Jak osiągać cele, gdy cały świat ci przeszkadza?
Miłosz Brzeziński radzi

Osiąganie celów to w teorii dość prosta sprawa.

  • Wyznaczasz cel, który spełnia pięć warunków: jest konkretny, mierzalny, atrakcyjny, realistyczny i określony w czasie.
  • Rozpisujesz sobie, co po kolei trzeba zrobić, żeby dojść do tego celu.
  • Wykonujesz kolejne kroki i osiągasz cel.

Akurat.

Być może to działa, ale na bezludnej wyspie, gdzie nie ma internetu, nikt nie zawraca ci głowy, gdzie poza jedzeniem i spaniem nie masz nic innego do roboty. W realnym świecie zawsze pojawiają się różne zakłócenia i pokusy. Trzeba sobie z nimi jakoś radzić. Tylko jak?

Do rozmowy na ten temat zaprosiłem człowieka, który o efektywności osobistej i motywacji napisał kilka znakomitych książek. Z jednej strony są wypełnione konkretami i oparte na solidnych badaniach naukowych. Z drugiej – trudno się od nich oderwać, bo autor ma poczucie humoru i nie waha się go używać. Moim gościem jest Miłosz Brzeziński.

Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Jak przekonać do siebie klientów
30 technik zdobywania klientów. Pobierz PDF Chcę to 

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Powiedz, jak zdobyłeś swojego ostatniego klienta.

Miłosz Brzeziński: Trudno powiedzieć. Mogę ci za to powiedzieć, jak się pozbyłem swego ostatniego potencjalnego klienta.

Jak wiele osób, które mają dużo wspólnego z internetem i z publikowaniem swoich własnych rzeczy, mam mnóstwo zajęć. Wiele z nich sprawia mi przyjemność, zwłaszcza że przy okazji mogę na nich zarobić, i to są moje zadania, które oceniam na szóstkę.

W związku z tym ledwo starcza mi czasu na to, żeby zająć się rzeczami, które są na piątkę, a jak się pojawiają osoby, które chcą, żebym zrobił coś na czwórkę i trójkę, to nie pozostaje mi nic innego, jak kulturalnie, acz stanowczo odmówić.

Dwa lata temu pewnie bym się jeszcze zastanowił, trzy albo cztery lata temu uznałbym, że to super pomysł, ale dzisiaj to już raczej nie. Zresztą, nawet mimo tej selekcji zostaje tyle propozycji, że spokojnie mogę nimi wypełnić cały mój czas.

O tę selekcję chciałem cię właśnie zapytać. Mam czasem takie wrażenie, że w dzisiejszym świecie trudno jest osiągać cele, które sobie zakładamy. Wszystko dookoła nam przeszkadza! Rzeczywiście, możliwości są nieograniczone, ale są to też nieograniczone możliwości wyboru. Często jest tak, że zaczynamy jakiś projekt rano, a po południu okazuje się, że wpada 5 innych niemniej atrakcyjnych projektów. Zastanawiam się, jak możemy sobie z tym radzić, jak możemy sobie ułatwić wybór tej jednej właściwej drogi i nie dać się skusić całemu temu szumowi dookoła.

To jedno pytanie wystarczyłoby na cały podcast.

To będziemy je rozkładać na czynniki pierwsze [śmiech].

Na tym właśnie polega trafność twoich pytań. Chciałem powiedzieć, że jestem wielkim fanem twojego podcastu.

Dziękuję bardzo.

Jesteś osobą, która by mogła trzepać gruby hajs, pracując w wielkich mediach. Nie wiem tylko, czy tam jest tyle czasu na przeprowadzenie rozmowy.

A teraz do rzeczy. Musimy to rozbić na parę kawałków.

Wierzymy, że człowiek w ogóle jest w stanie się skupić na jednej rzeczy przez tak długi czas. Tymczasem to jest niemożliwe. Człowiek z natury wybija się z tego, nad czym się zastanawia. Właściwie nie wiadomo, dlaczego tak jest.

Nie będę oszukiwał, że widziałem jakieś badania, które to rozgryzają, bo jeżeli ktoś mówi, że wie, jak funkcjonuje mózg, to po prostu kłamie. Jeszcze nie wiemy, jak on działa, ale podejrzewamy, że takie permanentne wybijanie się z tego stanu skupienia powoduje, że jesteśmy bardziej kreatywni. Każde kolejne podejście do tego samego problemu może zaowocować tym, że nasze myśli pójdą innymi torami niż poprzednio.

Czyli zagłębiamy się w coś, potem się z tego wybijamy i jeszcze raz do tego podchodzimy. I wtedy widzimy: „O, tutaj jest takie zielone, to może z tego zielonego skorzystam?” albo: „Hmm, a tu faktycznie okazało się, że na Instagramie wzrosła aktywność moich obserwatorów, to zobaczmy, co z tym mogę zrobić”.

Z jednej strony jest to naturalna tendencja umysłu do pobudzania kreatywności, ale z drugiej strony nie sądzę, żeby tacy artyści, jak Picasso czy Jan Matejko, stworzyli swoje wielkie dzieła, pracując w ten sposób. Że niby malowali coś przez dwie minuty, a potem nagle: „Hmm, napiszę do kogoś list!” albo za pół minuty: „Hmm, ciekawe kto dzwonił?” [śmiech].

Jesteśmy trochę w takim rozkroku: ciągle jesteśmy wybijani z rytmu, ale wiemy, że żeby osiągnąć coś wyjątkowego, to potrzebujemy około dwóch, trzech godzin zblokowanego czasu, w którym nikt nam nie będzie przeszkadzał.

Jak sobie z tym poradzić? Nijak. Są ludzie, którzy zajmują się dylematem wyboru, a w swoich książkach piszą wprost, że wybór nas zabija. Mamy milion seriali do obejrzenia, mamy dużo gier do zagrania, mamy dużo książek do przeczytania, mamy internet, żeby sobie poćpać nowe informacje, możemy wyjść, możemy zostać… W efekcie nic nie robimy, bo ciągle nie wiemy, co z tego jest najfajniejsze.

Profesor Schwartz, który zajmuje się dylematem wyboru, pokazuje to na przykładzie dylematu z dżinsami. W dawnych czasach, jak szedł do sklepu, to na półce czekały na niego trzy pary dżinsów męskich: jedne na niego nie pasowały, drugie na niego średnio nie pasowały i były za małe, a trzecie na niego średnio nie pasowały i były za duże. On kupował jedne z tych dżinsów i wychodził szczęśliwy.

Dzisiaj idzie do sklepu, gdzie widzi dwadzieścia par dżinsów, które na niego pasują, kupuje któreś z nich i wychodzi niezadowolony, bo ma poczucie, że jakby się dłużej zastanowił, to być może wybrałby lepiej.

Barry Schwartz mówi, że ten dylemat wyboru można ograniczyć tylko w jeden sposób – po prostu ograniczając wybór. Jesteśmy członkami postindustrialnego, kapitalistycznego społeczeństwa, więc trudno nam to sobie wyobrazić. Wyobraźmy sobie, że urodziliśmy się w Chinach, w rodzinie krawca. Szyjemy sobie spodenki i nagle któregoś dnia mówimy do ojca: „Tato, wiesz co, ja bym chciał robić podcasty”. Od razu byśmy w łeb dostali i już byśmy wiedzieli, że mamy dalej szyć spodnie.

W czasach i w miejscu, w którym żyjemy, usłyszymy natomiast: „Super, chcesz się samorealizować, brawo, próbuj!”. I w efekcie ani tych podcastów nie umiemy dobrze, ani koszulek szyć, bo się zaraz okazuje, że jest fajna lokalna drużyna piłkarska i być może super by było kiedyś grać w Barcelonie.

Nasz umysł prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy i nie jest przygotowany na to, że on się porusza w nieneutralnym środowisku. Nie wierzmy, że portale społecznościowe są zrobione po to, żeby nam było miło. Nie wierzmy też, że iPad i tablety są po to, żeby się można było nad tym skupić. To nie są urządzenia do koncentracji i tak samo smartfon nie jest urządzeniem do koncentracji.

Człowiek, żeby się skupić, żeby wejść w taki stan matriksa, potrzebuje około 20 minut. Tymczasem Outlook – choć nie wiem, jak jest w najnowszej wersji – o ile go sobie nie zrekonfigurujesz, sprawdza maile co 10 albo co 12 minut. Jeśli zatem nie poukładasz swojego otoczenia, to nie masz szansy się skupić, bo zawsze cię coś wybije po drodze.

Są też osoby, które mają pewną motywację artystyczną. One po prostu lubią to robić. Pan Osman, na przykład, z którym rozmawiałeś, albo Steve Jobs. Gdybyś zapytał ich, jak się motywują do pracy, to by powiedzieli, że raczej powinni szukać czasu na odpoczynek, bo im szkoda czasu na odpoczywanie.

To samo mówią trenerzy wybitnych sportowców. Na pytanie o to, jak motywują takiego wybitnego sportowca do trenowania, oni odpowiadają: „Muszę pilnować, żeby on się nie przećwiczył, bo jak mówię, żeby zrobił 20 przysiadów, to on próbuje robić 40”.

Motywacja artystyczna charakteryzuje się tym, że człowiek musi coś robić. On wstaje i musi napisać wiersz – nieważne, czy on będzie dobry, czy zły – bo inaczej czuje pogłębiający się dyskomfort.

Artyści i poeci mówią tak: „Gdyby ktoś mi nie pozwolił pisać, to równie dobrze mógłby mnie zabić”. Więc jeżeli zaczynamy się porównywać z najlepszymi i zastanawiamy się, jak oni to robią, że nie oglądają seriali, to odpowiedź jest prosta – oni po prostu tacy są. My się musimy pogodzić z tym, że my tacy nie jesteśmy.

Wybitnych ludzi jest mało, oni tacy są. Mają deficyty na innych poziomach: większość z nich nie ma rodzin, często są etycznie dwuznaczni, wielu z nich podziwiamy, ale takich jak Steve Jobs czy Elon Musk nie chcielibyśmy mieć za szefa, bo zdaje się, że nie są zbyt sympatyczni.

Dlatego profesor Ariely, mówiąc do normalnych ludzi, mówi tak: jeżeli szukasz w ciągu doby swojego czasu produktywności, to będą to ze dwie godziny od 9:00 do 11:00. Przy założeniu, że dośpisz 7 godzin, te dwie godziny mogą być naprawdę super – nie ma zbyt wielu produktów przemiany materii, niepozapychane są jeszcze synapsy różnego rodzaju białkami wielkocząsteczkowymi, można by wtedy podziałać.

