Firma bez pracowników. Możesz zarabiać miliony,
nie zatrudniając ani jednej osoby

Jeżeli jesteś jak większość przedsiębiorców to co roku podnosisz sobie poprzeczkę. Chcesz więcej zarabiać, mieć więcej klientów i zarządzać większym zespołem.

Ale czy rzeczywiście tego chcesz? Czy może nigdy się nad tym nie zastanawiałeś, tylko założyłeś, że każda firma tak działa?

Otóż nie każda.

Są przedsiębiorcy, którzy celowo rezygnują z powiększania firmy, bo lubią osobiście pracować z klientami. Z jednym z nich – Andrzejem Samociukiem – rozmawiałem w odcinku 261.

Są też tacy, którzy nie chcą zatrudniać pracowników. Zdają sobie sprawę, że to ogranicza możliwość wzrostu, ale się z tym godzą. Przedstawiciela tej drugiej grupy zaprosiłem do rozmowy w dzisiejszym odcinku.

Kto to taki? Pewnie o nim słyszałeś. Zasłynął dzięki blogowi „Jak oszczędzać pieniądze”, zarobił miliony na swojej książce Finansowy ninja, a nazywa się Michał Szafrański.

Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Klub MWF
Zapisz się do Klubu MWF i zdobądź dostęp do wielu dodatkowych materiałów Chcę to 

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Co ostatnio czytałeś?

Michał Szafrański: Dobre pytanie. Książkę zaskakującą, dla tych, którzy będą słuchać. Zmiana warty. Praktycznie o sukcesji w Twojej firmie. Kompletny tytuł. To wydała poznańska kancelaria prawna, która wcześniej dużo pisała o spółkach komandytowych. W zeszłym roku wypuściła właśnie taką książkę, która mówi o trzech scenariuszach przygotowywania firmy na to, że właściciel zniknie. Dotyczy to przede wszystkim firm jednoosobowych albo takich, w których władza i decyzyjność jest skoncentrowana w jednej osobie lub niewielkim gronie osób.

Pierwszy scenariusz – decydujemy, że wszystko zostanie w naszej rodzinie, czyli jak to przygotować, aby rodzina po naszej śmierci mogła tym zarządzić. Książka jest przygotowana na nową ustawę o sukcesji, pomimo wydania jej w zeszłym roku. Jest możliwość dziedziczenia. Nawet działalności gospodarczych. Drugi scenariusz – spółka rodzinna zostaje pod kuratelą zewnętrznego managera. Trzeci scenariusz – właściciel przygotowuje firmę do tego, aby ją sprzedać jeszcze przed śmiercią. Jest to scenariusz wyjścia z biznesu, zmonetyzowania tego, aby po śmierci właściciela nie było problemu.

Przy takim biznesie jak twój, który jest oparty na marce osobistej, to chyba ciężko którykolwiek z tych scenariuszy zrealizować?

Dlaczego? Pracuję w tej chwili nad tym, żeby przygotować firmę do tego, aby mogła funkcjonować beze mnie. Wiadomo, że Michał Szafrański jest w pewnym sensie niezastępowalny, jest marką osobistą. Moja śmierć, aby nie powodowała, że wszystkie obszary działalności, którymi się zajmuję, muszą zostać ustawowo zamknięte. Tego scenariusza chcę uniknąć. Żeśmy dramatycznie zaczęli…

Jeżeli zastanowimy się nad tym, co mogłoby zostać, to całkiem sporo. Blog mógłby nadal funkcjonować. Nowe wpisy na nim by się nie pojawiały, ale wartość na nim jest. Samo to, że blog nadal funkcjonuje, powoduje, że on nadal zarabia. Choćby na afiliacji, na rankingu kont i lokat. W szczególności mam ten obszar, który jest dzisiaj dla mnie, z perspektywy mojego biznesu, kluczowy, czyli sprzedaż książek. Książek, które już są napisane. To się nadal może odbywać po mojej śmierci. Nawet jak mamy iść w zabawnym kierunku i różne kierunki eksplorować, to jak patrzymy na kariery osób, które są z czegoś znane, to często ta kariera eksploduje po ich śmierci.

Na przykładzie Michaela Jacksona czy Queen – utwory się pojawiały po śmierci. Były takie przypadki, że wygrzebywano nagrania, które wcześniej nie były publikowane.

Tupac! Jeżeli mówimy o nurcie, którego ja słucham, to więcej albumów wyszło po jego śmierci, niż za jego życia. Taka prawda. Notorious B.I.G. to człowiek, który nie doczekał do swojego pierwszego albumu. Pierwszy wyszedł po jego śmierci.

Mogę się w tym poplątać, ale tak mi się wydaje, że tak było. Są takie scenariusze.

Pytanie teraz, kto jest spadkobiercą ze strony prawa. W przypadku muzyki jest fajnie, bo prawa przechodzą na ustawowych spadkobierców. Pytanie, jakbym chciał tym biznesem w sposób konkretny zadysponować za mojego życia i zdecydować, w którą stronę to pójdzie. Ktoś tym sukcesorem zostanie albo należy to w mądry sposób komuś sprzedać, po to, aby rodzina miała z tego pieniądze. To są scenariusze, nad którymi trzeba się zastanawiać. Zwłaszcza w takiej sytuacji, kiedy prowadzi się firmę w formie działalności gospodarczej, a nie spółki kapitałowej. W drugim przypadku jest dużo łatwiej.

Dam sugestię dla wszystkich osób, które dzisiaj prowadzą działalności gospodarcze. Myślę, że takich słuchaczy masz przede wszystkim. Wejdźcie sobie do CEIDG, czyli Centralnej Ewidencji i Informacji o Działalności Gospodarczej. Tam macie możliwość, aby edytować wpis o waszej firmie i dopisać od niego zarządcę sukcesyjnego. To jest rzecz absolutnie wartościowa i podstawowa. Warto to zrobić.

Dlaczego? Dlatego, że jak coś wam się przytrafi terminalnego, to ta osoba, która jest wpisana, będzie mogła zdecydować, co dalej z firmą. Czy ją kontynuuje, czy zamyka. Co ważne, ma na to sporo czasu. Nie pamiętam w tej chwili, czy to jest 6 miesięcy, czy dwa lata. Jest to jednak długi okres, kiedy indywidualna działalność gospodarcza po śmierci właściciela może kontynuować swoją działalność.

Miałem kilka osób z tej branży prawniczo-sukcesyjnej, które próbowały zainteresować mnie tym tematem w podcaście. Na razie dajcie sobie spokój, bo mamy to już wstępnie ogarnięte [śmiech] Może to rozszerzymy?

Marek, temat jest bardzo złożony. Jest też tam wiele niuansów. Najprostsze co można zrobić, jeżeli chcemy, aby po waszej śmierci partner życiowy, żona czy zaufana osoba była tą osobą, która może podjąć tę decyzję, co dalej, to warto ją dopisać. Co ważniejsze, można dopisać więcej niż jedną osobę. Można dopisać pierwszą osobę w kolejności, można dopisać kolejną osobę, która będzie zarządcą sukcesywnym w przypadku, gdyby pierwsza osoba w kolejności zmarła. To zabezpiecza również przed sytuacjami, gdzie dwie pierwsze osoby giną w tym samym wypadku.

Prosta rzecz faktycznie, a załatwia dużo problematycznych spraw. Może nie dla samego przedsiębiorcy, ale dla jego bliskich, którzy zostają i nie mogą się do firmy dobrać. Chciałem dzisiaj z tobą porozmawiać nie o sukcesji, chociaż to wszystko się łączy. Chciałem porozmawiać o sposobie, w jaki prowadzisz swoją firmę.

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Powiedziałeś przynajmniej raz publicznie, na konferencji Infoshare w 2018 roku, że firma, którą tworzysz to firma intencjonalnie jednoosobowa. Co to znaczy? Możesz rozwinąć to pojęcie?

W dużym uproszczeniu to znaczy, że moja firma nie zatrudnia pracowników. Chcę, aby nadal tak było. Strategicznie nie chcę mieć własnych pracowników.

Moja firma nie zatrudnia pracowników i strategicznie chcę, aby nadal tak było

Dlaczego? Trudno sobie wyobrazić firmę, która rośnie i rozwija się, ale nie ma pracowników. Czym ci pracownicy zawinili, że nie chcesz ich mieć?

Jest kilka powodów. Postaram się wymienić wszystkie, aczkolwiek pewnie o niektórych zapomnę, więc będę dodawał w dalszej części rozmowy.

Będę wymieniał różne powody, ale nie chcę, aby słuchacze odnieśli wrażenie, że któryś jest ważniejszy. Nie wymieniam ich w kolejności priorytetowej.

Pierwsza rzecz jest taka, że ja ileś lat przepracowałem w różnych firmach i jestem osobą, która od 20 lat miała pracowników pod sobą. W ciągu 20 lat kariery zawodowej w firmach, w wydawnictwie, w firmie informatycznej byłem osobą, która była kierownikiem bądź dyrektorem. Pracowałem z wieloma osobami. To mi pozwoliło nauczyć się tego, na ile ja jestem dobrym managerem, a na ile złym.

Mówiąc o pozytywnych i negatywnych stronach. Starałem się być takim szefem, który z jednej strony jest pomocny dla pracowników, ale z drugiej strony jest wymagający. Chciałem balansować między jednym a drugim. Mam mocno zabudowaną – nie chciałbym nadużywać słowa „empatia”, bo wydaje mi się za duże – cechę, która stara się działać tak, aby innym pracowało się maksymalnie efektywnie. Wiem, że w czasie stresu wcale nie pracuje się maksymalnie efektywnie.

Z drugiej strony mądry szef to taki, który potrafi wyważyć na ile śrubę dokręcić, a na ile wyzwolić kreatywność w pracowniku. Uczyłem się tego przez bardzo długi czas. Wydawało mi się, że mam dobre efekty, ale też obserwowałem efekty uboczne u siebie samego. Im więcej energii przeznaczam, aby wykształcić takich samodzielnych pracowników, tym bardziej ja się spalam, jako osoba. Nie jako szef, tylko jako osoba, bo mam wewnętrzne poczucie i często obserwowałem coś takiego, że bardzo trudno jest ludziom systematycznie sprostać tym wymaganiom, które im stawiam.

Jestem bardzo, bardzo wymagający, ale moja empatia powoduje, że nie chcę być szefem świnią. Poświęcam w pewnym sensie cele, które mamy do osiągnięcia, na rzecz tego, żeby ludziom było dobrze. Nie wiem, czy jest to jednoznacznie zrozumiałe. W skrócie – bycie dobrym szefem bardzo mnie spalało. Złym szefem nie chciałem być.

Drugi aspekt, który zauważyłem, to to, że jak jesteś dobrym szefem, to jak dasz palec, to ci urwą rękę. Nie raz się już sparzyłem na osobach, które nadużywały warunków, które starałem się im stworzyć.

Trzeci aspekt jest taki, że przekonałem się, że bardzo, bardzo, bardzo trudno jest mieć samodzielnych pracowników. Doprowadzić do tego, że mamy gwiazdy, które obiektywnie pomagają nam ciągnąć ten biznes do przodu bez zbyt dużego zaangażowania naszego, jako szefa biurokratycznego. One są na tyle samodzielne, że dużo z ciebie zdejmują.

Później, czytając mądre książki czy rozmawiając z osobami, które miały dużo większe doświadczenia niż ja jako szef, usłyszałem takie sformułowanie, że bez względu na to, jak dobry jest proces rekrutacji to de facto 1/3 tych osób, które zatrudniasz są tak dobre, jak oczekujesz. Mogą też dobrze rokować. Jeśli masz współczynnik pół na pół to połowa osób, które zatrudniasz prędzej czy później chcesz zwolnić, a połowa to są ci, których można rozwijać. To jest duży sukces. Długoterminowo to się nie sprawdza. Współczynnik trafień jest bardzo niski. Nawet jak jesteś świetną osobą, która świetnie prowadzi proces rekrutacji.

Drugi wątek, który usłyszałem i się z nim całkowicie zgadzam – ponad 90% pracowników, to są zasoby osobowe. Prawdziwych pracowników jest poniżej 10%. Niektórzy mówią, że nawet poniżej 3%. Osoby, które słuchają, mogą się poczuć urażone, że ktoś tak mówi o nich, jako o szeregowych pracownikach. Bardzo wiele z nich jest wymienialnych. I to w naturalny sposób.

Bycie dobrym szefem mnie spalało, złym szefem nigdy nie chciałem być

Obiektywnie mówiąc – firma, która zarządza, nie poczułaby dużej straty, jeżeli osobę A zamieniłaby na kandydata B, który przychodzi do pracy. To jest kwestia tego, jak dobrze firma jest przygotowana do tego, aby wdrażać nowych pracowników. To nie są gwiazdy, to nie są ludzie, którzy rokują, że biznes firmy pociągną w zasadniczy sposób do przodu, tylko to są wykonawcy procesów, które w każdej firmie muszą być realizowane.

Gdzieś głęboko wierzę w to, że w takich firmach jak moja, potrzebna jest kolektywna mądrość. Jest ileś osób, które potrafią wymyślić coś nowego i zrealizować to, wbrew trudnościom. Z drugiej strony uświadamiam sobie, że ta kolektywna mądrość musi być w firmie. My wspólnie Marek mamy grupę Mastermind. Ta kolektywna mądrość to może być mądrość różnych osób, które niekoniecznie są związane z daną firmą. Najlepszy efekt, strategiczny efekt jestem w stanie osiągnąć w inny sposób niż z własnymi pracownikami.

Z kolei widziałem coś takiego w mojej poprzedniej pracy, że dzięki internetowi, dzięki rozwojowi technologii te zasoby osobowe są niestety łatwo zastępowalne przez automaty. W pewnych obszarach. Praca z automatami, praca z technologią nie powoduje u mnie żadnych emocji pozytywnych czy negatywnych związanych z indywidualnym, personalnym podejściem.

Automat się nie obrazi. Taka prawda.

Dokładnie. Zresztą, od automatu wiem czego wymagać, a czego nie. Czasami od pracowników wydaje się, że możemy pewne wymagania co do jakości ich pracy stawiać. Rzeczywistość brutalnie to weryfikuje. Dopiero to połączenie tych wszystkich elementów spowodowało, że powiedziałem: „Dobra, to dla mnie jest zbyt duże obciążenie psychiczne Być może ja jestem zbyt słabym szefem. Nie potrafię wskoczyć na ten poziom, który pozwalałby operować w taki sposób, by być mocno zdystansowanym do tego, co się dzieje. Wiem, że rzeczywistość tak wygląda. Potrafię przymknąć oko na kilka rzeczy”. Liczy się dla nas średnia. Dla mnie ta świadomość, że realizujemy jakąś średnią, to trochę za mało.

Ja w stosunku do siebie mam olbrzymie wymagania. Rozwijam mój biznes tak, że chcę być dumny z tego, co robię. To poczucie we mnie, to pragnienie dumy jest olbrzymie. Stawiam sobie wysokie wymagania. Realizuję ciągle nowe rzeczy. Z jednej strony siebie hamując, bo nie chcę się zajechać na śmierć. Jestem jednoosobowy, więc zaraz będziemy mówić o minusach tej jednoosobowości. Z drugiej strony mam bardzo wysokie standardy. Przynajmniej tak mi się wydaje. To jak z zewnątrz jestem oceniany, to oddzielna sprawa. Na razie mówię o sobie i o moim postrzeganiu mojej osoby.

Mając te wysokie standardy, podejmowałem próby pracy z różnymi osobami w charakterze asystenckim czy pomocniczym. Dwa razy podejmowałem taką próbę. To działa na krótką metę. Przytoczę sformułowanie, które usłyszałem kiedyś od jednego z moich szefów: „Michał, ty jesteś taką osobą, że nawet jak leżysz i nic nie robisz, to robisz więcej niż inni”. Mnie to wtedy dało do myślenia. Myślałem, że tylko mnie kokietuje, ale dało mi to dosyć dużo do myślenia.

Później to zauważyłem, że ja pracuję w pewnym tempie. Niektórym zdawało się, że są w stanie do tego tempa wyrównać. Przez pewien czas one rzeczywiście „biegną” ze mną, ale mijają trzy miesiące i się okazuje, że ta osoba nie jest w stanie systematycznie w takim tempie zasuwać do przodu. To nie jest jej styl życia, styl oczekiwań, wyobrażeń jak praca wygląda.

Uczciwie mówiąc, nie chcę z jednej strony krzywdzić takich osób, z drugiej strony nie chcę musieć poświęcać swojego czasu, aby uspokajać, tłumaczyć jak rzeczywistość wygląda. Przez wiele lat to robiłem. Jestem tym na tyle zmęczony, że powiedziałem sobie „pas”. Jak otwierałem moją firmę 6 lat temu, to dla mnie był cel, taki utopijny, że ta firma będzie jednoosobowa.

Spodziewałem się, że pomimo tego, że tego nie chcę, to za jakiś czas będę musiał zatrudniać pracowników. Nie ma wyjścia. Ta ścieżka jest tylko jedna. Wszystkie firmy tak działają. Firmy mierzy się tym czy rosną im przychody, czy rośnie im zatrudnienie. Zysk to kategoria, która jest umowna. Nasze firmy nie muszą w ogóle zysku wykazywać. Ba, mogą być na wielkiej stracie. Liczy się to, czy to one rosną, czy mają coraz więcej klientów, coraz większe przychody, czy mają coraz więcej zasobów, którymi zarządzają w swojej kurateli. Pracowników również.

