Nie wiesz, jaki produkt sprzedawać? Zapytaj swoją społeczność – oni powiedzą ci, czego potrzebują, i pomogą ci to stworzyć

Moja ulubiona definicja biznesu brzmi: zaspokajanie potrzeb innych ludzi za pieniądze.

Jednym z sekretów rozkręcenia dobrze prosperującego biznesu jest więc znalezienie tych „innych ludzi”, a potem określenie ich potrzeb.

Słuchając czasem historii wielkich marek i znanych przedsiębiorców, można odnieść wrażenie, że oni wpadają na te wszystkie lukratywne pomysły, doznając olśnienia w jakichś odosobnionych jaskiniach. Znajdują niszę i wymyślają produkt trafiony w punkt.

Prawda jest jednak taka, że oni wszyscy rozglądają się zwykle czujnie dookoła, obserwując ludzi, wypatrując ich problemów i próbując je rozwiązywać.

Tak właśnie zrobiła osoba, którą zaprosiłem do tego odcinka podcastu.

Zaczęło się od tego, że miała problem z kondycją swoich włosów, szukała więc sposobu, żeby sobie pomóc. Gdy już znalazła potrzebne informacje, zaczęła nimi zalewać ludzi dookoła, aż w końcu usłyszała od siostry, że powinna pisać o tym blog.

Posłuchała tej rady, jej blog szybko zyskał olbrzymią popularność, zbudował wokół siebie ogromną społeczność, a sprawczyni tego zamieszania uznała w końcu, że nadszedł czas na założenie własnej marki kosmetycznej.

W ubiegłym roku jej firma odnotowała ponad 14 milionów złotych przychodu. Jak wyglądała droga do tej imponującej kwoty? Opowie Anna Kołomycew – twórczyni marki Anwen.

Linki do osób i firm wymienionych
w tym odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Zasady tworzenia pytań ankietowych
15 zasad tworzenia pytań ankietowych – dołącz do Klubu MWF i pobierz ściągę Chcę to 

3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu

  1. Jeśli myślisz o rozpoczęciu biznesu wywodzącego się z tworzenia treści, zastanów się, jaką wartość możesz dać swojej społeczności. Innymi słowy: jakie problemy możesz pomóc im rozwiązać.
  2. Nie zamykaj się na opinie innych: pytaj, czego ludzie potrzebują, jakie jest ich zdanie na dany temat, co stanowi dla nich trudność.
  3. Pozwól swojej społeczności włączyć się w tworzenie produktu. Może pomóc ci w wyborze okładki książki albo nazwy konkretnego artykułu. Dzięki większemu zaangażowaniu ludzie będą czuli się współtwórcami twojej marki.

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Przeszłaś drogę od blogerki do osoby zarządzającej niemałym biznesem. Co cię pchnęło w tym kierunku?

Anna Kołomycew: To nie był mój świadomy wybór. Nie zaplanowałam sobie, że najpierw założę blog, potem markę osobista, a potem firmę. To wszystko przyszło bardzo naturalnie, organicznie.

Blog o włosach założyłam, pracując w zupełnie innej branży – więc wcale nie było tak, że miałam łatwiej, bo już coś działałam w branży kosmetycznej. Blogowanie było początkowo tylko moim hobby, którym zajmowałam się po pracy.

Potem napisałam książkę, która się sprzedała, co było dla mnie sygnałem, że moja społeczność mi ufa i jest w stanie kupić jakiś mój produkt. Niemniej, był to produkt dość łatwy – książkę wydałam z wydawnictwem, a zrobienie własnych kosmetyków byłoby znacznie większym wyzwaniem.

Miałam już jednak podstawy sądzić, że moje kosmetyki też mogą znaleźć swoich odbiorców.

Napisanie i sprzedanie książki wydaje mi się dość zrozumiałe – dla blogerki jest to naturalny kierunek rozwoju. Ale tworzenie kosmetyków to jest jakaś czarna magia! Zwykle kojarzy się to z laboratorium, chemią, procedurami i technologią, które są blogerowi obce, nawet jeżeli pisze o tej tematyce. Gdzie tutaj jest to brakujące ogniwo?