Ale niestety – wstajemy o 8:00 albo wcześniej, idziemy do pracy, siku, kawa – to już się robi 10:30. O 10:30 siadamy do maili. Tymczasem maile to jest praca na popołudnie, do tego nie potrzeba więcej niż dwa neurony. Przecież tam się nic nie dzieje w tych mailach! Nie pisze się poezji heksametrem, pisze się: tak, nie, nie wiem, nie mam czasu, bardzo mi miło, ale dziękuję, fajnie, że mi powiedziałeś… Nie mówiąc o tym, że lepiej dzwonić.

Najczęściej tak się jaramy tym, że tak się dobrze czujemy rano i że możemy tak wiele, że ulegamy złudzeniu, że przez cały dzień tak będzie.

Początek dnia jest najlepszym okresem dla produktywnej pracy

Nie będzie tak, bo po 11:00 już się zaczyna zejście. Zaczynamy się robić głodni, przespacerowalibyśmy się… Coś nas wybija i już.

Zakładając, że ktoś będzie miał jakąś poobiednią drzemkę koło 13:00-14:00-15:00, to jeszcze można by to potem w drugiej połowie dnia jakoś dźwignąć. Ale kto ma na to siłę? Myśl o tym, że ludzie przez cały czas pracują i są superproduktywni, jest złudna. Nie jesteśmy doskonali i nie umrzemy doskonali.

Natomiast są takie osoby, które rozważając, co by tu zrobić – obejrzeć serial na Netfliksie, popisać książkę czy porozwijać swój biznes – to sobie myślą tak: czytanie, pisanie albo szukanie inspiracji to jest pomysł na szóstkę, a seriale na piątkę, czyli wolę jednak coś, co mi da więcej przyjemności. Oni tak mają, nie muszą się przekonywać do tego, że to jest dobry pomysł.

Z kolei Michał Brański z Wirtualnej Polski zaleca, żeby starać się jak najbardziej być producentem, a jak najmniej konsumentem i nauczyć też tego przy okazji swoje dzieci.

W takim razie odejdźmy od takich przykładów, jak Jobs czy Elon Musk, czyli ludzi rzeczywiście wybitnych. Skupmy się na osobach, które mają trochę inne preferencje, predyspozycje i bardziej wszechstronnie podchodzą do życia: chcą mieć dobrą pracę, zadbać o rodzinę, o wypoczynek, znaleźć hobby, utrzymywać kontakty towarzyskie… Rzeczywistość jest jednak taka, że idę do pracy czy do firmy, jestem tam od rana do mniej lub bardziej późnego popołudnia, wracam wyczerpany, więc marzę tylko o tym, żeby usiąść przed telewizorem. Jeszcze jakiś obiad, robi się wieczór i za chwilę powinienem iść spać. Jak znaleźć równowagę w sytuacji, kiedy, realnie patrząc, większą część życia, gdy nie śpimy, zajmuje nam praca?

Prawda. Jak mówią znawcy tematu: nie ma nic bardziej osobistego niż praca. Ona jest dla wielu ludzi bardziej osobista niż życie rodzinne. To jest kolejne pytanie na następny podcast, moglibyśmy cały sezon dmuchnąć tymi twoimi pytaniami.

Będziemy to rozwijać w kolejnych odcinkach. Tutaj tak zajawimy tylko, a później będziemy wypuszczać odpowiedzi na kolejne pytania [śmiech].

To jest kolejny mit. Te twoje pytania są fajne, dlatego że każde celuje w taki współczesny mit, na który się nabieramy.

Powiem ci, skąd wzięły się te pytania. Poza tym, że ja się zastanawiałem, to zapytałem słuchaczy podcastu, co im przeszkadza w realizowaniu ich celów.

Nie jestem osobą wierzącą, nie chodzę do kościoła, ale uważam, że religia wiele rzeczy podkreśla w sposób bardzo mądry. Ona w swoich założeniach jest bardzo humanitarna i humanistyczna: wyraźnie mówi, że człowiek nie jest doskonały i nie będzie. Bóg jest doskonały, a człowiek może próbować.

Żeby człowiek spędził dobre życie, musi się trochę postarać. Trzeba więc włożyć trochę więcej pracy i więcej wysiłku, jeżeli chcesz osiągnąć jakiś cel. Satysfakcję mamy w życiu z rzeczy, które nam przychodzą z trudem. Jeżeli zaczynamy sobie odejmować trudu, to nie mamy też się z czego cieszyć, co zasadniczo jest pierwszym krokiem do myśli depresyjnych.

Mówi się wprost: jak się nie spocisz, to nie będziesz się miał czym pochwalić. W pokoleniu Y panuje przekonanie, że sukces czy efekt to jest coś, czego się szuka jak grzybów. Nie jest to coś, do czego się wspinasz, tylko to leży pod kamieniem. Gdzieś nam umknęła ta idea, że trzeba się urobić, choć urobienie się nie gwarantuje sukcesu. Natomiast jest warunkiem koniecznym, żeby to się zadziało, bo jak się urobisz, to będziesz w stanie ten sukces podtrzymać. Będziesz wiedział, jak do tego doszedłeś, popełnisz wiele błędów, będziesz umiał z tego wyjść, jakoś sobie poradzić.

Nagrywaliśmy dzisiaj ten podcast, on nam nie poszedł, ale ty wiedziałeś, co z tym zrobić, wiedziałeś, jak mi pomóc, wiedziałeś, jak się przełączyć między aplikacjami. Nie dlatego, że pierwszy raz do tego usiadłeś, tylko ci się miliard razy popsuło i drugi pierdyliard razy poprawiałeś.

Jest też drugi mit głoszący, że jak się zaprzesz, to możesz znaleźć pracę marzeń. Nieprawda! My nie mamy wolnego rynku, mimo że tak się uważa. Na wolnym rynku na przykład można by sprzedawać dzieci, u nas nie wolno sprzedawać dzieci. Właściwie chyba nigdzie nie wolno ich sprzedawać, więc rynek jest regulowany.

Pracodawca tłumaczy to tak: przecież to jest uczciwa wymiana – ja daję ci pracę, a ty mi dajesz swoje usługi. Kiedyś biznes wymieniał wolność za bezpieczeństwo, dziś uważa się, że wymienia talent za możliwości. Czyli jak pracujesz w dużej firmie i masz talent, to możesz się pobawić dużymi klockami. Ale to nie do końca tak jest.

To jest bardziej podobne do sytuacji, kiedy ktoś napada cię na ulicy, wyciąga pistolet i mówi: „Pieniądze albo życie!”. Ty mu dajesz te pieniądze i on mówi tak: „Chyba wymiana jest obopólnie korzystna: ty mi dałeś pieniądze, ja ci darowałem życie – wszystko jest w porządku, prawda?” i odchodzi. Mniej więcej to właśnie daje pracodawca.

Jeśli zależy ci na znalezieniu wymarzonej pracy, musisz się najpierw zastanowić, co tak naprawdę chcesz robić, ale zaraz potem dopasować siebie i swoje oczekiwania do tego, co oferuje rynek. Jeżeli chcesz robić gołębie ze styropianu, ale nikt tego nie chce kupować, to choćbyś skisł, nie będzie z tego hajsu, bo to jest po prostu paździerz. I wtedy trzeba pójść na kompromis, dostosować się do sytuacji i w efekcie praca może nas męczyć.

Zresztą, człowiek nie jest cyborgiem, więc życie go męczy. Rano jesteśmy najmniej zmęczeni, potem się robi coraz gorzej. Jeszcze do dziewiętnastego wieku po 17:00 człowiek już kładł się powoli spać. Wszystko było drogie – prąd, gaz i świeczki – więc szedł spać, jak się robiło ciemno.

Żeby stwierdzić, czy praca sprawia nam przyjemność, czy nie, trzeba ją najpierw sprawdzić. Nie da się tego wymyślić teoretycznie. Tak samo jak hobby – żeby dowiedzieć się, czy jazda konna jest fajna, trzeba wsiąść na tego konia. Jak nie, to można posklejać modele albo poskładać klocki – dopóki tego nie przetestujemy, nie dowiemy się, czy sprawia nam to frajdę.

Co ciekawe, trzeba to ocenić dopiero po fakcie. Nawet nie w trakcie testowania, bo gdy umysł przechodzi w stan ewaluacji i próbuje ocenić swój stopień szczęśliwości w skali od 0 do 10, to w tej samej sekundzie człowiek przestaje być szczęśliwy.

Jest jeszcze trzecie dno tej sytuacji – nam się z wiekiem coraz mniej chce pracować. Młodzi ludzie nie mają za dużego szacunku dla własnej energii ani płynów, dlatego tak chętnie zatrudniają ich korporacje. Oni będą siedzieć po 12 godzin na dobę, żołądek wszystko zniesie, na Red Bullu z Ibupromem bez problemu można dwa tygodnie przeżyć. Potem im się odechciewa. Z wiekiem się orientujemy, że nam się już nie chce tak pracować. Nawet jak się jest prezesem firmy, to się tylko patrzy, jak inni pracują. Zaczynamy oszczędzać energię jak koty – każdy, kto ma koty, wie, że koty są mistrzami w oszczędzaniu energii.

Z wiekiem chce się nam coraz mniej pracować

Trzeba też patrzeć na to, ile ma się lat. Dwudziesto-trzydziestolatkowie mogą się jeszcze uczyć. Do czterdziestego roku życia wypadałoby już założyć coś swojego, a potem trzeba by to zrobić tak, żeby to coraz lepiej jechało samo.

Dom staje się kolejnym miejscem, które trzeba niestety wypracować. Dom jest trochę jak ogródek, napisałem o tym parę słów w Życiologii. Jeżeli o niego nie zadbamy, to on się zachwaści, więc trzeba to ogarnąć – trzeba zamieść, schować rzeczy do szafy, jeżeli ktoś jest relatywnie porządny, pozmywać naczynia, zjeść coś wspólnie najlepiej przy jednym stole, zadbać o atmosferę, żeby każdy miał poczucie, że trochę do tego domu dorzuca.