Skreśliłem tę koncepcję, mi się ona nie podoba. Ja chcę od mojej firmy czegoś innego, to spychało mnie na margines. Stawałem się wyrzutkiem. „Jeśli jego biznes nie istnieje po to, aby dawać ludziom pracę, to on jest pasożytem”. Taka percepcja też może być. Generuje zyski, które sobie wypłaca – jak on może? Zamiast dawać ludziom zatrudnienie.

Niektórzy mogą to odbierać tak: „Jeśli jego biznes nie istnieje po to, aby dawać ludziom pracę, to on jest pasożytem”

To wcale nie było takie oczywiste. W miarę upływu czasu mijały kolejne lata i ja coraz bardziej uświadamiałem sobie liczbę plusów, które wynikają z tego, że jestem jednoosobowy. Jesteśmy w takim absolutnie świetnym czasie, kiedy technologia jest w stanie bardzo wiele czynności, które wykonywali ludzie, zastępować i automatyzować.

Gdyby przyjąć takie rozwiązanie, które widziałem nieraz u różnych osób, też siedzących w różnych przedsięwzięciach internetowych, czyli zatrudniasz kogoś, kto jest, powiedzmy umownie, menedżerem  projektów. Ta osoba nadzoruje pracę innych – czy to pracowników, czy współpracowników. Całą tę sferę międzyludzką bierze na siebie. Ty de facto masz do czynienia tylko i wyłącznie z tą jedną osobą. Mało tego, ona ci pomaga zorganizować, zaplanować pewne rzeczy, rozłożyć w czasie. Kiedy potrzebujesz, aby cię zmobilizować do pracy w terminie, to ona ci przypomni. To jest taki wytrych. Masz do czynienia tylko z tym jednym człowiekiem. Jednego człowieka, naprawdę dobrego i solidnego chyba nie jest trudno znaleźć?

Myślę, że się mylisz. Po pierwsze naprawdę trudno znaleźć. Trzeba podjąć ileś prób, żeby trafić na odpowiednią osobę. Nawet jak trafisz na właściwą osobę, to nie znaczy, że ta osoba będzie najlepsza. Może znaleźć się lepsza. Pytanie jest: jak długo chcesz szukać? Jak długo chcesz eksperymentować, dążąc do ideału? Ideału nie ma, ale chociaż zbliżyć się do niego. To jest pewien problem, który pojawia się w każdej firmie. Każdy szef ma taki dylemat w głowie.

Wykształcamy świetne jednostki. Pytanie, czy te osoby są oddane, czy deklarują się, że będą z nami przez długi czas. Najgorsze co może być, to kiedy taka osoba, której daliśmy uprawnienia i takie kompetencje, że ona w zasadzie zaczyna być niezastępowalna, bo jest tylko jedną osobą, to ona mówi, że filozofia życiowa jej się zmieniła. „Dlaczego mam harować dla ciebie? Mimo że jestem dobrze opłacany. Wiem teraz, jak się robi taki biznes. Sama sobie zrobię taki biznes. Skoro i tak robię 90% twojego biznesu”. Mówię w cudzysłowie.

Miałem takie sytuacje, że pracowałem dla osób, dla których ja byłem etapem przejściowym. Nie mówię o tej działalności, którą mam teraz, tylko o wcześniejszej. Jak pracowałem z programistami – szczery programista powie ci zupełnie wprost: „Moim marzeniem jest praca w Facebooku albo w Google. Przychodzę tu na rok, pół roku albo dwa lata. Dla mnie to jest trampolina do kolejnego miejsca pracy, które mnie przybliża do tego miejsca, w którym chcę być”. Dla mnie to jest fair podejście. Ktoś mówi zupełnie wprost, czego od życia oczekuje i daje szansę swojemu przyszłemu pracodawcy, na to, aby przygotował się mentalnie na to. Jeżeli mu ten model odpowiada to OK, jeżeli nie to nie.

Osoba, która podejrzewa pracodawców, nie bezpodstawnie, że chcą maksymalnie wycisnąć pracowników jak cytrynkę, to często nie powie, jakie ma plany i agendę na swoje życie. Powie, że przychodzi do firmy i będzie w niej pracował do końca życia, to jest jego marzenie tutaj być. To jest oczywiste ściemnianie. Pytanie, czy druga strona to ściemnianie kupuje, czy nie. Różnie bywa. W zależności od doświadczenia tego, który jest po drugiej stronie.

Mam świadomość, że moja firma jest moją firmą. Jestem jedyną osobą, jedyną, która jest w stanie poświęcić dla niej wiele. Tyle ile uważam, że warto poświęcać. Nie uważam, że zbyt wiele należy poświęcać dla swojej firmy oczywiście. Poruszyłeś jeszcze jeden ważny aspekt. Nawet dwa. Ja się czuję właścicielem w dużej mierze jakości, którą dowożę. Nawet nie projektów, tylko jakości.

Czuję się właścicielem jakości, którą dowożę. Nawet nie projektów, tylko jakości

Dobrze wiem, z tych względów, o których mówiłem wcześniej, że nie wszyscy pracownicy są tacy sami. Są zasoby osobowe. Z tą jakością bywa różnie, jeżeli wiele osób jest zaangażowanych w dany projekt. Dobrze wiem, jak trudne jest dzisiaj skoordynowanie tego, co robię w grupie podwykonawców i zapewnienie tej jakości pracując z podwykonawcami.

Mam małą wiarę w to, że systematycznie uda się osiągać świetne efekty mając takie osoby. Będą fakapy. Prędzej czy później będą, mniejsze i większe fakapy. Jeśli są to fakapy, o których wiem i się dowiem, bo mam osoby świadome, które by mnie informowały lub z wyprzedzeniem informowały o potencjalnych pożarach, to nie jest źle. Jestem w stanie im wtedy pomóc. Gorzej, kiedy ta delegacja zakresu odpowiedzialności jest tak daleko posunięta, że ja o tych pożarach i fakapach dowiaduję się, kiedy mleko już się rozleje. To jest najgorsza sytuacja, jaka może być.

Drugi aspekt posiadania super hero. Ja w swoim życiu staram się dążyć do takiego poziomu, gdzie jednak swoją odpowiedzialność za różne rzeczy ograniczam. Jako szef, a jako właściciel firmy, osoba zatrudniająca jestem odpowiedzialny za moich pracowników.

Kolejny aspekt jest taki, że ja swoją firmę układam pod siebie. Mając taką firmę jednoosobową, ja nie muszę przed nikim odpowiadać. To też jest ograniczenie odpowiedzialności. Ja nie odpowiadam przed moimi pracownikami, bo ich nie mam, za to, że mam gorszy dzień czy gorszy tydzień i nie odpowiadam na maile. To są konsekwencje braku odpowiedzi na maile, które przesyłają potencjalni klienci czy czytelnicy, to jest coś, co uderza we mnie. Potrafię ją udźwignąć.

OK, nie odpowiedziałem na maile. Trudno. Ileś maili poszło w piach. W gruncie rzeczy uprzedziłem moich czytelników, że nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie maile. Gdybym miał pracowników, oni by mieli problemy, z którymi by do mnie pisali w bieżących projektach, w których ja od nich wymagam, aby oni pchali te projekty do przodu, a ja jako szef nie reagowałbym, to jest moja odpowiedzialność.

W pewnym sensie to, że masz pracowników, to nie jest wyłącznie korzyść, tylko bardzo duże zobowiązanie. Zobowiązanie za to, żeby ci pracownicy dobrze wykonywali swoją pracę. Mądrzy szefowie to rozumieją. Rozumieją, że ta biurokracja, czy overhead administracyjny związany jest z tym, że musisz pracownikom zapewnić możliwość dobrego wykonywania ich pracy. To się sprowadza do okresowych statusów, spotkań, gdzie dowiadujesz się, jaki jest postęp prac.

Jeśli oni mają jakiś problem, to często przychodzą z tym problemem do swojego przełożonego. Mądry przełożony nie rozwiąże tego problemu za nich ani nie podpowie im jak rozwiązać problem, tylko powie: „Idź, zastanów się. Wymyśl dwa – trzy rozwiązania. Pomyśl, które jest dla firmy najlepsze. Możesz ewentualnie przyjść, skonsultować, czy dobrze myślisz. Naprowadzę cię dalej”.

Najgorsze co jest to pracownik, który przychodzi co chwilę z problemem i ty ten problem pomagasz mu rozwiązywać. Mówisz jak zrobić i jak będzie lepiej. To szkoła podstawowa czy przedszkole? To nie jest świat dorosłych. Ludzie są od tego, aby problemy rozwiązywać, a nie je generować. Jeżeli ktoś generuje problemy systematycznie i nie potrafi wymyślić rozwiązań, to powinien się zająć mniej wymagającymi czynnościami. Takie jest moje podejście. Ono jest dosyć zasadnicze, jak widzisz.

Taki właśnie jestem. Nie owijam w bawełnę. W relacji z pracownikami, których miałem niestety, mówię dla mnie to niestety, często byłem zmuszony owijać w bawełnę. Wiedziałem, że pewne słowa mogą urazić, co wpłynie na jakość wykonywanej pracy. Im bardziej ja się gryzę w język, im bardziej mnie to frustruje, tym potencjalnie efekt jest lepszy dla firmy. Tylko że ja tego stresu nie akceptuję. Już przestałem to akceptować.

Ten luksus, który mam w firmie jednoosobowej, nie muszę się liczyć ze zdaniem nikogo. Ja kreuję całą rzeczywistość. Mam 100% sprawczości, a jednocześnie w ogóle nie mam tego overheadu administracyjnego. Jeszcze więcej mojego czasu mogę przeznaczyć na efektywną, kreatywną pracę. To jest coś, co jest dla mnie kolosalną wartością. W mojej firmie mogę działać w ten sposób.

Luksusem posiadania firmy jednoosobowej jest kreowanie całej rzeczywistości tylko przeze mnie

Jeżeli mówimy o specyfice takiej firmy jak moja, to czy skalować, czy nie, to bardzo dużo zależy od preferencji z jednej strony szefa, a z drugiej strony od jego kompetencji. Mam takie kompetencje, że najchętniej bym w ogóle z ludźmi nie pracował. To mocno rzutuje na to, że podjąłem decyzję o byciu jednoosobowym. Nie żałuję absolutnie.

Rozumiem korzyści związane z luzem psychicznym, brakiem odpowiedzialności za inne osoby, które byłyby na twoim garnuszku. Czy poza tymi aspektami międzyludzkimi i całą sferą relacji między pracownikami, czy prowadzenie takiej intencjonalnie jednoosobowej firmy ma jeszcze jakieś plusy? Czy to się de facto sprowadza do relacji z pracownikami?

Nie tylko. To wymusza pewien scenariusz działania mój, jako takiego 100% pracownika firmy. Ja się zajmuję wszystkimi kompetencjami w firmie, w związku z tym, że jestem jednoosobowy. Część oczywiście mogę zdelegować. Deleguję do zewnętrznych podwykonawców, ale tak naprawdę muszę być interdyscyplinarną osobą. Jako interdyscyplinarna osoba muszę mądrze gospodarować swoim czasem.

Zaryzykuję stwierdzenie, że dzięki temu, że jestem jednoosobowy, to podejmuję dużo mądrzejsze decyzje, odnośnie tego, co firma robi, a czego robić nie powinna. Dlaczego? Każda decyzja o tym, że czegoś się podejmuje, podejmuje firma, rzutuje bezpośrednio na to, że to ja będę musiał wykonać tę pracę.

Pracownicy korporacji to doskonale widzą. Im większa firma, tym więcej w niej projektów, które kompletnie nie wiadomo, po co są realizowane. Jest zespół, który pracuje, został powołany nowy dyrektor, który dostał nagle 5 ludzi, ale ma obietnicę na 20. Oni coś zaczynają realizować. Nagle okazuje się, że realizują 4 projekty, z których, gdyby się dobrze zastanowić, to prawdopodobnie jeden z nich ma sens. Może nawet zero.

Różnie bywa w firmach. Często mielą czas, mielą pieniądze. Zatrudnienie ludzi kosztuje. Czas tych ludzi też kosztuje. Dziesiątki spotkań, gdzie ludzie siedzą i rozmawiają ze sobą. Wiemy, jak efektywność takich spotkań wygląda. Outcome czyli uzysk z tego jest niewielki. Później przychodzi strategiczna decyzja, komuś wyżej w Excelu coś się nie zgadza. Te 3 projekty nagle trzeba uciąć i połowę ludzi zwolnić. Liczby się nie spinają.

Gdybym miał nawet jednego pracownika, to myślę, że bardzo łatwo byłoby delegować na niego te rzeczy, których ja nie chcę robić, bez zadawania sobie pytania, czy ta delegacja jest uzasadniona, czy nie. Być może ten temat powinien być od razu skreślony. Myślę, że to jest taki kolejny aspekt, który powoduje, że jestem dużo lepiej zorganizowany.

Jeśli spojrzysz na to, jak inni oceniają moją działalność – czytelnicy, słuchacze – to ja często słyszę takie komentarze: „Michał, jak ty dużo robisz. Jak udaje ci się to wszystko ogarniać? Jakim cudem? Jakimi wyrzeczeniami to robisz?”.

Z jednej strony odpowiadam, że praca, którą wykonuję to praca, którą lubię, chcę robić. Sama praca mnie motywuje, aby ją wykonywać. Efekty tej pracy motywują. Robię coś, co jest społecznie ważne. Jeżeli mam feedback, że komuś się to przydało, to jeszcze chętniej pracuję. Wkładam jeszcze więcej energii.

Z drugiej strony jest tak, że ja mogę tak działać. Mogę mieć takie efekty, bo nie marnuję czasu na rzeczy, na które marnuje się go, kiedy ma się pracowników. Świadomie bardzo dużo pomysłów skreślam. Wyrzucam do kosza, bo wiem, że nie mam na nie czasu.

Nawet jeżeli jest to świetny pomysł i znajdę na niego czas, to energia mi się wyczerpie w tym konkretnym projekcie. Znam siebie na tyle, że wiem, że lubię zaczynać nowe rzeczy, ale z tym kończeniem jest już nieróżowo. Początkowo euforia w projekcie stopniowo opada. Potem jest proza życia. Jak proza życia się zaczyna, to mi łatwo jest powiedzieć, że to była głupia decyzja. Sama odwaga do powiedzenia, że coś było głupią decyzją.

O ile jest mi łatwiej powiedzieć to nawet, jeśli dojdę do takiego wniosku, bo jestem jednoosobowy. Odpowiadam sam przed sobą. Gdybym miał powiedzieć to trzem pracownikom, którzy połowę serca wkładali w jakiś projekt przez 3 miesiące, że doszedłem do wniosku, że jest to bez sensu. Kiedy to zamkniemy, jednej osobie będę musiał powiedzieć „do widzenia”, bo nie będę widział dla nich nowych zajęć. Zostawię sobie dwie najlepsze osoby. Jest to toksyczne w firmie. Nie chcę mieć tego typu problemów.

Chociaż wiem, że jestem w stanie udźwignąć osobiście realizację 5–10% tych rzeczy, które wymyślę, że warto je realizować, to jest to wystarczająco dużo, aby mieć wysoki poziom satysfakcji z tego, co robię z jednej strony. Z drugiej, aby zarabiała na moje życie. Myślę, że to kolejny punkt, który warto podkreślić.

Jaki jest cel istnienia mojej firmy? Firmy, jako firmy. Działalność, jaką realizuje, czyli działalność blogowanagrywanie podcastówwydawanie książek – wszystko to mógłbym robić, nie posiadając własnej firmy. Mogę być osobą indywidualną, która pisze bloga. Jest on całkowicie bezpłatny, więc po co mi firma? Firma jest mi potrzebna do wystawienia faktury, aby przyjąć pieniądze w legalny sposób, zapłacić podatki i te pieniądze mieć.

Skoro wiem, że taki jest cel istnienia firmy, to ta firma jest pewnym narzędziem dla mnie. Ona ma mi sfinansować moje życie. To nie ma być drugi Facebook. To nie ma być firma, która będzie nie wiadomo czym. Pomimo że rozmawialiśmy o tej sukcesji, to nie mam takiego zamierzenia, że ta firma nie przetrwa i kolejne pokolenia będą coś z tą firmą realizowały. Kolejne pokolenia mają swoje pomysły na życie. Będą realizowały swoje własne pomysły. Jeżeli im się do czegoś ta firma przyda, to czemu nie. Niech sobie korzystają. Mnie już nie będzie. Jest mi wszystko jedno w gruncie rzeczy.

Mówiłem podczas prezentacji na Infoshare, że firma to jest coś takiego, co służy mnie, a nie, że ja jako pracownik tej firmy służę firmie. W ten sposób nie działam. W moim przypadku jest dokładnie na odwrót. Mam pewien pomysł na to, co chcę robić. Firma jest pewnym narzędziem do realizacji tego pomysłu. Jeżeli uznam, że firma przestaje służyć temu celowi, to mogę ją zamknąć. Bez żadnych zobowiązań. Nikomu nie przekreślam życia tym, że ładował energię i serce w tę firmę, wiązał nadzieję z tą firmą, a ja mu to skreślam, bo podjąłem decyzję, że zamykam ją. Tak w dużym uproszczeniu.

