle sobie o niej przypomniała i oczywiście upierała się, że ona musi koniecznie stać w kuchni. Standard!

Czasem warto wystartować z czymś nowym. Jeśli jakiś produkt jest znany za granicą, a u nas go nie ma, można spróbować zacząć go sprzedawać i sprawdzić, czy się przyjmie

Tak jest!

Zaczęłam więc znów szukać na Pintereście. Znalazłam takie pokrowce na krzesła z motywem straży pożarnej i pomyślałam, że można by ten pomysł wykorzystać. Nie trafiłam na nic podobnego ani na Allegro, ani na Olx, ani nawet w Google. Nie byłam w stanie tego kupić, a skoro nie można kupić, to zrobię to sama!

Wymierzyłam, wszystko pasowało jak ulał i dziecko też bylo zadowolone. Gdy przestawała się bawić, chowałam pokrowiec, krzesło odstawiałam do stołu i nie było śladu po kuchence. I tak pojawił się drugi produkt.

Postawiłam na funkcjonalność, ułatwianie życia rodzicom, minimalizm. Nie wszyscy mają w domu miejsce na tipi, a dzieci przecież uwielbiają kryjówki! A kuchenka? Ostatnio wzięliśmy ją nawet pod namiot!

A teraz wyobraź sobie, że bierzesz taką drewniana albo plastikową! Masz sporo takich produktów, z pewnością warto je sobie obejrzeć na stronie sklepu, ale ja chciałbym się na chwilę zatrzymać przy tej kuchence-pokrowcu. W końcu dostała nagrodę Zabawka Roku 2018! W skład jury wchodzą znane mamy, aktorki i modelki, które zgodnie doceniły zalety tego produktu. Kuchenkę pokazywały też na swoich kanałach w mediach społecznościowych influencerki. Byłaś na fali! Czy to się jakoś przełożyło na sprzedaż?

Przekładało się dość impulsywnie.

Pamiętam, jak dostałam mail z zaproszeniem do konkursu. Podziękowałam oczywiście, ale napisałam, że… to chyba pomyłka. Wydawało mi się, że skoro nie jestem producentem zabawek na miarę takich marek, jak Chicco, Fisher Price czy CzuCzu, to nie ma tam dla mnie miejsca. Organizatorzy zapewnili mnie jednak, że wszystko się zgadza.

Wzięłam udział w konkursie i czekałam na rozwój wypadków. Uznałam, że nawet jak nic nie wygram, to przynajmniej pozyskam wartościowy z punktu widzenia SEO link.

Na finał nie pojechałam, bo karmiłam młodszą córkę, a poza tym byłam przekonana, że nie mam żadnych szans. Tymczasem dzień później okazało się, że wygrałam.

Gratuluję!

Dziękuję. [śmiech] W pierwszej chwili, gdy się o tym dowiedziałam, znów pomyślałam, że to pomyłka. Kiedy weszłam na statystyki Google, oniemiałam: na stronie mojego sklepu było kilkadziesiąt osób!

W zapasie miałam może kilkanaście sztuk, które sprzedały się w ciągu tygodnia. Żeby się jakoś zabezpieczyć, zmieniłam w regulaminie sklepu zapis o sposobie realizacji zamówień. Jeśli miałam zapas, informowałam, że produkt jest dostępny od ręki. W przeciwnym wypadku termin oczekiwania wynosił od 5 do 14 dni.

Jeśli chodzi o współpracę z influencerkami, to miałam po prostu szczęście. To były głównie dziewczyny, które aktywnie obserwowałam, gdy byłam w drugiej ciąży. Byłam członkiem ich społeczności, niektóre poznałam nawet osobiście. Łączyła nas tematyka macierzyństwa, bo one też były wtedy w ciąży.

Gdy wróciłam z Malinovą, zaproponowałam im testowanie moich produktów. Zgodziły się i prezentowały moje wyroby w relacjach. A że relacje żyją 24 godziny, to moje zapasy też schodziły zwykle w ciągu tych 24, góra 48 godzin.

Niemniej, gdy przeanalizowałam później całą sprzedaż, to zauważyłam, że te produkty sprzedawały się sezonowo. To są prezenty dla dzieci, więc popyt na nie rósł przed Dniem Dziecka czy Bożym Narodzeniem, a w wakacje było znacznie spokojniej.

