Jak w dwa lata zbudować silną markę osobistą
na YouTube (i jakie są z tego korzyści)
YouTube to medium głównie rozrywkowe: muzyka, sport, gry wideo itp. Ale można tam też znaleźć świetne materiały edukacyjne. Ich zasięg zwykle nie jest liczony w milionach, więc twórcy nie zarabiają dużo na reklamach. Wzmacnia się za to ich marka osobista, co przekłada się na inne korzyści.
Jakie? Do rozmowy na ten temat zaprosiłem osobę, która od 2011 r. prowadzi własną firmę, a od dwóch lat uczy w internecie Polaków, jak lepiej mówić po angielsku.
Jej książka o gramatyce angielskiej w ciągu paru tygodni sprzedała się w imponującym nakładzie ponad 20 tys. egzemplarzy!
Pomyślałem, że warto uczyć się od niej również tego, jak udostępnianie darmowych treści na YouTubie można przełożyć na zarabianie pieniędzy. Moim gościem jak autorka cyklu Po Cudzemu oraz bestsellerowej książki Grama to nie drama Arlena Witt.
Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu
Prezent dla słuchaczy
Polecana książka
Podcast do czytania
Marek Jankowski: Jak zdobyłaś swojego ostatniego klienta?
Arlena Witt: Sam do mnie przyszedł.
Którędy?
Napisał chyba mail, jeśli dobrze kojarzę – zazwyczaj tak mnie ludzie znajdują. Nie pamiętam, kiedy ostatnio sama starałam się o klienta, to ze mną kontaktują się osoby, które chcą ze mną współpracować. Więc, po prostu, odpalam skrzynkę mailową i patrzę, co tam ktoś napisał [śmiech].
No, właśnie, ludzie znają cię na przykład z YouTube’a z cyklu Po Cudzemu, wiedzą, że uczysz ludzi mówić po angielsku, ale też robisz różne inne rzeczy. Dlatego chciałem pogadać z tobą o budowaniu biznesu opartego na marce osobistej i content marketingu. Z jednej strony nie zawsze tak było, że ta twoja marka osobista była na pierwszym planie, mam wrażenie, a z drugiej strony jesteś też przedsiębiorcą, bo znalazłem dowody na to, że od 2011 roku zajmowałaś się między innymi zwalczaniem wdów i bękartów. Jak to się w ogóle stało, że założyłaś firmę?
Zaraz przed założeniem firmy pracowałam w korporacji na stanowisku niezwiązanym za bardzo z moim wykształceniem, czyli z językiem angielskim, ponieważ ta praca była dla mnie taką odskocznią od nauczania. Wcześniej przez kilka lat uczyłam angielskiego w szkole językowej i była to dla mnie praca bardzo absorbująca, bardzo się angażowałam w przygotowywanie zajęć, wyszukiwanie fajnych ćwiczeń, robienie dodatkowych materiałów i tak dalej, a że uczyłam wiele grup na wielu różnych poziomach, to tej pracy było bardzo dużo i ja chciałam sobie od tej pracy zrobić taką przerwę. Zmęczyłam się tym, że w zasadzie pracowałam cały czas, każdy weekend miałam zajęty właśnie opracowywaniem materiałów albo sprawdzaniem testów czy zadań domowych, więc chciałam znaleźć sobie taką pracę biurową, z której mogę wyjść i nie będę musiała się przejmować tym, co muszę zrobić na następny dzień. Jedyne moje przygotowania na następny dzień to było wyprasowanie ubrania.
Ta praca mniej więcej tak wyglądała w dużym uproszczeniu, ale firma, w której pracowałam przeszła niestety kryzys, który nastąpił w Polsce około roku 2009-2010, szykowała się do dosyć dużych redukcji i ja byłam jedną z osób, które straciły pracę właśnie z tytułu takiej redukcji liczby pracowników. Pracowałam tam w pionie marketingu i miałam do czynienia z takimi projektami, które mnie bardzo interesowały, na przykład wykonywanie materiałów, typu ulotki, banery czy reklamy. Moje koleżanki zauważyły, że mam taki talent właśnie do wyłapywania literówek, sprawdzania tekstu, znajdowania podwójnych spacji, czyli widziałam rzeczy, których nikt inny nie widział, nawet korektorzy, którzy pracowali nad tymi materiałami wcześniej. Właśnie któraś z tych koleżanek powiedziała mi wtedy: „Arlena, przecież ty mogłabyś być takim korektorem”. Odpowiedziałam, że ja nie mam doświadczenia ani wykształcenia polonistycznego, a ona na to: „Nie musisz do wszystkiego mieć wykształcenia, jeżeli umiesz to robić, to znaczy, że możesz to robić zawodowo”.
Wtedy to się tak złożyło, że kiedy straciłam pracę, to pomyślałam: „A, spróbuję”. Ponieważ moja umowa została rozwiązana w sposób bardzo dla mnie korzystny, bo dostałam odprawę i nie musiałam świadczyć pracy w okresie wypowiedzenia, więc miałam kilka miesięcy, kiedy dostawałam wypłaty i nie musiałam chodzić do pracy. Pomyślałam, że ten czas przeznaczę właśnie na takie rozkręcenie się i założenie firmy. Jeżeli w ciągu kilku miesięcy mi się nie uda, to trudno, poszukam sobie jakiejś nowej pracy. To było już 6 lat temu i od tamtej pory nie szukam pracy [śmiech].