Nie masz pracowników. Masz podwykonawców. Jakie zadanie zlecasz na zewnątrz?

To jest dobre i szerokie pytanie. Myślę, że najprościej jest odpowiedzieć, że wszystkie, które uważam, że jest sens delegować i wszystkie, które są powtarzalne – da się je opakować w jakiś proces. Jeszcze jedno kryterium, w którym muszą być zadania, w których ja nie wnoszę istotnej wartości. Nie wyobrażam sobie dzisiaj, abym był w stanie zdelegować pisanie artykułów na mojego bloga, bo jest to moja wiedza, mój styl i oczekiwanie czytelników, że będą to treści tworzone przeze mnie.

Nie wyobrażam sobie scenariusza, aby cudzą treść podpisać swoim nazwiskiem. Mam duże poczucie odpowiedzialności za to, co robię, za treści, które tworzę. Mógłbym pójść taką ścieżką, że ktoś przygotowuje mi research, jest pomocny w pewnym zakresie. Dopiero ja później na podstawie researchu tworzę. Nie idę tą ścieżką. Mówię o tym ownership – poczucie własności tego, co robię, jest u mnie bardzo mocne i mocno zabudowane.

Co delegujesz, jeśli chodzi o twój blog?

Jeżeli chodzi o blog… Najłatwiej będzie na przykładzie podcastów. Jak nagrywam podcast, to nie dokonuje montażu odcinka sam. Te pliki audio wysyłam do Marcina Hinza. Marcin Hinz to jest taka osoba, która kiedyś do mnie napisała, czy nie potrzebuję pomocy przy wideo. To był rok 2013. Napisał czy nie potrzebuję pomocy przy montażu wideo. Ja wideo nie nagrywałem wtedy, ale powiedziałem: „Przy montażu wideo pomocy nie potrzebuję, ale jeżeli widzisz się w tym obszarze, to chętnie ci zlecę montaż samego audio. Nagrywam podcasty”. Marcin się podjął tego zadania wtedy.

Miałem konkretne wymagania. Byłem już wtedy osobą, która znała ten proces, wiedziałem jakie filtry nakładam na głos, w jaki sposób to robię. Pokazałem Marcinowi mój proces, nakazałem realizację według scenariusza, bo takie są moje wymogi jakościowe. Marcin to zaakceptował i później wdrożyliśmy narzędzie Nozbe, gdzie wypracowałem cały scenariusz, jak wygląda taki projekt podcastowy. Jakie kroki są wykonywane po kolei.

Rozdzieliłem te kompetencje – które są Marcina, które są moje. Stopniowo przekazywałem mu coraz więcej. Marcin również odpowiada za przygotowywanie notatek do podcastu. Z tego, co wiem, nie robi tego sam. Ma już pomoc asystencką, która to zadanie dla niego wykonuje. Na podstawie audio spisuje kluczowe zagadnienia z podcastu, aby były w formie punktów pod każdym odcinkiem. Marcin montuje mi również wideo, bo już zacząłem nagrywać wideo na YouTube’a.

Kolejna osoba, która jest zaangażowana w ten proces, to jest Łukasz Mackiewicz, czyli firma ekorekta24.pl, która spisuje dla mnie transkrypty podcastu. Do któregoś, chyba 5 odcinka, ja spisywałem treść podcastów sam. Z głosu spisywałem treść. Oczywiście szybko się przekonałem, że jest to kompletnie bezsensu. Przez chwilę Gabi próbowała mi pomagać. Oboje uznaliśmy, że to bezsensu. Czy ona będzie to robiła, czy ja to wykonujemy pracę i nie mamy czasu dla siebie?

Później było kilka osób, które po drodze mi pomagały i w końcu przez długi czas pracuję z Łukaszem. Zmieniałem te osoby w trakcie, poszukując takich osób, które robią to najlepiej jak można. Najracjonalniej kosztowo, aby nie przepłacać za jakość, którą się otrzymuje. Jeśli jakość jest mała, a cena wysoka, to nie ma to sensu. Trzeba szukać innego rozwiązania.

Jeśli mówimy o obszarze książkowym – produkcja książek i ich sprzedaż. Produkcja jest jednorazowa. Wiadomo, że nie mam swojej drukarni. Drukarnia mi drukuje. Nie mam kompetencji w zakresie składu materiałów czy redakcji materiałów. Redakcję wykonywała ekorekta24.pl. Skład wykonywał Marcin Gajosiński i Kamila Dankowska. To też są takie osoby, na które gdzieś przypadkowo natrafiłem.

Dlaczego wymieniam te osoby? Często jest tak, że osoby, z którymi ja nawiązuję współpracę, w pewnym sensie polecam dalej. Tak jak wymieniam ich tutaj. Jeżeli ktoś mnie pyta o kontakty do sprawdzonych osób, to daję kontakt do nich. Okazuje się, że one całkiem sensowne biznesy zbudowały w oparciu o relację, którą wypracowali ze mną.

Marcin Hinz, dla którego mój podcast był pierwszy lub jednym z pierwszych, jaki montował, w tej chwili odpowiada za montaż kilkunastu lub kilkudziesięciu podcastów, które wychodzą w Polsce. Znowu Marcin Gajosiński, który był lokalnym wykonawcą usług graficznych z Wrocławia, dzięki temu, że pracował ze mną przy , dzisiaj też współpracuje z wydawnictwem Altenberg Radka Kotarskiego, któremu poleciłem jego usługi. Projektuje wszystkie ich książki.

Michał Jaworski z firmy Better Profits, czyli osoba, która może być znana z rozwiązania, które nazywa się WP Idea. Jest to platforma do sprzedaży kursów internetowych. Sam pomysł dla tej platformy to coś, co powstało na bazie doświadczeń w pracy Michała ze mną.

Kiedy udostępniałem mój kurs Budżet domowy w tydzień – mój pierwszy kurs – potrzebowałem rozwiązania, które będzie hostowało cały ten kurs. Wymyśliłem, jak takie rozwiązanie powinno wyglądać. To było oparte o taką darmową platformę Easy Digital Downloads – EDD, gdzie potrzebne były pewne wtyczki. Wtyczki do polskiego fakturowania, do obsługi polskich bramek płatniczych. Michał był programistą, który takie rozszerzenia pisał. Ja się z nim skontaktowałem. Powiedziałem: „Potrzebuję, aby to rozwiązanie było całościowe. Potrzebuję pewnych rzeczy”. Wtedy te wtyczki dla mnie napisał.

Na bazie doświadczeń z całym rozwiązaniem, które udało mu się zbudować, łącząc różne elementy, stwierdził, że po co klienci mieliby korzystać z różnych rozwiązań. Stwierdził, że wydewelopuje taką platformę do sprzedaży kursów, do obsługi kursów. Powstała WP Idea.

Te scenariusze mogą być całkiem różne. Zaryzykuję stwierdzenie, że w takim świecie biznesowym, gdzie są po obydwu stronach osoby, które chcą budować relacje otwarte i relacje, które prowadzą do tygla wymiany myśli biznesowych, rodzą się fajne koncepcje i powstają nowe produkty, biznesy z niczego. Ktoś, gdzieś zobaczył szansę. Ktoś inny miał potrzebę, ale nie chciał tej potrzeby sam realizować. Ja nie jestem deweloperem platform do sprzedaży kursów. Chcę, aby ktoś inny się tym zajmował. Ja chcę być tylko użytkownikiem takiej platformy. Tak powstają koncepcje.

Kolejny obszar to jest logistyka związana z wysyłką książek. Wysyłka to zbyt wąskie słowo. Współpracuję w tym zakresie z Krzyśkiem Bartnikiem z firmy Imker Logistyka. Krzyśka poznałem dawno, dawno, dawno, dawno temu. On prowadził blog ekomercyjnie.pl. Ja się kiedyś zastanawiałem nad otworzeniem sklepu internetowego z klockami LEGO. Natrafiłem na Krzyśka w internecie. Fajny, kompetentny chłopak. Poczytałem, co pisał. Wszystko mi logicznie pasowało, nie znalazłem dziur.

Kiedyś się spotkaliśmy. To kiedyś to było na dwa lata przed premierą książki Finansowy ninja. Spotkaliśmy się i powiedziałem: „Krzysiek, mam taką potrzebę. Wiem, że ty wydałeś swoją książkę. W jaki sposób ją wysyłałeś? Jak to obsłużyłeś?” Krzysiek mi wtedy powiedział wprost, że sam wysyła. Jest w stanie wysyłać dowolną ilość paczek w gruncie rzeczy.

Później nastąpił proces weryfikacji, czy rzeczywiście tak jest. Podesłałem Krzyśkowi dwóch klientów, zanim ja się stałem jego klientów. Uprzedziłem tych klientów: „Tak naprawdę nie znam jakości usług tego gościa, ale jest racjonalny. Sądzę, że powinniście być zadowoleni. To nie jest jednak moja rekomendacja. Uprzedzam, że mogą być problemy”. Te osoby zaryzykowały. Problemów nie ma. Jeżeli są, to są sprawnie rozwiązywane. Było tylko pytanie, czy Krzysiek jest w stanie udźwignąć taką skalę, jakiej ja się spodziewałem przy premierze Finansowego ninja. Jednak to był co najmniej rząd wielkości niż w przypadku tych dwóch klientów. Pracowaliśmy nad tym, aby to się udało.

Pamiętam, trzy lata temu jego firma, czyli to miejsce, w którym były przygotowywane paczki do wysyłki, to był duży warsztat przy jego domu. Powiększony garaż. Tam te książki były pakowane i wysyłane. Dzisiaj ta firma zatrudnia już blisko 40 osób. Ma kolosalne magazyny. W ubiegłym tygodniu byłem w magazynach u Krzyśka, bo podpisywałem kolejną partię książek. Wygląda to fenomenalnie niesamowicie. Magazyny wysokiego składowania w tej chwili. To są tylko trzy lata. Przez to polecanie.

Ktoś, kto zapewnia wysoką jakość swoich usług, jest chętnie polecany. Wiadomo, że można go polecać, bo nie można się spodziewać fakapów. Nawet jak będą, to będą sprawnie rozwiązywane. Nagle się okazuje, że udaje się taki biznes budować.

Lubię pracować z osobami, które wierzą w to, co robią. To jest absolutnie kluczowe. Mówiąc o tym, jak szukam podwykonawców albo jak ich weryfikuję. Szukanie jest zawsze ryzykowne. Tutaj jest dużo mojej intuicji i wyczucia biznesowego, czy z kimś współpracować, czy nie. Jeżeli jednak widzę, że ktoś idzie za ciosem, tak jak ja często chodzę za ciosem, to dlaczego nie miałbym pogłębiać tej współpracy z nim? Dlaczego nie miałbym przyprowadzać do niego kolejnych klientów, którzy będą zadowoleni z jego usług i w jakiejś formie będą mi wdzięczni?

Wszystkie posty piszę sam, przygotowanie postów do publikacji również wykonuje sam

Mówiąc w skrócie, co ja deleguję – jeśli chodzi o samego bloga, to nic więcej nie deleguję. Wszystkie posty piszę sam, wszystkie przygotowywanie postów do publikacji przygotowuję, wykonuję sam. Przygotowywanie wszystkich grafik też wykonuję sam. To kolejny obszar, w którym myślę o tym, aby znaleźć osobę, która będzie miała zmysł, którego potrzebuję.

Mnie jest bardzo trudno wytłumaczyć, czego potrzebuję w tym obszarze, bo nie jestem grafikiem. Co więcej, nie uważam, abym był w stanie zdobyć te kompetencje. W pewnym sensie działam od wielu lat nieudolnie, ale z drugiej strony, to co mnie powstrzymuje to, jest to, że uważam, że to, co robię, jest wystarczające. Pytanie tylko, czy ta korzyść, że zostanie uwolnione trochę czasu, jest na tyle duża, abym zdecydował się zaryzykować współpracę z kolejną osobą. Zaryzykuję stwierdzenie, że im mniej publikuję  – a coraz mniej publikuję na blogu, jeśli porównamy liczby publikacji z poprzednich lat do tego, co się dzieje teraz – tym mniejsze mam zapotrzebowanie na grafiki.

Próba wyobrażenia sobie, jakie są negatywne skutki pójścia o krok do przodu. Co się stanie takiego, co uznam, że nie jest korzystne ze względu na to, że zdobyłem osobę, która wykonuje kolejną pracę dla mnie. To jest taka walka w głowie.

Negatywne skutki pójścia o krok do przodu to jest coś, co mi się nasunęło, kiedy mówiłeś o podwykonawcach. Oni współpracując z tobą, jeśli ich polecasz na zewnątrz, rzeczywiście na paru przykładach, jak bardzo potrafią się rozwinąć. Teraz z twojego punktu widzenia, jako ich zleceniodawcy, to niekoniecznie jest dobre. Sam wiesz, że to może spowodować spadek jakości, dlatego, że już nie oni fizycznie to wykonują, tylko też podzlecają, delegują, zatrudniają pracowników. Z tego wynikają różnego rodzaju problemy.

Czy to jest na pewno dobry pomysł, aby tych podwykonawców polecać? Znam zupełnie przeciwne podejście. Znam ludzi, którzy bardzo strzegą listy swoich podwykonawców, właśnie dlatego, żeby oni za bardzo nie urośli, bo to się negatywnie odbija na jakości.

Mam zabudowane podejście. Staram się nie być psem ogrodnika, który sam nie skorzysta, ale innym nie da. Staram się tak nie działać. Ja w pewnym sensie daję do zrozumienia, że jeśli kogoś przyprowadzam do mojego podwykonawcy, to się odbywa pod dwoma warunkami. One są ze sobą wzajemnie powiązane. Pierwszy to jest to, że siła mojej rekomendacji jest bardzo duża. Dałem się poznać, jako osoba wiarygodna. Daje się poznawać systematycznie i dbam o to, żeby nie robić chały. Mówiąc wprost. Jeżeli polecam, to jest to bardzo mocna rekomendacja. Krótko mówiąc, ja ciebie poleciłem, ty nie możesz dać ciała, mój drogi podwykonawco.

Są doradcy kredytowi, których ja polecam, kiedy ktoś pyta. „U kogo mogę porozmawiać o kredycie hipotecznym, bo mam bardzo złożony scenariusz? Jestem w Norwegii, zarabiam w koronie norweskiej, a chciałbym kupić dom czy mieszkanie w Polsce. To jest trudne. Jak tutaj zaciągnąć kredyt?” Mówię: „Słuchaj, mogę cię odesłać do takiej osoby, ale mam jedną prośbę. Jeżeli wszystko będzie OK, to chcę wiedzieć, że było OK. Jeżeli cokolwiek będzie nie tak, to masz mi natychmiast o tym powiedzieć. Dlaczego? Dlatego, że ja tej osoby nie będę polecał kolejnym osobom. Oczywiście po wyjaśnieniu co tam było tak naprawdę nie OK”.

Wymagam z jednej strony od osób, którym polecam podwykonawców, aby wróciły do mnie z feedbackiem, czy są zadowolone, czy nie. Z drugiej strony od tej osoby, którą polecam, wymagam wysokiej jakości.

Kolejne domniemanie, które wiąże się z tym wszystkim, to jest to, że ja nie mówię tego wprost, ale wymagam od moich podwykonawców tego, że jeżeli ja im przyprowadzam klientów, to mnie mają traktować priorytetowo. To jest absolutnie fundamentalna rzecz. Jeżeli zauważę, że powiększanie czyjegoś biznesu przeze mnie, prowadzi do tego, że ginę w tłoku klientów, których to ja przyprowadziłem, to nie jest OK z mojej perspektywy.

Wiem, że takie ryzyko istnieje. Lubię jednak pomagać osobom, które uważam za sensowne. Wierzę, że to w jakiejś formie wraca. Czy mam przykłady namacalne, że ktoś, komu pomogłem biznesowo, coś dla mnie zrobił istotnego? Trudno mi znaleźć teraz konkretną sytuację. Myślę jednak, że to wraca.

Jest to naturalne, że próbujemy wszyscy zrobić dla siebie, jak najwięcej się da. Jak mamy sensownych kumpli to się trzymamy razem w grupie i wierzymy, że z tego coś fajnego wynika. Na przykład miło spędzony czas. Trochę to wynika z tego, że kiedyś napatrzyłem się na ludzi, którzy brnęli po trupach do celu. Z drugiej strony widziałem to, że oni często są bardzo samotni. Idą, idą, idą, zdobywają majątek, a później nie mają jak cieszyć się tym majątkiem, który zdobyli. Nie ma wokół nich ludzi, z którymi mogliby robić coś fajnego.

Później to usłyszałem od Piotra Hryniewicza, który działa w nieruchomościach, że miał podobną sytuację w życiu. Jak stał się wolny finansowo, dzięki inwestowaniu w nieruchomości, to nie był w stanie szybko znaleźć wokół siebie swoich starych znajomych, którzy chcieliby się z nim umówić. „Jutro jest okazja taniego pojechania na last minute. Dosłownie 700 złotych. Biuro podróży ma 10 miejsc. Kto jedzie?” Obdzwania kilkoro znajomych, rodzinę – każdy ma jakieś zobowiązania. Ludzie nie mają szansy. On powiedział mi wtedy, że uświadomił sobie, że musi pomóc innym ludziom – swoim znajomym albo innym ludziom – wejść na taki poziom podobny do niego, żeby było z kim spędzać ten wolny czas. Doskonale to rozumiem.