Rzeczywiście – napisanie książki było dla mnie dość naturalne.

Kosmetyki były natomiast moim projektem życia, którego musiałam się nauczyć od zera, choć nie byłam w tym sama. Towarzyszyła mi moja wspólniczka, Katarzyna Sawicz, która wprawdzie nie miała doświadczenia w tworzeniu kosmetyków, ale prowadziła już własną firmę, więc była dla mnie dużym wsparciem biznesowym.

Moją działką było tworzenie produktów i marketing, niemniej wiele rzeczy musiałyśmy robić razem i uczyłyśmy się ich od początku.

Nikt nie prowadził nas za rękę i nie podpowiadał, co powinnismy robić albo jakie decyzje podejmować.

Czy to znaczy, że na początku waszej działalności wpisywałyście w Google: „jak zrobić własne kosmetyki”?

Może nie aż tak, ale nie ukrywam, że Google bardzo nam pomógł na początku prowadzenia firmy. [śmiech]

Muszę tu jednak wyjaśnić pewną rzecz. Wiele osób słysząc, że blogerka robi własne kosmetyki, podchodzi do tego z pewną rezerwą. Zapewniam jednak, że ja ich nie robię osobiście, nie mieszam składników w garnku w domu.

Od początku współpracujemy z bardzo dużym zakładem produkcyjnym – zlecałyśmy produkcję na zewnątrz, bo zależało nam na produkcji masowej.

Musiałyśmy zatem znaleźć kontraktora, czyli firmę, która pomoże nam zrealizować naszą wizję.

Sposoby działania są tu różne.

Czasem influencer wypuszcza własną linię kosmetyków, ale chodzi o to, że on firmuje je swoim nazwiskiem i nic więcej nie robi.

Ja otrzymałam taką propozycję w 2013 roku. Firma kosmetyczna chciała zrobić linię kosmetyków by Anwen. Problem polegał na tym, że nie miałabym zbyt wielkiego wpływu na to, jak te kosmetyki wyglądają, jak działają, jaki mają skład i od kogo będą brane surowce. Tymczasem jest to dla mnie bardzo ważne.

Pomyślałam sobie wtedy, że skoro jakaś firma chce ze mną zrobić kosmetyki, to może nic nie stoi na przeszkodzie, żebym zrobiła je samodzielnie.

Utwierdził mnie w tym Tomek Tomczyk, znany wówczas jako Kominek, z którym konsultowałam wysokość marży, jaką miałabym zaproponować tej firmie kosmetycznej. Sama nie miałam pojęcia, co im powiedzieć! Ale Tomek poradził mi coś zupełnie innego. Powiedział, żebym się zastanowiła, czy na pewno chcę to z nimi zrobić. Bo jeżeli to zrobię, to nigdy nie będę mogła wypuścić własnych kosmetyków. A przynajmniej będzie to o wiele trudniejsze.

Dało mi to wtedy mocno do myślenia.

A jaka była w tym wszystkim rola społeczności?

Powiedziałabym, że największa.

Dostałam od moich odbiorców dowód zaufania, bo kupili moją książkę.

Blog zaczęłam pisać w 2010 roku, a szczyt jego popularności, jak wynika ze statystyk Google, przypadał na okres 2013-2015. W tym czasie miałam z moją społecznością świetny kontakt. Testowałam na sobie mnóstwo kosmetyków dostępnych na rynku, a potem opisywałam efekty. Przeprowadzałam też akcje, w których zachęcałam do testowania moje czytelniczki. I bywało tak, że jeden kosmetyk testowało 5000 osób.

Potem robiłam ankietę, dziewczyny ją wypełniały, a ja na jej podstawie mogłam wyciągać wnioski na temat tego, jaki kosmetyk sprawdza się na jakim typie włosów. To był dla mnie bardzo cenny feedback.

Społeczność może dać twórcy dowód zaufania i dostarczyć cenny feedback na wybrany temat

Mogłam potem te kosmetyki porównywać, wyszukując składniki, które działają. Wiedziałam, jakich produktów nie ma na rynku, a jakie dziewczyny chciałyby kupować.

