Jak przenieść atmosferę pracowni artystycznej do kursu online i uczyć sztuki przez internet

Przez internet można uczyć wielu praktycznych rzeczy: języków obcych, marketingu, obsługi różnych programów i aplikacji, nagrywania podcastów…

Kursy online cieszą się ogromną popularnością i drzemie w nich potencjał. Tym większy, że można za ich pomocą przekazywać wiedzę z najróżniejszych dziedzin – nawet tych, które na pierwszy rzut oka powinny raczej zostać w świecie offline.

Mój gość przez ponad 15 lat uczył fotografii w szkołach średnich i wyższych, a teraz ma własną szkołę online. Nie jest to jednak typowy kurs internetowy. Zrobił to zupełnie po swojemu, przenosząc do rzeczywistości online atmosferę pracowni artystycznej.

Zastanawiasz się, jak stworzyć kurs online, albo chcesz uatrakcyjnić swoje szkolenie internetowe? Zapraszam na rozmowę z Karolem Krukowskim, który opowie, jak się do tego zabrać.

Linki do osób i firm wymienionych
w tym odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Inne spojrzenie na fotografię
Krótki film o innym spojrzeniu na fotografię. Obejrzyj wideo Karola Krukowskiego Chcę to 

3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu

  1. Zapomnij na chwilę o słupkach. Przez miesiąc nie zaglądaj do statystyk Facebooka i Instagrama, nie myśl, co podoba się algorytmom. Spróbuj publikować szczere posty wyrażające ciebie i twoją markę i zobacz, jak reaguje twoja społeczność.
  2. Testuj nowe narzędzia i rozwiązania. Jeśli coś nie działa tak, jak powinno, prawdopodobnie jest na rynku coś, co działa lepiej.
  3. Dobrze zaplanuj sprzedaż. Nie zakładaj, że zainteresowanie będzie znikome, bo jeśli masz zaangażowanych odbiorców, mogą kupić od ciebie więcej, niż ci się wydaje. Jeżeli się na to nie przygotujesz, możesz paść ofiarą klęski urodzaju. Warto określić górny limit klientów, żeby być w stanie poświęcić im wystarczająco dużo uwagi.

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Chciałem porozmawiać z tobą o tym, czy można uczyć sztuki przez internet. Zanim jednak do tego przejdziemy, chciałbym dopytać o rzecz, która bardzo mnie zaintrygowała. Jesteś fotografem i prowadzisz kursy online, ale kiedy wymienialiśmy się mailami przed naszą rozmową, w jednym z nich napisałeś, że nie masz konkurencji. Jak to możliwe, skoro na rynku jest wiele osób, które robią ładne zdjęcia i przekazują swoją wiedzę przez internet? 

Karol Krukowski: Przede wszystkim muszę doprecyzować, że nie napisałem tego, dlatego że jestem próżny, tylko dlatego że tak właśnie określili moją działalność moi uczniowie.

Jakiś czas temu dostałem się do Inkubatora Przedsiębiorczości we Wrocławiu i w jednym z dokumentów do wniosku o pomoc de minimis była rubryczka „opis konkurencji”. Zapytałem więc uczniów na moim szkolnym profilu na Facebooku, co ich zdaniem powinienem tam wpisać, i większość osób odpowiedziała, że ja nie mam czegoś takiego, jak konkurencja.

Różnica pomiędzy tym, co oferuję ja, a tym, co możesz znaleźć w innych kursach, jest taka, że ja uczę sztuki, podczas gdy inni uczą techniki.

Pojawia się zatem pytanie, czy czegoś tak wzniosłego i ulotnego, jak sztuka, da się w ogóle uczyć – i nauczyć – przez internet.

Tak, można. Właśnie kończy naukę pierwszy rocznik w mojej szkole online – jest to rocznik 2019/2020 – co jest dowodem na to, że to wszystko bardzo dobrze działa.

Ważne jest jednak, aby uzmysłowić sobie, na jakie kategorie można podzielić osoby, które zajmują się sztuką. Wyróżniłbym trzy typy takich osób.

Pierwszy to ci, którzy robią coś wyłącznie dla własnej przyjemności: układają suszone kwiaty czy fotografują kaczki w niedziele. Osoby te nie mają potrzeby uczenia się, bo sama aktywność w danym zakresie sprawia im satysfakcję. Ewentualne uczenie ich mogłoby im tylko tę satysfakcję odebrać.

