Czy coaching w firmie naprawdę działa, czyli co się może stać,
gdy wpuścisz coacha do siebie

Czy wiesz, dlaczego coach łatwo gubi się w terenie? Bo ma ze sobą tylko mapę marzeń. To jeden z wielu żartów na temat coachingu, od których roi się w internecie.

Korzystanie z usług trenera rozwoju ma chyba tyle samo przeciwników co zwolenników. Ci ostatni to głównie pracownicy korporacji, którzy przekonują często, że bez sesji coachingowych ich kariery stałyby w miejscu.

A czy coaching przydaje się właścicielom małych firm? Trudno powiedzieć, bo wcale nie tak wielu z nich się na niego decyduje. Dlaczego? Czyżby uważali, że nic im nie da?

O tym, czy coaching może przynieść realne korzyści mikroprzedsiębiorcy, opowie dzisiaj właścicielka i założycielka Agencji SEO Fox Strategy – Ewelina Podrez.

Linki do osób i firm wymienionych w tym odcinku

Prezent dla słuchaczy

Czy potrzebujesz coachingu? Subiektywna lista pytań
Czy potrzebujesz coachingu? Zapisz się do Klubu MWF i pobierz subiektywną listę pytań, które pomogą ci w podjęciu decyzji Chcę to 

Zdecydowany na coaching w firmie? To zrób te 3 rzeczy

  1. Zanim podejmiesz decyzję o skorzystaniu z usług coacha, zastanów się, czy jesteś na to naprawdę gotowy. Nie wystarczy wpuścić coacha do firmy. Żeby coaching przyniósł efekty, potrzebna jest ciężka praca osób biorących udział w sesjach.
  2. Przygotuj się psychicznie na zmianę. Musisz zdać sobie sprawę z tego, że w procesie coachingu może okazać się, że największy problem tkwi w tobie.
  3. W relacji z coachem potrzebna jest szczerość i otwartość. Musisz się odsłonić i nauczyć mówić o twoich brakach. Nie można grać i udawać. Musisz być sobą.

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Chciałem z tobą porozmawiać o coachingu, ponieważ jesteś jedynym znanym mi przedsiębiorcą, który z coachingu korzysta! Znam oczywiście pracowników i właścicieli dużych firm, którzy korzystają z usług coachów, ale ty prowadzisz mały biznes, a mikroprzedsiębiorcy rzadko decydują się na coaching. Od czego to się zaczęło? Skąd pomysł, że w ogóle czegoś takiego potrzebujesz?

Ewelina Podrez: Uświadomiłam to sobie, gdy oczekiwałam w mojej firmie zmian, próbowałam to komunikować zespołowi, a okazało się, że moja komunikacja nie jest skuteczna! Na tamtym etapie wyczułam to bardziej intuicyjnie, nie zdiagnozowałam problemu konkretnie, ale wiedziałam, że on istnieje.

Zaczęłam szukać pomocy w książkach i na szkoleniach. Wkrótce wylądowałam na szkoleniu z inteligencji emocjonalnej, na którym poznałam coacha, który komunikował się w zupełnie inny sposób niż sugerowałyby stereotypy. Bo wiesz, moje ówczesne skojarzenia z coachingiem były raczej zgodne z tym, co ludzie wypisują na fanpage’ach typu Zdelegalizować coaching i rozwój osobisty. Na szczęście przez trzy lata mojego coachingu określenie „strefa komfortu” nie padło ani razu!

Postanowiłam spróbować. Wiedziałam, że są pewne problemy komunikacyjne również po mojej stronie. Poza tym chciałam rozwijać firmę w określony sposób, choć jeszcze nie wiedziałam, jak to osiągnąć. I tak to się zaczęło.

A możesz podać przykład jakiejś konkretnej sytuacji, która skłoniła cię do tych poszukiwań? Takich drobnych wydarzeń było pewnie wiele, ale może była jakaś kropelka, która przelała czarę goryczy?

Przede wszystkim chciałam budować zespół, który jest odpowiedzialny nie tylko za siebie, ale również za firmę. Nie potrafiłam jednak tego osiągnąć. Wciąż czułam się z firmą sama i nie umiałam przekazać odpowiedzialności.