Dopiero po tym wszystkim możemy się zacząć zastanawiać, czy nam zostało jeszcze sił na coś, co byśmy chcieli zrobić. Gdybyśmy żyli w takim świecie idealnym, to byśmy sobie usiedli i nawet pół godziny dziennie coś porobili. Pół godziny dziennie to nie jest dużo. Zwykle nie doceniamy tego, co daje się zrobić w krótkim terminie, jak się pracuje systematycznie, a bardzo przeceniany to, co się da zrobić w długim terminie. Mówi się o tym bardzo elegancko, że spazmatyczny Herkules jest o wiele gorszy niż pracowita mróweczka. Nie da się zrobić rzeźby, idąc na siłownię raz w miesiącu i robiąc bicepsy przez 11 godzin, więc o wiele lepiej pracuje się nad tym, chodząc codziennie po pół godziny.

Wiesz, ile potrzeba godzin, żeby być dobrym amatorem w czymkolwiek – w grze na gitarze, na saksofonie, nawet w pilotowaniu samolotu?

Po tym, co mówiłeś, domyślam się, że ten czas powinien być rozbity, natomiast ile tego czasu potrzeba? Niech się zastanowię… Jeżeli poświęcalibyśmy temu 15 minut dziennie i robili to przez rok, to myślę, że będziemy całkiem przyzwoitym amatorem.

Bardzo ci dziękuję za tę estymację. Otóż gdybyś poświęcał 20 minut dziennie, to po miesiącu będziesz dobrym amatorem. Szkolenie na pilota trwa 16 godzin, a to jest mniej więcej 20 godzin pracy. Dwadzieścia godzin zrobi z ciebie w każdej praktycznie dziedzinie dobrego amatora. Czy ty umiesz grać na gitarze?

Nie, kiedyś w podstawówce uczyłem się grać na mandolinie.

No to słuchaj, podcast jest nagrywany na koniec listopada: gdybyś dzisiaj usiadł i codziennie grał po pół godziny, to byłbyś w stanie zagrać na gitarze kolędy przy choince.

Chodzi jednak o to, żeby każdy po powrocie do domu mógł odpocząć i miał na to wszystko te pół godziny. Ale my nie mieszkamy w próżni i dla reprezentowanej przez nas klasy średniej jest bardzo dużo tanich, świetnie spreparowanych rozrywek.

Nie chcę teraz przytaczać historii, bo chyba nie mamy na to nawet czasu. Ale musicie mi uwierzyć na słowo, że media społecznościowe są produkowane między innymi przez profesorów i doktorów ze Stanford University, żeby się nie dało od nich wstać. Wszystko dlatego, że my na Facebooku jesteśmy jednocześnie klientami i produktem, którym on handluje.

Na Facebooku jesteśmy jednocześnie klientami i produktem

Jeżeli państwo myślicie, że siadacie do Facebooka czy Instagrama, bo to lubicie, to musicie wiedzieć, że to jest tak samo, jak z paleniem papierosów, gdy ktoś mówi, że pali, bo lubi. Bierzemy do ręki telefon, żeby chwilkę poscrollować i 3 godziny później w zasadzie trzeba iść się kąpać.

Trzeba by było sobie założyć, że jeżeli ja pracuję, to pracuję uczciwie, a jeżeli odpoczywam, to też odpoczywam uczciwie, czyli na przykład śpię albo nic nie robię. Scrollowanie Fejsa się nie liczy, dlatego że dla głowy to jest cały czas eksploatujące zajęcie. Już lepiej byłoby coś obejrzeć, ale wszyscy wiemy, że seriale na Netfliksie są tak zrobione, że po każdym odcinku jest haczyk do następnego odcinka. No i jak tu przestać oglądać? Kiedyś próbowałem nawet przerywać oglądanie w połowie odcinka, bo to jest taki moment, kiedy akcja stopuje, ale skończyło się na tym, że po prostu w ogóle przestałem oglądać, bo wiem, że jak zacznę to koniec. Ostatecznie jeżeli jest jakiś dobry serial i chcę go obejrzeć, to czasami robię tak, że mówię: dobra, dzisiaj obejrzę wszystko, będę miał spokój i się zabieram do pisania.

Nie można więc sobie za dużo wyobrażać. Najbardziej produktywny czas w życiu i tak mamy w piach, bo to jest rano i przed południem, czyli albo w pracy, albo w korku. Niemniej naprawdę wystarczy 20 minut dziennie, żeby napisać pracę na uczelnię, robić bloga, podcasty czy napisać książkę – zresztą niewielu pisarzy w Polsce utrzymuje się z pisania, więc większość to robi po pracy i dają radę. Raczej trzeba przywrócić należny tron tej pracowitej mróweczce, która nosi co prawda po jednym ziarenku, ale codziennie, w efekcie robiąc różne spektakularne rzeczy – na przykład mrowiska.

Jeżeli chodzi o media społecznościowe, o których mówiłeś, to przypomniał mi się taki napis na murze, który chyba dobrze pasuje do tego rodzaju rozrywek, a który brzmiał: „Chodzenie po bagnach wciąga” [śmiech]. Rzeczywiście coś w tym jest, że Facebook jest takim bagnem.

Tam jest pełno takich rzeczy. Gdy dostajesz maila z powiadomieniem: „Zostałeś oznaczony na zdjęciu”, zwłaszcza jeżeli to jest zdjęcie twojej eks, to winduje to twoje emocje pod gwizdek i artykuł na temat stanu euro w Europie na pewno tego nie przebije.

A jak już wejdziesz na Fejsa, to on ma taką strukturę szkatułkową, więc cały czas na nim tkwisz. Szanuję geniusz, który za tym stoi, bo Facebook jest po nic, jest miejscem do szwendania się. Tam ludzie wchodzą, jak nie mają nic do roboty, a nie po to, żeby coś tam znaleźć. Z tego względu warto zastanowić się, czy w internecie jest w ogóle miejsce dla dzieci, bo one są za słabe, żeby mogły z tego wyjść same.

Powiedziałeś, że ludzie nie wchodzą na Facebooka po to, żeby czegoś szukać. Rzeczywiście widziałem takie zestawienie 10 najpopularniejszych stron internetowych 8 albo 10 lat temu i dzisiaj. Te 8-10 lat temu popularne było Yahoo, Google, inne wyszukiwarki i w tej pierwszej dziesiątce była jedna lub dwie strony rozrywkowe, chyba Reddit. Dzisiaj w tej pierwszej dziesiątce Google jest ciągle numerem jeden, ale jest Facebook, jest Twitter, Reddit i parę innych rzeczy. Proporcje zmieniły się w ten sposób, że kiedyś ludzie szli do internetu, żeby znaleźć coś, co ich interesowało. Dzisiaj siadają przed internetem i chłoną to, czym ich się zalewa. To jest taka bezwolność konsumentów.

Dodajmy, że te informacje są słabej jakości, więc nic z tego nie wynika: ani nie odpoczywasz, ani nic z tego nie pamiętasz. Jakbym cię zapytał o top news z zeszłego tygodnia, to pewnie musiałbyś się chwilę zastanowić, a podejrzewam, że parę razy dziennie, żeby nie powiedzieć parędziesiąt, sprawdzasz na smartfonie, co się dzieje na świecie. Po prostu nie jesteśmy w stanie tego przetworzyć.

Jeden z psychologów poznawczych powiedział, że my na starym hardwarze, na starym sprzęcie naszego mózgu, próbujemy uruchomić jakieś nowoczesne aplikacje i to wygląda pokrętnie. To jest tak jak oglądanie pornografii – dzieci z tego nie będzie, humor ci się też nie poprawi, bo na końcu ślubu nie ma, więc zupełnie nic z tego nie ma. Poza tym, że jest oczywiście hajs za oglądalność, nabijasz kliki i tak dalej.

Ale jeżeli ktoś chce być producentem, chciałby na przykład nagrywać podcasty, to musi się do tego zabrać, a najpierw odłączyć od kroplówki, bo to jest ewidentnie ćpanie informacji. Jesteśmy uzależnieni od nowych informacji, których jest za dużo.

A jakim sprzętem w głowie dysponujemy? Takim samym jak Mieszko I 1000 lat temu. Nawet nie musimy się tak daleko cofać. W dziewiętnastym wieku człowiek z prowincji przez całe życie dowiadywał się tyle, ile jest dzisiaj w weekendowym wydaniu dziennika. My w ogóle nie mamy sprzętu do ogarniania tych informacji, ale jednocześnie mamy wybitnie wrażliwy sprzęt na nową informację, która jest po prostu preparowana.

Alain de Botton w swojej książce pisze, że została znaleziona w naszej głowie taka luka, która powoduje, że zawsze się odwracamy do nowej informacji, bo coś nowego uważamy za bardziej wartościowe. Przez to ignorujemy oczywiście wszystkie zdobycze humanizmu, stoicyzm, odkrycia religii, moralności czy etyki. Jak się czyta na przykład rozprawy Sokratesa, to one są wybitnie aktualne.

Wiele newsów jest wymyślanych, a potem opisywanych na kolanie. Jeśli nawet ktoś się pomyli, to następnego dnia pisze sprostowanie i jest pozamiatane. Część osób myli się celowo, bo więcej osób przeczyta fake newsa, który jest pokazany jako wielki dramat, niż potem sprostowanie, które jest najczęściej nudne i przywraca szarość naszej codzienności.

Człowiek powinien starać się wyszukiwać na internecie takie miejsca, jak twój podcast. Wiesz, że jak tam zainwestujesz 60 minut swojego czasu, czyli 60 grosików swojej najcenniejszej waluty, to istnieje spora szansa, że to będzie czas, który poddasz jakiejś refleksji.

Ja bardzo sobie cenię podcasty. To jest jedyne miejsce, gdzie się z ludźmi rozmawia godzinę. Jak idę do telewizji, to dostaję pytanie: „Proszę powiedzieć, jak rozwiązać problemy Trzeciego Świata. Ma pan dwie i pół minuty” [śmiech]. Przecież wiadomo, że to jest trochę filozofia kupy: bez względu na to, ile będziesz w tym rzeźbił, to i tak kupa zostanie kupą i nie będzie tam żadnej głębszej treści.

Telewizja i współczesne media nie znoszą odpowiedzi: „To zależy”. Jeśli masz powiedzieć, czy coś jest dobre, czy złe, i mówisz, że jest dobre, to jest OK. Nie możesz tylko powiedzieć, że to zależy.

Chciałbym państwu powiedzieć, żebyście nie czytali byle czego, tylko sobie zrobili jakiegoś newsfeedera albo followowali na Twitterze to, co jest dla was istotne, a nie śmieszne i fajne, słuchali wartościowych podcastów i subowali wartościowe kanały na YouTubie.