Drugi typ osób to ci, którzy wiedzą, że istnieje coś takiego, jak historia sztuki czy konwencje estetyczne, a także mają ambicje chodzenia do galerii.

Trzeci typ to art world, czyli zawodowcy: są reprezentowani przez galerie, pokończyli studia, zajmują się krytyką.

Moimi klientami są osoby z tej drugiej grupy.

Jako praktyk i akademik uważam, że można uczyć sztuki przez internet, choć wielu moich kolegów się temu dziwi lub wręcz się z tym nie zgadza. Nie wierzą, że można odtworzyć online pracownię i całą tę szkolną atmosferę, jak choćby rozmowy studentów na korytarzach.

Ja jednak postanowiłem się z tym zmierzyć, bo chciałem mieć większy wpływ na rzeczywistość i chciałem więcej zarabiać. Szybko osiągnąłem sufit w zawodzie nauczyciela i musiałem szukać nowych możliwości. Znalazłem je właśnie w internecie.

Oczywiście, są takie rzeczy, których nie można w ten sposób uczyć. Zaliczyłbym do nich na przykład wypalanie ceramiki w wielkim piecu, którego przecież uczniowe nie będą mieć w domu, albo rzeźbę, nad którą ktoś pracuje kilka dni i potrzebna jest od czasu do czasu korekta naniesiona przez profesora.

Tak sobie myślę, że dwuwymiarowa fotografia sprawdza się w tym modelu, bo na ekranie można się przyjrzeć wszystkim jej detalom. W przypadku rzeczy trójwymiarowych, takich właśnie jak rzeźba, jest to zdecydowanie trudniejsze.

Zgadzam się, choć mam znajomą, która świetnie radzi sobie w nauczaniu przez internet sztuki robienia biżuterii. Sam jestem ciekaw, jak jej się to udaje, skoro w tej pracy tak bardzo liczą się umiejętności manualne!

Nie miałeś takich wątpliwości, że jednak nie da się tego zrobić? Miałeś w momencie startu jakieś dowody czy przykłady na to, że coś takiego uda się zrealizować?

Jeśli nikt nie powiedział, że nie da się czegoś zrobić, to znaczy, że się da. A przynajmniej warto spróbować i sprawdzić

To jest trochę coś takiego: nie wiesz, że nie można, więc można. Innymi słowy: skoro nikt tego wcześniej nie zrobił, to być może po prostu nie spróbował.

Ja nie byłem youtuberem czy blogerem, a więc osobą, dla której internet jest naturalnym środowiskiem. Dla sztuki nie jest to naturalne środowisko, bo sztukę trzeba odbierać offline, chodząc na przykład do galerii. Niemniej, nawet to nie wyklucza edukacji, bo uczenie to jest rozmowa, relacja, czyli coś, co spokojnie można przenieść do internetu.

Wiem, że zaczynałeś od budowania społeczności.

Zacząłem to robić jeszcze jako nauczyciel, nazwijmy to, tradycyjny. Jestem nim od 15 lat i gdy robiłem wernisaże we Wrocławiu, zawsze nawiązywałem kontakty z ludźmi, brałem maile od moich studentów, żeby móc wysyłać im wiadomości. Kiedy postanowiłem przenieść moją praktykę do internetu, miałem już bazę 300 maili.

To nie było dużo, ale na początek wystarczyło. Poza tym szybko okazało się, że cały czas muszę szukać nowych odbiorców.

Z mądrych amerykańskich książek dowiedziałem się, że zanim wyjdzie się z jakąkolwiek oferta, trzeba intensywnie przez około rok budować społeczność. Wziąłem sobie to bardzo do serca. Przez półtora roku skupiłem się na budowaniu społeczności. Pisałem artykuły do gazet, publikowałem filmy raz na tydzień, raz na dwa tygodnie. Rok 2108 spędziłem praktycznie cały czas z komórką w ręku, żeby na przykład błyskawicznie odpowiadać na komentarze moich widzów.

To była naprawdę ciężka praca i nie widzę tutaj skrótów. Wiem, że są sposoby, żeby robić to szybciej. Są nawet takie pytania, które mają nabijać ci komentarze czy lajki. Jeden z moich ulubionych postów angażujących brzmi: „Twoja ulubiona pogoda do fotografowania to…”. Pod takim postem szybko pojawi się 150 odpowiedzi.

W internecie jest mnóstwo osób, które chcą budować społeczność takimi właśnie formatami.