Tak jak powiedziałeś, tych sytuacji było wiele, ale właśnie to zastanowiło mnie najbardziej. Dlaczego nie mogę uzyskać tego, co sobie założyłam? Pomyślałam, że może problem jest we mnie. Zaczęłam więc drążyć.

Czyli chodziło o to, żeby zespół był zespołem, a nie po prostu grupą osób wykonujących twoje polecenia?

Tak jest. Wiesz, ja miałam już pewne doświadczenie menedżerskie z mojej poprzedniej firmy, w której pracowałam, zanim wystartowałam z własną. To było doświadczenie menedżera, który wyszedł z zespołu.

Gdy już zostałam przedsiębiorcą, założyłam optymistycznie, że „na swoim” będzie tak samo. Tymczasem okazało się, że jest zupełnie inaczej! Jako przedsiębiorca miałam inne priorytety, nie musiałam być głosem między zarządem a zespołem, bo… to ja stałam się zarządem!

Musiałam się jakoś odnaleźć w tej nowej roli, co było tym trudniejsze, że jestem introwertyczką.

Rozumiem. A jak wyobrażałaś sobie swój cel? Miałaś problem, który chciałaś rozwiązać, ale co miało się stać, jak już go rozwiążesz? Coaching miał ci pokazać, jak robić coś lepiej. Czy miałaś jakiś plan na to, co powinno się stać, gdy już się tego nauczysz?

Założyłam, że w końcu będę mogła być mniej obecna w firmie, bo na miejscu zawsze znajdą się osoby, które wszystkiego dopilnują.

Liczyłam też na to, że nauczę się otwarcie komunikować moje potrzeby. Okazało się bowiem, że tego nie potrafiłam, choć wydawało mi się, że potrafię.

Muszę przyznać, że dziś jestem bardzo blisko tego celu.

Gratulacje! Ile czasu minęło?

Prawie trzy lata.

Sporo, ale to nie są łatwe rzeczy do przepracowania. Nie dość, że pracujesz nad sobą, to jeszcze nad firmą, która składa się przecież z różnych osób.

Dokładnie tak! W moim zespole poza mną jeszcze pięć osób korzysta z coachingu i one również wykonały kawał pracy. Po tych trzech latach mamy tak naprawdę wypadkową pracy różnych ludzi.

Czy nie miałaś oporu, żeby dzielić się swoimi wątpliwościami z osobą spoza firmy? Przecież musiałaś się przed nią odsłonić, przyznać do pewnych braków w umiejętnościach… My, przedsiębiorcy, szukamy często rozwiązania naszych problemów na szkoleniach, w książkach czy nawet w rozmowach z innymi ludźmi, ale to jednak nie to samo, co wpuszczenie do firmy obcej osoby i opowiedzenie jej o naszych słabych stronach i czułych punktach. Nie obawiałaś się, że może to nie do końca dobry pomysł?

Obawiałam się – i to bardzo! Już od jakiegoś czasu przeglądałam oferty różnych coachów, ale ciągle nie mogłam się zdecydować na zrobienie tego pierwszego kroku.

Rzeczywiście musiałam się przyznać do swoich słabości i szczerze rozmawiać o pewnych brakach. Musiałam też dość otwarcie opowiadać o tym, co dzieje się w firmie, żeby na podstawie różnych sytuacji można było wyciągać wnioski. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze mój introwertyzm, przez który nie umiałam mówić na przykład o emocjach.

W podjęciu decyzji pomógł mi udział w szkoleniu prowadzonym przez firmę coachingową. Sprawdziłam sobie na nim osobę, która mogłaby zostać moim coachem. Spodobał mi się styl jej komunikacji i postanowiłam spróbować, choć nie ukrywam, że potrzebowałam jeszcze kilku miesięcy, aby się otworzyć, wdrożyć i w pełni zaufać coachowi.

Nie jest łatwo spotkać się z kimś i z dnia na dzień zbudować relację, w której będzie się otwarcie mówić o pewnych aspektach naszej pracy. Uważam, że właśnie dlatego coaching tyle trwa. Dziś jestem w stanie z biegu porozmawiać z moim coachem, ale na początku było to takie bardziej wyczuwanie się. Dokładnie tak jak w zwykłych relacjach międzyludzkich.