Pierwszymi produktami, które wypuściłam, były maski dopasowane do porowatości włosów. Wynikało to z tego, że dziewczyny wiedziały już, co to jest ta porowatość, ale skarżyły się, że na rynku nie ma kosmetyków, na których byłoby napisane, do jakiej porowatości są przeznaczone. Stworzyłam więc takie produkty, żeby ułatwić tym osobom wybór.

To jest genialne! Miałaś poligon doświadczalny i potrafiłaś go w ten sposób wykorzystać. Jak ty to zrobiłaś, że te dziewczyny nie tylko testowały kosmetyki, ale też wypełniały ankiety, które były tak konkretne, że mogłaś wyciągnąć takie wnioski?

Nie wiem, czy były aż tak konkretne. Pewnie gdyby przyjrzała się im Janina Bąk, to miałaby niezły ubaw.

Ja nie jestem statystykiem. Na moich studiach matematycznych statystyka była tylko jednym z wielu przedmiotów i do tego niespecjalnie mnie fascynowała.

Być może więc te ankiety nie były idealne, ale wystarczające dla mnie jako przyszłego twórcy kosmetyków, żebym wiedziała, na co wrócić uwagę, konstruując własne produkty.

To jak nakłoniłaś te 5000 osób do wypełnienia ankiety? Groziłaś im jakąś kara grzywny, gdyby tego nie zrobiły?

W latach 2012-2015 mój blog był naprawdę bardzo poczytny. Przez długi czas był jedynym o pielęgnacji włosów, później był największym i najbardziej znanym. Gdy wrzucałam nowy wpis, na blogu siedziało równocześnie 10000 osób. Miesięcznie szło to w miliony, więc te 5000 procentowo nie było aż tak dużą liczbą.

Rozumiem, że te testowane kosmetyki to były próbki dostarczane przez firmy kosmetyczne?

Nie. Czytelniczki same je sobie kupowały. To były akcje, typu: lecimy do sklepu i kupujemy tę i tę maskę.

Ale… jak to?! Powiedziałaś 5000 kobiet, żeby kupiły sobie konkretną maskę, i one szły i kupowały?!

Absolutnie nie. Wiedziałam, że to są maski, które wiele z tych dziewczyn już ma w domu. Pewnie gdybym zaroponowała im zakup jakiejś jednej dziwnej, to tych ankiet byłoby mniej.

Celowo wybierałam więc popularne, łatwo dostępne i niedrogie produkty.

Można więc powiedzieć, że miałaś grupę badawczą i tworzyłaś ankiety. Czy robiłaś to z zamiarem stworzenia własnych kosmetyków?

Wtedy jeszcze nie.

To po co to robiłaś?

Dla funu… Dla wiedzy.

testu Gallupa wynika, że mam następujące talenty: Zbieranie, Uczenie się, Intelekt, Analitykę i Wiarę w siebie. Te pierwsze cztery mogą więc być już pewną wskazówką, po co ja to robiłam.

Zbierałam dane, mimo że jeszcze nie wiedziałam, do czego mogą mi się przydać. Robiłam po tych ankietach podsumowanie, którym dzieliłam się z moimi czytelniczkami. Pokazywałam, że taka maska pasuje do takich włosów, itd. Ta wiedza była dla nich przydatna, a ja uwielbiałam te akcje.

Jak analizowałaś te dane? Wiele osób robi ankiety, ale nie wyciąga z nich takich wniosków, jak ty.

Excel. W poprzedniej pracy byłam panią od Excela. Nauczyłam się tego programu na studiach podyplomowych z zarządzania ryzykiem na AGH.

Swego czasu robiłam w Excelu wszystko: pisałam makra, tworzyłam tabele przestawne, formuły, wyciągałam wszystkie możliwe dane.