Świat nie polega na tym, żeby się nachapać, tylko aby go zostawić lepszym, niż się go zastało. Wszystko się sprowadza do mikro decyzji. Jeżeli masz dylemat, to podejmujesz decyzję A lub B. Te proste decyzje sumują się do tego, że świat będzie lepszy lub gorszy.

Nie chcę sypać przykładami, bo pewnie byłyby tylko negatywne. Samo moje wsparcie dla Pajacyka – to nie wynika z tego, że uważam, że powinienem przekazywać kilkaset tysięcy złotych. Uważam, że w jakiejś formie powinienem wyrównywać szanse. Skoro życie obdarowało mnie różnymi szansami, ja z nich skorzystałem i jestem w lepszej sytuacji niż inni, to powinienem pomagać tym, którzy tych szans nie mieli tak dużo. Okoliczności wokół nich spowodowały, że są w takiej, a nie innej sytuacji. Dygresja totalna, wybacz Marek.

Jestem taką osobą, która uważa, że nie jest prawdą, że możesz wszystko. To jest największy bullshit jaki istnieje. Kolosalne znaczenie mają okoliczności, w których człowiek się znajduje, bagaż doświadczeń, który ma, pewne predyspozycje indywidualne. Można siebie rozwijać jako człowieka, ale to nie znaczy, że znajdziesz się w konkretnym czasie w konkretnym momencie i będziesz miał równą szansę, jak ktoś, kto zrobił coś 5 lat temu, albo zrobi 5 lat po tobie.

Życie nie jest sprawiedliwe. Cokolwiek by nie mówić. Te szanse są różne. Mądrość niektórych osób (i absolutnie nie mówię o sobie) polega na tym, że one potrafią zauważyć to, jak świat funkcjonuje. Na tyle na ile potrafią, próbują tą sytuacją zarządzać czy zmieniać. Mogą wspierać wiedzą, czy groszem.

Skręciłem z wątku, zapomniałem, o co pytałeś.

Chciałem zakończyć wątek podwykonawców. Trochę już o tym powiedziałeś, jeśli o to, jak ich szukasz. Mówiłeś o polecaniu ich. Zakładam, że pewnie jest wiele osób, które nas słuchają i mają potrzebę znalezienie podwykonawcy. Niekoniecznie w takiej dziedzinie, w której ty już ich sprawdziłeś i możesz polecić. Szukasz kogoś w dziedzinie, która jest nowa, nie masz tam żadnej zaufanej osoby, nawet wśród znajomych nie ma nikogo sensownego do polecenia. Czasem tak mam, że zgłaszają się ludzie i pytają kogo mogę polecić, w jakiejś dziedzinie. Odpowiadam, że wiem, kto się tym zajmuje, ale nie korzystałem z ich usług. Nie wiem czy robią to na tyle dobrze, że są godni zaufania. Jak bierzesz się za znalezienie takiego podwykonawcy, nie mając informacji o tym, kto jest dobry, a kto niekoniecznie?

To jest bardzo dobre pytanie. Powiedziałem sporo jakie obszary i jacy ludzie mnie wspierają. Nie powiedziałem, jak do mnie trafili. Wspomniałem tylko o Krzyśku.

Jestem osobą, która jest w pewnym sensie publiczna. Do mnie łatwo jest trafić. Dostaję dużo propozycji od różnych osób, które chcą mi pomóc w różnych obszarach. Nawet jeśli ja tej potrzeby nie mam. Zbieram sobie te propozycje.

Drugą rzecz, którą chcę powiedzieć, to premiowanie osób aktywnych. Są to osoby, które same się do mnie zgłoszą z jakąś propozycją.

Igor Wojtkowiak to chłopak, który kręci filmy. Różne filmy. To dobry przykład na zobaczenie jak ja weryfikuję ludzi czy są kompetentni dla mnie. Kręcił dla mnie trailer, czyli zapowiedź książek i Zaufanie, czyli waluta przyszłości. Filmy promocyjne są nakręcone przez niego. Według mojego scenariusza oczywiście. Jestem dyktatorem w takich kwestiach. On swoją wiedzą i wrażliwością zrobił z tego fajne filmy. To jest taka osoba, która do mnie napisała.

Muszę to powiedzieć, on mnie dosyć nękał mailowo. Napisał raz, czy nie mam potrzeby na wideo. Kluczowa rzecz, aby w takim mailu znalazła się możliwość szybkiego zerknięcia na portfolio – link do tego, co ta osoba zrobiła. Mogę dzięki temu szybko zweryfikować czy w ogóle ten poziom ekspresji, wrażliwości i efekt jego pracy to coś, co mnie zadowala.

Większość osób popełnia ten błąd, że coś sugeruje, coś proponuje. Wczoraj dostałem takiego maila, od osoby, która prace graficzne chciała dla mnie wykonywać. Przysłała mi swoje portfolio, ale było ono datowane na rok 2013. Trendy od tamtego czasu się trochę zmieniły. Patrząc tylko na to, jak jestem w stanie powierzyć takiej osobie cokolwiek, jeśli ona sama nie przykłada się do procesu polecenia samej siebie? Mówiąc wprost, jeśli ta osoba słucha tego podcastu, jest kompletnie niewiarygodna w tym, co robi. Od razu rodzą się pytania, czy on od 2013 roku nie wykonywał tej pracy, czy od tamtego czasu nie zdobył nowego klienta, którym mógłby się pochwalić? Ludzie często sami sobie strzelają w kolano.

Wracając do tematu. Igor przesłał do mnie maila. W nim był link do jego Facebooka, gdzie publikuje materiały, które nagrywa. Chyba nie odpowiedziałem na jego pierwszego maila albo odpowiedziałem z dużym opóźnieniem. Napisałem: „Wiesz co, teraz nie mam takich potrzeb, ale przypomnij się może za pół roku, może coś będzie”. Rzecz unikalna i mówię to z całą świadomością, że ja po pół roku mail od Igora dostałem. On pamiętał o tym, że ma się odezwać do mnie po pół roku. Pyta mnie: „Michał, minęło pół roku, czy masz już potrzeby w tym obszarze? Może foto? Może video?”.

On uderzył z propozycją zrobienia sesji fotograficzną za darmo. To jest kolejna rzecz. Jeżeli chcemy z kimś pracować, to warto dać mu próbkę swojej pracy za darmo. Nie chodzi o to, aby nie zapłacić za naszą pracę, bo może ta osoba będzie chciała zapłacić, ale o to, aby znieść bariery, które uniemożliwiają zainicjowanie takiej współpracy. Bariera pieniężna to jedna z barier. Jeśli nie wiem, jaka jest czyjaś jakość pracy, to dlaczego miałbym się zadeklarować, że mu za cokolwiek zapłacę? Okres trialu musi być. Igor mi to zaproponował. Ten proces przypominania ileś razy miał miejsce.

W końcu mu powiedziałem: „Słuchaj Igor, podoba mi się twoja wrażliwość materiałów”. U niego było coś, co powinno się znaleźć w każdym portfolio. Myślę, że zdradzam jego sekrety, tylko że on nie wie, że to jest sekret. On to zrobił intuicyjnie. To nie było jego portfolio. On po prostu publikował różne filmy na Facebooku, które nakręcił.

Podam jeden przykład. To jest chłopak, który z jednej strony kręci teledyski hip-hopowców, co jest pioruńsko trudną rzeczą. Nakręcenie teledysku o fajnej dynamice pod muzykę, aby to fajnie grało i opowiadało historię obrazem, a nie tylko deklamacją, to spore wyzwanie. To był jeden biegun.

Drugi biegun to był jego filmik promocyjny dla prywatnego przedszkola w Poznaniu. Świetnie opowiedziana historia, super zaprezentowane dzieci. Jednocześnie było widać dbałość o ochronę wizerunków dzieci. Widząc te dwa filmy, wiedziałem, że mam do czynienia z osobą, która rozumie, która potrafi operować kamerą, robić montaż, opowiada świetne historie tym filmem i jednocześnie nie jest zamknięta na jakiś jeden scenariusz. Nie obrażając nikogo, chodzi mi na przykład o typ „umie kręcić tylko filmy z wesel”. Akurat Igor też to robi dla jasności. Ma bardzo szerokie spektrum kompetencji i umiejętności.

Powiedziałem mu to kiedy zawiązaliśmy współpracę, próbując mu pomóc rozwinąć jego biznes. Mówiłem, co mnie przekonało do współpracy z nim, aby potrafił te elementy zidentyfikować i w stosunku do innych, potencjalnych klientów uwypuklić.

Podwykonawca czasem nie wie, co przekonało klienta do współpracy z nim. Często się myśli, że to cena przekonała, a to wcale nie jest prawda. Cena jest sumą pewnych rzeczy, za którą ja, jako zleceniodawca chce zapłacić. Czasami uzasadniona jest wyższa cena, a czasami nawet ta niższa nie jest uzasadniona. To jest kluczowe.

Wracając do tego, jak ja trafiam na takie osoby. Pierwsza rzecz – bardzo dużo osób zgłasza się do mnie. Druga rzecz – ja potrafię w pewnym sensie weryfikować. W taki sposób weryfikuję – w oparciu o próbne materiały czy materiały zrealizowane dla innych klientów. Weryfikuję czy to jest ta jakość, która mi odpowiada. Kolejny krok to uzgodnienie warunków współpracy z taką osobą, ale to jest już oddzielny temat.

Przed współpracą weryfikuję na podstawie próbnych materiałów czy to jest ta jakość, która mi odpowiada

Co robię w sytuacji, kiedy taka osoba się do mnie nie zgłosi? Szukam kogoś o nowych kompetencjach i nie mam takich osób wokół siebie. Pytam Marka, pytam Bartka, pytam Michała i oni nie znają takich osób. Nie mają kogo polecić. Zdarza mi się wrzucać na Facebooka zapytanie do znajomych. Na tyle dużo mam znajomych, że dostaję zarówno świetne, jak i beznadziejne propozycje.

Kiedyś z polecenia znajomej zmieniłem biuro rachunkowe. Sam je weryfikowałem – poszedłem na spotkanie, usiedliśmy, dyskutowaliśmy. Wszystko wydawało się OK. Po dwóch tygodniach od tej decyzji wiedziałem, że od nich uciekam. Wszystko było źle.

W siłę rekomendacji nie zawsze warto wierzyć. Trzeba wiedzieć, kto rekomenduje i jakie ma doświadczenia. Ja wtedy popełniłem ten błąd, że wziąłem nazwę tych ekspertów i zacząłem ich przeglądać. Wydawało mi się, że wiem jak ich porównać. Tak naprawdę trzeba było pójść trzy kroki dalej.

Pierwszy krok – zapytać każdą z tych osób, która nam kogoś poleca, jakie ma doświadczenia w pracy z tą osobą.

Drugi krok – zapytać czy jest zadowolona, czy nie.

Trzeci krok – jeśli jest zadowolona to dlaczego. Pogłębić to. Jeżeli jest niezadowolona, to zapytać co było źle. Dlaczego jest niezadowolona? Może się okazać, że niezadowolenie nawet danej osoby nie oznacza, że my będziemy niezadowoleni. Z drugiej strony zadowolenie danej osoby, też nie oznacza, że my będziemy zadowoleni. Jesteśmy inni i na przykład mamy inną specyfikę działalności. Myślę, że weryfikowanie najbardziej jak się da na etapie rekrutacji, wszystkiego, co można zweryfikować, jest absolutnie kluczowe.

Tak jak mówiłem w przypadku Krzyśka Bartnika, czyli firmy, która załatwia moją logistykę, ja się posunąłem do tego, że wręcz przetestowałem jego usługi bez ryzyka z mojej strony. Podsunąłem innego klienta, który miał taki sam problem, jak ja za chwilę będę miał, uświadamiając tego klienta, że tak naprawdę nie znam jakości tych usług. Mam plan jednak, że jak wyjdzie Finansowy ninja, to wtedy z usług tej firmy skorzystam. Dzięki temu mogłem przetestować, czy Krzysiek robi dobrą robotę bez mojego ryzyka.

Uważam, że jest to bardzo dobry scenariusz. Dobrze znaleźć „jelenia”, który za nas wykona test i weźmie na siebie potencjalnie negatywne skutki – mówię to z uśmiechem na ustach i z wielkim cudzysłowem, bo tak nie było. Te osoby były świadome, że jest to test i były zadowolone z jakości usług. Problemu nie było, ale ryzyko potencjalnie istniało. Jeśli mamy taką możliwość, to trzeba z niej korzystać.

Delegowanie to jest jeden obszar za pomocą którego można sobie radzić, jeśli masz firmę jednoosobową. Drugi rodzaj takiego pozbywania się pracy to automatyzacja. Sam mówiłeś, że żyjemy w takich czasach, że bardzo wiele rzeczy da się powierzyć różnego rodzaju robotom, automatom, procesom. One się dzieją same. Wystarczy je na początku skonfigurować. Co ty automatyzujesz u siebie w firmie? Jakie procesy dzieją się same?

To jest szeroki temat. Pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy to jest obszar automatyzacji pracy, którą ja wykonuję sam. Pewne elementy tej pracy automatyzuje. Nawet jeżeli piszę teksty czy maile, to korzystam z narzędzia, które się nazywa TextExpander. Mam predefiniowane odpowiedzi, które sobie napisałem. Jeśli widzę przypadki powtarzalne, to piszę taką gotową odpowiedź czy komentarz, a potem tylko jednym skrótem klawiszowym wstawiam gotowe fragmenty tekstu.

To się może wydawać banalne, ale to oszczędza kolosalną ilość czasu. W tym tygodniu publikowałem artykuł, w którym pisałem o nowym wydaniu książki Finansowy ninja. Nawet link do tego artykułu ukryłem pod hasłem w TextExpanderze „!nw” (nowe wydanie). Co to daje? Jak ktoś do mnie pisze, że chciałby skorzystać z mojej promocji, to do tego maila mogę wstawić ten URL. Bez szukania, bez wchodzenia na bloga, bez kopiowania. To wszystko niesamowicie skraca czas, który przeznaczam na czytanie maili.

Drugim aspektem, który jeszcze nie jest automatyzacją, ale już jest bliżej automatyzacji lub bardzo dobrą organizacją pracy, to jest tak zwany batching. Są pewne czynności, które wykonujemy i przełączanie się między czynnościami różnego rodzaju jest czasochłonne. Im bardziej jesteśmy dojrzali, tym bardziej jesteśmy świadomi, jak trudno jest wrócić do jakiejś czynności, jak się ją na chwilę przerwało.

Jeżeli piszę artykuł na dany temat i podejdzie do mnie żona, zadając mi niewinne pytanie, ja na to pytanie odpowiadam, to czasem 10 minut wracam do pisania tego artykułu. Znowu muszę przełączyć się na inny proces myślowy. Już mi się słowa nie kleją. Muszę przeczytać, co napisałem przed chwilą. W zasadzie zapomniałem, co dalej miało być, bo w pół myśli zostałem z tego wybity. Tracę czas.

Porządna organizacja swojego środowiska pracy z jednej strony, która pozwala nam się skoncentrować rzeczywiście na robocie, która w danej chwili mamy do wykonania. Oznacza to wyłączenie mediów społecznościowych i tym podobne. Mam adres gazeta.pl zablokowany w konkretnych godzinach w przeglądarce, nawet chyba w routerze go zablokowałem. Zauważyłem u siebie chorobliwą skłonność, że jak chcę się w danej chwili od czegoś oderwać, to otwieram sobie przeglądarkę i wpisuję gazeta.pl. Potem się frustruję, że są tam głupie artykuły. Najczęściej to mnie wybija z rytmu. W ten sposób próbuję zarządzać swoim czasem. Ten batching, o którym mówiłem, to myślę, że jesteś dobrym przykładem. Ty nagrywasz ileś rozmów jedna po drugiej czasami, nie?

Zdarza mi się. Dla mnie te rozmowy są wyczerpujące energetycznie. Raz zdarzyło mi się nagrywać 3 rozmowy jedna po drugiej. Wyraźnie czułem zmęczenie przy tej trzeciej. Nie miałem świeżości, nie słuchałem uważnie rozmówcy. To też wymaga wprawy. Jeżeli są to rozmowy, które trwają godzinę albo dłużej to człowiek jest długi czas mocno skupiony. Trzeba się zresetować później.

Owszem. Są jednak takie osoby, które ten batching skutecznie realizują. Potrafią, zamiast rozstawiać za każdym razem światła, włączać sprzęt, ustawiać mikrofon, poziom głośności to nagrywają kilka odcinków, a potem je wypuszczają co tydzień. Ja tego batchingu tak do końca nie potrafię realizować.

Batching w zakresie czynności administracyjnych w firmie typu przygotowanie pism do wysyłki, przygotowanie materiału dla księgowej – to grupuję. Zajmuje mi to konkretny czas, ale nie tak, abym codziennie robił coś w tym obszarze. Ustalam to na pół godziny konkretnego dnia. Przelewy realizuję również w taki sposób. To coś, co pomaga uwolnić resztę czasu na robienie tych rzeczy, które są ważne. Właśnie dlatego, że je zgrupowaliśmy i nie tracimy czasu na przełączanie się między zadaniami.