To się nazywa hackowanie algorytmów. Skoro algorytm ocenia zaangażowanie, to im bardziej banalne pytanie zadasz, tym więcej ludzi odpowie.

Zgadzam się z tym, niemniej od początku założyłem, że nie chcę tak działać. Wiedziałem, że to ryzykowne posunięcie, bo musiałem liczyć się z tym, że ten przyrost będzie wolniejszy i będzie wymagał ode mnie większych nakładów pracy, ale miałem nadzieję, że w ostatecznym rozrachunku wyjdzie mi to na plus.

Budując wartościową relację z odbiorcami, nie warto patrzeć na algorytmy, tylko skupić się na szczerym, osobistym przekazie

W innej mądrej książce wyczytałem, że trzeba znaleźć 1000 klientów, którzy w ciągu roku kupią od nas produkt za 100 złotych. Na osiągnięcie tego celu dałem sobie 3 lata. Okazało się jednak, że udało mi się to już po roku, a na dodatek odwróciłem proporcje: znalazłem 100 osób, które kupiły ode mnie produkt za 1000 złotych.

Uważam, że wiele zawdzięczam właśnie temu, że społeczność budowałem za pomocą bardzo osobistego i angażującego podejścia, a nie wykorzystując puste algorytmiczne działanie. Budując markę osobistą, sprzedawałem ludziom kawał mojego życia i pracy, dzięki czemu te osoby mi zaufały. Czuły po prostu, że to jest szczere.

Przeszczepianie formatów na własny grunt jest proste. Szukanie własnej drogi wiąże się z popełnianiem większej ilości błędów. Czy u ciebie były takie sytuacje?

Tak, jedna z nich mocno podcięła mi skrzydła.

W pewnym momencie zauważyłem, że całkiem nieźle szło mi w tym internecie: moje filmy były oglądane, pojawiały się komentarze… Jeden z moich kolegów, taki typ achievera, mocno cisnął temat. Jego zdaniem takie zainteresowanie powinno już przełożyć się na konkretne sumy na koncie. W jeden dzień postawił mi stronę na WordPressie z ofertą konsultacji za 150 złotych.

Odzew był zerowy. Pomyślałem wtedy, że zrobiłem coś źle albo wystartowałem z tym za wcześnie. Tymczasem później doszedłem do wniosku, że może ludzie po prostu krępowali się współpracować ze mną zupełnie sam na sam. Stąd mój flagowy produkt – Szkoła Karola – jest ostatecznie społecznością.

Wspomniałeś, że na dość szeroką skalę pokazywałeś samego siebie. Z jednej strony musiałeś być merytoryczny, a z drugiej dobrze byłoby wpuścić trochę odbiorców do swojego świata. Jak wyważyłeś te proporcje?

To jest coś, nad czym trzeba się zastanawiać cały czas. Ja na przykład nigdy nie pokażę moich dzieci czy żony, ale mogę pokazać całą pracę i dorobek artystyczny albo siebie z uczniami, jeżeli oni się na to zgodzą.

Po prostu wrzucasz daną informację i sprawdzasz, czy dobrze się z tym czujesz. Tylko wtedy jest to autentyczne, ale ta pewność siebie przychodzi z czasem.

Ja jestem ekscentrykiem i raptusem…

Media i internet uwielbiają takich ludzi!

Tak, ale ja nie mogę przesadzać! W moich filmach jestem spokojny i merytoryczny, choć czasem pozwalam sobie na lekkie mrugnięcie oka. Natomiast w mediach społecznościowych pozwalam sobie na większy luz.

Warto pokazywać wszystkie swoje oblicza, bo jeśli nie oswoimy z nimi ludzi wcześniej, to nasi uczniowie mogą pomyśleć, że nagle staliśmy się kimś zupełnie innym.

Z twoich odpowiedzi wnioskuję, że twoim podstawowym narzędziem do komunikowania się z odbiorcami był YouTube.

Tak sobie od początku założyłem. Nie umiem i nie lubię pisać, za to przed kamerą czuję się dobrze. Jestem energiczny, podoba mi się kręcenie filmów w ruchu. Stworzenie kanału na YouTubie było zatem moim naturalnym wyborem.