Gdy przyszłam do pracy i zaczęłam zajmować się analizą danych, pracowałam osiem godzin dziennie. Pod koniec mojej pracy, gdy ustawiłam sobie te wszystkie magiczne excelowe sztuczki, praca zajmowała mi dwie godziny, a przez pozostałych sześć pisałam blog. Już tam nie pracuję, więc chyba mogę się przyznać… [śmiech]

Genialne! Z punktu widzenia pracodawcy, jeśli praca była zrobiona – super! Jak wyglądała analiza jakościowa tych danych? Ilościową mogę sobie wyobrazić, ale nie wszystkie treści miały formę numeryczną, jednak trzeba było się przebić przez te 5000 ankiet.

Starałam się właśnie, żeby było tam jak najwiecej treści numerycznych. Szkielet był zawsze ten sam: jakie dana osoba ma włosy. Nie wiedzieliśmy, co ma znaczenie: porowatość, typ skrętu, włosy cienkie lub grube, rzadkie lub gęste. To wszystko można było przerobić na odpowiedzi numeryczne i łatwo analizować.

Jeśli chodzi o analizę jakościową, to rzeczywiście na końcu było zawsze pytanie o różne wrażenia czy sugestie – i to już zajmowało mi więcej czasu, bo musiałam to przeczytać.

W którym momencie doszłaś do wniosku, że warto zrobić kosmetyki zaspokajające te potrzeby? To był impuls od twojej społeczności?

To było połączenie kilku rzeczy. Z jednej strony miałam te dane z ankiet, a z drugiej utrzymywałam świetny kontakt z moimi czytelniczkami. Nie było wprawdzie jeszcze grup na Facebooku, sam Facebook raczkował, ale miałyśmy swoje włosomaniacze forum, bardzo prężnie działał też Wizaż. Spędzałyśmy tam na dyskusjach długie godziny.

Wiedziałam, czego dziewczyny potrzebują i szukają, gdzie jest luka na rynku. Byłoby mi bardzo trudno przebić się z czymś, co już jest, więc stworzyłam kosmetyki skierowane do porowatości włosów, a później pierwsze w Polsce, a może i na świecie kosmetyki zapewniające równowagę PEH.

Wiedziałam, że moja społeczność szuka i potrzebuje takich produktów, choć przekonanie reszty społeczeństwa było trudne. Branża traktowała mnie niepoważnie. Byłam dla nich blogereczką, która wymyśliła sobie jakąś porowatość, a nikt nie wie co to jest, więc nikt nie będzie kupował jej kosmetyków.

Dziś z satysfakcją wspominam to jako anegdotkę.

Rynek włosowy nie dość, że jest nasycony, to jeszcze działają na nim potężne koncerny. Jak to możliwe, że wynalazłaś potrzebę, której do tej pory nikt nie zauważył i nie docenił? A może ktoś ją zignorował?

Zignorował. Widzę w tym wszystkim dużą ignorancję.

Ja lata temu pisałam na blogu wprost: czemu nikt nie zrobi szamponu w piance? Nikt na to nie reagował i dopiero, gdy ja je wypuściłam i okazało się, że to się dobrze sprzedaje, powstało więcej tego typu kosmetyków. W samym Rossmannie można ich policzyć kilka – oprócz mojego.

Ja dawałam na swoim blogu gotowe rozwiązania i gdyby któraś z firm była na tyle odważna, żeby je wdrożyć, dziś byłaby kilka lat przede mną. Tymczasem branża obudziła się mniej więcej w zeszłym roku i dopiero teraz zauważa, jak mocny jest trend włosomaniactwa i świadomej pielęgnacji włosów.

Przeczytałem w jakimś wywiadzie z tobą, że twoją supermocą jest logika i logiczne podejście do różnych spraw. Jak to się objawia?

Ja od dziecka mam tak, że zawsze muszę sobie wszystko poukładać w głowie. To jest taki mój styl myślenia. Wyciągam najważniejsze informacje i sprawdzam, co z czego wynika.

Na studiach moje notatki były zawsze najbardziej pożądane, bo były kondensacją wiedzy z wykładów, bez zbędnego wodolejstwa.

Bardzo się to przydaje w prowadzeniu biznesu, bo widzę pewne zależności wcześniej, niż zauważą je inni.