Nie jest łatwo spotkać się z kimś i z dnia na dzień zbudować relację, w której będzie się otwarcie mówić o pewnych aspektach naszej pracy

Pamiętasz swoje pierwsze spotkania z coachem? Jak się czułaś w nowej roli, jakie były twoje pierwsze wrażenia?

Trudno było! To był też okres, w którym pomiędzy coachingami musiałam realizować najtrudniejsze zadania. Musiałam sobie poukładać w głowie moje wartości i na ich podstawie podejmować dalsze działania.

Dziś zadanie to nie sprawia mi żadnych trudności, wykonuję je cyklicznie, ale kiedyś nie było łatwo określić, co jest dla mnie ważne, jak chcę pracować z klientami czy zespołem.

Poza tym na początku trochę się gra. Staramy się przedstawiać tak, jak chcielibyśmy być odbierani. Nie ukrywam, że w moim przypadku też tak było, choć dobry coach będzie potrafił to oddzielić.

Podsumowując: początki są trudne, ale trzeba przez nie przejść. Z pewnością jest łatwiej, gdy trafi się na odpowiednią osobę – otwartą i rozumiejącą. Ja trafiłam.

Jak często odbywają się spotkania z coachem?

Średnio raz na dwa tygodnie. Teraz zdarza się rzadziej, ale dziś mój coaching ma inny charakter i nie jest aż tak bardzo potrzebny.

Raz na dwa tygodnie to odpowiednia częstotliwość, zważywszy na ilość rzeczy, jakie musiałam przemyśleć pomiędzy poszczególnymi spotkaniami. Poza tym nie były to przecież łatwe rzeczy.

Opowiedz trochę właśnie o tej pracy pomiędzy. Dostawałaś jakieś zadania do wykonania?

Wszystko zależy od tego, kim jest osoba, która poddaje się coachingowi. Ja na przykład musiałam przemyśleć i uporządkować pewne rzeczy, pewne wartości.

Jedną z takich najistotniejszych kwestii była dla mnie asertywność w firmie. Tyle że ona może być rozumiana dwojako. Ja rozumiałam ją jako szczerą i otwartą komunikację opartą na wzajemnym szacunku, ale można ją też odbierać jako przejaw agresji. Musiałam sobie ułożyć w głowie, jak ja interpretuję tę wartość i jak powinien interpretować ją mój zespół. A potem odpowiednio to zespołowi przekazać.

Okazało się jednak, że członkowie mojego zespołu mieli zupełnie inne zadania domowe! Jedna osoba musiała rozpoznać swoje różne osobowości, tak jak w podcaście Okuniewskiej, która opowiada o tym, że ma właśnie różne osobowości. Innych widuję czasem z wielkimi arkuszami, na których coś tam sobie rozpisują i rysują. Czasami muszą sobie notować każdy przypadek tzw. syndromu oszusta, czyli moment, w którym zaczyna się deprecjonować swoje działania.

Ludzie mają tendencję do czarowania. Starają się przedstawiać tak, jak chcieliby być odbierani. Na szczęście dobry coach potrafi to wyczuć i oddzielić

Myślę, że te zadania domowe pomiędzy kolejnymi spotkaniami z coachem są ściśle związane z tym, jakim typem osobowości jesteśmy. Ja jestem osobowością analityczną, lubię rozmyślać i dlatego pracowałam w taki, a nie inny sposób. Tak naprawdę dopiero po czasie uświadomiłam sobie, że ja w ogóle miałam jakieś zadania domowe! Dla mnie było to wszystko bardzo naturalne.

Czy trzeba się jakoś przygotowywać do sesji coachingowej?

To też zależy. Czasem jest to analiza tego zadania domowego i podjęcie dalszych kroków. Czasami jest to rozmowa o rzeczach, które nas sfrustrowały, i próba dojścia do tego, dlaczego tak się stało i co z tym teraz zrobić.

Wiele zależy też od samego coacha. My pracujemy w tej chwili z dwoma trenerami i każdy z nich ma swój własny styl.

Prowadzisz jakiś dzienniczek z obserwacjami z różnych dni, a później przedstawiasz to coachowi?

Na początku rzeczywiście zapisywałam sobie rzeczy, które mnie frustrowały. W szkole niestety nie uczą nas interpretowania emocji. Teraz już nie mam potrzeby prowadzenia takich notatek, bo umiem rozpoznawać i zapamiętywać takie sytuacje i emocje.