Generalnie wiele sklepów sprzedających zabawki dla dzieci odczuwa podobne wahania sezonowe. W wakacje ludzie wyjeżdżają i w internecie szukają głównie hoteli, a nie zabawek. W końcu nie wszystkie artykuły dla dzieci da się tak łatwo zapakować do bagażnika jak twoją kuchenkę… Wróćmy jednak do tego wątku etatowego. Dzisiaj twoja działalność związana ze sklepem jest zawieszona, ale wiem, że niedługo ją wznawiasz. Mało tego! Wznawiasz też drugą markę – i to z zupełnie innej bajki – czyli Archiważne. W ramach tego drugiego projektu będziesz pomagać firmom uporządkować dokumenty, bo tym się zawodowo zajmujesz. Podsumujmy zatem: za moment będziesz miała dwójkę dzieci, pracę na etacie i dwie marki: Malinova Anielova i Archiważne. Czy ty się zamierzasz sklonować? A może córki zagonisz do roboty?

Już zagoniłam, bo są moimi modelkami i chyba powinny pobierać tantiemy…

A tak na poważnie. Przede wszystkim mam wsparcie męża, który jest bardzo zaangażowanym tatą.

Poza tym warto sobie uświadomić, że jest mnóstwo kobiet, które mają czwórkę dzieci, a dodatkowo pracują na etacie. Sama mam trójkę rodzeństwa, mój mąż też pochodzi z rodziny wielodzietnej. Ja będę miała podobnie: dwójka dzieci i dwójka dzieci biznesowych. Te ostatnie jakoś przeżyją, gdy przez dwa czy trzy dni nie dam im jeść. Najwyżej to wszystko będzie się rozwijało wolniej, ale ja to akceptuję.

Zdaję sobie sprawę, że marki osób niepracujących na etacie rozwijają się szybciej i prężniej niż moje, ale nie mam z tym problemu. Znam siebie i wiem, że stała pensja z etatu wpływająca na moje konto co miesiąc zapewni mi poczucie bezpieczeństwa i komfort potrzebny do kreatywnego działania.

Mam też dzięki temu odwagę do próbowania. Nie zakładam od razu, że to, co robię, musi mi się koniecznie zwrócić. Daję sobie przestrzeń na popełnianie ewentualnych błędów i na dalszą naukę.

Stała pensja wpływająca na konto z pracy na etacie zapewnia przedsiębiorcy poczucie bezpieczeństwa i komfort potrzebny do kreatywnego działania

Kiedy ja coś muszę, kiedy słyszę, że trzeba zapłacić ZUS, opłacić żłobek czy przedszkole, kiedy wiem, że w danym miesiącu muszę sprzedać tyle i tyle sztuk, zaczynam się na tym strasznie fokusować i popełniam kolejne głupie błędy. Mówię tu na przykład o promocjach -70%. A przy tym wszystkim przestaję myśleć kreatywnie.

Doszłam do tego, kiedy drugi raz musiałam zawiesić działalność. Strasznie się wtedy zapętliłam. Uświadomiłam sobie, że miałam plan na rok, ale na kolejny rok już nie mam i znowu zacznę popełniać błędy. Moja głowa musiała odpocząć.

Trochę jak urlop dziekański na studiach albo roczny urlop na poratowanie zdrowia dla nauczyciela…

Tak, poratowanie zdrowia! [śmiech]

Czyli dzięki temu, że etat zapewnia ci źródło dochodów i nie musisz się martwić, z czego będziesz robić opłaty, możesz sobie wziąć urlop na poratowanie firmy i po prostu ją zawiesić. Odzyskany czas możesz z kolei wykorzystać na zastanowienie się, co by tu zrobić lepiej, a potem wracasz do działania.

Tak. Impulsem do tego drugiego zawieszenia działalności było właśnie zaobserwowanie sezonowości sprzedaży. Uświadomiłam sobie, że nie muszę wypruwać żył i przez 3 miesiące zdobywać klientów, których i tak może nie być, bo po prostu taki jest okres. Zamiast tego mogę zawiesić działalność, głowa mi odpocznie, a potem wrócę do pracy z nową energią.

Muszę tu powiedzieć o jeszcze jednej istotnej dla mnie rzeczy. Ponad 2 lata temu zrobiłam sobie test Gallupa. Odłożyłam go gdzieś na półkę z założeniem, że kiedyś do tego wrócę.

Wróciłam właśnie po tym drugim zawieszeniu działalności…

I odkryłaś, że masz talent: zawieszacz! [śmiech]

No właśnie nie! [śmiech] Mój talent polega na tym, że o czymkolwiek bym nie pomyślała, to zaraz zaczynam działać. Nie myślę, jak to zrobić, tylko po prostu ruszam do akcji!

Gdy to wszystko przeanalizowałam, zrozumiałam, dlaczego popełniałam takie, a nie inne błędy.

Teraz już wiem, że muszę delegować zadania. Wpadłam bowiem w taką pułapkę, w którą wpadają chyba głównie kobiety. Wydawało mi się, że nikt nie wykona danego zadania tak dobrze jak ja.

Faceci też tak mają! Nazywamy to syndromem superbohatera.