Ja też się uważam za osobę dosyć logiczną i przyznam, że to czasami przeszkadza. Jeżeli poczyta się trochę o ekonomii behawioralnej, to da się zauważyć, że ludzie generalnie są bardzo nielogiczni! Z punktu widzenia osoby logicznej jest to często bardzo wkurzające.

Rzeczywiście tak jest. Na szczęście mam wspólniczkę, która różni się ode mnie pod tym względem i widzi pewne rzeczy inaczej niż ja.

Ja zresztą bardzo lubię pytać ludzi z mojego otoczenia o rozmaite kwestie. Zależy mi, żeby poznawać ich zdanie, choć nie zawsze się nim sugeruję.

Zadziwia mnie to połączenie: z jednej strony logika i poukładanie, a z drugiej – otwarcie na opinie innych ludzi. Przecież wiedząc, że inni ludzie są tak nielogiczni, możesz dojść do wniosku, że wiesz, że masz rację, i nie warto o nic nikogo pytać.

Ja właśnie nie mam takiego przeświadczenia, że muszę mieć zawsze rację. To, że uważam coś za logiczne, nie oznacza, ze jest jedyne słuszne. Może być tak, że ja czegoś nie widzę albo nie wiem. Ktoś może mieć inne doświadczenie.

Zadawaj pytania swojej społeczności, żeby poznać punkt widzenia odmienny od własnego

Często pytam o różne rzeczy mojego męża i on pokazuje mi na nie inne spojrzenie, co daje mi do myślenia.

Nie uważam się za alfę i omegę choćby dlatego, że nie siedziałam wcześniej w tej branży i lubię konfrontować pewne sprawy z innymi.

Brakuje mi rozmów z takimi osobami, jak Ola Budzyńska czy inni właściciele firm, bo można się z tego wiele nauczyć o zarządzaniu.

Rzeczywiście tak jest, że kiedy dochodzi się do pewnego etapu rozwoju firmy, zaczyna się szukać odpowiedzi na bardzo konkretne pytania i niewiele jest osób, które zmagają się z tymi samymi problemami.

My tak miałyśmy od początku. O wiele rzeczy nie miałyśmy kogo zapytać, bo nie siedziałyśmy w branży kosmetycznej. Nikt nas nie poprowadził za rękę, wszystkiego musiałyśmy się nauczyć same.

W jakich sytuacjach bierzesz pod uwagę opinię innych, a w jakich postępujesz tak, jak sama uważasz za słuszne?

Zdanie innych biorę pod uwagę w sytuacjach, w których czuję się mniej kompetentna. Na przykład w przypadku tworzenia opisów na etykietach. Dla mnie opis przeprowadzenia danego zabiegu może być oczywisty, ale chcę poznać opinię osoby, która nie jest włosomaniakiem. Taką osobą jest na przykład moja mama, która może przeczytać opis na etykiecie i powiedzieć, czy informacje tam zawarte są dla niej w pełni zrozumiałe.

Podobnie jest z grafikami, które nawet jeśli mi się podobają, konsultuję z innymi. Biznesowo też nie czuję się zbyt mocna, więc podczas rozmów z kontrahentami – których dziś już na szczęście nie prowadzę osobiście – też musiałam konsultować niektóre kwestie.

Czy przypominasz sobie sytuacje, w której skorzystałaś z podpowiedzi społeczności i nie wyszło ci to na dobre?

Tak, choć nie wiem, czy faktycznie nie wyszło mi to na dobre. Zależy, jak na to spojrzysz.

Jedną z rzeczy, które zrobiłam na wyraźne życzenie mojej społeczności, było wypuszczenie odżywki do niskiej porowatości. Ciągle słyszałam, że zapominam o osobach, które mają takie właśnie włosy, bo w nowych liniach brakowało tych kosmetyków.

W końcu więc to zrobiłam – choć dobrze wiedziałam, że te kosmetyki nie bedą się sprzedawać. Dziewczyny się o to upominały, ale gdy przyszło do głosowania portfelem, to chętnych było niewiele. Ten produkt na siebie zarabia, ale jest w ogonie naszej sprzedaży.