Jest takie powiedzenie, że organ nieużywany zanika. Jeżeli nie dokonujemy świadomych wyborów i nie próbujemy różnych rzeczy sami, tylko czekamy na to, co algorytm Facebooka dla nas znajdzie, to poniekąd oduczamy się działania. Wśród tych różnych wątków dotyczących nierealizowania celów pojawił się parę razy wątek strachu. Ludzie mówili o tym, że nie osiągają swoich celów, bo boją się delegować zadania, ale sami nie są w stanie wszystkiego zrobić. Poza tym boją się kończyć projekty, których się podejmują, boją się również porażki. Zastanawiam się, czy masz jakiś sposób, jakąś podpowiedź, jak sobie z tego rodzaju obawami można poradzić.

W zasadzie mam dwa.

Pierwszy sposób to taki, że jeżeli pojawiają się w nas emocje, to trzeba się poważnie nad tym zastanowić. Z jednej strony emocje, takie jak lęk, agresja czy radość, podpowiadają, że coś jest nie tak albo że coś jest w porządku. Nie dają natomiast najczęściej odpowiedzi, co z tym zrobić. Trzeba te emocje przyjąć, zobaczyć, że one są, i zastanowić się, o co może chodzić mojej głowie.

I tu muszę państwa zmartwić, bo większość z tych sygnałów to są sygnały nieprawdziwe, mimo że tak bardzo lubimy hołubić emocje. Zwłaszcza marketingowcy je uwielbiają, bo większość naszych zakupów to są zakupy emocjonalne: „Wszedłem i ta maskotka tak na mnie spojrzała… Nieważne, że mam 47 lat, ale se kupię, bo przypomina mi mojego misia z młodości!”.

Gdybyśmy mieli taką sytuację, jak w wierszyku, że osiołkowi w żłoby dano, czyli po jednej stronie w takiej samej odległości mielibyśmy michę z jedzeniem i po drugiej stronie w takiej samej odległości też mielibyśmy michę z jedzeniem, a nie mielibyśmy w sobie żadnych emocji, to byśmy umarli z głodu. Wszystko dlatego, że racjonalnie nie da się podjąć decyzji, z której miski skorzystać.

Mamy na to masę przykładów na przykład w negocjacjach. Robi się takie badanie, w którym ludzie mają się wczuć w osobę, której mają pomóc, a z drugiej strony mają sobie wypisać na kartce sytuację, w jakiej ona się znajduje. I ten drugi patent negocjacyjny bije na głowę ten pierwszy – żadne wczuwanie się nic nie daje!

Takie wczuwanie się to jest dla mnie jak klikanie „polub post schroniska na Facebooku” . Kliknięcie lajka dla schroniska na Facebooku zmniejsza prawdopodobieństwo, że wpłacisz na to pieniądze, dlatego że czujesz, że już pomogłeś. Te psy czy koty się nie najedzą od tych lajków w żaden sposób, ale ja już swoje zrobiłem, bo już to polajkowałem, a może nawet udostępniłem. To pokazuje taką fikcję funkcjonowania Facebooka – bez względu na to, co zrobisz, to i tak na samym końcu zarobi Facebook, a ty niekoniecznie. To jest trochę jak bycie maklerem na giełdzie albo w finansach: masz pięciu klientów, rozstrzelisz ich inwestycje, trzech zarobi, dwóch nie, ale ty zawsze.

Więc ten lęk jest dobrym pomysłem, ale emocje najczęściej chcą, żeby już był koniec, dlatego my się z nimi za bardzo nie wiążemy. Czekamy wręcz, aż one osłabną i wtedy dopiero próbujemy podjąć decyzję. Ta decyzja, gdy te emocje są silne, będzie o wiele gorsza. I teraz co z tym zrobić?

Otóż proponuję wyobrażać sobie w takich sytuacjach, gdy się boimy, że coś się stanie, że jednak biznes jest procesem, a nie eventem. Wyobrażajmy sobie nie tylko, co się stanie, jak coś zrobimy, ale popełnimy błąd.  Musimy się również zastanawiać, co się stanie, jak nic nie zrobimy.

Jeżeli mam pracowników, to powinienem im delegować zadania, bo chciałbym na przykład móc być chory albo przestać być niezastąpionym. To w ogóle jest pomyłka, żeby być niezastąpionym w biznesie! Od razu trzeba szukać swojego następcy, bo znalezienie następcy jest trudne – pierwszy może nie zadziałać.

Wybiegaj myślami do przodu, zastanów się, co się stanie, jak nic nie zrobisz

Kiedyś pracowałem – to był taki barwny epizod w moim życiu – z właścicielami budek warzywnych. Teraz wyrzeźbmy taką historię: masz budkę warzywną, w której sprzedajesz i masz 100 zł utargu dziennie. Jeżeli weźmiesz sobie te 100 zł utargu za sprzedaż w tej budce, to ile możesz budek otworzyć? Niestety cały czas tylko jedną, nie wyskalujesz tego biznesu w żaden sposób, bo w więcej niż w jednej budce nie postoisz. W związku z tym, jeżeli oddałbyś komuś 50 czy nawet 70 złotych za sprzedaż w tej budce, a sobie wziął resztę, to możesz już od tego momentu otworzyć tyle budek, ile tylko rynek jest w stanie wchłonąć. To cię nie ogranicza, bo ciebie po prostu nie ma w tym budkach. Bywasz tam tylko, żeby skontrolować i nauczyć ludzi, co mają robić.

W delegowaniu chodzi o to, żeby na początku poświęcić danej osobie dużo czasu w jakiś ustrukturalizowany sposób – na przykład ewolucyjny model Herseya i Blancharda bardzo dobrze uczy delegowania – ale efekt ma być taki, że potem już aż tyle czasu nie trzeba poświęcać. W biznesie można mieć ciastko i zjeść ciastko, ale nie w tym samym momencie.

Jeżeli nas taki lęk przed działaniem dopada, to trzeba bardzo poważnie zastanowić się nad tym, jakie są koszty zaniechania. Można także, jak mawia Tim Ferris, zastanowić się jeszcze nad tym, jak sobie wyliczyć albo wypisać profit z tego, że tylko częściowo odniosę sukces albo że po prostu spróbowałem. To się nazywa po angielsku feedback loop, co oznacza, że coś robię i oceniam, jaki jest tego efekt oraz dlaczego to nie zadziałało.

Warto wykorzystać siłę internetu i fakt, że można w nim pomierzyć różne rzeczy i sprawdzić, które pomysły działają, a które nie. Jak ktoś się przez 3 miesiące zastanawia, czy coś zrobić, czy nie, to ma pozamiatane, bo jego wniosek może być na nieprawdziwych przesłankach. Raczej proponuje się, żeby znaleźć coś malutkiego, na próbę wpuścić i zobaczyć co się dzieje, ale przede wszystkim zastanawiać się nad tym, co ja bym chciał robić.

Teraz weźmy taki przykład kogoś, kto chce robić podcasty. Jeżeli chcesz robić podcasty, kręci cię to, że spotykasz się z ludźmi, że z nimi rozmawiasz, że przygotowujesz pytania, że zastanawiasz się, jak oni myślą, i to jest najfajniejsze w tym wszystkim, to być może nie warto nagrywać samemu czy montować samemu. Może lepiej znaleźć takiego freaka, którego nic tak nie wkręca, jak nacieranie się świeżym plikiem dźwiękowym [śmiech] i to razem robić!

Ja wydaję książki, jestem takim autowydawcą, selfpublisherem. Współpracuję z Piotrkiem Wyskokiem, który jest po ASP. On uwielbia robić książki, choć ich nie pisze. Wie za to, jak to powinno wyglądać. Z nim w ogóle nie ma dyskusji – jest artystą i tak ma być. Pracuję też z Krzyśkiem, który szuka drukarni. Współpracujemy z taką drukarnią, która funkcjonuje przy muzeum druku i dla nich proces drukowania jest świętym procesem. I mamy takie trzy osoby, a jeszcze będzie czwarta, które normalnie biorą udział w tym procesie, które całe życie chciały coś robić i pracują nawet w tej branży, ale ta branża robi to taśmowo, a one chciały zrobić to po swojemu. Więc szukasz takich osób, a nie uczysz się wszystkiego samemu.

Często człowiek, póki czegoś nie powie albo nie napisze, to nie wie, co myśli

No i to jest może trochę pokrętna odpowiedź na pytanie, jak małymi krokami ten swój strach przed działaniem okiełznać. Moim zdaniem najskuteczniejszym sposobem jest analiza, ale nie taka, że leżę i dłubię w nosie, tylko taka, że wypisuję to sobie na kartce. Wtedy to ma siłę rażenia. Często człowiek, póki czegoś nie powie albo nie napisze, to w ogóle nie wie, co myśli. Dlatego właśnie taki terapeutyczny efekt mają rozmowy z przyjaciółmi.

Trzeba wypisać, jaki jest koszt tego, że ja nic nie zrobię: młodszy nie będę, więcej czasu nie będzie prawdopodobnie i tak dalej. To są bardzo potężne narzędzia na emocje.

Mówiłeś o tym, że dobrym sposobem na to, żeby pozbyć się strachu, jest wyobrażenie sobie skutków zaniechania. Rozmawiam czasami z właścicielami firm, którzy mają wątpliwości, czy szkolić swoich pracowników. Mówią: „Jest w branży duża rotacja – co będzie, jak ja zainwestuję, wyszkolę tych pracowników, a oni odejdą?”. Odpowiedź na taką wątpliwość brzmi: „A co będzie, jeżeli pan ich nie wyszkoli, a oni zostaną?”. Zastanawiam się jednak jeszcze nad inną rzeczą. Strach to jedno, ale jest także odkładanie wszystkiego na później. Znamy to wszyscy. Ja, jako wydawca czasopisma, też marzyłbym o tym, żeby teksty do numeru powstawały równomiernie w ciągu całego roku, a nie że wszystko spływa tuż przed zamknięciem numeru. Część osób tak ma, że robią te projekty falami, czyli wtedy, kiedy mają wenę albo termin ich goni. Siadają, niedojadają, niedosypiają, ale pracują bardzo intensywnie i wypuszczają z siebie ten produkt, jakikolwiek on by nie był. Później z kolei mają takie okresy dłuższego odpoczynku. Czy taki system pracy jest dobry?