I zajęła się ta twoja firma z jednej strony korektą, tłumaczeniami, copywritingiem i fotografią. Rozumiem, że firma to byłaś ty – czy ty robiłaś te wszystkie cztery rzeczy?
Tak – ja jestem tą firmą, do dziś prowadzę jednoosobową działalność gospodarczą i tak naprawdę traktuję to nie jako aż tyle różnych rzeczy, tylko dwie rzeczy, bo jedna rzecz to jest język: polski i angielski oraz różne aspekty tego języka jak: tworzenie tekstu, czyli copywriting, korekta tekstu, tłumaczenie, a druga rzecz to fotografia, której się nauczyłam sama, a zaczęła się jako moje hobby w roku 2004, czyli 13 lat temu, a z czasem stała się moim drugim zawodem, bo moje umiejętności rosły, bardzo to lubiłam i dużo fotografowałam. Zaczęłam dostawać zlecenia związane z fotografią, więc traktowałam to jako mój drugi zawód. Tym zajmowała się moja firma przez około pierwsze 2-3 lata działalności, a oprócz tego prowadziłam również lekcje indywidualne, na krótki czas wróciłam jeszcze do szkoły językowej, ale tak bardzo niezobowiązująco, uczyłam jedną czy dwie grupy po to, żeby się tak tym nie zmęczyć, jak to pamiętałam z przeszłości. Bardzo mi się podobało to, że robiłam kilka różnych rzeczy i w zależności od tego, jakie zlecenie wpadło, to tym się zajmowałam, jak miałam już dosyć zdjęć, bo obrabiałam je od tygodnia, to robiłam tłumaczenie i dzięki temu cały czas działo się coś nowego.
To bardzo przyjemnie brzmi: mam dość zdjęć, to robię coś innego. Tylko jak zdobyć klientów dla takiej wszechstronnej firmy? Bo jeżeli ktoś jest wyspecjalizowany, jest fotografem, to wtedy promuje się tam, gdzie ludzie szukają fotografów, jeżeli robi korektę, to tutaj też grupa docelowa jest dość jasno określona, a ty z tak szerokim zakresem działalności – mówisz, że to w sumie dwie rzeczy: tekst i zdjęcia, ale jednak jest to parę specjalizacji. Jak ty tych klientów znajdowałaś na starcie? Myślę, że niejeden chciałby otworzyć firmę, zwłaszcza w takim kryzysowym czasie, kiedy ludzie tracą pracę, i móc przebierać w zleceniach.
Powiem szczerze, że nie za bardzo zajmowałam się szukaniem klientów, dlatego że pierwsze zlecenia robiłam dla znajomych albo dla osób, które znam ze środowiska zawodowego. Tak naprawdę najlepszym sposobem na zdobycie klienta jest polecenie. Akurat przy fotografii to świetnie działa, bo robiłam zdjęcia między innymi na ślubach, a zdjęcia ślubne są oglądane przez wszystkich, którzy byli na tym ślubie. Nie jest to tylko pamiątka, którą ta para młoda, czyli ci klienci, chowa do szuflady, tylko oni się tymi zdjęciami potem chwalą, więc albo wrzucają je na media społecznościowe, chociaż wtedy jeszcze to nie było takie popularne, w roku 2011 jeszcze nie każdy miał konto na Facebooku, dzisiaj by się to rozchodziło znacznie szybciej, albo właśnie pokazują chociażby wszystkim gościom. No, i goście potem albo sami biorą śluby, albo idą na wesela do znajomych, czy do rodziny, która właśnie szuka fotografa, i mogą zawsze powiedzieć: „A, słuchaj, bo ja byłem na weselu u Iwony, ona miała świetną panią fotograf, więc może się z nią skontaktuj”. To jest taki najlepszy przykład na taką pocztę pantoflową albo marketing szeptany – bardziej fachowy termin.
Najlepszym sposobem na zdobycie klienta jest polecenie
I w sumie z tymi moimi zleceniami związanymi z językiem było podobnie. Nie pamiętam już, skąd się wziął mój pierwszy klient, chyba to była jakaś firma, która współpracowała z korporacją, w której wcześniej pracowałam. Jak się pracuje w dużej firmie, to zna się ludzi, którzy tam pracują i zna się też podwykonawców, szczególnie marketing współpracuje z różnymi podwykonawcami. Oni też mnie polecili komuś następnemu i fajne było to, że miałam kilku takich regularnych klientów, którzy wracali ze zleceniami co jakiś czas. Dzięki temu wiedziałam, że nie muszę szukać kolejnego klienta tak szybko, bo nie starczy mi na przykład na chleb, prędzej czy później coś nowego znowu się pojawi, a potem wracali inni i dzięki temu nie byłam uzależniona od jednego klienta. Myślę, że taka różnorodność, taka dywersyfikacja to jest bardzo dobry sposób właśnie dla początkującego przedsiębiorcy, bo gdy jedno zlecenie odpadnie, to nie znaczy, że już nie mamy co robić.