Czy coach udziela wskazówek i delikatnie ukierunkowuje nas na konkretne działania czy może podsuwa gotowe recepty?

Powiedziałabym, że tak pół na pół. Ja bardzo mocno przerobiłam z moim coachem ideę turkusowej organizacji, czyli takiego trochę zarządzania bez szefa, gdzie członkowie zespołu mają sporą decyzyjność.

Od początku wiedziałam, w jaki sposób chcę zbudować zespół, i zależało mi na stworzeniu dobrego miejsca pracy dla ludzi. Problem polegał na tym, że nie umiałam tego nazwać i konsekwentnie wdrożyć. Nie potrafiłam odpuścić odpowiedzialności, zrobić kroku w tył i pozwolić komuś samodzielnie poradzić sobie z danym problemem. Cały czas wszystkim „mamusiowałam”.

Coach pokazał mi, jakie są możliwości i co powinnam zrobić, żeby ludzie zaczęli brać odpowiedzialność na siebie. To były takie drogowskazy, które mogłam realnie wdrożyć.

Podobnie było z wystąpieniami publicznymi, których unikałam jak ognia. Sytuacja się zmieniła, gdy uświadomiłam sobie, czego tak naprawdę się boję. Nie chodziło o kontakt z ludźmi, bo ja bardzo lubię z ludźmi rozmawiać. Ja się obawiałam, co inni o mnie powiedzą. Coaching pomógł mi zdiagnozować ten problem, dzięki czemu mogłam się z nim zmierzyć, i dziś stresuję się takimi wystąpieniami znacznie mniej.

W twoim zespole aż pięć osób korzysta z coachingu. Na jakich zasadach się to odbywa – kto decyduje o tym, którzy członkowie zespołu będą w ten sposób pracować i co tak naprawdę mają poprawić?

To musi być wspólna decyzja: moja i osoby, która miałaby wziąć udział w sesji. Druga strona też musi wyrazić chęć.

Ja zazwyczaj proponuję coaching osobie, która pracuje u nas dłużej, do której mam pewne zaufanie i w którą chciałabym inwestować. Wspólnie zastanawiamy się, jakie dana osoba napotyka trudności – czy jest to coś z asertywnością, terminowością, a może koniecznością wzmocnienia kompetencji miękkich – i jeśli taki członek zespołu wykazuje chęć udziału w sesji, podejmujemy dalsze decyzje. Pomysł, żeby robić to wbrew pracownikowi, wydaje mi się absurdalny!

Nie da się nikogo zmusić do pracy nad sobą. Decyzję o tym, czy pracownik weźmie udział w sesji cachingowej, szef musi podjąć wspólnie z podwładnym

Czyli coaching jest swego rodzaju dowodem docenienia pracownika?

Poniekąd tak. Świadczy to też o tym, że dana osoba jest na takim etapie rozwoju, że jest gotowa nad sobą pracować. Jeśli tej gotowości nie ma, to nic z tego nie będzie.

Pamiętajmy, że coaching to nie jest to, co dzieje się podczas zajęć. Ja zresztą nie wiem, co się dzieje na sesjach coachingowych mojego zespołu, bo nie powinnam tego wiedzieć! Mnie interesuje efekt końcowy, dlatego muszę mieć wewnętrzne przekonanie, że dany członek zespołu chce i będzie nad sobą pracować.

Mamy też w firmie osoby, które coachingu nie potrzebują i nie chcą. I to też jest OK.

Jakbyś miała porównać siebie sprzed trzech lat ze sobą z dzisiaj – tak zestawić Ewelinę przed i po metamorfozie, jak w reklamie – to gdzie widać różnice?

Przede wszystkim w poziomie frustracji. Ewelina sprzed trzech lata pracowała w czteroosobowym zespole, brała na siebie wszystko i z każdym dniem frustrowała się coraz bardziej. Ewelina dzisiaj pracuje w dziewięcioosobowym zespole, w którym każdy ma swój skrawek odpowiedzialności, a ona – czyli Ewelina – może z tobą siedzieć i nagrywać podcast.