Nie wiem. Jest to moja ulubiona odpowiedź na pytania trudne. Możemy pogrzebać w tym i zobaczyć, co się stanie.

Pierwsza sprawa jest taka, że rzeczywiście ludzie lubią zostawiać niektóre rzeczy na koniec. Nie można jednoznacznie oceniać, że to jest złe.

Nie wiem, czy wiesz, że dzień wyborów jest dniem, w którym jest o wiele większa szansa na to, że umrzesz w porównaniu do dnia przed wyborami i dnia po nich. W dniu wyborów jest nawet taka godzina, w której twoja śmierć jest najbardziej prawdopodobna. Wiesz, która to jest godzina?

Ostatnia godzina przed zamknięciem lokali wyborczych?

Właśnie tak, bo wtedy najwięcej osób jedzie, żeby zagłosować, i wtedy się dzieją straszne rzeczy na ulicach.

I te statystyki, jak się weźmie te 3 dni pod rząd: przed wyborami, w dniu wyborów i po nich, pokazują, że ta godzina to jest jakiś dramat. Najlepiej w ogóle z domu nie wychodzić, bo ktoś cię może rozjechać. Nie musisz wcale jechać do punktu wyborczego!

Dlaczego ludzie czekają z pewnymi rzeczami do końca? Dzieje się tak z paru powodów.

Pierwszy jest taki, że ludziom się po prostu nie chce. Czekają, aż strach się z nich uleje, aż poczują panikę, że nie zdążą. Ten stan bardzo silnie kierunkuje ich działanie.

Drugi powód jest taki, że ludzie muszą pewne rzeczy przepracować w głowie, nawet jeśli nie do końca zdają sobie z tego sprawę. To trochę jak z działaniami nerki, które są procesami nieświadomymi. To, że nie wiemy, co się dzieje w nerce, nie znaczy, że ona nic nie robi. Tak samo jest w głowie: nie mamy do tego dostępu, ale to się dzieje. I jeśli damy sobie ten czas, to efekt, który otrzymamy, będzie lepszy.

Wychodziłoby więc na to, że jeżeli masz szansę coś odłożyć, to powinieneś to zrobić. Nawet burza mózgów tak wygląda.

Burza mózgów w swojej współczesnej formie wygląda żenująco, bo każdy rzuca jakiś pomysł i najczęściej realizowany jest pierwszy dobry, który padł, a cała reszta się cieszy, że ktoś inny będzie za to odpowiedzialny. Normalnie burza mózgów wygląda tak: ludzie najpierw się spotykają, każdy mówi, jaki ma pomysł, a potem jest długa przerwa – najlepiej jakby był w niej czas na sen. Następnie znowu wszyscy się spotykają, każdy zapisuje na kartce, jaki ma pomysł, a potem czyta go z kartki. Dopiero wtedy wybiera się dobry pomysł.

W procesie kreatywnym jest taki moment, który nazywa się exploration and exploitation. Exploration jest wtedy, kiedy nabywasz wiedzę dobrej jakości. Exploitation – kiedy tę wiedzę przestajesz nabywać, a twój umysł z nudów zaczyna nią żonglować – szuka połączeń, które do tej pory się nie pojawiły.

Większość działań naszego umysłu to procesy nieświadome

Wiele osób myśli, że byle jaka wiedza spowoduje jakieś wyjątkowe rzeczy – nie ma tak. Wszystko, co jesteśmy w stanie „wypluć” ze swojej głowy, musi tam wcześniej być. Jeżeli mamy byle jakie informacje, byle jaką wiedzę, to będziemy mieli byle jakie pomysły.

Kuchenka mikrofalowa powstała w efekcie pracy nad sonarem. Nie można jej było wymyślić w XV wieku – mógł to wymyślić facet, który rozumie działanie sonaru, próbował wzmocnić jego fale i w efekcie stopił mu się batonik, który miał w kieszeni. Innymi słowy: on miał informacje, a ten batonik przywiódł mu pomysł.

Podobnie z Einsteinem – wpadł na trop teorii względności, kiedy zastanawiał się, jakby to było dosiąść cząsteczki światła. My wiemy, jakby to było – to byłoby zajebiste, ale nie wiem, czy ta odpowiedź nas przybliża do wymyślenia teorii względności. Poza ogólnymi sformułowaniami nie mamy nic w głowie, jeśli chodzi o fizykę kwantową. Einstein miał, więc jemu te pytania produkowały wysokiej jakości pomysły.

Jest jeszcze coś takiego, jak samoutrudnianie. Profesor Łukaszewski zdefiniował kiedyś taki problem natury akademickiej – przed sesją rośnie aktywność seksualna studentów. Skąd się ta aktywność seksualna wzięła? Profesor Łukaszewski namierzył, że studenci zaczynają się spotykać, bo myślą, że się pouczą. Niestety kończy się to inaczej: zaczynają to sobie utrudniać, bo na przykład bzykają się z koleżankami czy kolegami, nie dosypiają, piją alkohol poprzedniego dnia albo biorą środki uspokajające, bo tak ich ta sesja denerwuje.

A skoro już jesteśmy przy studiowaniu… Wyobraź sobie, że przygotowujesz się do egzaminu. Masz tutaj dwie opcje: uczciwie się uczysz albo nie uczysz się wcale. Jeśli uczyłeś się i dostałeś dobrą ocenę, myślisz sobie: „OK, uczyłem się, jestem w porządku”. A co jeśli uczyłeś się i dostałeś złą ocenę? Wtedy możesz sobie pomyśleć: „Jestem do niczego, a mój profesor to debil”. Ale są jeszcze dwa inne warianty. Nie uczyłeś się i dostałeś złą ocenę. Co wtedy myślisz?

Zasłużyłem, tego się spodziewałem.

Tak. A kiedy nie uczyłeś się, a dostałeś dobrą ocenę?

Jest super!

Dokładnie. W zasadzie najbardziej z tego wszystkiego opyla się nie uczyć, bo wtedy zawsze jesteś uratowany – jak dostaniesz dobrą ocenę, jest super, a jak dostaniesz złą, to przynajmniej myślisz: „Świat jest uczciwy, o rany!”.

Uczciwe uczenie się jest obarczone ryzykiem rozpaczliwej walki o samoocenę. Ten motyw został nazwany „samoutrudnianiem” – to powoduje, że często zostawiamy rzeczy na koniec, bo jeśli zadanie nam nie wyjdzie, to powiemy sobie: „Nic dziwnego, że mi nie wyszło, bo w ostatniej chwili do tego usiadłem, gdyż wcześniej nie miałem czasu”. To oczywiście nie powoduje, że dokonujemy progresu w biznesie, że mamy pomysły, które są wyjątkowe i tak dalej – ale bardzo dobrze ratuje samoocenę.

Gdzie znaleźć złoty środek między prekrastynacją, czyli robieniem rzeczy zawczasu, a prokrastynacją, czyli odkładaniem do ostatniej chwili, do momentu, kiedy jest już za późno?

Jak pokazują badania, złoty środek jest gdzieś… w środku. Efekt nie jest wyjątkowy, kiedy zabierzemy się do tego od razu, chyba że mamy wenę i od razu wiemy, jak to zrobić.

À propos lęku wewnętrznego – boimy się, że coś zrobimy i to będzie złe. Nikt nie pamięta ludzi za złe pomysły. Edison czy Jobs mieli masę złych pomysłów, wszyscy przedsiębiorcy mają złe pomysły, ale pamiętamy ich za te najlepsze. Żeby powstało dzieło sztuki jak u Mozarta albo Picassa, trzeba zrobić parę tysięcy kompozycji, parę tysięcy obrazów. Nie wiem, ile znasz obrazów Pabla Picassa, ale domyślam się, że jako przeciętny człowiek znasz jeden albo dwa – a przecież namalował parę tysięcy obrazów!

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że jak coś nam nie wyjdzie – to naprawdę nie szkodzi. Wysyłając mi pytania do podcastu, napisałeś, że wiele się może podczas rozmowy zmienić, bo będziemy rozmawiać i nie będziesz udawać, że mnie słuchasz.

To pokazuje, że nie jest za dobrze robić wszystko zawczasu – ale nie jest też dobrze robić wszystko na końcu. Musimy mieć moment, kiedy nasz umysł nie jest tym zajęty i robimy coś innego.

Jak nie robić tego na ostatnią chwilę? Wszystkiego i tak nie ogarniemy – nie jesteśmy doskonali. Robert Kiyosaki mówi tak: „Jeżeli możesz zrobić coś jutro – zrób to jutro. Jeżeli zastanawiasz się, czy zrobić coś dzisiaj, czy jutro – to też zrób to jutro. Przyjdzie taki dzień, gdy nie będziesz się zastanawiać, czy to zrobić dzisiaj, tylko będziesz wiedział, że po prostu musisz to zrobić”. Ta filozofia jest poniekąd niezła.

Natchnienie przychodzi w trakcie pracy

Znam paru hardcorowych migrenowców, którzy mówią tak: „Nie zostawiam nigdy na ostatni dzień, bo jak ostatniego dnia będzie mnie łeb bolał, to już na pewno nie dam rady”. Nauczyli się w ten sposób, żeby to robić wcześniej.

Znam też parę takich osób, które zostawiają sobie cały dzień wolny i wiedzą, że to wtedy będzie ten moment, bo nikogo nie będzie w domu. Zrobią sobie herbatę, zaaranżują otoczenie tak, żeby im sprzyjało, usiądą i będą rzeźbić. Przez cały wcześniejszy czas po prostu wyłapują informacje.

Myślę, że tak dzieje się też w twojej głowie. Masz nagrać podcast, na przykład o finansach, albo, tak jak ze mną, o efektywności – to oprócz tego, że masz go nagrać i myślisz o pytaniach, to też pytasz ludzi, o co by zapytali, a oglądając wiadomości, wyłapujesz powiązane wątki. Twój umysł cały czas nad tym pracuje. Czasami masz taki moment – teraz to zrobię, teraz to napiszę, bo teraz mam pomysł, a później już zapomnę.

Jestem raczej zdania, że jeśli czujesz, że możesz zrobić coś zajebistego, że to ma swój moment i to w tobie wykwitnie, to czujesz, że dobrze jest to zrobić teraz. Oczywiście, na drugiej szali jest proza życia – dziecko albo kot wymiotuje, trzeba gdzieś wyjść, dzwoni teściowa, żeby ją podwieźć – takie jest życie.