A gdyby dzisiaj ktoś chciał cię zaprosić, żebyś zrobiła piękne zdjęcia na jego ślubie, to zgodzisz się?
Już się tym nie zajmuję, to jest praca, która bardzo mi w tamtym czasie sprawiała dużo frajdy, ale niektórzy klienci są też bardzo trudni, nie zawsze się to da przewidzieć, ale tak się składa, że fotografia, szczególnie ślubna, to jest bardzo ciężka praca fizyczna, wydaje mi się, że już jestem na trochę innym etapie, żeby tak pracować fizycznie, więc raczej nie. Ja całą ceremonię czy cały przebieg tego dnia znam już na pamięć i często byłam też taką osobą wśród tych wszystkich gości, która tak uspokaja czy podpowiada, co się będzie działo, albo podpowiadałam, jak sobie poradzić z niektórymi szczegółami, bo zwykle ludzie robią to pierwszy raz. A poza tym starałam się być takim trochę duchem – robiłam zdjęcia w taki sposób, żeby to wyglądało jak fotoreportaż, a raczej nie chciałam, żeby ludzie pozowali do zdjęć, starałam się z tego zbudować taką historię, żeby ktoś, kto tam nie był, oglądał potem te zdjęcia i czuł się trochę, jakby oglądał takie kadry z filmu. Często potem słyszałam komentarze: „Nawet nie wiem, że ty tam byłaś i kiedy zrobiłaś to zdjęcie”.
Widziałem twoje zdjęcia, bo znalazłem je w internecie i to były nie tylko zdjęcia ze ślubów, ale również zdjęcia biznesowe – takie korporacyjne, bardzo wysmakowane akty, to były przeróżne zdjęcia. Z tego, co mówisz, wynika, że to rzeczywiście cię kręci, więc jak doszło do tego, że z tej firmy, gdzie poza zdjęciami robiłaś różne inne rzeczy, które też, jak się domyślam, cię kręcą, jak to się stało, że od tego miejsca doszłaś do tego, co robisz dzisiaj, czyli do uczenia ludzi mówienia po angielsku na YouTubie?
To była taka dosyć długa droga, to nie było tak, że kiedy się tym zajmowałam, to myślałam, że kiedyś przestanę to robić, albo że to jest jakiś krok, który ma doprowadzić do czegoś zupełnie innego. Po prostu moja droga zawodowa ewoluowała w naturalny sposób i jeżeli już na coś nie miałam czasu albo ochoty, to przestawałam to robić i nie zastanawiałam się nad tym, że: „och, to już taki zamknięty rozdział w życiu, bardzo mi przykro, niech teraz odbędzie się jakaś żałoba”. Uważam, że jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana, i jest to zupełnie naturalne i nie należy się tego bać.
Kiedy prowadziłam firmę i zajmowałam się z tymi różnymi rzeczami, złożyło się tak, że założyłam blog, co się stało na skutek mojej wizyty na konferencji Blog Forum Gdańsk, na której poznałam kilku blogerów, zajrzałam na ich blogi i stwierdziłam, że to nie jest takie trudne, i sama go założyłam. A że na blogu wykorzystywałam również swoje zdjęcia jako ilustracje, to nie szukałam nigdy zdjęć stockowych w internecie, ani nie kupowałam zdjęć od nikogo, bo miałam swoją bardzo dużą bazę zdjęć. Poza tym moim celem w fotografii nie było to, żeby wykonywać ją jako zawód, tylko się jej nauczyć, zdobyć taką umiejętność, żeby umieć zrobić takie zdjęcie, jakie chcę, albo być w stanie powiedzieć, jak ono zostało zrobione. Wcześniej fotografia wydawała mi się taką magiczną umiejętnością, zastanawiałam się, jak oni to robią z tym światłem, skąd wiedzą, jak się ustawić, jak to skomponować – wydawało mi się to bardzo trudne.
Potem rozpoczęła się moja przygoda z wideo od Vine’a czyli od takiego serwisu, w którym były sześciosekundowe zapętlające się filmy i kręciło się je telefonem. To były moje pierwsze występy przed kamerą, a ponieważ tworzyłam głównie takie komediowe scenki, to nie miałam oporów przed tym, żeby się wygłupiać, i z czasem nabrałam dużo swobody w tym, żeby zrobić głupią minę, nie bać się ośmieszenia, nie przejmować się tym, jak wyglądam, albo jak brzmi mój głos, bo po prostu przyzwyczaiłam się do tego – praktyka czyni mistrza, Potem przyszła kolej na Snapchata, na którym już nie było, powiedzmy, aktorstwa, tylko mówienie do kamery do osób, które mnie obserwują. Nadal aktywnie prowadzę swój profil na Snapchacie.