Przypomina mi to konferencję prasową z okazji premiery pewnej quizowej gry planszowej. Byłem tam razem z innymi dziennikarzami i jeden z nich zapytał, czy producent zamierza wypuścić uzupełniające karty z pytaniami – takie, które można by dokupić, gdy ktoś przejdzie już wszystkie pytania w grze. Szef firmy tylko się uśmiechnął i odpowiedział: „Za każdym razem pada pytanie o te dodatkowe karty i potem nikt ich nie kupuje. Nie, nie planujemy takiego ruchu.” Dlaczego więc się ugięłaś, skoro wiedziałaś, że produkt się nie sprzeda?

Uznałam, że wypuszczenie tego produktu będzie zgodne z moją ideą. Skoro powtarzałam, że są trzy rodzaje porowatości, a nie robię nic dla tej niskiej, to trochę wykluczam te osoby. Brakuje w tym konsekwencji. Zrobiłam to więc właśnie dla tych wiernych klientek i być może czytelniczek.

Co ciekawe, to jest dobry produkt – ma dobry skład i działanie. Ci, którzy go stosują, są zachwyceni. Cieszę się, że stworzyłam coś super, choć niewiele osób się o tym przekonuje. [śmiech]

Co byś doradziła osobie, która dziś jest na początku takiej drogi, jak twoja? Osobie, która myśli o podobnej ścieżce: chce zbudować społeczność wokół bloga, podcastu czy kanału wideo, a potem założyć firmę. Czy da się to dziś powtórzyć?

Pewnie byłoby ciężko, ale jeśli ktoś miałby ciekawy pomysł na produkt, którego nie ma, a który jest potrzebny, to byłoby to możliwe. Mógłby to być też pomysł na produkt, który już jest, ale można do niego podejść w zupełnie inny sposób.

Ja w swojej branży nie jestem jedyna. Jest też Agnieszka Niedziałek ze swoimi świetnymi produktami, ale jest też dużo młodsza blogerka, która wystartowała ze swoją marką rok czy dwa lata temu, ale postawiła na akcesoria do włosów.

Dzisiaj mamy TikTok czy YouTube, do którego ja nigdy nie weszłam, więc są miejsca, które można spokojnie zagospodarować.

Gdybyś miała zacząć dzisiaj budować społeczność w zupełnie innej branży – takiej, w której nikt cię nie zna – jak byś się za to zabrała?

Widzę, że świat stoi otworem przed ludźmi, którzy nie boją się i lubią się pokazywać. W dzisiejszych czasach to podstawa. Nie można się już schować za słowem pisanym i zdjęciami, na których przez długi czas było widać tylko moje włosy i nikt nie wiedział, jak wygląda Anwen.

Trzeba mieć trochę umiejętności aktorskich i można pójść w TikTok.

Najłatwiej przebić się do świadomości odbiorców z treściami przynoszącymi ludziom realną wartość

Rzeczą, która mi bardzo pomogła, było tworzenie treści, które były po prostu przydatne. To nie były historyjki o moim życiu, tylko informacje, które można było wykorzystać u siebie. Moja społeczność korzystała na tym, że bloguję.

Niesamowite jest to, że temat włosów, niby banalny, mógł tak bardzo wpływać na życie innych ludzi. Do dziś mam w głowie historie dziewczyn, które pisały, że dzięki mojej działalności wyszły z depresji, anoreksji czy znalazły pracę.

Jak poradziłaś sobie z przejściem w kontaktach ze swoją społecznością od dawania wartości za darmo do zaoferowania płatnych produktów?

Początkowo kosmetyki mojej marki były sprzedawane tylko w moim sklepie internetowym. Klientkami były więc niemal wyłącznie czytelniczki bloga.

Trema była niesamowita! Przez dwa lata trzymałam fakt tworzenia własnych kosmetyków w tajemnicy. Bałam się ich reakcji, że uznają, ze ceny są za wysokie. Oczywiście, takie głosy się pojawiły, zarzucano mi, że chcę zarabiać na swojej społeczności, ale przechodzi przez to chyba każdy twórca, który zaczyna cokolwiek sprzedawać.