Uzyskujemy ponadprzeciętne efekty nie dlatego, że życie się nam podłożyło. Jesteśmy wyjątkowymi osobami pomimo tego, że życie jest ciężkie. Takie osoby, jak Justyna Kowalczyk, jak ty, jak youtuberzy, jak wspomniany Michał Szafrański, nie robią tego wszystkiego, dlatego że leżą, jarają i myślą, co by tu porobić. Oni mają masę rzeczy do ogarnięcia, mają też rodziny, ale to wszystko jest jakoś poupychane. Jak cała reszta mówi, że musiała myć kibel albo pójść po ziemniaki i dlatego nie mogła zrobić – to jest wymówka.

Nie wszystko musimy robić idealnie, nie da się w życiu mieć ze wszystkiego szóstek

Wracamy do wątku mróweczki, która ma już jakieś szablony postępowania, ale mimo to, łapie moment, kiedy czuje, że to będzie zajebiste, albo czuje, że już trzeba zacząć, bo inaczej nie zdąży. Normalny człowiek potrzebuje czterech godzin, ja to zrobię w godzinę, a zostało mi 15 minut, więc już chyba pora zacząć [śmiech].

Nie wszystko musimy robić idealnie, nie da się w życiu mieć ze wszystkiego szóstek. Wypada jednak mieć tę jedną rzecz, którą robimy naprawdę zajebiście – żeby nikt nie mógł nam zarzucić, że mamy wszystko średniaste.

Mam kolejne pytanie. Jest sytuacja taka, że prowadzę firmę, zatrudniam ludzi i poza tym, że muszę zarządzać sobą, muszę zarządzać tymi ludźmi. Są tutaj trzy miliardy wątków, które można by poruszyć, ale chciałbym cię zapytać o dwa. Pierwsza sprawa jest taka: do jakiego stopnia powinienem ingerować w czas pracy moich ludzi i planować im wykonywanie zadań, a na ile mogę im to zostawić, a rozliczać tylko za efekty? I druga sprawa: jak zapanować nad tym, żeby mi nie przeszkadzali? Jeżeli jestem ich zwierzchnikiem, to oni czasem potrzebują mojego wsparcia i powinienem im pomóc osiągać cele, bo to nie są ich cele prywatne, ale całej firmy. Tym sposobem jednak oni będą przychodzić i zawracać mi głowę i w rezultacie ja nie osiągnę swoich celów.

Prawda. To pytanie zresztą dotyczy nie tylko współpracowników, ale w ogóle świata. Każdy chce realizować jakąś swoją agendę: twórcy Facebooka chcą, twoja rodzina chce, ty chcesz. Dlatego bez względu na to, jaki plan dnia i program pracy sobie ustalisz, to od razu możesz założyć, że będziesz musiał tego bronić.

Nie chodzi jednak o to, żeby wszystkich spławiać, bo teraz mistrz będzie tworzył. Trzeba słuchać ludzi. To nie może być tak, że ciągle coś robisz i nie masz czasu, żeby po te ziemniaki pójść czy z dzieckiem porozmawiać. To musi być w jakiejś równowadze. Niemniej trzeba oddzielać ziarna od plew.

Badania wykazują, że osoby, które uważają, że mają większą kontrolę nad swoim życiem, są osobami, które częściej pytają innych o zdanie. Krótko mówiąc: nauczenie się, jak pytać innych o zdanie i co z tym potem robić, jest jednym z najfajniejszych pomysłów i umiejętności, jakie można mieć. Robimy swoje, jesteśmy czujni na to, co mówi otoczenie, ale jednocześnie wyznaczamy granicę: „nie, już to zrobiłem”, „teraz już nie”, „to nie jest takie ważne”, „teraz robię coś innego”.

To jest odpowiedź ogólna – a teraz będzie odpowiedź bardzo precyzyjna. Ingerowanie w pracę pracowników zależy od tego, jaką firmę robisz. Jeżeli zatrudniasz pracowników, którzy nic nie umieją i są młodzi, to prawdopodobnie skończy się to na mcdonaldyzacji tej części twojej firmy.

W McDonaldzie wszystko jest proste: jak wskazówka jest na czerwonym – wyciągasz frytki, jak nie jest – nie wyciągasz, jak wkładasz burgera i wskazówka będzie tu – to go wyciągasz, jak nie jest – to go nie wyjmujesz, jak tutaj coś leży – to sprzątasz, jak nie leży – to bałaganisz. Ten black book McDonaldowy jest wyraźnie napisany.

I tak na początku robimy – ludzie zanim będą grali etiudy, muszą się nauczyć grać gamy i pasaże. Jeżeli masz wielu pracowników, którzy mają dużo chęci, dużo możliwości, ale nie mają umiejętności – to niestety, trzeba przeorać procedury i wtedy musi być cię dużo, ale tu też wyznaczasz granicę.

Kiedyś była taka tradycja w spotkaniach handlowych: załóżmy, że masz grupę handlowców i oni mają umawiać spotkania. Mówiło się tak: „Marek, jesteś tu nowy, twój okres próbny trwa 10 spotkań. Trzy pierwsze spotkania ja umówię i poprowadzę, ty siedzisz. Kolejne trzy spotkania ja umówię, ale ty je poprowadzisz, a ja będę ci pomagał. Następne trzy spotkania ty umówisz i ty poprowadzisz, a ja będę tylko siedział i się nie odzywał. Zostaje jedno spotkanie – możesz je dołączyć, do której grupy chcesz. Potem, masz zacząć pracować”.

Nie napinamy się na to, żeby ludzie od razu przynosili efekty, ale warto, żeby przebierali nogami. Nie pracujemy z ludźmi, którzy nie mają motywacji, bo to nie jest miejsce na psychoterapię. Jeżeli ją jednak mają, to my ich wyciągamy z tego chomiczego kółka, bo w tym kółku oni biegną, spocą się, ale wysiądą i tak w tym samym miejscu, w którym wsiedli. Pracujemy z nimi, żeby był progres, żeby wyciągali wnioski z błędów, żeby się zastanawiali, co można zrobić inaczej następnym razem i tak dalej. Do tego jest potrzebna granica. Dziesięć spotkań ma taką strukturę, jedno spotkanie możesz sobie dokleić, czyli to jest taki twój pas startowy, a potem jedziesz. Jeśli nie, to pozdro – poćwicz i bierzemy następnego.

Jeżeli bierzesz osoby do organizacji i próbujesz je zrekrutować tak, żeby umiały już dobrze pracować, to na pewno warto brać osoby, które już mają wyniki. Trzeba też pamiętać o tym, że część z tych osób nie będzie chciała pracować, dlatego mówimy o wynikach. Niektórzy lubią się podczepiać pod cudzy sukces, a inni kiedyś byli pracowici, a teraz już nie są. Mają dużo wiedzy, mają dużo umiejętności, ale nie mają już motywacji. Rekruterzy mówią na nich: „cytryna zalana betonem”; to jest soczyste, ale nie masz, jak tego wycisnąć. Ta osoba wie, jak coś będzie robiła, jak się przygotuje i tak dalej. Ona to wszystko opowiada, a potem idzie do pracy i tego nie robi.

Osoby rekrutuje się na takiej zasadzie, na jakiej będą potem pracowały. Jeżeli będą pracowały zdalnie, to rekrutujesz je zdalnie. Jeżeli będą pracowały w zespole, na przykład na Basecampie albo na Slacku, to rekrutujesz je przez Basecampa i Slacka, żeby zobaczyć, czy one umieją to zrobić: czy ładnie piszą, czy zwracają się do ludzi grzecznie, czy mają nawyk wstawania, jeżeli są zebrania live, czy umieją tam zamieścić pliki i czy te pliki są dobrej jakości, czy nie – czy mają nie tylko wiedzę merytoryczną. Ale też bardzo ważne, czy są systematyczne i umieją podtrzymać atmosferę w zespole – czyli nie odzywają się wtedy, kiedy nie trzeba, jest taka chemia.

Jeżeli dobierasz taką osobę i ona przechodzi okres próbny, to wtedy masz spokój. W każdej innej sytuacji, założenie jest takie, że wyraźnie nakreślasz, że najpierw będziesz poświęcał tej osobie dużo czasu i ile to zajmie.

Rekrutuj osoby w podobnych warunkach, w jakich będą pracować

Jeżeli w późniejszym terminie każdy chce do ciebie przyjść, bo ma jakieś problemy, to znowu – negatywną tradycją jest to, żeby mówić pracownikom: „Przyjdź do mnie wtedy, jak będziesz miał problem i jak już będziesz wiedział, co z nim zrobić”. To nie jest dobry pomysł, bo to uczy pracowników, żeby nie przychodzili z problemami, których nie potrafią rozwiązać.

Zamiatają te problemy pod dywan i modlą się, żeby nie wybuchły – to jest złe, bo nie chcemy mieć takiej organizacji. Chcemy mieć, jak pisze Nassim Taleb, organizację antykruchą, czyli taką, która staje się mocniejsza przez rzeczy, które się jej przydarzają. Taką organizacją jest na przykład branża transportu lotniczego – 25 lat temu w tej branży umierał, spadając, jeden na czterech pilotów. Dzisiaj też samoloty spadają, ale każdy samolot, który spada, powoduje, że te, które nie spadły, są bezpieczniejsze. To jest antykruchość w biznesie i dziś, jest to najbezpieczniejszy środek transportu.

Jeżeli każdy chce do nas przychodzić i o czymś porozmawiać, to możemy to zblokować. Możemy robić raz, dwa lub trzy razy w tygodniu takie spotkania, na których są wszyscy i które mają taką strukturę, że ludzie między sobą wymieniają się doświadczeniami i gremialnie się zastanawiają, jak z danymi rzeczami sobie poradzić. W ten sposób nie tylko oszczędzasz czas, ale też ludzie uczą się, jak uczyć się od siebie nawzajem – czyli robisz team. Możesz spotykać się z menedżerami, a menedżerowie ze swoimi menedżerami i wtedy robisz taki team of teams, czyli drużynę drużyn, która funkcjonuje razem.

W sporadycznych przypadkach ludzie mogą do ciebie przychodzić, ale dobry menedżer to nie taki, przy którym dzieją się dobre rzeczy, tylko taki, gdzie rzeczy się dzieją dobrze, gdy go nie ma. Po tym możesz poznać, że twój biznes dobrze działa.

Osoby, które zakładają biznes, umieją coś robić bardzo dobrze i wybitnie trudno jest znaleźć inne osoby, które będą umiały to coś robić równie dobrze. Po pierwsze, takich osób nie ma za dużo, a po drugie, one wolą założyć własny biznes, niż pracować dla ciebie.