I dopiero potem przyszła pora na YouTube’a, ponieważ w pewnym momencie przyszedł mi do głowy taki pomysł, żeby założyć własny kanał. Poznałam kilku znanych youtuberów i też pomyślałam sobie, że to nie może być takie trudne, skoro oni sobie dają z tym radę. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, co by to miało być i dopiero z czasem odkryłam, poczułam się jak Krzysztof Kolumb, że przecież mogę tam mówić o tym, co mi jest najbliższe, na czym się najlepiej znam, czyli właśnie o języku. Potem jeszcze przez jakiś czas dopracowywałam te formy, zastanawiałam się, jak to zrobić, żeby używać wstawek filmowych czy muzycznych, jak to się ma nazywać, jaką ma mieć oprawę graficzną i tak dalej. W sumie zajęło mi to półtora roku od momentu, kiedy powstał pomysł do momentu, kiedy pojawiły się pierwsze filmy na kanale. To było w sierpniu 2015 roku, czyli już 2 lata z hakiem temu, od tamtej pory publikuję 1 film w tygodniu i czuję się z tym bardzo dobrze.
Myślę, że widzowie też czują się bardzo dobrze, bo już masz tam ponad 280 tysięcy subskrypcji z tego, co ostatnio oglądałem, więc podoba się, zażarło.
Jest mi bardzo miło, chociaż dla mnie nie liczby są najważniejsze w internecie. Ja jestem takim dziwakiem, szczególnie w polskim Internecie, który nie zwraca szczególnej uwagi na słupki i cyferki, bo uważam, że to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, żeby osoby, które oglądają i którym zależy na tym, żeby mieć styczność z tą treścią, mogły z tego skorzystać. Staram się tworzyć treści przydatne, czyli takie, które nie są tylko spędzeniem bezmyślnie czasu w Internecie, a takie, które w jakiś sposób ubogacają osoby spędzające ze mną czas w Internecie. Więc gdyby mnie oglądało 10, 100 albo 1000 osób, dla mnie byłoby to tak samo satysfakcjonujące, bo wiem, że zmieniam życie tych osób. Myślę, że zbyt dużo osób w polskim Internecie patrzy na ilość zamiast na jakość. Ale nie jestem w stanie zmienić całego świata, więc robię po prostu tyle, ile jestem w stanie zrobić dookoła siebie. Przynajmniej patrzę w lustro z czystym sumieniem i myślę sobie, że robię to tak, jak chcę. Mam takie poczucie jakiegoś obowiązku wobec moich odbiorców, więc ważniejsze jest dla mnie to, jak ja to robię, a nie dla ilu osób.
A nie jest tak, że ta liczba osób jest też takim wymiernym wskaźnikiem tego, że robisz to dobrze, tej jakości, którą dajesz?
Nie, uważam, że to jest jedyny wskaźnik, bo to jest jedyne, co się da zmierzyć, porównać z innymi, ale to że mnie obserwuje 280 tysięcy osób, to nie oznacza, że tworzę lepszy kanał niż osoby które mają 140 tysięcy albo 100 tysięcy. Poza tym to nie jest tak, że każdy w Polsce miał styczność z moim kanałem i teraz podjął decyzję, czy mnie subskrybować czy nie, bo być może subskrybowałoby mnie więcej osób, gdyby w ogóle o moim kanale wiedzieli, ale wiele osób o nim nie wie. Czasami to jest kwestia przypadku, ilu ma się odbiorców. Dlatego moim zdaniem, nie za bardzo jest to odzwierciedlenie tego, czy się tworzy coś dobrego, raczej odbiór i komentarze od tych osób, które faktycznie z tego korzystają, które oglądają, czy słuchają. To bardziej świadczy o tym, czy coś jest wartościowe czy nie. Są takie rzeczy, które obiektywnie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy są bardziej czy mniej wartościowe.
Wiem, że trudno o tym też mówić w takich zupełnie neutralnych ramach. Przykładowo, jeżeli słyszymy muzykę klasyczną, a słyszymy muzykę mniej klasyczną, żeby nikogo nie urazić, to jesteśmy w stanie powiedzieć, czy jest to treść uniwersalna, czy można ją nazwać sztuką, albo czy jest to coś, co może kogoś ubogacić. Tak samo na przykład w gatunkach filmu. Są takie gatunki filmowe czy nawet konkretne tytuły, o których możemy powiedzieć, że to jest taki film do odmóżdżenia się, a są takie filmy, o których możemy powiedzieć, że każdy powinien ten film zobaczyć, bo to jest naprawdę coś absolutnie wspaniałego, co zmienia nasze spojrzenie na świat. Więc myślę, że podobnie jest z taką twórczością internetową.
Czy takie podejście gdzieś wyhodowałaś w sobie, czy to jest tak, że obserwowałaś jakichś twórców w Internecie, na YouTubie, którzy byli dla ciebie jakimś punktem odniesienia, którzy inspirowali cię i stwierdziłaś: „Ja bym chciała zmieniać życie ludzi tak jak ten ktoś”?