Dziś nie martwię się już, że za ścianą może dziać się coś niepokojącego. Nawet jeśli się dzieje, to mój zespół sobie z tym poradzi, a jeżeli będzie potrzebował pomocy, to mi o tym powie. Ten spokój wewnętrzny to u mnie największa zmiana.

Pewnie są tańsze sposoby na pozbycie się frustracji, niekoniecznie coaching…

Pewnie tak. [śmiech]

Ale też niekoniecznie legalne, więc nie polecamy! [śmiech] Jakie inne namacalne zmiany mogłabyś wskazać? Wspominałaś o wystąpieniach publicznych, których nie lubiłaś, a z którymi dziś świetnie sobie radzisz. Coś jeszcze?

Przede wszystkim nauczyłam się otwarcie rozmawiać. Wcześniej unikałam konfrontacji, co najczęściej kończyło się zamykaniem emocji w sobie i udawaniem, że problemu nie ma. Teraz o problemach rozmawiam i je rozwiązuję.

O wiele łatwiej jest mi komunikować się z zespołem. W wyniku coachingu półtora roku temu wprowadziliśmy feedbacki, czyli comiesięczne spotkania, podczas których dyskutujemy o tym, co można by usprawnić w firmie. Dostałam dzięki temu bardzo dużo cennej informacji zwrotnej od zespołu, bez której na pewno nie bylibyśmy w miejscu, w jakim jesteśmy teraz.

Żeby to wszystko było możliwe, musiałam się jednak na to otworzyć.

Czyli gdyby trzy lata temu pojawiła się wśród was inicjatywa takich feedbacków, nie zdecydowałabyś się na to?

Bałabym się! Obawiałabym się tego, co mogę usłyszeć albo że nie mogę jednoznacznie przekazać swoich priorytetów. Żeby feedback miał sens, to obie strony muszą być otwarte, co wbrew pozorom jest trudne nie tylko z perspektywy pracownika. To jest trudne też dla lidera zespołu.

To teraz powiedz, jakie zmiany zaszły w członkach twojego zespołu.

Jedna osoba lepiej zarządza swoimi emocjami i przejmuje się trochę mniej…

Przestała płakać, jak na nią krzyczysz? [śmiech]

Ja nie krzyczę w ogóle! Po prostu mniej się frustruje, mniej jest nerwów, które odbijały się na zespole.

Inny członek zespołu został liderem i ma coraz większe sukcesy w zarządzaniu ludźmi. Kolejna osoba uporządkowała swoją pracę i bez problemu współpracuje z innymi działami, choćby z administracją – wiesz, faktury, te sprawy…

Jest też członek zespołu, który bardzo popracował nad swoją asertywnością. Wcześniej brał na siebie dużo za dużo, przez co wszystko się wysypywało. Dziś potrafi odmówić i nie wziąć kolejnego zadania, bo ma inne priorytety.

Zupełnie inaczej pracuje się w firmie, w której ludzie sobie ufają i mówią pewne rzeczy wprost, zamiast się czarować.

Ale to rzeczywiście brzmi jak czary! Wygląda na to, że coaching jest bardzo skuteczną metodą radzenia sobie z wieloma problemami… A czy spotkałaś się z sytuacją, że coaching jednak nie zadziałał? Chciałaś coś poprawić i mimo wysiłku twojego, zespołu czy coacha coś się nie udało?

Tak. Miałam taką sytuację na początku, choć nie była to wina coacha, a raczej czasu, w którym to się odbyło.

Kiedy zaczynałam moją przygodę z coachingiem, miałam nadzieję, że uda mi się ustalić wspólne priorytety z moim ówczesnym zespołem. Okazało się jednak, że nie zdołam tego osiągnąć z osobą, która była w firmie najdłużej – po prostu nie było pola do współpracy. Musieliśmy się rozstać.

Takie sytuacje są trudne, ale się zdarzają. Czasem jest tak, że firma się rozwija, a pracownicy albo za tym nie nadążają, albo mają inne priorytety i nasze drogi się rozchodzą.

Ja bym się chyba bał, że mogę się od takiego coacha uzależnić. Ciężko rozstać się z takim mądrym, doświadczonym doradcą, który jest właściwie tajną bronią mojej firmy! Z coachingu korzysta się długoterminowo, więc rezygnacja z tego typu usług jest chyba stresująca? Da się odciąć pępowinę?