Biznes powinien funkcjonować tak, żeby nie trzeba było szukać pięciu orłów, tylko żeby normalne osoby były w stanie go pociągnąć. Czasami mamy ten biznes przepompowany, pewne rzeczy są za trudne i trzeba się zastanowić, jak to zmodyfikować. To jest coś, za co my pobieramy wynagrodzenie, bo pobieramy wynagrodzenie za myślenie strategiczne o biznesie, o tym, kto rozda karty za pół roku, w jaką stronę to zmierza. Nie można cały czas patrzeć w dół i naprawiać pożary. To jakbyś jechał i cały czas patrzył we wsteczne lusterko – nigdzie nie dojedziesz.

Powiedziałeś, że najcenniejszą umiejętnością menedżera jest umiejętność pytania innych o zdanie. Czy tutaj chodzi tylko o spotkania, na których ludzie wymieniają się nawzajem informacjami, czy jest jakaś konstrukcja zadawania pytań, sposób ich zadawania, żeby robić to lepiej?

Po pierwsze warto pytać o zdanie wielu osób, dlatego że wtedy nie będziemy się z każdym zdaniem bardzo wiązać. To nie jest dobry patent wiązać się emocjonalnie z jedną odpowiedzią. Żaden wielki pomysł nie powstał w izolacji i żaden wielki umysł nie powstał w izolacji. The Beatles to McCartney, Ringo Starr i John Lennon, Charles Darwin pracował z grupą biologów, która po raz pierwszy w historii postanowiła zakwestionować teorię kreacjonizmu w biologii, Kopernik – także pracował w grupie, Jobs z Woźniakiem, w renesansie Michał Anioł, Leonardo – oni wszyscy byli kolegami.

Facebook ma ostatnio niezły pomysł, że można do swoich stron firmowych tworzyć grupy. Te grupy są takim miejscem, gdzie można się zapytać ludzi o zdanie. To nie tylko platforma świetna marketingowo – są tam osoby, które się interesują tym samym co ty i można je zapytać o zdanie. Tworzy się community, które jest takim wielomózgiem dla twojego mózgu.

Pytasz o to, jak lepiej zadawać pytania. Każda umiejętność jest efektem ćwiczeń i refleksji nad tym ćwiczeniem. Mózg jest tak skonstruowany, czy tego chcesz, czy nie, że staje się mistrzem w tym, co codziennie trenujesz. Jeśli trenujesz codziennie wymówki, będziesz mistrzem wymówek.

Mózg jest tak skonstruowany, że staje się mistrzem w tym, co codziennie trenuje

Druga sprawa jest taka, że jak masz grupę osób, z którymi trochę rywalizujesz, trochę jesteś ciekaw, co u nich, trochę ich pytasz o zdanie – to zawsze będzie dobry efekt.

Często ludzie myślą, że książkę się pisze samemu – ależ skąd! W Stanach Zjednoczonych bierze to jeden redaktor, dwóch albo trzech i mówią: „Ten bohater jest dziadowski! Po pierwsze, to powinna być kobieta i powinna mieć kota”. Patrick Rothfuss kiedyś mówił, że z jego pierwotnego pomysłu zostało z 17%. Między innymi George Martin robił redakcję jego książki – tam nie ma tak, że jedna osoba coś robi, bo jedna osoba jest za licha, żeby cokolwiek zrobić. To jest za słabe, za mało masz pomysłów.

Profesor Dan Ariely mówił, że ludzie często mają trafniejsze pomysły i lepiej myślą grupowo. Jak pytasz ludzi o zdanie osobno i bierzesz pod uwagę osobne opinie, to pojawia się wiele opinii skrajnych.

Żeby to zilustrować, weźmy taki przykład: wyobraź sobie, że ktoś kopnął kotka, specjalnie to zrobił. Spotykacie się w firmie, żeby ocenić moralnie, co mu zrobić. Jeżeli jedna osoba powie, że za kopanie kotka trzeba go zabić, a druga osoba powie, że to w ogóle nie szkodzi, trzeba go puścić wolno i zapomnieć o całej sprawie – to grupa momentalnie przestaje słuchać tych dwóch osób. Odrzucą skrajności.

Powstał taki pomysł i zajmuje się tym, między innymi, profesor Ariely, żeby zrobić głosowanie, żeby ludzie grupowo wypluwali wynik, a nie każdy indywidualnie, bo wtedy skrajne opinie powodują, że wyniki się robią bardziej skrajne. My tego nie chcemy, bo chcemy, żeby ta mądrość grupowa znalazła się gdzieś w tym odcieniu szarości pośrodku, między czarnym a białym.

Kogo pytać? Najczęściej dobrze jest pytać te osoby, które są o krok dalej od nas, czyli raczej nie pisać do Elona Muska z zapytaniem, jak on by dziś zaczynał. Ostatnio słyszałem jednego przedsiębiorcę, który robił wykład i opowiadał na nim, że dobrze jest zaglądać do swoich ksiąg rachunkowych. Przecież nikt nie pamięta, co to jest!

Ja wziąłbym taką osobę, która pisze książki i je wydaje, ale jest krok dalej ode mnie – z jakiegoś powodu więcej i lepiej sprzedaje. Zapytałbym ją, jak ona to robi, a nie kogoś, kto 50 lat temu wypłynął i zaczął. Jak zaczynałem robić zajęcia z coachingu, to coaching nie był jakoś specjalnie popularny, nie było też dużego rynku. Mnie było o wiele łatwiej w tym coachingu, bo coachów nie było dużo i coaching nie był na fali. Osobom, które wchodzą z pierwszą falą, jest zawsze łatwiej.

Warto też pytać osoby, które się w ogóle nie znają, nawet z innych branż, bo one mają czasami pomysły kreatywne. Dobrze jest też zadać pytanie o to, czego powinienem robić mniej, bo jestem nieefektywny. Jobs nie zastanawiał się głównie nad tym, co ma być w telefonie, tylko nad tym, czego ma nie być – to było najważniejsze, bo propozycji na to, co ma być w środku, to on miał aż za dużo.

Ważne jest też pytanie, po czym poznasz, że to dobrze idzie. Czy mierzyłeś to, czy po prostu spróbowałeś i tak się dzieje? Decyzje biznesowe i decyzje życiowe są trochę jak przewidywanie pogody – znasz część czynników, które wpływają na pogodę, ale większości nie. Możesz przewidzieć pogodę na dzień, dwa do przodu. Powyżej czterech dni to prawdopodobieństwo spada poniżej 30 procent trafności. Jak ktoś mówi, że wie, jaka będzie pogoda na święta albo w wakacje – to po prostu kłamie.

Tak samo jest z biznesem. Mamy dzisiaj jakiś dzień tygodnia – kto z was da dziś sobie obciąć palec za to, jaka będzie sytuacja ekonomiczna na rynku za tydzień? Nikt. Jest tylko grupa osób, która twierdzi, że wie. Profesor Kahneman, a jego nie możemy ignorować, bo dostał Nobla, mówi, że żadna z tych osób nie wie. Jedyny skuteczny sposób, to rozstrzelić inwestycje – wtedy agent zawsze zarobi.

Warto też odcinać się od emocji – inni ludzie mają mniej emocji związanych z naszym projektem. W związku z tym podejmują decyzje bardziej liberalnie – patrzą szerzej, widzą bardziej las, a nie poszczególne drzewa. Dlatego ludzie z zewnątrz dają nam takie wglądy, których byśmy sami nie mieli. Rozmawianie z innymi ludźmi jest bardzo dobrym pomysłem.

Cała branża IT stoi na rozmawianiu ze sobą. Dla nas wymienianie się informacjami jest bardzo uwodzące. Można powiedzieć, że zaczęliśmy się tak bardzo wymieniać informacjami, że już nie ma kiedy pracować – bo ciągle ktoś nas o czymś informuje. Dlatego moment na wymianę informacji powinien być bardzo wyraźny. Oprócz momentu, gdy się nacieramy mózgami i mamy ten moment eksplorowania, czyli szukania nowych informacji, trzeba też mieć moment, żeby usiąść, wyłączyć internet w komputerze, wziąć kartkę i nie mieć innych opcji, żeby nic nas nie kusiło. Mam ograniczony wybór, siedzę i mam te dwie godziny, kiedy oram.

Sporo mówiliśmy o świecie zewnętrznym – o aplikacjach, Facebooku, o innych ludziach, którzy nas otaczają, i o komunikacji z tymi ludźmi. Natomiast to, co jest w środku we mnie też wpływa na realizację celów. Brakuje nam gdzieś dyscypliny, konsekwencji, silnej woli, cierpliwości, motywacji. Jak to zrobić, żeby chciało mi się bardziej?

Nad wieloma rzeczami mamy w życiu kontrolę, a nad paroma nie mamy – trzeba też o tym pamiętać. Chcemy wierzyć, że człowiek może wszystko, jak się zepnie. Niestety nie może wszystkiego, jak się zepnie – nawet można powiedzieć, że bardzo mało możemy, jak się zepniemy. Większość rzeczy to jest po prostu szczęście, czyli nie możemy przejąć nad tym kontroli.

Jak ktoś pracuje i zarabia 6000 złotych miesięcznie, to jak się zepnie tak, że mu żyła wyjdzie na czoło, to może zarobić sześć i pół tysiąca, które wyda prawdopodobnie na lekarstwa, bo jak się zepnie, to trzeba to będzie potem odchorować. Nie ma co liczyć na to, że milionerzy pracują jakoś wyjątkowo super więcej.

Zapewne spotkaliście w swoim życiu osobę, która ma bardzo dużo pieniędzy, powyżej 10 milionów majątku własnego – nie macie pewnie poczucia, że są to jakieś są orły intelektu. Najczęściej powodem tego, że się zarabia dużo pieniędzy, jest po prostu nisza rynkowa – człowiek w nią wpada i nagle zaczyna zarabiać. Lata osiemdziesiąte dla informatyki – wystarczyło cokolwiek robić, wszystkie komputery schodziły. Kiedyś wystarczyło być informatykiem, żeby być bogatym.