Z rzeczy, w które i tak muszę coś od siebie włożyć, które dają się automatyzować to przygotowywanie pewnych raportów. Są one wykonywane na potrzeby kampanii marketingowych, które realizuję na Facebooku. Raporty sprzedażowe, nad którymi się zmóżdżam, co jeszcze można zrobić w kontekście sprzedaży książek.

Wykorzystuję takie proste narzędzia jak Zapier, które z jednego miejsca przenoszą dane w inne miejsce, wykonując coś po drodze. Mam tak, że dane z systemu sprzedażowego mogę automatycznie eksportować. Nie muszę tam wykonywać eksportu ręcznego. One się eksportują i ten CSV odpowiednio wstawia się w mojego Excela, z którego mam dane wynikowe. To jest manualna czynność, którą normalnie musiałbym wykonać, która za każdym razem by mi zabierała 10-15 minut, a to się dzieje w sekundy poza mną. Pomimo że to ja 100% nikomu nie zdelegowałem. Automat to za mnie wykonuje. To są proste rzeczy.

Z rzeczy bardziej złożonych to cały sklep internetowy, który służy do sprzedaży książki, został zorganizowany w taki sposób, żebym ja tylko z ciekawości zerkał, ile zamówień zostało złożonych i jaka kwota została wpłacona przez klientów. To jest jedyna czynność, którą tam wykonuję. Cała reszta dzieje się na totalnym automacie. Wszystkie maile wysyłają się automatycznie.

Wszystkie ścieżki zakupowe również, czyli klient, który kupił produkt w wersji fizycznej, dostanie inny mail niż klient, który kupił e‑booki. Klient, który kupił kurs, dostanie inną sekwencję maili, która z tym kursem jest związana. To wszystko jest skonfigurowane raz, bo oczywiście ja to poprawiam od czasu do czasu. Dzieje się to całkowicie poza mną.

Jeżeli klient ma problem i przesyła maila na adres sklep@jakoszczedzacpieniadze.pl, to ten mail trafia nie do mnie, tylko do firmy Imker, czyli do Krzyśka Bartnika do jego zespołu. Oni są nauczeni, w jaki sposób te maile mają obsługiwać. To jest proces, który jest cały czas doskonalony. Osoby czasem się zmieniają, więc wiedza musi być przekazywana od jednej do drugiej osoby. Zakres produktów też się zmienia. Tak jak teraz muszą obsłużyć promocję związaną z nowym wydaniem Finansowego ninja i klienci zwracają się z zupełnie innymi problemami.

Jeśli taki problem jest zgłaszany po raz pierwszy, to często ja decyduję, w jaki sposób on ma być rozwiązany. Za kolejnym razem jednak wymagam, aby właśnie ta firma, której to zdelegowałem, to wykonywała. Tych problemów jest bardzo mało, które do mnie trafiają. Są to najczęściej rzeczy nierozwiązywalne przez nich. Mój wkład indywidualny jest potrzebny i ja muszę wtedy podjąć decyzję, w jaki sposób coś będzie obsługiwane.

Docieramy tu do strasznie ważnej kwestii. Dobrze mieć procedury, pewne zasady postępowania, pewne szablony związane z raportami – wszystko to, co powoduje, że większość czynności da się wtłoczyć w sztywne ramy i wiedzieć, kiedy są przypadki, które w tych ramach się nie mieszczą i trzeba je obsłużyć indywidualnie. W pewnych obszarach jestem bardzo zaawansowany, jeśli chodzi o automatyzację i delegację, a w innych w ogóle nie jestem zaawansowany – większość rzeczy wykonuję manualnie i nawet nie planuję ich zautomatyzować.

Kiedy już wydelegujesz wszystkie rzeczy, które chcesz i możesz wydelegować, zautomatyzujesz, co się da, to co ci zostaje? Czym ty się zajmujesz w swojej firmie? Na co poświęcasz najwięcej czasu?

Myślę, że odpowiedź będzie nieintuicyjna. Te osoby, które słuchają, zakładają, że skoro wydeleguję wszystko, to reszta to jest tworzenie treści na bloga czy podcastu. Mnie się wydaje, że tak nie jest. Wbrew pozorom tej pracy, której nie da się zautomatyzować, jest sporo.

Pracuję czasami 12, a czasem 4 godziny, zależy jak się czuję. To jest luksus i przekleństwo indywidualnej działalności

Pracuję od poniedziałku do soboty. Z reguły pracuję również w soboty, bo lubię pracować. Nie jest tak, że zawsze pracuję 8 godzin. Czasami jest to 10, czasami 12, a czasami 4 godziny. Wszystko zależy od dnia, od tego, jak się czuję. To jest ten luksus i przekleństwo jednocześnie, związane z byciem indywidualną osobą, która część rzeczy ma zautomatyzowanych, a nawet jak resztę zawali to świat będzie dalej się kręcił.

24 dni robocze w miesiącu mi wychodzą. Myślę, że same rzeczy związane z biurokracją firmową, czyli sprawy księgowe, przelewy, zabierają mi dzień lub dwa w miesiącu. Mówię to wprost, bo tego jest dużo. To jest rzecz, która mnie najbardziej frustruje, dlatego mówię o niej na samym początku. Wydaje mi się, że w teorii mógłbym to przekierować do biura rachunkowego lub zaufanej księgowej, ale ja nie wierzę, że ta osoba dobrze wykona swoją pracę.

To taka wiadomość do przedsiębiorców – pamiętajcie, że księgowa to wysunięta placówka urzędu skarbowego. Jakkolwiek świetna by ona nie była, to jej rolą nie jest to, żeby w firmie było dobrze. Jej rolą jest, aby w papierach było porządnie, aby urząd skarbowy się nie przyczepił, że coś jest źle. Ci, którzy zastanawiali się nie raz co wrzucić w koszty, a czego nie – i mają luźne podejście do tego wrzucania w koszty, czyli większość rzeczy wrzucają w koszty – to pewnie niejedną batalię ze swoją księgową prowadzili. Prawdopodobnie będzie twierdziła, że tego nie można zrobić w ten sposób.

Uczciwie mówiąc, nie do końca jest tak, że gramy w jednej drużynie. Bez przesady z tym zaufaniem. Ufam, że w obszarze, którym księgowa się zajmuje, wykonuje świetną robotę i polegam na tym. Wierzę w to, że jej ubezpieczenie OC z tytułu pracy, którą wykonuje, jest skuteczne, na wypadek ewentualnych problemów, ale nie oczekuję od niej, że będzie optymalizowała finanse w firmie. Nie do tego służy księgowa. To nie jest jej zadanie. Część rzeczy wykonuję ja sam.

Kolejna rzecz to sprzedaż i marketing, gdzie muszę się strategicznie nad różnymi rzeczami zastanowić bądź wprowadzić pewne scenariusze w życie. Zajmuje to od 2 do 3 dni średnio w miesiącu. Nie prowadzę zaawansowanych kampanii na Facebooku. W zeszłym roku tylko 3 razy przez kilka dni puszczałem intensywnie reklamę na Facebooku. W tym roku planuję trochę więcej, więc pewnie ta liczba dni wzrośnie, bo to jednak wymaga mocnego zaangażowania, żeby przemyśleć to, jakie reklamy, do jakich grup docelowych puścić. Teraz spędzam nad tym 2-3 dni w miesiącu, ale przypuszczam, że może dojść do pięciu dni.

Kolejna rzecz to gruby temat. To jest research tematów szeroko rozumianych. Zaliczam do tego zastanawianie się, co mogę opublikować na blogu i zbieranie informacji, zastanawianie się jak podać to czytelnikom. Tego typu czynności. To jest również pogłębiona analiza pod kątem przyszłych projektów, które mogę realizować. Faza przygotowawcza do tych projektów.

Często jest też tak, że wiele z tych rzeczy, o których mówię, nie dochodzą do skutku. Czytelnicy ich nie widzą, słuchacze o nich nie słyszą, bo zrezygnowałem na którymś etapie. Sporo mam pracy, która idzie w piach, ale ten proces mnie wzbogaca. Ja podczas researchu dużo się uczę, zdobywam nową wiedzę. Pozwala mi to dochodzić do lepszych wniosków, także w tych tematach, które widzicie. Pewnie zajmuje mi to około 5 dni roboczych w miesiącu.

Trochę bym to porównał do eksperymentowania z reklamami. Można wypuścić dużo reklam, aby zobaczyć, co konwertuje, a co nie. Ta kasa, która poszła na to, co nie konwertuje, wcale nie jest zmarnowana. Dzięki temu resztę pieniędzy pakujesz w to, co działa.

Nawet jeżeli nie pakujesz pieniędzy od razu, to nauczyłeś się czegoś na przyszłość. W przyszłości wykonasz lepszy proces ustawiania tych reklam.

4 dni zajmuje mi sama obsługa maili. Dostaję olbrzymią ilość maili. Co gorsza, na mniejszość z nich odpowiadam. To nie jest tak, że odpowiem na większość z nich. Niestety nie udaje mi się już to, ale staram się na tyle, na ile potrafię. To są zarówno maile związane z supportem sklepowym, jak i maile od czytelników i słuchaczy, których jest dużo więcej. Czasami dostaję też maile od firm, które proponują mi współpracę. Mimo że mam napisane na stronie, że nie współpracuję komercyjnie, to jednak tych propozycji przychodzi dużo. Staram się na te zgłoszenia odpowiadać. Propozycji wystąpień publicznych też jest cała masa.

24 dni w miesiącu pracuje, mamy w tej chwili rozliczone 14-15 dni. Zanotowałem sobie, że mniej więcej 6 dni po prostu marnuję. Niby pracujesz, niby coś robisz, ale bardzo dużo czasu przecieka między palcami. Z 24 dni roboczych w miesiącu, prawdopodobnie niestety 6 dni idzie totalnie w piach. Wychodzi to ¼.

Powiedziałbym, że jestem świadomy, że tak jest i akceptuję to. Im starszy jestem, tym bardziej się przekonuję, że nie jestem w stanie pracować tak efektywnie, jak pracowałem kiedyś. Widzę to, że pojawiają się puste przebiegi. Można się frustrować, narzekać na los i siebie samego, uskuteczniać samobiczowanie. Można też to zaakceptować. Jeżeli chcemy pracować, to część tego czasu będzie zmarnowana. To jest koszt realizacji tych rzeczy, które się udają. To jest 25%, z których sam nie potrafię się rozliczyć, co robiłem w tym czasie.

Jak odejmiemy sobie to wszystko, to zostaje ok. 4-5 dni na tworzenie nowych treści na bloga i do podcastu. To jest proces, kiedy już to piszę. Tego jest mało, patrząc w skali całego miesiąca. Sporo czasu przecieka między palcami.

Jeżeli zatrudniasz pracowników, to też nie można od nich oczekiwać, że będą przez 8 godzin dziennie w pracy produktywni. To jest utopia. Nie jesteśmy automatami. Jesteśmy przedsiębiorcami, nam się tylko wydaje, że my 100% energii w firmę wkładamy. Tak się nie da. Człowiek tak nie działa. Człowiek nie jest automatem. Zgadzam się z tym, co mówisz. Nie ma co robić sobie z tego powodu wyrzutów sumienia.

Jedną rzecz, którą powiem, a która jest bardzo ważna. Niektórym może się wydawać, że pracuję dużo w tych kilkunastu godzinach, jednocześnie ¼ czasu jest marnowana. W zasadzie siedzę przy komputerze, chociaż to nie jest praca. Żona widzi, że pracuję. Paradoks. Będąc uczciwym ta sytuacja wygląda właśnie tak.

Z drugiej strony kolosalną ilość czasu oszczędzam przez to, że nie muszę jeździć do biura. Uświadomiłem sobie to, mimo że miałem bardzo blisko do pracy. Dosłownie dwa kilometry miałem do pracy etatowej. Zazwyczaj było jednak tak, że, jak wyjeżdżałem z pracy, to jeszcze gdzieś podjechałem, coś załatwiałem. Zanim wróciłem do domu, to mijało trochę czasu. Uświadomiłem sobie, jak kolosalna jest oszczędność czasu, kiedy nie stoisz w korkach, nie musisz się przemieszczać z punktu A do punktu B. Nie musisz się przygotować do przejechania z punktu A do punktu B.

Jestem gotowy do pracy bardzo często w dowolnej sytuacji. Ta praca może być ze mną na kanapie w salonie – to też jest luksus. Mam słuchawki, które wycinają otoczenie. Jak je założę na głowę, to nawet jeśli gra telewizor czy ktoś jest w pomieszczeniu, to jestem w stanie wyłączyć się i skupić tylko na pracy. To jest zdolność, którą w sobie wykształciłem. To jest super. Mam wtedy poczucie, że kiedy ta praca mnie dopada, kiedy czuję, że jestem produktywny i coś z tego będzie, to jestem w stanie natychmiast wejść w tryb roboczy. Nie mam długiego procesu przygotowania.

Chciałem cię zapytać o sposób mierzenia twojego sukcesu. Dla wielu przedsiębiorców rozwój firmy i jej wzrost, to, że mają dodatkowych pracowników, otworzyli nowe oddziały – to świadectwo robienia tego dobrze. Firma rośnie i to widać. Da się to łatwo określić liczbami czy listą adresów na stronie firmowej. Natomiast u ciebie nie da się tego zmierzyć w ten sposób. To ciągle jesteś ty, który działasz pod jednym adresem. Jak ty w samym sobie wykształcasz przekonanie, że robisz to dobrze, a nawet coraz lepiej? Na podstawie czego to widzisz?

To jest bardzo istotny aspekt, nie tylko w kontekście moim, ale wszystkich osób, które gdzieś stawiają sobie cele.

Najpierw poruszę totalny absurd, który jest rzeczywistością wielu firm. Polega on na tym, że firmy wyznaczają sobie cele, które są wzrostowe. Jeśli w roku 2018 wypracowaliśmy 10 milionów złotych przychodu, to w 2019 musi być 13 milionów. Urośniemy o 30%. Te cele mogą być różnie zwymiarowane. Może to być przyrost klientów. Kryterium przychodowe pojawia się jednak najczęściej.

Zazwyczaj jest tak, że jeśli ten cel nie zostanie dowieziony – będzie wzrost, ale tylko o 2,5 miliona, to się to traktuje jako porażkę. Nie osiągnęliśmy naszego celu. Uważam, że takie myślenie jest fundamentalnie złe. Firma wzrosła. Jeśli inne współczynniki nie mówią, że coś jest gorzej, to jest obiektywnie lepiej. To, że nie dowiozła swojego celu, to trudno. Nic się przecież nie stało. Urośliśmy. Co prawda, nie tyle na ile sobie założyliśmy. Pytanie jest też czy cel był realny, czy nie.

Myślę, że w takim sposobie myślenia jest coś fundamentalnie zepsutego. Jak można się nie cieszyć z tego, że firma urosła? Mam zabudowany wewnętrzny bunt przeciwko takiemu schematowi wartościowania czy rozwijamy się zgodnie z planem, czy nie. Mnie jest łatwiej przejść do myślenia, że to nie jest najważniejsze. Nawet jeśli firma nie ma 10 milionów, tylko 9 milionów w kolejnym roku przychodu, ale mimo to jest zyskowna, nikogo nie musiała zwolnić, pracownicy pracują, to nie musi być to złe. To może być obiektywnie dobra sytuacja, wynikająca z obiektywnych czynników zewnętrznych. Czegoś nie przewidzieliśmy. Trzeba umieć próbować to zrozumieć, ale bez samobiczowania.

Być może to, co powiem, zabrzmi obrazoburczo albo niepoważnie, ale ja w mojej firmie nie mam celów związanych z przychodami czy z wysokością zysków. Kiedyś sobie powiedziałem, że jest taki jeden poziom, który uważam, że jest absolutnie minimalny. Chcę uzyskiwać 200 tysięcy dochodu rocznie. To się przekłada na kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. 16 tysięcy 666 złotych dokładnie miesięcznie. [śmiech]

Patrząc na to, gdzie teraz jest moja firma, to generuje ona kilka milionów złotych przychodu rocznie i półtora miliona zysku. Strzelam z głowy, bo nie pamiętam dokładnie. Jestem poziom wyżej, ale nie staram się sobie narzucać konkretnych oczekiwań, ile to będzie więcej czy mniej w kolejnym roku. Będzie tyle, ile będzie. Tyle ile uda się wypracować.

Mam minimalny poziom. Jeśli moja firma zacznie generować koszty większe niż zarobki i jej dochodowość spadnie poniżej 200 tysięcy rocznie, to będę się zastanawiał czy jest sens ją kontynuować. To jest jedyny miernik finansowy.

Nie stawiam sobie żadnych celów liczbowych, z takiego powodu, że bardzo trudno mi jest cieszyć się tymi celami liczbowymi. Ja w życiu w tej chwili osiągnąłem to, co wydawało mi się, że jest moim celem, czyli stan wolności finansowej. Nie muszę się martwić tym, żeby zarabiać pieniądze. Mogę do końca życia nie zarobić ani złotówki i prawdopodobnie będę miał za co żyć do śmierci.