Zaczęło się od tego, że poproszono mnie o promocję szkoły – nie mojej. Wymyśliłem sobie taki cykl filmów, w którym będę omawiał zdjęcia innych osób. Przygotowałem minutowy dżingiel, w którym przedstawiłem się jako zawodowy nauczyciel i zachęcałem ludzi do wysyłania do mnie zdjęć, żebym mógł zrobić ich korekty. Reakcje przeszły moje najśmielsze oczekiwania, bo dostałem zdjęcia od 80 osób.

Nagrałem 15 filmów, zrobił się na to szał. Publikowała to nawet Fotoblogia, która jest częścią grupy Wirtualna Polska. Dotarło do mnie wtedy, że trafiłem i to jest to.

Uświadomiłem sobie, że spoczywa na mnie ogromna odpowiedzialność. Muszę się wstrzymać z wszelkimi działaniami, zacząć czytać książki i słuchać twojego podcastu, bo pochopne działanie może to wszystko zniszczyć.

Wbrew panującemu przekonaniu, że zrobione jest lepsze od doskonałego, ja wolałem się dobrze przygotować. Opublikowałem wtedy mój pierwszy film, który do dziś ma najwięcej odsłon na YouTubie. Nagranie trwało 15 minut, a pracowałem nad nim – uwaga – miesiąc! To chyba klasyczny błąd początkującego youtubera – wszystko musiało być idealne.

Film wprawdzie okazał się sukcesem, ale miałem świadomość, że jak będę wrzucał jedno wideo raz na dwa miesiące, to raczej nie zawojuję tego internetu. Znowu musiałem przemyśleć cały model działania, dałem sobie na to 3 miesiące, a potem ruszyłem już z intensywnymi publikacjami.

Wtedy też ruszyłeś ze sprzedażą?

Nie. Opierałem się wszelkim pokusom. Ludzie pytali mnie o to, czy prowadzę konsultacje (dopiero wtedy, mimo że jak je wcześniej zaoferowałem, to nikt się nie zgłosił), byli też tacy, którzy chcieli mi przesłać pieniądze tak po prostu, prosząc o moje namiary na Patronite. Nie miałem niczego takiego i wszystkim konsekwentnie odmawiałem, informując, że nie chcę ich pieniędzy, ale za pięć miesięcy mogę coś dla nich mieć.

Przez rok całkowicie odciąłem moje myślenie o tym, jak sprzedać kurs online. Z perspektywy czasu uważam, że to była bardzo dobra decyzja.

Dopiero w październiku 2019 roku otworzyłem sprzedaż w Szkole Karola.

I to już wypaliło?

Na maksa! Nawet był z tym problem i gdybym miał włosy, to pewnie bym je stracił.

Cały projekt promowałem w taki dość chłopski sposób, bo nie interesuje mnie marketing, a sama promocja mnie stresuje. Jestem prawopółkulowy i jestem bardziej artystą niż analitykiem.

Moja promocja, którą zacząłem już w wakacje, polegała głównie na tym, że kiedy nachodziła mnie ochota, żeby coś powiedzieć, brałem kamerę i po prostu nagrywałem, opowiadając o moim pomyśle.

W pewnym momencie ktoś na YouTubie zapytał, czy przewiduję limit miejsc w naborze do szkoły. Rozśmieszyło mnie to, bo wydawało mi się, że jak zgłosi się 20 osób, to będzie maks. Mój kolega ostrzegał mnie, że powinienem jednak coś takiego wprowadzić, ale ja go nie słuchałem i zapewniałem, że wszyscy są mile widziani.

Sprzedaż otworzyłem o 6:00 rano i do 10:00 zapisało się 60 osób. Przestraszyłem się, bo jeden z wariantów w mojej szkole zakłada, że będę robił uczniom korektę zdjęć, czyli opowiadał o ich pracach. Jest to bardzo angażujące i wyczerpujące intelektualnie. W ciągu jednego dnia jestem w stanie zrobić 2-3 takie korekty.

Gdy powiedziałem o tym zainteresowaniu żonie, chciała, żebym natychmiast zamknął sprzedaż, natomiast mój kolega polecił mi, żebym cisnął na maksa i nadal sprzedawał, a na martwienie się przyjdzie czas później. Ostatecznie zamknąłem sprzedaż, ustalając limit 100 miejsc. Dodatkowo na listę rezerwową w ciągu tygodnia po otwarciu szkoły zapisało się jeszcze 80 osób.