Wychodziłam z założenia, że nawet jak się nie znam na księgowości, to i tak się za nią wezmę. Podobnie było z WordPressem. Jestem wprawdzie totalnie nietechniczna, ale kiedy dowiedziałam się, że muszę zapłacić kilkaset złotych za przedłużenie abonamentu na sklep internetowy, to uparłam się i postawiłam sklep na Worpressie. Fakt, nie wyszło drogo, ale zajęło mi to miesiąc i było niezłą nerwówką. Dziś wiem, że powinnam była to komuś oddać.

Trochę jak w szkole, gdzie uczniów dobrych z polskiego i słabych z matematyki koniecznie wysyła się na korepetycje z matematyki.

Tak, masz spędzać dużo czasu na tym, co ci nie wychodzi.

Dokładnie tak. Człowiek się frustruje, traci energię, czas, siłę, chęć i motywację do czegokolwiek.

Markę Archiważne tworzyłam zupełnie inaczej niż Malinovą.

Zrobiłaś użytek z lekcji wyciągniętych z poprzednich doświadczeń?

Tak. Zaczęłam od delegowania. Znalazłam księgową, która wyjaśniła mi różne kwestie, stworzenie strony zleciłam profesjonaliście, a sama zajęłam się tym, co mi wychodzi najlepiej: pisaniem postów, newsletterów – generalnie komunikacją, bo ja to robię w dość specyficzny sposób.

No i przede wszystkim skupiłam się na mojej domenie, czyli na procesie archiwizacji dokumentów, procedurach i instrukcjach, z których zresztą słynę nawet wśród znajomych.

Skoro jesteś taką specjalistką od procedur, delegowanie musi być dla ciebie bardzo łatwe. Potrafisz przekazać wszystkie niezbędne informacje i swoje oczekiwania we właściwy sposób.

Trzeba nauczyć się delegować zadania, a nie tracić czas i energię na wykonywanie czynności, w których nie jesteśmy zbyt biegli

Kilka osób rzeczywiście powiedziało mi, że potrafię wszystko bardzo dobrze przekazać i wytłumaczyć. Ja jednak nie brałam sobie tego zbytnio do serca, bo uważałam, że wszystko i tak najlepiej zrobię sama!

Gratuluję ci tego myślenia i cieszę się, że wyciągnęłaś takie wnioski. Już kilka razy w zagranicznych podcastach zupełnie niezależnych od siebie słyszałem takie stwierdzenie, że jeśli biznes nam się rozwija, to przestajemy zastanawiać się nad tym, jak coś zrobić, a zaczynamy skupiać się na tym, kto może to dla nas zrobić. Różnica jest tylko taka, że tam była mowa o skalowaniu biznesów sześciocyfrowych, a ty doszłaś do tego znacznie wcześniej.

W takim razie muszę sobie to gdzieś zapisać, żeby móc do tego wracać. [śmiech]

Zdradź jeszcze, jak fizycznie ogarnąć taką sytuację, w jakiej ty się znalazłaś. Masz etat, dwójkę dzieci i dwie marki, a doba ma tylko 24 godziny. Potrzebnych jest kilka godzin snu, trzeba dojechać do pracy, spędzić w niej 8 godzin, a potem wrócić i jeszcze pobyć trochę z rodziną. Kiedy znajdujesz czas na sprawy firmowe?

Przede wszystkim – ja się muszę wyspać. Gdy mój sen trwa 6 godzin, to potem cierpią wszyscy.

Ale wszystko da się zrobić. Mąż śmieje się ze mnie, że ja nawet pranie optymalizuję!

Wstajemy o 6:00 i wyjście z domu z dziećmi nie zajmuje mi dłużej niż 30 minut. Przedszkole, żłobek i o 7:30 jestem już w pracy. Tyle że ta droga do pracy też ma kluczowe znaczenie.

Podam tutaj fajny patent, może ktoś skorzysta. Ja najlepiej myślę, kiedy mówię. Dopiero gdy coś mi wybrzmi i ja to usłyszę, dociera to do mnie i mogę to sobie przeanalizować. W drodze do pracy włączam więc sobie dyktafon w telefonie i jadąc, mówię do siebie. Tym sposobem w trakcie jazdy jestem w stanie nagrać sobie konspekt całego artykułu, który chciałabym napisać.

Wow!

Później, gdy dzieci pójdą spać, czyli około 20:00, ja potrzebuję już tylko 10-15 minut i mam napisany artykuł.

W pracy też wykorzystuję ten trik. Gdy jestem pochłonięta jakimś zadaniem, a do głowy wpada mi nagle jakaś myśl, to od razu sobie ją nagrywam.

Ola Budzyńska, Pani Swojego Czasu, często mówi, że żeby zrobić jakąś wielką rzecz – choć ja na razie nie zrobiłam jeszcze nic wielkiego – nie potrzebujemy 3 godzin niezmąconego spokoju. Czasem wystarczy 5 minut.