Najgorsze co się z tym stanem wiąże, to jest to, że nawet osiągając ten stan, zdałem sobie sprawę z tego, że w gruncie rzeczy – co dalej? Do grobu trzeba się już wybierać? [śmiech] Okazało się, że ten cel był miałki. Mówiąc wprost. Wymiarowanie siebie pieniędzy to słaba rzecz.

Jeżeli jesteśmy osobą, której wraz ze wzorcem zarobków rośnie również koszt życia, to prawdopodobnie nigdy nie będziemy zadowoleni ze stanu posiadania. Zawsze będziemy gonić króliczka. Zawsze będzie się wydawało, że mamy zbyt mało.

W drugą stronę – jeśli jesteśmy osobą świadomą, która koszty potrafi trzymać na tym samym poziomie, jednocześnie zarabiając tyle pieniędzy, że starczy do końca życia, a to był nasz cel, to nasuwa się pytanie: „Co dalej w życiu robić? Jakie są następne cele? Co mnie motywuje? Co mnie napędza do tego, że chcę wstawać codziennie i robić coś?”

Wymiarowanie siebie pieniędzmi to słaba rzecz. Kiedy osiągnie się określone cele finansowe, trzeba szukać innych

Łatwo się w depresję wpędzić, kiedy ma się za dużo rzeczy. Ja z kolei nauczyłem się, że cele finansowe fajnie, że jakieś są, ale jak się je osiągnie, to trzeba szukać innych celów w życiu. Najlepiej jak te inne cele w życiu znajdzie się dużo wcześniej, aby przejście było bardzo miękkie.

Dla mnie takim bardzo istotnym kryterium użyteczności jest wartość tego, co robię. Nazywam to w tej sposób. Chcę wiedzieć, że robię rzeczy, które innym się przydają. To fajnie brzmi, jak się to mówi, ale to najprościej zaobserwować przez moje działanie i efekty tego działania. Pewnie innego miernika nie ma.

Pytanie, czy da się to zmierzyć? Nie da się. Marzyłbym, żeby na moim blogu znalazł się licznik w prawym górnym rogu, jak u Pata Flynna ile zarobił w danym miesiącu, który pokazuje, jakie są łączne korzyści finansowe wszystkich osób, które przeczytały książkę Finansowy ninja, które przeszły przez kurs Pokonaj swoje długi, ile długów spłaciły.

Tak jak licznik długu publicznego w Warszawie, tylko w drugą stronę.

Nikt nie wierzy, że ten licznik długu publicznego pokazuje prawdziwą liczbę. Wiadomo, że jest to algorytm, który się zmienia. Ja też nie wierzę, że ta liczba, która by się u mnie pojawiła, byłaby prawdziwa. Chciałbym, żeby tak było, bo byłoby to super. Działałoby uwiarygadniająco, a z drugiej strony być może inspirująco dla osób, które przychodzą. Tyle długów spłacili już uczestnicy kursu Pokonaj swoje długi. Z drugiej strony ja sam nie wierzę, że to byłoby wiarygodne.

Nie da się tego policzyć tak dokładnie.

I teraz wracamy do tego, jak to mierzyć. Są rzeczy, które są niemierzalne. Jak oszacować swoją satysfakcję? Poczucie satysfakcji? Czy ktoś potrafi to zwartościować w skali od 1 do 10? To gdybanie, nie da się tego dobrze policzyć.

Mam pewne twarde zasady co do poziomu minimum. Porównując go do obecnej sytuacji, jest on absurdalnie nisko. Nauczyłem się mieć taką postawę, że wszystko powyżej tego minimum to jest dar niebios. To jest coś, co jest tu i teraz, i w każdej chwili może się to zmienić.

Mam swoją robotę do wykonania. Skoro mam możliwości, umiejętności, biblijne talenty, to należy je pomnażać. Mając na uwadze dobro ogółu i swoje własne. Nie krzywdzić innych – to jest kluczowe. W ten sposób działam.

Jest taka jedna metryka, która jest bardzo dobra. Jak chce się ludziom dopiec, to czasami się im mówi: „Czy ty będziesz potrafił sobie spojrzeć prosto w oczy, patrząc w lustro?”. Dla mnie to jest ta metryka. Ja chcę być zadowolony z tego, że nikomu krzywdy nie robię, popycham sprawy do przodu. Nie marnuję szans, które przede mną stają. Z drugiej strony, nie robię tego kosztem rzeczy, które uważam za ważne. Myślę, że to jest bardzo ważne, abyśmy rozumieli jakie są te koszty.

Myślę, Marek, że to jest dobry moment, żeby się zastanowić jakie te koszty są – również bycia jednoosobowym.

Zanim o nich powiem, zapytam o jeszcze jedną finansową rzecz. Ciągle mi to chodzi po głowie. Widziałem w paru prezentacjach, jak pokazywałeś, i to zawsze robiło ogromne wrażenie na publiczności, słupki ze swoimi przychodami, które z roku na rok znacząco rosły. Zaznaczałeś linie tego minimum, o którym powiedziałeś. Tempo wzrostu tych słupków, przynajmniej do tej pory, robiło wrażenie.

W ostatnim roku spadły przychody. [śmiech]

OK, ale w ostatnim roku nie miałeś nowego produktu.

Miałem książkę Zaufanie, czyli waluta przyszłości.

Nie traktuję tego jako twój produkt. Ona była wydana z wydawcą. Zastanawiam się, czy to kryterium finansowe robi twojej psychice? Bardzo fajnie o tym powiedziałeś, ale zastanawiam się, czy to nie jest mówienie z perspektywy kogoś, kto ciągle miał wzrost. Na ten ostatni rok można popatrzeć w trochę innych kategoriach. Czy nie ma w tobie takiego głodu, ambicji, żeby te słupki były coraz wyższe?

Nie, właśnie nie. Ja się nie wartościuję przez te słupki. Wartościuję się przez to, że ułożyłem sobie życie tak, jak chciałem je sobie ułożyć.

Przejdę do przykładu, który nasunął mi się do poprzedniego pytania i myślę, że on będzie cementujący to, co mówię. Mam w życiu swoje priorytety i jednym z nich jest to, że chcę grać w gry komputerowe. Systematycznie gram w Counter Strike’a. Kilka razy w tygodniu. Od 3 do 5 razy w tygodniu. Za każdym razem jest to sesja, która trwa 2–2,5 godziny. Dla mnie priorytetem w życiu, w tej chwili jest to, żebym nie zrobił czegoś, co eliminuje mi możliwość spędzania tego czasu w taki sposób, jak chcę, czyli grania w Counter Strike’a. To jest ważne kryterium. Ten Counter Strike jest prawdopodobnie na końcu listy rzeczy, jeśli chodzi o priorytet, tego, co robię.

Wiadomo, że jak Gabi mi powie, żebym wyłączył komputer, bo musimy porozmawiać, to ja natychmiast go wyłączę. Jest masa rzeczy przed tym Counter Strike’iem. Gdybym zaangażował się w coś poważnego, załóżmy nowy projekt, po to, aby wycisnąć więcej pieniędzy, czy aby być lepiej odbieranym przez ludzi, zrobić coś ku chwale albo coś wywrotowego typu wprowadzenie taniego prądu dla Warszawy, to zawsze na końcu jest pytanie, czy czas, który będę musiał tam przeznaczyć, wymusza na mnie mniejszą ilość grania w Counter Strike’a.

Ja nie chcę podejmować decyzji, które będą powodowały, że będę mniej grał w Counter Strike’a. Relaksuję się, grając w niego. Dla mnie to jest kryterium tego, czy ja w życiu osiągnąłem sukces, czy nie, w moim osobistym życiu. Jakkolwiek głupie by się to nie wydawało. Całe życie pracowałem na to, żeby mieć czas na realizację tych rzeczy, które chcę.

Jestem bardzo bliski takiej postawy rybaka z Meksyku, do którego przyjechał koleś i mówi: „Wiesz co, robisz dobre smażone ryby. Wyskaluj ten biznes”. Oni mówią, jak to po kolei mogłoby się potoczyć: zatrudnianie większej ilości osób, zakup większej ilości łodzi, więcej sprzedaży. Ten fisherman cały czas się pyta: „Po co?”. Na końcu koleś mówi: „Jak już zbudujesz biznes, to go sprzedasz i będziesz mógł robić w życiu to, co chcesz. Będziesz miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby robić to, co chcesz.” Rybak mówi: „Ja już robię to, co chce. Żyję tak, jak chce. Łowię kilka ryb, robię dla ludzi, którzy mi płacą, sam resztę zjem i mam resztę dnia na popijanie wina i patrzenie na morze”.

Myślę, że zbyt często staramy się gonić króliczka niż złapać go. Jesteśmy jak chomiki biegające w kółku. Byłem takim chomikiem

Myślę, że zbyt często się zaganiamy w naszym dążeniu do nie wiadomo czego. Rzadko, kiedy docieramy do tego, bo bardziej się skupiamy na gonieniu króliczka niż na łapaniu go. Porównuję to do chomika biegającego w kółku. Byłem takim chomikiem. Pracowałem tak intensywnie, że nie miałem czasu na refleksję, czy moja praca ma sens. Wiele osób znajduje się w takiej sytuacji.

To do czego dzisiaj doprowadziłem, to jest sytuacja, w której mogę marnować czas, a w trakcie marnowania go przypominam historię z tym, co powiedział mój szef, że jak marnuję czas, to i tak robię więcej niż inni. Różne rzeczy sobie w głowie układam. Odpowiadam sobie na bardzo trudne pytania: „Czy coś jest czegoś warte? Warte jest poświęcenia? Czy te słupki są czegoś warte?”.

Dam ci taki przykład. Dzisiaj mam bardzo dużo pieniędzy, które są zainwestowane w różnych miejscach. Wystarczy mi prawdopodobnie do końca życia. Są różne sytuacje, takie jak kosztowne leczenie, gdzie żadne pieniądze mogą nie wystarczyć. Możesz wydać fortunę, a efekt będzie opłakany. Wyłączając te sytuacje, powinno mi wystarczyć do końca życia. Jeśli jestem w takiej sytuacji, to co mi zmienia 10 tysięcy, 100 tysięcy, milion czy dwa miliony w życiu?

Niewiele.

Dokładnie nic. I tak nie mam dobrego pomysłu, jak to spożytkować. Wiem, że jest koszt pozyskania tych pieniędzy. One się nie przytrafią same. Trzeba coś włożyć – jakąś pracę, aby je zdobyć. Coś kosztem czegoś. Jestem jednoosobowy. Wszystko, co robisz, to jestem ja plus podwykonawcy. Moja praca musi być. Nie ma tak, że zrobię coś nowego, nie wkładając w to mojej pracy. Teraz pytanie, czy jest to warte, czy nie. Coraz częściej jest mi łatwo odpowiedzieć, że nie jest to warte.

Jest oczywiście aspekt, którego pośrednio dotknąłeś w tym pytaniu, a jest bardzo ważny – nastawienie mentalne do tego, że jest jakiś spadek. Coś spada. Było na wysokim poziomie, teraz jest na niskim. Znowu wracamy do przemyślenia: po co ci to? Dlaczego robisz to, co robisz? Czy to, że coś spada w istotny sposób, rzutuje na twoją sytuację? W moim przypadku nie rzutuje. Naprawdę jestem mentalnie gotowy do tego, żeby moje firmy zamknąć. Jest to jeden ze scenariuszy, który rozważam.

Jak wracamy do pierwszego pytania i rozmawiamy o sukcesji, to jest wysokie prawdopodobieństwo, że nikt tego biznesu nie będzie chciał przejąć. Nikt. Mogę go spróbować spieniężyć i sprzedać komuś, kto chciałby mieć bloga, który generuje ruch typu kilkaset tysięcy unikalnych użytkowników miesięcznie. Pytanie, czy ja bym tego chciał, aby mój blog trafił w cudze ręce, kogoś kto zrobi na nim zaawansowaną monetyzację. Będzie wyciskał grube miliony nie w taki sposób, w jaki ja bym to zrobił.

Dopuszczam scenariusz, że to po prostu zostanie zamknięte. Za mojego życia prawdopodobnie będzie istniało, być może treści nie będą się pojawiać. Ja się powoli przyzwyczajam, że mi się nie będzie chciało tego robić. Tych powodów do tworzenia nowych treści udostępnianych bezpłatnie będę miał coraz mniej. Będę bardziej szanował swój czas. Będę więcej czasu chciał spędzać w inny sposób niż dotychczas. Coś będę musiał wyeliminować. Najprostsza do wyeliminowania jest praca. Pytanie czy blisko mi do tego, czy daleko? Sam nie wiem, uczciwie mówiąc. Różne scenariusze w głowie obracam, ale jestem też świadom siebie i wiem, że w dotychczasowych pracach wytrzymywałem maksimum 10 lat. Blog prowadzę siódmy rok. Zobaczymy.

Oczywiście, że jest to zupełnie coś innego niż praca dla kogoś. Pracuję tutaj dla siebie, a w zasadzie dla siebie i dla osób, które czytają i biorą to, co produkuję i stosują to. Różnica podstawowa w tej pracy, którą mam obecnie versus te poprzednie to jest to, że obecnie otrzymuję dużo dowodów i ciepłych słów od ludzi, że to, co robię, rzeczywiście im się przydaje. To z kolei dyscyplinuje mnie do pracy, ale z drugiej strony wywoływałoby poczucie winy, gdybym się zdecydował przestać to robić.

Mówiliśmy cały czas, że u mnie sporym motywatorem do pracy jest minimalizacja odpowiedzialności. To jest powód, dla którego nie chciałem kiedyś zaciągać kredytów, nie chciałem mieć tego na głowie. To jest powód, dla którego działam w taki transparentny sposób. Mam założenie, że może na oszustwie się jedzie do przodu i mógłbym działać na zasadzie oszukiwania ludzi i kreowania w internecie, ale to strasznie trudne, bo trzeba pamiętać komu, co się nakłamało. Łatwiej jest mówić prawdę wbrew pozorom. Komunikuję się w sposób otwarty, bo jest to wygodniejsze i łatwiejsze. Zwalnia mnie to z myślenia jak poukładać te elementy dla spójności. Robię to, co robię. Jestem tylko człowiekiem. Tak wyglądam. Jak się komuś to podoba to super, jest ze mną, jak nie to nie.

Różne motywatory w różnym czasie były. Teraz one są takie, że wiem, że to się komuś przyda. Z drugiej strony czuję, że ścieżkę do nieba wydeptuję sobie w ten sposób. Robię coś, co jest przydatne dla innych. Nie patrzę tylko na interes własny, ale staram się patrzeć na to, jak to z zewnątrz jest konsumowane. Do ocen innych mam już dystans.

To poczucie spełnienia i satysfakcji z pracy to coś, co cementuje we mnie poczucie, że to inni się mylą, kiedy oceniają mnie inaczej. Przez te lata przekonywałem się, że wiele osób dokonuje szybkich ocen, nie mając kompletu informacji. Nauczyłem się, że należy te zewnętrze oceny traktować z przymrużeniem oka. Czerpać z nich feedback – takie są nastroje społeczne, być może powinienem brać je pod uwagę – ale z drugiej strony być sobą i nie zmieniać swojego sposobu postępowania po to, aby przypodobać się opinii publicznej. Tego nie chcę, tego nie robię. Na to mówiąc wprost mam wywalone.

Delegujesz. Automatyzujesz. To na pewno pomaga ci działać efektywnie, natomiast widzę w twoim działaniu więcej niż efektywność. Ty jesteś jednoosobową instytucją. Niewielu jest ludzi w Polsce, którzy mają taką pozycję, że negocjują warunki nowej taryfy z firmą energetyczną. W tym twoim działaniu poza efektywnością widać rozmach. Nie wiem, na ile będziesz w stanie odpowiedzieć na to pytanie, bo chodzi o ciebie samego, ale z czego to wynika? Z twojej osobowości? Czy z czegoś, co się nauczyłeś? Skąd ten rozmach się u ciebie bierze? Mimo że jesteś małą firmą, to jesteś wielką firmą.

Jak to ładnie zabrzmiało. Dziękuję ci Marku.

Myślę, że odpowiem kilkutorowo. Na początku dokonam pewnego zastrzeżenia. Z jednej strony się z tobą zgadzam, że to tak wygląda z zewnątrz. Z drugiej strony wydaje mi się, że trochę wyolbrzymiasz. Mam wrażenie, że te rzeczy, które robię w tej chwili – negocjowanie z firmami energetycznymi – to nie jest nic wielkiego. Biorąc pod uwagę to miejsce, w którym się znajduję, to w zasadzie każdy mógłby to robić.

To jest pochodna tego miejsca, w którym się znalazłem. To nie jest coś trudnego. Tak jak negocjujemy z podwykonawcami pewne rzeczy, tak samo możemy negocjować z tego typu dużymi firmami. Są to w pewnym sensie ograniczenia w naszej głowie, bo wydaje nam się to niemożliwe. W praktyce, tak jak pokazuję, to jest możliwe.