Pięknie! Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Kursy online uczą często bardzo praktycznych umiejętności. Z fotografią też tak jest, bo ludzie uczą, jak sam powiedziałeś, techniki fotografii. Można to łatwo zweryfikować: zdjęcie jest prześwietlone albo nie jest. W moim kursie podcastingu jest podobnie: po jego ukończeniu absolwent może stwierdzić, czy umie nagrywać podcasty. Jak zweryfikować jakość kursu uczącego sztuki, która nie jest taka zero-jedynkowa? Jeden recenzent może nazwać coś chłamem, podczas gdy inny zobaczy w tym arcydzieło…

Zgadza się. Nie można tego zweryfikować i powiedzieć, że coś jest lepsze lub gorsze. W sztuce w ogóle takimi pojęciami się nie operuje. Mówi się raczej, że kogoś w danym momencie stać na to czy na tamto.

Ja traktuję moją pracę bardzo demokratycznie i u mnie jest miejsce dla każdego: zarówno dla tych, którzy dopiero kupili aparat i nie mają zbyt dużego pojęcia o danym temacie jak i dla tych, którzy robią to już od 15 lat, ale potrzebują towarzystwa.

Wartość mojej szkoły jest zatem dwojaka. Z jednej strony jest dawana przeze mnie merytoryczna wiedza w postaci dobrze przygotowanych cotygodniowych live’ów, ale z drugiej strony jest społeczność: ludzie się poznają, chcą ze sobą być i rozmawiać o swojej fotografii.

Na tym właśnie polegają szkoły. Szkoły artystyczne dają papier, ale czy ten papier jest dowodem na to, że coś potrafisz? Nie! Tym bardziej, że w szkołach artystycznych wszyscy zazwyczaj mają piątki, bo niższa ocena mogłaby zdołować co wrażliwszych uczniów.

W mojej szkole uczniowie uczą się ode mnie, ale też od siebie. Ja nikomu nic nie obiecuję. Nie zapewniam, że po ukończeniu mojej szkoły będziesz umiał to i to. Zapewniam po prostu, że będziemy podróżować, rozmawiać, robić dygresje, poszerzać horyzonty, a moja grupa docelowa zwyczajnie chce w to iść!

O ile jestem w stanie wyobrazić sobie stworzenie takiej społeczności i atmosfery w jednej sali, to jak można to osiągnąć w sytuacji, gdy każdy siedzi w swoim pokoju i przed własnym komputerem?

W tym celu wymyśliłem tak zwany korytarz.

Zależało mi na przeniesieniu do świata online najlepszych praktyk akademickich. Na uczelniach na przykład studenci siadają sobie na murkach, piją tam piwko i rozmawiają. Wtedy się buduje społeczność i relacja. Zastanawiałem się, jak to zrobić w internecie.

I wtedy pojawił się pomysł korytarza. Założyłem grupę na Facebooku, w której w ogóle się nie udzielam. Moi uczniowie komentują tam ostatnie live’y, wrzucają swoje zdjęcia, itd. Ja wchodzę na tę grupę zwykle dzień przed live’em i coś tam sobie czytam, tak jak profesor, który przechadza się korytarzem i czasem coś gdzieś podsłucha z rozmów studentów.

Moi uczniowie bardzo docenili tę formułę. Potrzebowali przestrzeni, w której nie udzielam się aktywnie, chociaż czasem aż mnie palce swędzą, żeby coś napisać w komentarzu. Jedynie jak ktoś ma jakiś problem, to czasem napiszę mu coś na messengerze.

Drugi element to bardzo aktywne działanie podczas live’ów. Trzeba zadawać pytania albo zachęcać ludzi do wystawiania pozytywnych ocen konkretnym uczniom.

Kolejną rzeczą, która bardzo angażuje moich uczniów, jest projekt, który nazwałem „Codzienność”. Ja tego nie oceniam i nikt tego nie komentuje. Ludzie wrzucają na Google Drive foldery ze swoją codziennością i pokazują, jak żyją. W ten sposób się zbliżają, poznają swoje rodziny. Dowiedziałem się, że mam uczniów w Szwajcarii, Norwegii, Francji, Hiszpanii, Stanach Zjednoczonych. Rodzą się przyjaźnie zupełnie jak w szkole.

Świetny pomysł z tą codziennością! Taki Big Brother w mikroskali.

Tak. To jest jedno z podstawowych narzędzi fotograficznych w edukacji. Trzeba mieć aparat zawsze pod ręką i pstrykać – bez myślenia o technice – uwieczniając po prostu rzeczy, które w danym momencie nam się podobają.