Wykorzystuję takie krótkie chwile do notowania czy nagrywania pomysłów, a potem gdy zaczynam to wszystko zbierać, okazuje się, że zgromadziłam materiał nie na jeden, ale na kilka postów! Tak samo zresztą rodzą się pomysły na nowe produkty.

A jak sobie organizujesz pracę ściśle związaną z obsługą firmy? Czasem przecież trzeba coś gdzieś kliknąć, zrobić zdjęcie, wstawić produkt na stronę, spakować, wysłać… Kiedy na to znajdujesz czas?

Wieczorami, gdy dzieci już śpią. Mówimy tu oczywiście o produktach fizycznych do Malinovej, bo Archiważne ma być raczej marką online i taką formą konsultacji jeden na jeden.

Wysyłkę produktów do klientów zaplanowałam sobie do tego stopnia, że pewne rzeczy zastrzegłam nawet w regulaminie. W harmonogramie dałam sobie dwa dni na wysyłkę produktu i nie muszę się spinać, że jak zamówienie wpłynęło, to ja je muszę od razu wysłać.

Niektóre sklepy zapewniają, że jak zamówisz artykuł do 10:00, to o 15:00 paczka wyjdzie już ze sklepu. U mnie tak nie jest – ja mam na to zawsze dwa dni, bez względu na godzinę złożenia zamówienia.

Ograniczyłam też liczbę sposobów dostawy. Współpracuję tylko z jedną firmą kurierską, którą odwiedzam w drodze z pracy do żłobka, oraz paczkomaty, które też mam niedaleko domu.

Brzmi to bardzo przekonująco. Organizacja bez zarzutu, widać też, że masz na tę działalność pomysł. Przyznam ci się, że kiedy ja zaczynałem swoją przygodę jako przedsiębiorca, uważałem, że nie da się pogodzić pracy na etacie z prowadzeniem firmy. Wszystko oczywiście zależy od branży, bo gdybym chciał na przykład otworzyć piekarnię, w której musiałbym o określonych godzinach stać za ladą, nie ma opcji, żebym to połączył z innym etatem. Natomiast w działalnościach internetowych, kiedy kontakt z klientem może być przesunięty w czasie, bo nie musisz odpowiadać na pytania zaraz po tym, gdy ktoś je zada, rzeczywiście można to jakoś pogodzić. Jakie najważniejsze wnioski wyciągnęłaś ze swoich dotychczasowych doświadczeń? Jakimi zasadami się teraz kierujesz, żeby biznes cię nie przytłoczył, tylko dawał satysfakcję?

Przede wszystkim postępuję w zgodzie z moimi wartościami. Jestem uprzejma, ale asertywna. Jeśli klient tej asertywności nie rozumie, to z naszej współpracy nic nie będzie, ale teraz nie jest mi już z tego powodu przykro.

Uważam, że obie strony powinny się szanować. Przez sześć lat pracowałam w banku, gdzie współpracowałam praktycznie ze wszystkimi jednostkami, bo archiwum to taka ośmiornica, której macki sięgają wszędzie! Najlepsze rezultaty osiągałam dzięki współpracy i umiejętności ustalania wspólnego celu.

Ja mam teraz swój cel, a moim klientem jest osoba, która ma podobny cel. Zależy mi na tym, żeby przestrzeń wokół mnie była funkcjonalna i dążę do tego, żeby optymalizować swój czas i wydłużać maksymalnie dobę, dlatego chciałabym, żeby moi klienci dążyli do tego samego.

Druga sprawa to wspomniane już przeze mnie delegowanie. Potrafię już ocenić, kiedy nie warto poświęcać czasu i energii na zrobienie czegoś i lepiej powierzyć to komuś innemu.

Staram się też działać w zgodzie z samą sobą. Ta praca ma mi przede wszystkim sprawiać przyjemność, choć oczywiście pieniądze też są ważne. Nie będę jednak proponować klientowi kolejnej wkładki do wózka, skoro sama z tego nie korzystam.

Żeby współpraca z klientem przebiegała bez zarzutu, dobrze by było, gdyby podzielał nasze wartości i cele

Nie wiem, czy to było zamierzone, ale właśnie zorientowałem się, że każda z tych trzech wymienionych rzeczy ma związek z ludźmi. Wyszłaś od klientów, przeszłaś do podwykonawców, a na końcu powiedziałaś o sobie. Życzę ci zatem jak najwięcej klientów, którzy będą podzielać twoje wartości, rzetelnych podwykonawców i mnóstwa frajdy z biznesu! Wiesz, jak to jest: jak mama jest zadowolona, to dzieci są zadowolone, a jak właściciel jest zadowolony, to klienci są zadowoleni. Dziękuję ci za szczerą i inspirującą rozmowę.

Ja również ci dziękuję.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.