Mam fajną pozycję, której jestem świadomy. Wiem, że to miejsce, w którym się znalazłem i ta siła nie tylko mojego bloga, ale siła tego, że jest cała społeczność ludzi, ludzi, którzy czytają, słuchają, oglądają na YouTubie. To jest kilkaset tysięcy ludzi miesięcznie. Udało mi się doprowadzić do tego, że dla tych osób jestem wiarygodny i godną zaufania. Te firmy widzą, że cieszę się zaufaniem. Skoro tak jest, to one są zainteresowane, aby ze mną rozmawiać, w jaki sposób do mojej społeczności dotrzeć. Bardzo dużo firm się zgłasza, które chciałyby dotrzeć do moich czytelników. Ja nie widzę jednak wartości dla tego audytorium.

Dla mnie kluczowe są sytuacje, w których mogę uderzyć sam do pewnych podmiotów, bo wiem, że one rozumieją tę siłę, która za mną stoi i doceniają jej wagę na tyle, że są w stanie wykonać coś niestandardowego. Przygotować specjalną ofertę, zaryzykować współpracę ze mną wierząc w to, że z tego coś korzystnego może być dla nich w dłuższym terminie. Chociażby to, że ogrzeją się w blasku blogera. Jeśli bloger jest uznawany za merytorycznie dobrego, godnego zaufania, to każda firma, z którą on współpracuje, trochę tego jego blasku otrzymuje. Skoro on współpracuje z taką firmą, to znaczy, że ona jest godna współpracy. Ufamy mu, więc być może ta firma też urasta do tej rangi.

Oczywiście, jest to olbrzymie ryzyko, które się wiąże z prowadzeniem takiej działalności jak moja. Zaufanie na pstrym koniu jeździ. Wystarczy jeden błąd z mojej strony. Czasami taki błąd, że zacznę współpracę z kontrahentem, którego pokażę szerokiemu audytorium i coś się w tej współpracy rozsypie. Ta firma nie dowiezie jakości. Pomimo że ja obiektywnie dołożyłem wszelkich starań, aby wszystko było OK, to może się okazać, że to rykoszetem uderza we mnie.

Od zawsze mówię, że to zaufanie, którym się cieszę, to jedyna moneta, którą posiadam. Nie mam niczego innego i wszystko na tej szali jest położone. Jeżeli raz oddam strzał w kolano, co jest normalne, to może się to wiązać z niesamowitym nadszarpnięciem reputacji. Uważam, że mam świadome audytorium, takie osoby, które potrafią zrozumieć błąd. Wiedząc, że ta siła taka jest, jestem w stanie wypracowywać fajne deale. Jak się rozumie, że to tak działa, to nie jest to nic spektakularnego – mogę to zrobić bądź nie. Uważam, że warto to robić.

Tą rzeczą, która jest mocnym elementem tej oferty, o której mówisz – Prądu dla Finansowych ninja – jest to, że ja się zrzekłem swojego wynagrodzenia za przyprowadzanie klientów do firmy energetycznej i ta firma mogła zaproponować lepsze warunki. To jest moja zasługa. Nie boję się o tym mówić. Gdybym z tego nie zrezygnował, to ta oferta nie byłaby tak dobra. Ona nie różniłaby się od innych ofert tej firmy, które są sprzedawane. Ona jest konkurencyjna dzięki temu.

Ktoś mógłby powiedzieć i pewnie miałby rację, że jakby parę tysięcy klientów zmigrowało do tej firmy, od każdego miałbym kilkadziesiąt złotych, to nie są duże pieniądze dla mnie. To jest prawda. Dla mnie to nie są duże pieniądze, dlatego nie miałem strasznie dużego dylematu, aby zrezygnować z tego wynagrodzenia. To była skalkulowana decyzja, bo chciałem, żeby ta oferta była jak najlepsza. Uważałem, że więcej ugram w ten sposób w stosunku do tej firmy energetycznej niż biorąc wynagrodzenie. Z ich perspektywy wyszłoby to samo, ale te korzyści nie byłyby tak ewidentne. Udało się więcej ugrać.

Z tego projektu nie masz pieniędzy, ale masz coś cenniejszego. Masz wdzięczność swoich odbiorców, masz rosnące zaufanie. Skoro jesteś jednoosobową firmą, skoro 100% rzeczy przechodzi przez twoje ręce, to jest oczywiście, że to ty jesteś wąskim gardłem, które powoduje, że tych projektów nie może być więcej. Czy nie masz poczucia zmarnowanego potencjału z tego powodu? Pomyśl, ile więcej dobrych rzeczy mógłbyś zrobić, ile więcej zaufania i wdzięczności mógłbyś zaskarbić, gdybyś zmultiplikował swoje ręce i przepuszczał więcej projektów przez siebie! [śmiech] Czy to cię nie męczy? Taka myśl, że mógłbyś zrobić dużo więcej dobrego?

To mnie męczyło, męczy i będzie męczyć. To jest ten koszt. Próbując być wierny jakimś swoim wyobrażeniom na temat tego, kim jestem, jak działa moja firma, co ja oczekuję, czego oczekuję od siebie w stosunku do innych, do mojej rodziny, to jest jakaś suma. Ja tę sumę dzisiaj zwymiarowałem w taki sposób, że ta firma musi tak działać, abym ja się nie frustrował. W pewnym sensie przekonuję się, że myślenie o tym, co mógłbym zrobić, jest myśleniem życzeniowym. To coś, co mogłoby nastąpić, ale równie dobrze wcale mogłoby nie nastąpić. Mogłoby się okazać, że przez to, że buduję tę firmę na trochę innych zasadach, zatrudniając pracowników, to mam mniej energii i czasu na robienie rzeczy nowych.

Zauważ, że ten deal – Prąd dla Finansowych ninja – udało się wypracować w ciągu miesiąca. Tylko dzięki temu, że była to bezpośrednia linia pomiędzy mną a osobą decyzyjną w firmie Lumi, z którą to zrealizowałem. Wyobraź sobie, że jest project manager, albo ktoś jeszcze niżej, kto próbuje ten projekt rozkręcić. Część rzeczy w tym projekcie mógłbym zdelegować typu przygotowanie landing page, który opisuje ofertę. I tak to wykonywał ktoś inny. I tak to było zdelegowane. Ja tego nie robiłem. Są rzeczy, których nie zdeleguję.

Łatwo jest pominąć tego typu okazje, jak twoja energia jest skoncentrowana na byciu managerem. Nie jest łatwo rozsądnie filtrować projekty, którymi zajmują się firmy. To, że mógłbym robić więcej, to prawda. To, że mam więcej pomysłów niż możliwości ich przerobienia, to też jest prawda. Jeśli miałbym zespół, to wcale nie oznacza, że robilibyśmy lepsze projekty i byłoby ich więcej. Wcale nie uważam, że lepiej jest robić więcej. Sądzę, że lepiej jest robić maksymalnie dobrze, ale mało rzeczy.

Przy tej ofercie doskonale widać, jak kolosalne znaczenie ma automatyzacja tego, co robimy. Ja dzięki blogowi, który czyta bardzo wiele osób, jestem w stanie z tą ofertą dotrzeć do tysięcy warszawiaków. Oni są w stanie z tego skorzystać bez angażowania mnie w to, czy sprzedawców Lumi w cały proces sprzedażowy. To się dzieje w internecie, wypełniasz wniosek, przychodzi umowa do podpisania. Jest to tak przygotowane, aby było jak najprostsze.

Wyobraź sobie projekt, kiedy coś robię, potrzebne są zasoby sprzedażowe do tego. Zbudowanie sieci sprzedaży, aby dotrzeć jeszcze szerzej, zamiast do tysięcy osób próbuję dotrzeć do dziesiątek tysięcy osób. To nie udaje się metodami typu reklama na Facebooku. Trzeba bezpośrednio zapukać do drzwi i przedstawić ofertę. Czy nakład pracy i uzysk z tej pracy rzeczywiście jest uzasadniony? Ja mam wątpliwości.

Nie bez powodu firmy wchodzą w sprzedaż przez internet, bo jest ona niskokosztowa, a z drugiej strony wiele rzeczy da się zautomatyzować. Z kolejnej strony eliminujemy fraudy w sieci sprzedaży, co też jest istotne. Im większa struktura, tym więcej nadużyć nie wynikających ze złej woli. Mogą one wynikać z tego, że ktoś pracuje na swoją premię i na siłę próbuje wcisnąć komuś ofertę.

W internecie mamy totalnie uproszczenie – jednoznaczny opis, zaufanie do mnie jako osoby, który prezentuje ofertę, jednocześnie ludzie podają to sobie dalej i dzięki temu można dotrzeć jeszcze szerzej. Jeżeli chciałbym to zrobić razy 10, to prawdopodobnie nakład pracy na to jest totalnie nieuzasadniony.

Lubię się zastanawiać nad tym, jak wygląda ten scenariusz alternatywny dla rozkręcenia czegoś, nadania dziesięciokrotnie większych obrotów. O ile pierwszy milion generujesz kosztami 100 tysięcy, może się okazać, że kolejne 10 milionów generujesz kosztami typu 9 milionów. Czy to jest uzasadnione? Zależy jak to mierzyć. Możesz mierzyć w stosunku dotarcia do większej liczby osób, tych, które są potencjalnie tym zainteresowane i więcej osób kupi dany produkt, a z drugiej strony pytanie, czy to jest cel istnienia firmy. Znowu wracamy do celów. Czy mierzymy się przychodem, czy mierzymy się zyskiem. To dwie różne kategorie. Możemy się też mierzyć realnymi odczuciami takimi jak satysfakcja, poczucia dobrze zrobionej roboty.

Jestem w stanie zrobić określoną ilość rzeczy i całkowicie to akceptuję to. Mogę totalnie odpuścić i świat się nie zawali

U mnie mechanizmem obronnym przed takim myśleniem, przed biczowaniem się, jest akceptacja tego, że mam pewne ograniczenia i jestem w stanie zrobić skończoną ilość rzeczy. „Widać tak miało być” – mówią buddyści. Takie mam podejście.

Jeśli miałem plan, że w tym miesiącu zrobię promocję książkę i nagram 3 odcinki podcastów, a udało się nagrać tylko jeden, to widać był ku temu powody. Tak miało być. Prawda jest taka, że prawie tydzień chorowałem, cały czas jestem przeziębiony. Mam ten luksus, że reżim pracy mojej firmy nie wymusza na mnie zasuwania, wtedy gdy jestem chory. Mogę totalnie odpuścić i świat się nie zawali. To, co jest kluczowe, to, aby w biznesie takim jak mój umieć uprzedzić swoje audytorium o tym, że mamy gorszy okres albo czas pewnej niedostępności, która nas wyłącza. Uprzedzić, aby nie spodziewali się takiej samej częstotliwości publikowania treści.

Miałem taką sytuację, że nie byłem w stanie poinformować o tym słuchaczy podcastu, bo coś się posypało w życiu i przez 3 miesiące podcastów nie było. Mogę zrobić tylko post factum. W przypadku bloga jak najbardziej byłem w stanie taką informację opublikować i zrobiłem to. Uprzedziłem, że mam trudną sytuację i nowych treści będzie dużo mniej. Jeśli jesteś uczciwy i z pewnym szacunkiem zwracasz się do tych osób, wiesz, że komuś na tym zależy i ty dołożysz starań, aby on rozumiał, że będzie inaczej niż było i są ku temu powodu. Myślę, że to coś, co większość ludzi akceptuje. Tak życie wygląda.

Jestem bardzo daleki od poświęcania się. Uważam, że w życiu sporo się napoświęcałem. Fajnie by było robić naprawdę dużo wartościowych rzeczy, ale robię dokładnie tyle, ile w danej chwili potrafię i chcę zrobić. Zazwyczaj chcę więcej niż potrafię.

Do tego też chciałem nawiązać. Powiedziałeś, że najlepiej robić mało projektów, ale maksymalnie dobrze. Wyzwanie polega na tym, żeby wybrać te projekty, które znajdą się w tym wąskim gronie i możesz je zrobić maksymalnie dobrze. Jakie masz kryteria doboru projektów? Powiedziałeś, że masz dużo więcej pomysłów, niż jesteś w stanie zrealizować.

Trochę tych wątków poruszyłem, więc częściowo je podsumuję, a częściowo opowiem coś nowego.

Jestem wolny finansowy, więc te kryteria wyglądają u mnie kompletnie inaczej. Nie ma kryterium pieniężnego, co jest doskonałym filtrem. Nawet jeżeli ktoś ma kryterium pieniężne w swojej działalności, to można wykształcić w sobie postawić, aby je eliminować w procesie decyzyjnym. Ja tak robiłem, kiedy jeszcze pieniądze miał znaczenia. Jeśli brałem na warsztat nowy projekt, który realizowałem z firmą, to był projekt blogowy, to była konkretna sekwencja decyzyjna.

Pierwsza rzecz – czy to jest projekt, który coś wnosi dla mojej społeczności? Czy on jest wartościowy dla audytorium?

Druga rzecz – czy to jest projekt wartościowy dla mnie? Czy on mnie wzbogaca?

Trzecia rzecz – czy to jest produkt wartościowy dla firmy, tej, która przychodzi? Nasze koncepcją mogą nie współgrać.

Czwarta rzecz – czy to jest taki projekt, gdyby ta firma mi za niego zapłaciła, to czy byłbym gotowy go zrealizować? Na tym etapie wiele rzeczy odpadało. Uświadamiałem sobie, że chcę wejść w dany projekt dlatego, że jest to intratne. To jest słaby motywator.

Chciałbym, żeby wszystkie projekty były intratne, ale przy okazji realizacji reszty założonych celów. Był taki projekt bardzo ważny w historii mojego bloga. Nazywał się Elementarz Inwestora. Realizowaliśmy to w 2014 roku razem ze Zbyszkiem Papińskim z bloga App Funds. Łącznie to było 50 artykułów na dwóch blogach przez cały rok. Co tydzień artykuł. Co dwa tygodnie artykuł u mnie.

To był strasznie wyczerpujący projekt. Porwaliśmy się z motyką na słońce. Udało się, na szczęście, tę motykę tam wbić. To był olbrzymi wysiłek. Miałem serdecznie dosyć tego projektu. Na początku próbowaliśmy go sprzedać jako projekt roczny dla jednej firmy. Nie udało się. Później go podzieliliśmy na kawałki, sprzedawaliśmy go kawałkami.

Na tym etapie rozmawialiśmy ze Zbyszkiem i się zastanawialiśmy czy jesteśmy gotowi zrealizować ten projekt, nawet jeżeli nie znajdziemy firmy, która nam za niego zapłaci. To była cholernie trudna decyzja, ale uznaliśmy, że tak. My chcemy zacząć realizować ten projekt i ciągnąć go, bez względu na to, czy będzie partner, czy nie.

Zaryzykuję stwierdzenie, że ta decyzja, ta determinacja, że chcemy go realizować nawet bez partnera, pozwoliła nam przetrwać najtrudniejszy okres w tym projekcie. Ten początkowy, okres, początkowe 4 miesiące, kiedy nie mieliśmy żadnego wynagrodzenia za to. Wiele osób na tym etapie by odpadło, nie mając pieniędzy. Stwierdziliby, że to nie ma sensu, to jest za dużo pracy jak na efekt. Nam się udało to przetrwać.

Podobnie decyduję w tej chwili, ale nie biorę tego efektu pieniężnego pod uwagę. Liczy się dla mnie jakość zmiany w życiu ludzi, którzy czytają moje treści. Myśląc o materiale, który chcę napisać, oczami wyobraźni widzę te korzyści. Potrafię je zmaterializować.

Chcę napisać artykuł o pracowniczych planach kapitałowych, które wchodzą w praktyce od lipca w pierwszych firmach. Myślę o tym, gdzie jest korzyść dla czytelników. Jak im ułatwić podjęcie decyzji, czy wchodzić w to, czy nie, jakie są plusy i minusu. Nawet jak publikuję case dotyczące Finansowego ninja, tego, jak przygotowywałem książkę do druku, jak organizowałem sprzedaż i promocję, to jest to zapis moich doświadczeń, ale jest to gotowa instrukcja dla osób, które chcą swoją książkę samodzielnie wydać. Po to, aby rzeczywiście coś na tym zarobiły. Nawet jeśli ja na tym guzy ponabijałem, to chcę, aby inni rozumieli, gdzie ta ściana jest, w którą można głową walnąć.

To kryterium użyteczności jest pioruńsko ważne. To mi pozwala filtrować pomysły. Czynnikiem jest nakład pracy na dany projekt. Jak jest kilka pomysłów, to myślę, który zrealizować, a który odpuścić. To kryterium, o którym wspominałem wcześniej, czyli czy ten projekt zaburzy moją możliwość grę w Counter Strike’a, też jest kryterium decyzyjnym.

Jeszcze jeden filtr negatywny wymienię, który zawsze w tym procesie był – czy realizacja danego projektu nie zamyka mi jakiś ścieżek na przyszłość. Takich ścieżek, których ja dzisiaj nie potrafię sobie wyobrazić. Można sobie wyobrazić, że mógłbym rozpocząć współpracę z konkretnym bankiem. Być może robiąc produkt z bankiem, ale to mnie szufladkuje.

Jeżeli nawiąże współpracę z komercyjnym bankiem, jako bloger finansowy, to abstrahując od tego, że będzie się kwestionowało moją niezależność, to będzie to szufladka, która powoduje, że w przyszłości inny bank chcący zrobić coś 10 razy większego ze mną, to nie będzie to możliwe, ze względu na przeszłość.