Zauważyłem też, że wielu uczniów udostępnia innym filmy, które nagrywam do ich prywatnej wiadomości. Nie muszą tego robić, bo płacą za to, że ja nagram to specjalnie dla nich, niemniej dzielą się tym ze społecznością.

Raz na dwa miesiące organizuję też warsztaty w realu. Przyjeżdżają na nie nawet ludzie z zagranicy tylko po to, żeby się zobaczyć na żywo z innymi. Nazywamy to zjazdami. Nie są one obowiązkowe, ale jeśli ktoś chce, może skorzystać z takiego wsparcia szkoły.

Czy w ramach twojej szkoły istnieje coś takiego jak typowe dla kursów online nagrane moduły?

Nie. To jest kurs online, który nie jest kursem online.

To są cotygodniowe spotkania na żywo. Ostatnio zacząłem też nagrywać raz w tygodniu filmy o tym, jak ja pracuję, i wrzucam to jako gratisy, których nawet nie obiecywałem moim uczniom.

Generalnie wszystko jednak opiera się na live’ach, czyli na żywej interakcji, niemniej nagrania tych live’ów zostają i można je sobie późnej odtwarzać. Wiem, że niektórzy oglądają je nawet trzy czy cztery razy.

Ile trwa taki live?

Półtorej godziny. Jestem po takim live’ie wykończony.

Raz w tygodniu?

Tak. Przygotowuję się do nich jeden, dwa dni, ale – co ważne – live nie jest wykładem. Ludzie wysyłają mi zdjęcia za pomocą aplikacji Google Classroom. Przygotowuję z nich duży plik, dodając komentarze, a potem na bieżąco oglądamy i komentujemy zdjęcia.

W pewnym momencie przeszliśmy z YouTube Live na Zooma, bo ten pierwszy mocno nas ograniczał ze względu na fakt, że tylko ja mogłem mówić. Z Zoomem wychodzi to znacznie lepiej. Jestem w stanie omówić mniej zdjęć, ale całe spotkanie ma bardziej formę wywiadu czy rozmowy autorskiej. Uczniowie przyznali jednak, że byli na to gotowi dopiero w drugim semestrze, bo w tym pierwszym musieli oswoić się z grupą i ze mną.

Wprowadziłem też odpowiednią dyscyplinę, bo na początku to była degrengolada!

Właśnie – jak ty to technicznie ogarniasz? Wszystkie te osoby widać na jakichś miniaturkach?

W Zoomie wychodzi to bardzo sprawnie. Podczas ostatniego spotkania wyliczyłem sobie, że każda osoba będzie miała 9 minut. Najpierw na minutę, półtorej oddawałem tej osobie głos i ekran, później wrzucałem pdf ze zdjęciami, omawialiśmy je, po czym otwierałem dyskusję, w której byłem też moderatorem. I to wszystko trwało 9 minut. W ten sposób powstał bardzo jakościowy live.

Muszę jeszcze powiedzieć, że ze 100 osób uczestniczących w zajęciach w pierwszym semestrze na płatność za drugi semestr zdecydowało się 75 osób. Uważam to za świetny wynik. Dowiozłem!

Masz 15 lat doświadczenia w pracy nauczyciela. Jakie umiejętności i kompetencje mogłeś wykorzystać w tym nowym modelu, a co nowego odkryłeś?

Była rzecz, która mnie zaskoczyła. Jednej osobie musiałem podziękować za współpracę, ponieważ cały czas krytykowała mnie przed innymi uczniami.

W szkole z takim uczniem nic nie zrobisz, bo nie masz narzędzi. Ktoś zapłacił za edukację albo dostał się na studia i koniec.

W internecie, działając na swoim, mamy większą kontrolę nad tym, z kim i na jakich zasadach współpracujemy. Gdy coś nam nie odpowiada, możemy to szybko zmienić

Tutaj podziękowałem takiej osobie i oddałem jej pieniądze. Fakt, że mogę coś takiego zrobić, był dla mnie nowością.

A co wykorzystałem? Moje przekonanie, że ludzie uczą się od siebie. Uczniowie wychodzą z założenia, że w mojej szkole będą się uczyć ode mnie. Tymczasem ja chcę doprowadzać do sytuacji, w której oni uczą się od siebie, bo uważam, ze na pewnym etapie edukacji nie potrzebujesz mistrza czy mentora, ale ludzi, którzy są na podobnym poziomie jak ty, ale myślą inaczej. Takie podejście bardzo uwrażliwia i zmienia perspektywę.