Masz sporo racji. Po roku współpracy z firmą coachingową mieliśmy pewne renegocjacje – nie zapominajmy, że to w końcu biznes! – i okazało się, że prawdopodobnie będziemy musieli się rozstać. Ostatecznie spotkaliśmy się w połowie drogi, ale wcześniej przeżyłam spory szok. Tyle już wypracowaliśmy, tak dużo mamy jeszcze do zrobienia – i co dalej? Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się otworzyć przed kolejną osobą i znów przez to wszystko przechodzić.

Był to jednak dla mnie taki mocno otrzeźwiający moment. Uświadomiłam sobie, że coaching ma mi pomóc realizować cele, ma być tylko wsparciem. Początkowo rzeczywiście mocno się od tego uzależniamy, ale z czasem stajemy się bardziej samodzielni i dziś mogłabym z tego zrezygnować. Nie robię tego jednak, bo wciąż jest materiał do pracy.

Coaching to jest współpraca biznesowa. Rozstajemy się z klientami, możemy się też rozstać z firmą coachingową. Coach to nie jest nasz przyjaciel czy członek rodziny, na którego zawsze można liczyć. To osoba, której płacisz za to, żeby pomogła ci przejść przez proces zmian i o tym trzeba stale pamiętać.

Coaching to jest współpraca biznesowa, a nie relacja przyjacielska. Świadomość tego pomaga uniezależnić się od coacha

Jak się zawiera umowę z coachem? Na określony czas, na rozwiązanie konkretnego problemu czy bezterminowo?

Na początku mieliśmy umowę terminową, ale teraz ze względu na fakt, że tak dużo osób od nas korzysta z sesji, mamy umowę na czas nieokreślony. Jest to wygodniejsze, choćby dlatego, że czasem ktoś z jakiegoś powodu nie może brać udziału w spotkaniach. Łatwiej nad tym zapanować.

Wspomniałem na początku, że jesteś jedyną znaną mi właścicielką małej firmy, która od kilku lat regularnie korzysta z coachingu. Jak myślisz, dlaczego przedsiębiorcy się na to nie decydują? Przecież korzyści jest tak wiele.

Przede wszystkim jest to bardzo duża inwestycja! Musisz wyłożyć ogromne pieniądze na coś, co nie wiadomo, czy się uda. To nie jest inwestycja w reklamę Google Ads. Chociaż jak tam źle zainwestujesz, to też nie będziesz miał zysku…

Ale masz przynajmniej łatwy przelicznik, ile z tych pieniędzy do ciebie wróci.

Dokładnie. Przeliczysz zwrot z inwestycji. Nawet jeśli masz świadomość, że coaching przyniesie ci ostatecznie jakiś zysk, ciężko znaleźć na to gotowy przelicznik.

Duże firmy i korporacje mają budżety szkoleniowe, a w małej firmie zupełnie inaczej dysponuje się środkami. Budżety są mniejsze i bardziej się ich pilnuje. Jest to po prostu ryzyko. My się na nie zdecydowaliśmy. Z jednej strony czułam, że to się opłaci, ale z drugiej strony też to testowałam. Nie porwaliśmy się od razu na sesje dla kilku osób. Najpierw pracowałam ja, potem kolejna osoba i kolejna…

Z czasem zauważyłam, że mamy, nazwijmy to, zwrot z inwestycji, choć nie mówię tu tylko o pieniądzach, ale też o czasie. Ja sama nie zawsze mogę doradzić członkowi mojego zespołu, w jaki sposób ma postępować w danej sytuacji, bo zwyczajnie nie mam do tego kompetencji. Pewne rzeczy trzeba przerobić z coachem.

Efekt jest taki, że oszczędzam walutę, jaką jest czas, bo oddelegowuję coachowi pewne sprawy. Poza tym widzę, jak bardzo rozwinął się mój zespół. Marka osobista każdego z członków zespołu jest bardziej rozpoznawalna, dzięki czemu klienci przychodzą już nie tylko do mnie czy do mojej wspólniczki, ale też do innych pracowników.

Absolutnie nie dziwię się, że decyzja o rozpoczęciu współpracy z coachem jest trudna, ale uważam, że trzeba uwierzyć, że ryzyko może się opłacić, mimo że nie wszystko musi mieć wprost zwrot z inwestycji.