Niektóre projekty właśnie z tego powodu skreślam. Mimo że są atrakcyjne, spełniają poprzednie założenia, to jednak zamykają pewną ścieżkę, której dzisiaj nie potrafię sobie wyobrazić. Tylko mam przeczucie, że coś takiego w przyszłości może wypączkować w pewnym kierunku, ale nie wiem, z jakimi konsekwencjami negatywnymi się to wiąże.

Jestem bardzo zachowawczy. Wolę odpuścić niż coś robić. Siła do podjęcia takiej decyzji płynie też tego, że mam grubą poduchę finansową. Nie muszę z kimś współpracować, bo nie mam pieniędzy, aby moja firma przetrwała.

To daje dużą swobodę i łatwość odmawiania.

Wbrew pozorom pomaga to podejmować dużo bardziej racjonalne decyzje.

Zgadzam się. Daje to wolność i luz psychiczny. Nie boli cię to, że komuś odmawiasz, bo wiesz, że nie jest ani pierwsza, ani ostatnia okazja. Będzie ich wiele. Wcale ta nie była najlepsza.

Powiem ci Marek, że nie do końca tak jest. Czasami są takie rzeczy, że się odmawia i to strasznie boli.

Są też rzeczy, na których mi bardzo zależy. Miałem propozycję napisania książki z kimś. Z bardzo znaną osobą, bardzo uznaną osobą. Książka byłaby społecznie ważna, potrzebna i przydatna. Ze względu na różne okoliczności, odmówiłem. To był proces, że się zastanawiałem przez pół roku, dlaczego chcę odmówić. Wiedziałem, że chcę powiedzieć „nie”, ale jednocześnie bardzo chciałem to zrobić. Z różnych powodów odmówiłem.

Miałem ogromnego kaca po odmowie, że kwartał chodziłem z nosem na kwintę. Są takie rzeczy, które obiektywnie powinieneś zrobić, ale czasami nie masz odwagi. Tam element odwagi miał znaczenie, ale bez przesady. Inne czynniki zdecydowały. Niektóre projekty są tak duże, że boisz się czy je udźwigniesz. Wiem, że mogłoby się to wydawać przesadzone z mojej strony. Mam masę swoich ograniczeń i brakuje mi czasem odwagi, aby coś zrobić.

Jeżeli porusza się istotne tematy, to ludzie się polaryzują. Często jest to krok w jedną stronę. Jak już zaczniesz, trzeba być konsekwentnym

Poruszę ciekawy wątek w twoim podcaście, bo myślę, że to dobre miejsce. Twoje audytorium powinno to doskonale zrozumieć. Im jesteś bardziej znaną osobą, tym twój głos ma potencjalnie większe znaczenie. To się wiąże z odpowiedzialnością. To, co mówisz, ponosisz za to odpowiedzialność. Musisz mówić rzeczy, które są odpowiedzialne, aby ten komunikat był dobrze zrozumiany.

Jeśli będziesz mówić ważne rzeczy, to zawsze znajdą się ludzie, którzy będą ci kibicowali i ci, którzy są przeciwni. Jeżeli się porusza istotne tematy, to ludzie się polaryzują. Pytanie zasadnicze – czy ja, jako osoba, która jest blogerem finansowym, ale jest znana z różnych rzeczy, które robi czy światopoglądu, powinien podejmować dyskusję na tematy polityczne? Większość osób powie ci absolutnie nie. To uderza w twój wizerunek.

Zrazisz do siebie ludzi. Będą negować twoją fachowość bez względów merytorycznych.

Tak, dokładnie. Z drugiej strony uważam, że odpowiedzialnością osób, na takim miejscu jak ja, jest między innymi to, że zajmują głos w ważnych sprawach. Niestety sporo z tych spraw ociera się o politykę bądź jest polityką. Samo zważenie tego, czy to robić, czy jednak nie, to jest projekt. To duży projekt – trzeba różne rzeczy przepracować. Często jest to krok w jedną stronę.

Jak już zaczniesz tam stąpać, to trzeba być konsekwentnym. Nie możesz zabrać głosu tylko od czasu do czasu, w tematach, które są neutralne wizerunkowo. Tak się nie da. Znaczy, wiesz, tak się da, bo niektórzy tak robią. Zawsze się podpisują, pod rzeczami, gdzie wiadomo, że tłum pójdzie za nimi. Chyba nie o to w życiu chodzi. Chodzi o kształtowanie postaw społecznych bądź pokazywanie paluchem patologii także w polityce. Chować głowę w piach jest łatwo. Gorzej wyjść z otwartą przyłbicą. Ludzie różnie na to reagują. Dygresja była.

To jest część bycia jednoosobową firmą. Jeżeli mamy do czynienia z wielką firmą, to wychodzi rzecznik prasowy, coś mówi. Jeżeli się okazuje, że to zaszkodziło firmie, to zawsze można wymienić rzecznika. Tutaj ty jesteś tą firmą. Tego nie da się rozerwać. Nie ma czegoś takiego jak twoje prywatne zdanie i oficjalne stanowisko firmy. To jest zawsze jedno i to samo.

Wiele osób tego nie rozumie, że jako firma jednoosobowa masz prawo mieć opinię. Masz prawo zająć stanowisko. Niektórzy mówią: „Jak to? Prowadzisz przecież bloga. Dlaczego się wypowiadasz na takie tematy? To jest blog finansowy!”

Przeszliśmy płynnie do minusów działalności jednoosobowej. Jedna to to, co wspomniałeś, że twoja osobista sytuacja z sytuacją firmy jest nierozerwalna. Jest ten element, że jesteś wąskim gardłem. Co z twojego punktu widzenia jest jeszcze minusem tego, że prowadzisz firmę jednoosobową i nie masz sztabu ludzi za sobą?

Najgorsza rzecz to akceptacja tego, że nie da się zrobić wszystkiego. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Wspominałem też, że trochę trzeba zaakceptować ostracyzm społeczny. Ludzie uznają cię za wyrzutka, który z biznesem nie ma nic wspólnego, tylko jest pasożytem.

Nie podzieli się z nikim.

Nie chce się dzielić. Oczywiście nie jest to prawdą, bo moi podwykonawcy świetnie zarabiają. Cieszą się z tego, że z nimi współpracuję. Można powiedzieć, że w pewnym sensie uderzamy, jako jednoosobowi zdeklarowani w podstawy tego, czym jest biznes w takiej oldskulowej definicji. Mówimy o minusach, ale lubię też patrzeć na siebie jako na prekursora. Jestem na tyle kumaty, że potrafię wykorzystać technologię w takim zakresie, żeby realizacja wizji była technicznie możliwa.

Kolejny minus – trzeba się nauczyć żyć według własnych zasad i być w tym konsekwentny. To nie jest proste. Wyznaczyć zasady, wyznaczyć punkty odniesienia dla siebie samego i się tego systematycznie trzymać. Uznać to, że wzrost nie jest kluczowy. Wcale nie jest to oczywiste. Łatwo jest pójść na obiad z kolegami przedsiębiorcami, którzy powiedzą, że ich firmy urosły w tym roku. A ja wtedy powiem, że moja firma się skurczyła w zeszłym roku. Czytelnictwo bloga spadło, słuchalność podcastu spadła, ale to jest OK!

Nie ma metryk. Jeżeli te metryki liczbowe są dla nas nieistotne, to bardzo trudno wytłumaczyć innym, dlaczego jesteśmy zadowoleni z tego, jak jest. To zaakceptowanie statusu quo. Coś jest na jakimś poziomie i czujemy się z tym OK. Wszyscy coachowie mówią, aby wychodzić ze swojej strefy komfortu. Mogę wychodzić, chcę wychodzić i lubię wychodzić, jeżeli widzę, że to rzeczywiście realizuje cele związane z odpowiedzialnością społeczną. To jest moja domena. W innych obszarach mówię „nie”. Po to osiągałem moją strefę komfortu, po to ją zbudowałem, tak jak chciałem, rozbudowałem na tyle, na ile chciałem. Więcej rozbudowywać nie chcę. Jest mi dobrze tu, gdzie jestem. To jest też OK, że ja chcę czuć się dobrze.

Pamiętam, że na Infoshare powiedziałem jedną rzecz do wszystkich oglądających – to naprawdę perfekcyjnie OK, że chcesz być małą firmą i żeby firma służyła tobie. Ktoś, kto to zrozumie, to ma gotową odpowiedź na pytanie, dlaczego właśnie tak powinien funkcjonować.

Na pewno nie w każdej branży da się działać tak, jak ty. Są takie sytuacje jak twoi podwykonawcy. Krzysiek Bartnik nie mógłby sam pakować tych wszystkich paczek. Musi mieć ludzi. W jakich sytuacjach, jakie warunki trzeba spełnić, w jakich branżach działać, aby taki model prowadzenia firmy był modelem optymalnym do wykonania?

Są dwa rodzaje czynników. Jedne są związane z zapleczem firmy czy z dostępnymi środkami dla takiej firmy. Drugie związane są z osobowością osoby, które jest tą jednoosobową firmą. Jak mówimy o osobowych czynnikach, to trzeba być taką jednostką bardzo silną wewnętrznie, o zbudowanym systemie wartości. Jednocześnie taką osobą, która nabyła masę doświadczeń, pracując w innych miejscach. Potrafi różne rzeczy zwartościować i zwymiarować – czy warto się poświęcać, jakie są korzyści i minusy z posiadania zespołu. Ja ten zestaw doświadczeń miałem. To było fundamentem do budowy mojej filozofii.

Trzeba być osobą samodzielną, zorganizowaną i interdyscyplinarną. Te kompetencje łączy się w ramach jednej osoby. Jeżeli ktoś nigdy nie czuł się sprzedawcą, a jednocześnie chciałby zarabiać w firmie, to raczej musi poszukać sobie eksperta do tego. Trudno mu będzie być jednoosobowym. Może zestaw swoich umiejętności poszerzać, tylko to jest proces.

Mówię, że dobrze jest pracować w innych firmach, bo nie dość, że można obserwować, to można się uczyć i spróbować różnych ról bez ryzyka. Niczym nie ryzykujesz jako pracownik etatowy. Najwyżej cię zwolnią. Premii nie dostaniesz. Na pewno nie trzeba urodzić się z zestawem kompetencji. My to nabywamy przez różne doświadczenia. Trzeba też mieć temperament przedsiębiorcy. Nie można się bać, eksperymentować. Dobrze jest rozwiązywać problemy, a nie je generować.

Jak mamy pracowników, to też tak trzeba mieć.

W sumie tak. Nawet więcej problemów wtedy mamy niż rozwiązywania. Z reguły jak ktoś prowadzi swoją firmę to ten zestaw cech już ma. Jest takim solverem. Po drugiej mamy te środki, które mogą nam w tym pomóc być jednoosobowym. Tu kolosalne znaczenie ma obszar działalności firmy i to czy w tym obszarze, w którym firma działa jest dostępna technologia, która pozwala automatyzować różne rzeczy.

Ta technologia jest lewarem. Technologia, systemy – mogą pracować w sposób ciągły, w miarę niezawodny, jeśli są w miarę dobrze przygotowany, niskokosztowe. One się nie męczą. Skalujemy poprzez dodawanie kolejnych kloców, które mają swoją stałą cenę. Ta cena zazwyczaj jest dużo niższa niż koszt ludzi.

Jeżeli spojrzymy na działalność jakiejkolwiek firmy, to prawdopodobnie największym kosztem są koszty osobowe, w skali działalności całej firmy. Prawdopodobnie koszt pracy ludzi będzie rósł. Tam, gdzie ta praca jest trudna, to ten koszt ludzi będzie rósł. Tam, gdzie da się zautomatyzować, to prawdopodobnie ludzie będą zastępowani przez automaty. Im szybciej nauczymy się w firmach wykorzystywać te automaty, tym lepiej. Działalność internetowa, taką jak ja realizuję, to perfekcyjnie się do tego nadaje, by działać w sposób jednoosobowy. Mamy ten lewar w postaci technologii.

To się pojawia często, kiedy mowa o freelancerach. Cokolwiek przydarzy się tobie fizycznie, to wstrzymuje działalność firmy. Super, jeśli jesteś na tym etapie biznesu, na którym jesteś dzisiaj. Nawet gdybyś dziś zamknął firmę, to będziecie mieli wraz z rodziną, z czego żyć przez kolejne lata.

Jeżeli jednak jestem dopiero na etapie rozwijania firmy, to nie mam tego komfortu. Pytanie, co w sytuacji, jeżeli decyduje się na ten model, jestem na wczesnym stadium rozwoju i okazuje się, że coś mi się przytrafia?

Myślę, że w ogóle nie ma przygotowanych, dobrych scenariuszy na to, że coś się przytrafia. Trzeba wiedzieć, jaki wielki jest impakt tego. Wrócę do mojej historii, bo jest dość obrazowa. Od początku starałem się budować takie rozwiązania i takie produkty w firmie, które pozwalają mi zarabiać bez względu na to, czy ja jestem dyspozycyjny, czy nie.

Jeżeli spojrzymy na kurs online Budżet domowy w tydzień, to jest bardzo dobry przykład. To produkt, który został opracowany w 2014 roku i w czerwcu został udostępniony po raz pierwszy. To produkt, który sprzedaje się do dzisiaj w niezmienionej formie. 5 lat. On na początku zarobił bardzo mało. Kupiło go poniżej 200 osób w pierwszej edycji sprzedaży. Te dane są u mnie na blogu. Koszty wynosiły około kilkunastu tysięcy, przychody około 20 tysięcy. Relatywnie ten zarobek był niewielki.

Do dzisiaj ten produkt zarobił już prawdopodobnie około 700 tysięcy złotych. To pokazuje doskonale jak mądrze wykonana praca, opakowana w produkt, który został wyserializowany, w taki sposób, że jego sprzedaż odbywa się automatycznie, pozwala nam zapewnić stały dopływ gotówki do firmy bez względu na to, czy jesteśmy dyspozycyjny, czy nie. Przy sprzedaży tego produktu ja niczego nie wykonuję ręcznie. Absolutnie niczego. Nie ma tam ani jednego elementu, w który musiałbym być zaangażowany. Sprzedaż odbywa się automatycznie, fakturowanie automatyczne, wpłaty automatycznie wpływają na moje konta. Pełny automat od początku do końca.

Mądrze wykonana praca, opakowana w produkt, którego sprzedaż odbywa się automatycznie, może pozwolić na stały dopływ gotówki

Każdy ma jakąś wiedzę. To jest kwestia tego, czy potrafi ustrukturyzować to w taki sposób, żeby to opakować, sprzedać i zamknąć. Kiedyś produkt był sprzedawany w edycjach. Otwieram sprzedaż, zamykam, otwieram, zamykam i tych edycji było kilka. Wiadomo, przy każdej takiej edycji trzeba się było napracować. Teraz jest sprzedawany w sposób ciągły. I tak się sprzedaje.

Ja naprawdę nie wiem, ile sztuk się sprzedało. Kiedy spojrzę w raport, to będę wiedział, ale to się dzieje cały czas. Pewnie w trakcie naszej rozmowy też może coś się sprzedało. Ja rozmawiam z tobą, nie pracuję – wręcz przeciwnie, bo stoję przed mikrofonem i mówię do ciebie – a jednocześnie biznes z tyłu się kręci. Zupełnie automatycznie. I on się kręcił w 2014 roku w ten sposób. W momencie, w którym miałem kredyt do spłacenia na głowie w euro, zaciągnięty na rozwinięcie mojej działalności.

Jeśli ktoś jest zainteresowany tą ścieżką, co się działo po kolei, co doprowadziło do tego, żeby biznes się kręcił niejako na automacie, w formie bloga, to zapraszam do przeczytania mojej książki Zaufanie, czyli waluta przyszłości. Moja droga od zera do 7 milionów z bloga.

Bardzo dobra książka. Czytałem. Polecam. Mam nawet egzemplarz z dedykacją [śmiech]. Super! Wielkie dzięki! Jak zwykle kawał dobrej wiedzy, kawał mięcha rzuciłeś na stół. Bardzo ci dziękuję.

Spojrzę Marku na zegarek. Mam nadzieję, że to będzie interesujące. To grubo ponad dwie godziny. Przepraszam, że tak się rozgadałem [śmiech].

Myślę, że nikt nie będzie miał o to pretensji. Zawsze można wcisnąć pauzę i kontynuować później.

Musisz o tym powiedzieć w intro [śmiech]. Super! Dzięki wielkie!

Dzięki, że mieliśmy okazję porozmawiać. Fajnie, że podzieliłeś się bardzo wartościową wiedzą i doświadczeniami.

Na koniec muszę powiedzieć jeszcze jedną rzecz. Swoją drogą polecam wszystkim książkę Company of One Paula Jarvisa. To jest książka właśnie o firmach jednoosobowych. Ona będzie miała swoje polskie tłumaczenie. Zrobię już spoiler, bo jest w trakcie tłumaczenia. Wiem o tym, bo będzie tam moja przedmowa do polskiego wydania. Firma, czyli ty – będzie się nazywała po polsku. W maju premiera.

Super. Ten odcinek ukaże się wcześniej, ale jak ukaże się książka, to też ją podlinkujemy. Jeśli ktoś słucha w maju lub czerwcu 2019 albo później to w notatkach znajdziesz link do książki.

Super. Dzięki jeszcze raz Marku!

Dzięki wielkie!

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.