Teraz mam wręcz wrażenie, ze ludzie w mojej szkole uczą się więcej od siebie niż ode mnie.

To jest dość logiczne, bo potencjał kilkudziesięciu osób zawsze będzie większy niż potencjał jednego człowieka.

Poza tym przeniosłem do internetu szczerość. Nie mogę sobie pozwolić na mówienie zawsze tylko pozytywnych rzeczy.

Jeden z dwóch profesorów, których uważam za swoich mentorów, głosił, że istnieją dwie szkoły: radziecka i amerykańska. Radziecka cały czas łaja, a amerykańska zapewnia, że wszystko jest zawsze świetnie.

Ja miałem poczucie, że ani jedna, ani druga nie jest dobra. W edukacji skupiam się na 3 elementach:

  • co jest dobre,
  • czego nie rozumiem, co jest dla mnie niejasne,
  • co bym ci poradził.

To daje człowiekowi pozytywne wsparcie, podpowiada, nad czym musi popracować, i wskazuje alternatywę. Stosowałem to w mojej edukacji stacjonarnej od lat i w internecie też tak działam. To, że ludzie zapłacili za kurs, nie znaczy, że ja mam ich teraz ciągle chwalić.

Na live’ach pojawiają się często trudności techniczne, takie jak kilku- czy kilkunastosekundowe opóźnienia. Jak udaje ci się utrzymać w takich sytuacjach ciągłość spotkania i interakcję z uczestnikami?

Zrobię to teraz. Poczekaj, napiję się wody.

[…]

Widzisz? Opóźnienie zniknęło!

Spryciarz! [śmiech]

To są takie proste chwyty, np. przeglądam notatki, jakbym czegoś szukał, dając w ten sposób ludziom chwilę na reakcję. Czytam też wtedy czat.

Ja nigdy nie czułem tego opóźnienia, bo jako nauczyciel nauczyłem się robić pauzy i odwracać na chwilę uwagę odbiorców. Choć z drugiej strony moje pierwsze dwa live’y były porażką, musiałem się do tego przyzwyczaić.

W klasie jest łatwiej, bo tam masz kilkanaście osób, siedzicie sobie razem i rozmawiacie. Tutaj miałem 100 uczniów i każdy chciał coś powiedzieć. Szok!

Wprowadziłem pewną dyscyplinę i zasady. Na przykład jak mówię, że nie piszemy na czacie, to nie piszemy. Bardzo rozpraszało mnie bowiem, kiedy na czacie wyświetlały się jakieś komentarze, podczas gdy ja o czymś opowiadałem. Dopiero kiedy skończyłem, oddawałem głos uczniom i można było komentować.

Średnia wieku moich widzów na YouTubie i uczniów wynosi ponad 30 lat, więc wszystkie moje prośby i sugestie są zawsze wysłuchiwane i ludzie się do tego stosują.

Pogratulować takiej grupy! A jak to wszystko wygląda u ciebie od strony technicznej? Jakiego oprogramowania i sprzętu używasz, żeby to hulało?

W tym zakresie poszedłem na żywioł, obiecując wszystkim złote góry, mimo że nie wiedziałem jeszcze, czy je mam!

Szukając różnych rozwiązań, trafiłem na Google Classroom. To wyśmienite darmowe narzędzie do systematyzowania pracy nauczyciela. Mam tam status nauczyciela, wprowadzam tematy i terminy, załączam linki, publikuję komunikaty i ogłoszenia jak na tablicy na Facebooku, ale wyłączyłem możliwość komentowania. Mogę też kopiować stworzone semestry.

Minus tej aplikacji jest taki, że mimochodem zostaje się ambasadorem Google’a, bo żeby móc w tym uczestniczyć, trzeba mieć konto Gmail. Musiałem więc namówić do jego założenia 14 osób z mojej grupy.

Filmy z kolei publikujemy na YouTubie, nadając im status niepubliczny. Nie zauważyłem, żeby ludzie udostępniali to dalej i żeby krążyło to gdzieś w sieci.

Od strony sprzedażowej współpracuję z Konfeo i bardzo sobie cenię tę platformę.

Rzeczywiście są nieźli. Współpracowałem z nimi przy sprzedaży biletów na urodziny i tegoroczną konferencję Małej Wielkiej Firmy. Technicznie i komunikacyjnie są bez zarzutu.