Nie miałam jakiegoś wzorca, znałam kilka kanałów, zanim zaczęłam prowadzić swój, jestem człowiekiem rozumnym i staram się kierować zdrowym rozsądkiem. Umiem powiedzieć, co mi się podoba, co mi się nie podoba, i pomimo tego, jakie kanały istniały w momencie, w którym zaczęłam swoją działalność, to starałam się nie zważać na to, bo uznałam, że chcę to robić po swojemu. Czasami wydaje mi się, że byłoby fajniej, gdyby było więcej kanałów edukacyjnych, na przykład na YouTubie, albo gdyby te kanały edukacyjne były lepiej widoczne. Nie mówię tu o swoim kanale, tylko takich kanałach jak Mówiąc Inaczej, Polimaty, Uwaga Naukowy Bełkot, Historia Bez Cenzury, Pink Candy, czyli takie kanały, które przekazują wiedzę i robią to z dobroci serca i z tego, że chcą pomagać innym – to uważam za bardzo cenne, bo to daje odbiorcom możliwość, żeby czegoś się nauczyć i czegoś się dowiedzieć, tak naprawdę bezkosztowo, bo filmy na YouTubie można oglądać za darmo, ile razy się chce.
Trochę czasami żałuję, patrząc na przykład na tę kartę na czasie na YouTubie, bo jest tam bardzo dużo takich treści, które nie uznaję za ubogacające mnie. Troszeczkę nie podoba mi się algorytm, który działa na YouTubie, ale z drugiej strony, jeżeli takie treści są popularne, to znaczy, że większość osób takich treści oczekuje, więc jakby nie powinnam się kłócić z tym, jak działa świat. Tak samo jak najpopularniejszy tytuł prasowy w Polsce to jest gazeta, która pisze o takich, powiedzmy, codziennych dramatach zwykłych ludzi, a nie jest to jakiś zbiór intelektualnych felietonów, więc większość tego oczekuje. Dlaczego na weselach wszyscy się bawią do disco polo? Bo jest to muzyka prosta, która łatwo wpada w ucho, która się nadaje do tańca, a nikt się nie dziwi, że nie puszczono zespołu Queen czy Stinga, bo Sting to nie jest muzyka weselna.
Dzięki kanałom edukacyjnym na YouTube można zdobywać wiedzę za darmo
Staram się tworzyć takie treści, których sama chciałabym więcej widzieć w Internecie, i wydaje mi się, że to jest najlepszy sposób na to, żeby w ogóle funkcjonować w świecie. Jeżeli chcemy, żeby czegoś było więcej, to sami to róbmy, jeżeli chcemy, żeby ludzie się uśmiechali do siebie, to zacznijmy się do nich uśmiechać, jeśli chcemy, żeby było czysto, to sprzątajmy po sobie – nie zmienimy całego świata na raz, tak się nie da, ale można zacząć od siebie i można zmienić przynajmniej to swoje podwórko. Często jest tak, że jak samemu się robi coś, co uznajemy za coś dobrego czy właściwego, to często osoby, które nas obserwują, też mogą się tym zainspirować albo mogą nas naśladować. Jak widzę, że ktoś komuś pomaga na ulicy, to myślę sobie: „O, fajnie, to dobry człowiek, czyli tak źle to z ludźmi jeszcze nie jest” i może właśnie przyjdzie mi do głowy jutro, żeby też pomóc. Wydaje mi się, że tym można się zarażać, nawet czasami nieświadomie. Dla mnie ważniejsze jest to, żeby właśnie móc sobie spokojnie i bez wyrzutów sumienia spojrzeć w lustro na siebie i zasypiać z takim poczuciem, że staram się być dobrym człowiekiem i staram się żyć tak, żeby samemu być szczęśliwym i żeby inni wokół mnie byli szczęśliwi.
Amen. Matka Teresa.
Nie wiem, czy odpowiedziałam na twoje pytanie.
W całym tym potoku słów na pewno tę odpowiedź da się wyłuskać [śmiech]. Powiedziałaś coś takiego, że chciałabyś, żeby kanałów edukacyjnych na YouTubie było więcej, żeby ludzie chętniej dzielili się wartościową wiedzą, wartościowymi treściami. Podejrzewam, że byłoby ich więcej, gdyby łatwiej było jakoś nie tylko wykorzystać taki kanał do dzielenia się wiedzą z pobudek szlachetnych, ale też, jak to się mówi, zmonetyzować taką treść. O to cię chciałem zapytać, bo rozmawiamy o rzeczach biznesowych. Jak się zarabia prowadząc kanał na YouTubie? Ty niedawno wydałaś książkę, która jest bestsellerem, więc to się oczywiście przekłada na pieniądze, ale cofając się do etapu sprzed książki: jak się zarabia pieniądze, dzieląc się wartościową treścią na YouTubie?
Nie liczyłabym na przychody z wyświetlania reklam na kanale, czyli tak zwany AdSense, ponieważ kanały edukacyjne dla reklamodawców są znacznie mniej sexy niż kanały takie jak rozrywka czy moda i uroda. Zresztą znacznie więcej też jest reklamodawców, którzy działają w branży modowej czy urodowej, więc mając dokładnie takie same zasięgi, dokładnie tyle samo wyświetleń, dokładnie takie same filmy, dwa kanały – jeden w kategorii edukacyjnej, a drugi w kategorii moda i uroda czy rozrywka – będą miały zupełnie inne przychody z wyświetlania reklam. Tego niestety nie da się przeliczyć, że tyle wyświetleń to jest tyle pieniędzy, to tak nie działa. I to też pokazuje, że kanałom edukacyjnym jest rzeczywiście trudniej, więc czasami, żeby zarobić, to łatwiej jest założyć kanał śmieszkowy albo z prankami, albo jakimiś różnymi przeróbkami wideo, bo wtedy jest więcej pieniędzy.