Najczęściej powodem tego, że się zarabia dużo pieniędzy, jest nisza rynkowa

Profesor Kahneman mówi tak: „Łatwość, z jaką tłumaczymy zjawiska po fakcie, budzi w nas taki wewnętrzny niepokój, takie pożądanie, że gdybyśmy się dobrze skupili, to moglibyśmy to wszystko przewidzieć. To nieprawda. To po prostu da się wytłumaczyć po fakcie, ale już nie ma, jak tego sprawdzić”. Jak powiemy, że ta partia wygrała z jakiegoś powodu, to nie mamy tego jak sprawdzić, bo ona już wygrała, drugi raz tego nie zrobi. Albo ten brand odniósł sukces – on jest taki sam, jak poprzedni, ale ma inny kolor – no to zróbmy taki, co ma jeszcze inne kolory – najczęściej to nie pomoże. Myślenie post factum jest bardzo złudne.

Liczy się też to, jakim urodziłeś się człowiekiem. Nie wszystkim jest łatwo, ale nie wszyscy są sumienni, a to jest jedna z bardzo trwałych cech charakteru. Nie wszyscy mają sprawny układ nerwowy – ktoś ma na przykład niezdiagnozowaną nadczynność tarczycy, to jemu ciągle chce się spać. Ja miałem kiedyś ten kłopot i przespałem połowę zajęć na studiach.

Ludzie muszą pokonywać swoje własne słabości i tak naprawdę szukamy swojego Everestu, czyli tego, na co nas stać. Ja choćbym skisł, to nie będę robił takich dobrych podcastów jak ty, bo ja, po prostu nie umiem – nie umiem i nie nauczę się, bo tobie to idzie dobrze, poczułeś, że masz do tego talent.

Ludzie muszą pokonywać swoje własne słabości, znaleźć swój Everest

Talent ma dwie najpopularniejsze definicje. Pierwsza to jest taka, że robisz coś, nie wychodzi ci to, ale specjalnie ci to nie przeszkadza. Czyli uczysz się grać na fortepianie, wiadomo, że przez pierwszy miesiąc cudów nie będzie, ale ci to nie przeszkadza.

Druga z kolei jest taka, że talent to jest taka płaszczyzna życia, na której ty z każdego doświadczenia jesteś w stanie wyciągnąć więcej wniosków niż przeciętna osoba. Rzucasz piłkę do kosza i nie trafiasz. Dla osoby, która nie ma talentu, ta piłka nie trafia, a dla osoby, która ma talent, to jest informacja, że powinna rzucić bardziej w lewo i do siebie. Prawdopodobnie za drugim albo za trzecim razem ta piłka już wpadnie.

Dlatego namawiam, żeby zadbać o swój układ nerwowy i o własny komfort. Trzeba jeść dobrze, spać dobrze i dobrze wypoczywać – bo silna wola jest produktem naszego układu nerwowego i jest na baterie. Ona się w ciągu dnia wyczerpuje.

Pisałem w jednym z artykułów, że silna wola się wyczerpuje i to widać, bo jeżeli rano chcemy zjeść zdrowe śniadanie, to nie ma problemu, ale wieczorem zjeść zdrową kolację – to jest masakra. Człowiek słyszy tę kiełbasę, która mówi do niego z lodówki: „Wiem, że nie śpisz”.

Jestem zwolennikiem zasady, że organizm jest ewidentnie takim układem, w którym musimy mieć uskładane, żeby móc coś pobrać. Gdybyś miał maszynę, która służy do drukowania pieniędzy i potrafi drukować pieniądze przez całą dobę, a w instrukcji jest napisane, że musi być wyłączona raz na dobę na 9 godzin, a raz na jakiś czas mieć dwa tygodnie przerwy, tak żeby w ogóle nie działała – to co, orałbyś nią 24 godziny na dobę, bo co tam, najwyżej się zepsuje? Czy jednak byś ją wyłączał? Do maszyn mamy odpowiednie podejście, ale do siebie – żadnego, a to przecież jest dokładnie to samo.

My dokładnie tak samo działamy, nie możemy odciąć się od kondycji naszego ciała – nasze ciało nie potrzebuje dużo ruchu, wystarczy 20 minut spaceru dziennie – ale jednak lepiej działa, jak się rusza, lepiej działa, jak jemy różne kolorowe rzeczy, nie tylko białe, nie tylko tłuste, nie tylko słodkie, lepiej działa, jak dobrze śpi.

Próba krzyczenia na siebie z pretensjami, że nie mogę się do czegoś zmobilizować, jestem wyczerpany – to tak jakbym rzucił nasionko na beton i wydzierał się na nie, że ono nie chce zakiełkować. Ono ma w sobie potencjał, ale w takich warunkach nie ma szans zaistnieć.

Tak samo jest z alkoholem, bo nasz organizm, jeżeli zaczyna korzystać z rezerw, to są zawsze rezerwy z przyszłości. Tak jak z pożyczaniem – jak biorę kredyt, to dokonuję takiego transferu pieniędzy z przyszłości. Ja je pożyczam z przyszłości, Marek z przyszłości pożycza te pieniądze Markowi, który jest teraz. Jak piję w piątek, to nie biorę tej energii od siebie z piątku, tylko jak dobrze się zaprawię, to biorę ją od siebie z soboty. A jak się bardzo dobrze zaprawię, mam więcej niż 30 lat i kac nie trwa już 4 godziny, to biorę też nawet z niedzieli, czyli przenoszę energię z jednego miejsca w drugie i kiedyś będę musiał za to zapłacić – organizm tak działa. Trzeba się do tego przyzwyczaić, że ma pewien swój rytm.

Czytamy poradniki, słuchamy podcastów, żeby się dowiedzieć od ludzi, którzy się tym zajmują, jak tę maszynę użytkować, żeby była jak najbardziej efektywna. Mówię wprost, że pierwszym problemem ludzi, którzy nie mogą się zabrać za rzeczy, jest to, że akumulatory nie zostały naładowane . Oni startują na 10-15%, bo zostało niedospane. Bo trzeba było dokończyć serial, nie zadbano o otoczenie – bo ciągle coś mi przeszkadza, nie zadbano o wyraźny plan dnia – oczywiście na tyle, na ile otoczenie pozwala, bo nie jesteśmy samotnymi wyspami.

Co konkretnie może zrobić nasz słuchacz w ciągu pół godziny po wysłuchaniu takiego podcastu, żeby zwiększyć swoje szanse na osiąganie celów?

Na miejscu słuchacza zmniejszyłbym wybór: wywalił wszystkie aplikacje, które nie pomagają, a przeszkadzają, wylogował się z Fejsa lub przypisał sobie urządzenie do funkcji, czyli na przykład nie miał Facebooka na komputerze tylko na tablecie. Jak chcę go przeglądać, to jest miejsce do tego – na komputerze go nie ma, nie jestem zalogowany, hasło trudne, nie mam żadnego password vaulta ustawionego.

Oczywiście wywaliłbym wszystkie darmowe programy. Wiem, że to jest rzewna historia, że w Polsce nasza bieda nas rozgrzesza, ale wszystkie programy, które wyświetlają reklamy, potwornie przeszkadzają. Program powinien być surowy – ograniczony do tego, co robi.

Ostatnio zrobiono takie badania, które pokazują, że dzieci o wiele lepiej się uczą, jak na ścianach w klasie nie ma żadnych przedmiotów – i to jest prawda. Wyczyściłbym wszystko, co jest w polu widzenia, może być oczywiście okno, jeżeli jest za nim zielono. Jeśli tam wiszą kartki, jest dużo kolorowych rzeczy, kuleczki, które się o siebie obijają – ja bym to wszystko zdmuchnął z biurka, żeby został pusty blat i przestrzeń, która jest nudna. Wtedy, dla naszego umysłu, który szuka rozrywki, okaże się, że to, co mamy do zrobienia, jest najciekawsze ze wszystkiego, co jest dookoła.

Traktujemy nasz umysł trochę jak takiego wewnętrznego kota. Wiesz, jak się tresuje koty? Mówisz mu: „Przyjdziesz tu czy nie?” i on przychodzi albo nie. Umysł jest taki, że możemy mu podkładać pewne rzeczy i patrzeć, jak on na to zareaguje. Jeżeli zareaguje – to OK – ale go nie przymusimy.

Wyczyść ze swojego otoczenia wszystkie rozkojarzające rzeczy

Domeną tego pokolenia, którego ja jestem granicą, bo stoję na granicy pokoleń X i Y, jest to, że mamy problem z pracoholizmem. Z kolei domeną nowego pokolenia jest to, że ma problem z rozrywką.

Biznes rozrywkowy widzi, że nowe pokolenie nie będzie chciało już tyle siedzieć w pracy. Widzi, że pokolenie Y nie chce się wiązać na stałe z jedną organizacją. Biznes rozrywkowy rozrósł się tak bardzo, że próbuje zabrać każdą minutę czasu, nie tylko po pracy, ale też już w trakcie pracy.

Okazało się, że rynek jest bardzo przebiegły, bo zawsze znajduje w kimś słabe ogniwo i zawsze ci do głowy wejdzie. Nie było szansy, żeby cię wydoić w pracy, to zostaniesz wydojony na rozrywce. Jeszcze nie wyszedłeś, a już myślisz, gdzie zjeść, żeby było fajnie, gdzie zjeść, żeby nie było trzody i żeby to ekstra wyglądało. W co zagrać? W co grają moi ludzie? Co kupić? Teraz przestrzeń zakupowa jest w zasadzie wszędzie – możesz i na sedesie kupować różne rzeczy. Kogo followować? Kto mnie zaczął follować?

Natomiast otoczenie, które mi służy, to nie takie, w którym jest miło, tylko takie, które mi pomaga przypomnieć sobie, co uznałem za ważne w tym momencie życia. Warto też liczyć się z tym, że co jakiś czas inne rzeczy będą dla nas ważne. Każdy moment w życiu ma swoje ważne rzeczy, trzeba to zrewidować. Coś przestaje mnie kręcić, to przestaję to robić nie tylko dlatego, że to się stało moim nawykiem – to jest taki moment dyskomfortu, ale człowiek przerażająco dobrze sobie radzi ze zmianami, jak już zacznie.

Super. Bardzo serdecznie dziękuję.

Ja też bardzo dziękuję – to były bardzo dobre pytania! Musisz robić gorsze, to wtedy zdążymy w godzinę [śmiech].

OK, następnym razem się postaram, jeżeli tylko przyjmiesz zaproszenie, niezrażony tym pierwszym razem.

Dobrze, bardzo ci dziękuję – na pewno z przyjemnością przyjmę, pytania będą ciekawe, to będziemy sobie rozmawiali dalej.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.