Rzeczywiście trudno tu mówić o ROI, bo efekt działania coacha nie zawsze jest bezpośrednio widoczny w pieniądzach. Niemniej patrząc na swoją firmę sprzed trzech lat i na tę dzisiejszą, uważasz, że ROI jest pozytywne?

Na pewno. Trzy lata temu miałam najwięcej projektów i ciągnęłam to wszystko do przodu. Gdybyś zaprosił mnie wtedy do rozmowy, powiedziałabym ci, że nie mam czasu na nagrywanie podcastu! Goniłabym za kolejnym projektem.

Dziś mogę się skupić na promocji, na rozwoju swoim i firmy, bo mam wsparcie zespołu, który świetnie sobie daje radę. Nie powiem ci, ile pieniędzy nam to przyniosło albo jak ten zaoszczędzony czas przekłada się na finanse, ale na pewno bez coachingu by się to wszystko nie udało.

Z drugiej strony nie zapominajmy, że coaching nie jest jakąś złotą receptą. Tu potrzebna jest ciężka praca ludzi nad tym, żeby się rozwijać i stopniowo pokonywać kolejne przeszkody.

Jedną z takich przeszkód u wielu członków naszego zespołu były właśnie te wystąpienia publiczne. Jakiś czas temu podejmowała się tego tylko jedna osoba, która musiała udzielać się w różnych miejscach po kilka razy w miesiącu. Dziś możemy sobie to już rozdysponować – ludzie jeżdżą i występują na wydarzeniach branżowych.

Podjęcie decyzji o zainwestowaniu w coaching jest trudne. Trzeba jednak uwierzyć, że ryzyko może się opłacić, nawet jeśli nie ma bezpośredniego finansowego zwrotu z inwestycji

To prawda, że nie wystarczy wpuścić coacha do firmy. To musi być przede wszystkim solidna praca osób poddawanych coachingowi. To jeszcze ostatnie pytanie: gdybym chciał skorzystać z usług coacha, to jak mogę zwiększyć szanse na sukces tego przedsięwzięcia? Co zrobić, żeby coaching był bardziej efektywny?

Powinieneś zadać sobie pytanie, czy jesteś gotowy na zmianę. Musisz być gotowy na to, że w procesie coachingu może okazać się, że problemem jesteś ty! To bardzo trudna lekcja pokory, wiem to z własnego doświadczenia. Czasem wydaje nam się, że coś potrafimy albo robimy dobrze, a okazuje się, że wcale tak nie jest. U mnie takim problemem była właśnie komunikacja.

Równie ważne jest znalezienie odpowiedniej osoby. Musi nam odpowiadać komunikacyjnie i koniecznie wzbudzać nasze zaufanie. Bez tego ze współpracy nic nie będzie.

Jeżeli natomiast rozważamy coaching dla zespołu, to pamiętajmy, że podwładni też muszą wykazywać wolę zmiany. Od moich znajomych pracujących w korporacjach wiem, że duże firmy czasami zmuszają pracowników do udziału w coachingu. Zastanawiam się wtedy – dlaczego?! Przecież nie da się kogoś zmusić, żeby zaczął pracować nad sobą.

Pozostaje jeszcze kwestia budżetu. Trzeba go sobie odpowiednio zaplanować. Nie może być tak, że w jednym miesiącu decydujemy się na coaching, bo mieliśmy trochę lepsze wyniki finansowe, a w kolejnym go wstrzymujemy, bo nie ma funduszy. Tu potrzebna jest ciągła praca, która przynosi wyniki długofalowe, i dwa miesiące pracy z coachem prawdopodobnie nic nam nie dadzą.

Bardzo dziękuję, że zechciałaś się podzielić swoimi doświadczeniami. Pewnie są osoby, które uważają, że coaching to wyrzucanie pieniędzy w błoto…

Jak najbardziej.

Niemniej warto wziąć sobie do serca to, co powiedziałaś: są sposoby na samodzielne zwiększenie skuteczności tego przedsięwzięcia. Dziękuję za rozmowę.

Ja również dziękuję i pozdrawiam słuchaczy Małej Wielkiej Firmy. Sama się do nich zaliczam!

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.