Jednak uważam, że w życiu nie są najważniejsze pieniądze, tylko najważniejsze jest robić to, co się chce, i być szczęśliwym. To się da połączyć, może te pieniądze przyjdą troszeczkę później albo będą spływać w trochę mniejszych ratach na samym początku, ale można ten kanał potraktować jako sposób na zwiększenie swoich umiejętności albo zdobycie nowych umiejętności, bo ja tworząc filmy, nauczyłam się bardzo dużo o samym tworzeniu filmów i też o sobie, od tamtej pory jest mi na przykład łatwiej występować również na scenie albo wypowiadać się do kamery.
Prowadziłam kanał i to nie była moja jedyna działalność w tym czasie, równolegle prowadziłam firmę, więc cały czas miałam zlecenia albo prowadziłam lekcje, z kanału się nie utrzymuję i nie utrzymywałam się wcześniej. Natomiast kiedy tworzymy taki kanał, to budujemy sobie wizerunek specjalisty w jakiejś dziedzinie, wzmacnia się nasza marka osobista, więc znajdują się osoby które natrafiają na nasz kanał i które same będą chciały właśnie z nami pracować. To, że mamy kanał edukacyjny na YouTubie, a nie kanał rozrywkowy, który ogląda na przykład 6 milionów osób, to nie znaczy, że mamy mniej pracy związanej z tym kanałem, w znaczeniu, że mniej zleceń do nas trafia dzięki temu kanałowi. Może być ich nawet więcej, tylko po prostu z węższej branży. I to nie szkodzi, bo nikt nie musi robić i umieć wszystkiego i współpracować ze wszystkimi.
Bardzo często dostaję propozycje współpracy ze szkół językowych, wydawnictw, od organizatorów najróżniejszych konferencji, nie tylko edukacyjnych. Tak naprawdę ta moja działalność na YouTubie raczej mi służy jako taka bardziej wizytówka tego, kim jestem, jaką jestem osobą, co potrafię, jak się zachowuję, więc ktoś, kto zgłasza się do mnie z propozycją współpracy, bardzo dużo o mnie wie i nie muszę na przykład chodzić na rozmowy kwalifikacyjne albo nie muszę się spotykać z tą osobą tylko po to, żeby ona sprawdziła, czy aby na pewno nie jestem psychopatą, bo to po prostu widać po tym, jak się zachowuję na filmach, ale to też widać po tym, jak się wypowiadam w mediach społecznościowych albo w komentarzach w Internecie. Gdyby ktoś, kto mnie kompletnie nie zna, zaczął mnie tak jakby studiować przez Internet, to bardzo dużo dowiedziałby się o mnie, jaką jestem osobą, jakie mam poglądy, czy jestem kulturalna czy nie, czy jestem agresywna czy nie.
To wszystko składa się na taki obraz mnie, który jest bardzo spójny z tym, jaka jestem na co dzień, dlatego ważna jest w Internecie autentyczność, bo często się zdarza, że spotykamy kogoś na żywo, kogo znamy z Internetu, i okazuje się zupełnie inny, niż nam się wydawało. A u mnie akurat to działa tak, że staram się być taka sama, nie grać nikogo. Czy ja odpowiedziałam na twoje pytanie, bo znowu zapomniałam, jakie ono było?
Tak. Pytanie było o monetyzowanie YouTube’a i fajnie powiedziałaś, że tak naprawdę reklamy to nie, natomiast jako taka wizytówka czy platforma, na której można pokazać siebie i tym samym przyciągnąć ludzi do siebie, to jak najbardziej.
Tak, i właśnie dlatego, jak jestem zapraszana do różnych programów telewizyjnych jako gość, to ci wydawcy nie muszą się zastanawiać, jak będę się zachowywać albo czy będę swobodna przed kamerą, albo czy mam poczucie humoru. Oni już to wiedzą o mnie, więc to im tak naprawdę ułatwia takie pierwsze etapy poznania się, które byłyby konieczne, gdyby nie było Internetu, albo nie mieliby styczności z moją działalnością internetową.
Z tego rozumiem, że w przypadku takich treści edukacyjnych nie tyle należy nastawiać się na zarabianie na samej tej treści, tylko mieć coś poza tym, co możesz zaoferować, czy to są szkolenia, czy to są konsultacje, czy to są wystąpienia publiczne, czy jeszcze coś innego, co ludzie będą w stanie od ciebie kupić, dzięki temu, że poznają cię w sieci?
Tak. Jest dużo takich kanałów obcojęzycznych, które oferują na przykład kursy online, czasami tworzą jakieś własne produkty, typu szkolenia, warsztaty, webinary, zakładają szkoły. W tej chwili nie mam takich planów, ale gdybym na przykład założyła szkołę językową, to obojętnie, czy w wersji online, czy w wersji stacjonarnej, to ta szkoła już teraz pękałaby w szwach, bo jest bardzo dużo osób, które się do mnie zgłaszają właśnie z prośbą o to, żebym ich uczyła angielskiego, a ja niestety się nie rozdwoję i nie jestem w stanie już przyjmować kolejnych uczniów, ale mogłabym ich na przykład do tej szkoły odsyłać, że to jest szkoła, którą ja założyłam albo prowadzę, albo wszyscy lektorzy, którzy tam pracują, są przeze mnie bardzo starannie wyselekcjonowani, wyszkoleni i możecie się tam spodziewać podobnych metod nauczania, które ja stosuję na co dzień.