Zgadza się. Ewentualne błędy wynikały z mojej winy.

Od niedawna jeszcze używamy Zooma, a faktury załatwiam za pomocą Fakturowni.

Kiedyś wydawało mi się, że taka obsługa firmy przez internet jest trudna, ale dziś już wiem, że to bardzo proste i dlatego polecam każdemu.

Jesteś na YouTubie i na Facebooku, masz też konto na Instagramie. Jak oceniasz skuteczność tych platform w zakresie pozyskiwania klientów?

Nie mam natury analitycznej, nie zaglądam w statystyki, więc nie ocenię tego merytorycznie.

Stąd chyba wynikało moje ogromne zaskoczenie, gdy zauważyłem, że do szkoły chciało się zapisać 150 osób i zapłacić 400-800 złotych, mimo że pod filmami było raptem po 5 komentarzy, a na Facebooku 20 polubień. Nic nie zwiastowało takiego boomu, choć zdaję sobie sprawę, że to jest duże zainteresowanie, biorąc pod uwagę fakt, że chodzi o nauczanie sztuki. Gdybym robił coś bardziej komercyjnego, takie zainteresowanie byłoby uznawane małe.

Oczywiście. Zupełnie inaczej wydaje się pieniądze na coś, co jest inwestycją, która może się zwrócić, a inaczej na coś, co jest rozwinięciem umiejętności miękkich czy pasji.

Dokładnie tak.

A wracając do mediów społecznościowych. Jak wspomniałem, nie analizuję statystyk, mimo że działam na Facebooku i od niedawna też na Instagramie. Na tym ostatnim chyba nieźle mi idzie, bo dobrze się tam czuję. Musiałem jednak przyzwyczaić się do jego lifestylowego, mocno wizerunkowego charakteru. Facebook jest przy nim bardziej merytoryczny.

Wszystkie te miejsca grają jednak bardzo dużą rolę. Na YouTube wrzucam dopracowane rzeczy, a w mediach społecznościowych pokazuję swoją naturę. Wszystko się uzupełnia.

Rozmawiamy o sztuce, ale jednak jest to też biznes. Jak ci się to spina finansowo? Jak wypadają twoje obecne zarobki, ale też koszty w porównaniu z tymi, jakie miałeś, pracując jako nauczyciel akademicki?

Nie bez przyczyny po 10 latach pracy nauczyciel ma prawo do rocznego urlopu. Wtedy bowiem zwykle pojawia się wypalenie zawodowe, które dopadło także mnie. Z tego powodu właśnie postanowiłem zmienić model pracy.

W internecie panuje zupełnie inna energia. Możesz coś zamieścić w mediach społecznościowych i od razu się od tego odciąć, a nie w kółko słuchać: proszę pana to, a proszę pana tamto… Z tego powodu emocjonalne koszty pracy online są znacznie niższe.

Mimo że teraz pracuję więcej, robię to z większą przyjemnością i zaangażowaniem. Mogę to wszystko regulować, nikt nie stuka ostentacyjnie palcem w dziennik, gdy spóźnię się na lekcję 2 minuty. Nie ma tej opresyjności dzwonka. Jestem u siebie.

A jeśli chodzi o pieniądze, to powiem wprost: zarabiam teraz miesięcznie 10 razy więcej niż zarabiałem, pracując jako nauczyciel stacjonarny. Poza tym nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa – liczę, że w przyszłości będzie to 15-20 razy więcej.

Planuję produkty, które będą się lepiej skalować. Szkoła Karola wymaga ode mnie maksymalnego zaangażowania w przygotowanie zajęć, ale w planie mam produkt, który będzie się nazywał Studiuj z Karolem, i to już będzie coś bardziej przypominającego typowy kurs online. Chcę, żeby znalazło się tam kilkaset godzin nagrań z różnymi ekspertami z dziedzin plastycznych, co pozwoli przenieść do internetu całą strukturę studiów.

Tam już nie będę musiał ograniczać sprzedaży.

Czyli wypalenie zawodowe ci nie grozi.

Cieszę się, że nie pracuję dla kogoś i jestem dyrektorem, wykładowcą, rektorem i panią z dziekanatu we własnej szkole. To daje ogromną siłę.

W takim razie życzę wielu sukcesów tobie i twoim studentom.

Dziękuję bardzo.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.