Niemniej zdecydowana większość odbiorców przyjęła tę wiadomość entuzjastycznie. Ufali mi i cieszyli się razem ze mną. Niektóre dziewczyny mówiły nawet, że czują się, jakby miały w tym wszystkim swój udział.

Rozmawiałyśmy o tej porowatości, to było coś naszego i to coś naszego wyszło potem w świat.

Później wykorzystałam to w ten sposób, że wypuszczając szampon, proponowałam mojej społeczności, żeby wymyśliła jego nazwę.

Jak dzisiaj wygląda utrzymywanie tej społeczności? Dziś nie publikujesz już pewnie za bardzo na blogu, raczej nie masz na to czasu. Nie ogarniesz sobie w dwie godziny całego dnia, ustawiając makra w Excelu… Jak budujesz teraz tę relację?

To wszystko już dawno przerosło moją markę. Obecne użytkowniczki moich kosmetyków pewnie w niewielkiej części kojarzą mnie jako Anwen, czyli dziewczynę piszącą blog.

Społeczność zgromadzona wokół mnie i bloga raczej się rozeszła. Część być może została przy naszych firmowych social mediach.

Ja od początku chciałam to rozdzielić. Mimo że firmowy fanpage prowadziłam swego czasu osobiście, chciałam, żeby to był osobny byt. Zależało mi na tym, żeby pewnego dnia moja marka osobista odeszła w zapomnienie, a na pierwszy plan wysunęła się marka kosmetyczna.

W pewnym momencie tak właśnie się stało. Myślę, że wejście z naszymi produktami do drogerii mocno na to wpłynęło. Zaczęły do nas trafiać osoby, które nie kojarzyły bloga, ale kojarzyły kosmetyki, bo ktoś już im je polecił.

Czy ta blogowa historia zapisała się w DNA waszej marki? Być może komunikacja z klientami jest inna niż w przypadku pozostałych firm kosmetycznych?

Jest ona bardzo mocno związana ze środowiskiem włosomaniaczym. Ten język rzeczywiście jest podobny do tego, którego używałam na blogu.

Nie piszemy już jednak: „Ania wypuszcza nowy produkt”; zastąpiliśmy to określeniem: „my jako marka mamy premierę nowego produktu.”

Gdybyś mogła coś zmienić, cofnąć albo poprawić w swojej zawodowej podróży, to co by to było?

Szybkość działania i odwaga.

Pewne produkty chciałabym wypuścić szybciej. Na przykład szampon w kostce – chciałam go stworzyć, praktycznie zanim jeszcze założyłam firmę, bo uważałam to za genialny produkt. Długo jednak nie mogłam znaleźć kontraktora, który zrobiłby mi to na moich zasadach. W końcu rynek sam się obudził, a mnie bardzo bolało, że szampony w kostkach są już na półkach, a mój nadal jest w powijakach.

Pewne rzeczy z kolei zrobiłabym odważniej. Swego czasu wypuściłam serię odżywek skomponowaną pod kątem równowagi PEH (protein, emolientów i humektantów), którą nazwałam Nawilżającym Bzem, a nie Humektantowym Bzem.

Bałam się, że to zbyt hermetyczny język, ale dziś zrobiłabym to po swojemu.

W takim razie życzę ci wielu odważnych i szybkich decyzji. Pewnie już masz taki moment, że twoja marka działa i rośnie bez względu na to, czy w niej jesteś?

Tak. Ja zajmuję się tworzeniem produktów i nikomu tego nie oddam. Chyba że mi się znudzi, ale mam nadzieję, że nie.

Cieszę się jednak, że nie muszę się już pokazywać, nie muszę być twarzą mojej marki, bo to mnie bardzo stresuje. Bez takiego obciążenie zdecydowanie łatwiej prowadzi mi się firmę.

Gratuluję i bardzo dziękuję za rozmowę!

To ja dziękuję. Cieszę się, że mogłam tu być.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.