Dlatego właśnie takim zainteresowaniem cieszy się moja książka, bo potencjalni czytelnicy wiedzą, czego się w tej książce spodziewać, ponieważ napisałam ją w taki sam sposób, w jaki występuję i wypowiadam się na YouTubie, więc oni wiedzą, że to będzie materiał podany lekko z humorem, używając prostego języka, cytatów z filmów, seriali, piosenek, czyli jest to taka sama forma, jaką oni już znają, do jakiej przywykli, jaką lubią, bo wracają do tego, tylko w formie pisanej, którą mogą sobie wziąć do ręki, do której mogą wracać, ile razy mają na to ochotę i która jest taką, powiedzmy, bardziej sformalizowaną wersją tego, co mogę im zaprezentować.
A jeżeli chodzi o samą treść, to tak naprawdę książka jest uzupełnieniem kanału, ponieważ na kanale o gramatyce nie mówię – mówię o tym, jak lepiej mówić po angielsku, jak mówić poprawnie, jak się tego nie bać, jak ćwiczyć mówienie, jak się uczyć języka, podaję różne sztuczki na to, jak sobie poradzić z różnymi trudnościami związanymi z nauką języka, a sama książka jest o gramatyce, czyli o takim innym aspekcie. Kanał i książka tworzą taką jedną całość.
To zamykając jeszcze taki wątek stricte biznesowy: kto jest twoją grupą docelową? Czy masz jakiegoś takiego avatara, którego sobie wyobrażasz, kiedy mówisz do kamery, bo wiadomo, że są to ludzie, którzy chcą lepiej mówić po angielsku, ale czy jakoś to zawężasz?
Nie zawężam tego, ponieważ znajomość języka to jest taka umiejętność, której uczą się wszyscy, której uczą się dzieci, młodzież, dorośli i osoby bardzo dojrzałe, więc nie mogę sobie tego zawężać, bo wtedy część z tych osób bym odcinała. I nic nie robię na siłę. Jestem sobą, więc żarty, które czasami serwuję, to są takie żarty w moim stylu, wiem, że nie każdy żart trafi do wszystkich, czasami coś zrozumie młodzież, czasami coś zrozumie dorosły, czasami coś rozśmieszy dziecko. To jest na podobnej zasadzie, jak oglądamy filmy ze Shrekiem: są takie fragmenty, w których śmieją się dzieci, bo na przykład jest jakiś fizyczny humor albo jakiś taki prosty żart, albo ktoś na przykład puścił bąka, a są takie żarty bardziej inteligentne albo ukryte, z których śmieją się mama czy tata, a dziecko nie wie, dlaczego rodzic się w tym momencie śmieje.
Z językiem jest podobnie. To jest akurat taka umiejętność, której uczymy się wszyscy, więc staram się tworzyć takie filmy i książkę też napisałam w taki sposób, żeby to było dla wszystkich zrozumiałe albo przynajmniej, żeby każdy znalazł coś dla siebie. Wiem z komentarzy i z różnych wiadomości, które dostaję od moich widzów, że moje filmy oglądają ludzie naprawdę w każdym wieku, bo oglądają mnie nawet ośmioletnie dzieci – chyba ostatnio czytałam taki komentarz od ośmioletniego chłopca, który napisał z konta swojego taty. Piszą mi też widzowie, że siadają razem do obiadu po południu we środę, bo zazwyczaj publikuję film we środę, i oglądają moje odcinki razem, czyli to trafia do dzieci, do młodzieży i dorosłych.
Dostaję dużo komentarzy od osób bardzo dojrzałych, na przykład pań czy panów w wieku 70 plus. Sami się dzielą, że mają właśnie tyle lat, bardzo dawno temu uczyli się angielskiego, ale ich to męczyło albo nie znajdowali w tym żadnej przyjemności, a teraz wreszcie mają znowu motywację, żeby do tego wrócić i sprawia mi to frajdę. Czasem są to osoby, które mieszkają za granicą, i mój kanał im pomaga w tym, żeby się lepiej porozumiewać z otoczeniem; są też tacy, którzy mieszkają w Polsce i uczyli się angielskiego w szkole przez wiele lat, ale z jakiegoś powodu nie nauczyli się tak, jak chcieli. Często czytam komentarze, że z tego 5-minutowego odcinka ktoś nauczył się więcej niż przez 10 lat nauki w szkole.
Wcale mnie to nie dziwi. Mieszkamy teraz w Anglii, zanim się przenieśliśmy, moja córka dość intensywnie uczyła się angielskiego w Polsce, przyjechała i na początku nie rozumiała właściwie nic. Inna sprawa, że Yorkshire to jest Północna Anglia i tutaj akcent jest bardziej kosmiczny, natomiast ona, jak rozmawia teraz ze swoją kuzynką z Polski, to jej mówi: „Nie wierz w to, co piszą w książkach do nauki angielskiego w Polsce, to są bzdury”. Więc nie dziwię się, że ludzie, którzy nawet od lat się uczą języka, reagują tak, kiedy słuchają ciebie, bo rzeczywiście tak jest, że kiedy tego języka nauczonego w szkole próbujemy użyć w kontaktach z ludźmi z zagranicy, to okazuje się, że nie za bardzo.
No tak, z tym bywa różnie, często w szkołach ten język jest uczony w takiej wersji wzorcowej. Ja też staram się to zawsze zaznaczać, że to jest taka wersja oficjalna, która będzie zrozumiała przez wszystkich, a to jest sposób, w jaki tak naprawdę mówią Brytyjczycy czy Amerykanie, nie zawsze jest to takie książkowe, nie zawsze jest to słownikowe, ale też musimy się uczyć jakiegoś standardu, bo nie jesteśmy w stanie się uczyć 14 akcentów na raz. Niektórzy właśnie zarzucają mi: „Ty uczysz takiej brytyjskiej wzorcowej wymowy, a ja tutaj mieszkam właśnie w Anglii, gdzieś tam w Manchesterze i prawie nikt tak nie mówi”. Ale to tak samo jak w Polsce, zamieszkasz na przykład na Kaszubach i też mało kto będzie mówił wzorcową polszczyzną albo wprowadzisz się do familoku na Śląsku i też będziesz zdziwiony, że ludzie używają słów, których nie ma w słowniku.
To jest naturalne, że każdy język ma ileś tam swoich wariantów, ale na pewno jeżeli nauczysz się tego w tej wersji takiej wzorcowej, to masz gwarancję, że wszyscy cię zrozumieją. I o to w języku chodzi – żeby używać go tak, żeby cię zrozumiano, a to, że wchodzisz w bardzo specyficzne albo wąskie środowisko, to jest jakby kolejny etap i musisz się do tego środowiska troszeczkę dostosować. Więc zawsze staram się zwracać uwagę na to, że jeżeli chodzi o język, który jest takim bardzo żywym organizmem, to trzeba mieć po prostu otwarty umysł i być gotowym na to, że owszem są jakieś tam standardy, wzorce, zasady, ale zdarza się też, że te zasady łamiemy albo ktoś je łamie i trzeba zrozumieć dlaczego albo w jakiej sytuacji można te zasady złamać. Trzeba rozróżnić sytuację egzaminacyjną albo jakąś bardzo oficjalną, inaczej z królową będziemy rozmawiać po angielsku, a inaczej z kumplem w pubie, to jest zupełnie normalne, prawda?
No, tak. Nie miałem jeszcze okazji rozmawiać z królową, ale myślę, że rozmawiałbym z nią rzeczywiście trochę inaczej niż z kumplem w pubie.
Zresztą to samo dotyczy porozumiewania się w ojczystym języku. Ja też w inny sposób będę się wypowiadać w rozmowie, na przykład, z panem prezydentem, inaczej w rozmowie ze swoim dzieckiem, a inaczej w rozmowie ze swoim najlepszym kolegą – musimy się dostosować do każdej sytuacji, tak samo się to przekłada na język obcy.
Dobra, zamknijmy ten wątek biznesowy. Chciałem pomówić krótko o tobie jako o twórcy internetowym, dlatego że pewnie jesteś najbardziej znana z YouTube’a, bo tam masz te ponad 280 tysięcy subskrybentów, więc jakby statystycznie najwięcej osób miało tam okazję na ciebie trafić, ale jesteś też na innych różnych platformach i tutaj zebrałem sobie parę liczb, które być może ciebie nie obchodzą, ale myślę że na paru osobach zrobią wrażenie.
Może nie mówmy, że mnie nie obchodzą, bo to nie jest tak, że mam to w nosie, tylko po prostu uważam, że nie jest to najważniejsze kryterium, którym należy się kierować, kiedy się coś tworzy w Internecie.
Dobra. To mało ważne kryterium mówi tak, że na fanpage’u na Facebooku masz mniej więcej 50 tysięcy fanów, twój profil na Facebooku obserwuje 15 tysięcy osób, na Instagramie 30 tysięcy, na Twitterze 45 tysięcy, ostatnio na konferencji I love marketing and Social Media Jacek Kotarbiński podawał cię jako jeden z przykładów ludzi, którzy są w mediach społecznościowych bardzo aktywni, i zestawił twoje wyniki, twoje zasięgi i twoje zaangażowanie z Michałem Sadowskim i Michałem Szafrańskim. Oczywiście każde z was działa w trochę innej niszy rynkowej, więc tutaj trudno to porównywać jeden do jeden, bo to są inne grupy odbiorców, ale twoje wyniki były tam takim wielgachnym słupkiem, a ich to były takie małe, mimo że oni mają bardzo duże zasięgi.
Naprawdę? Ja jeszcze nie widziałam tej prezentacji, nie znam tych szczegółów.
Zaangażowanie u ciebie biło na głowę obydwu Michałów razem wziętych i to kilka razy. Pierwsza rzecz, o którą chciałem zapytać: po co ci aż tyle miejsc do publikowania?
A po co ci tyle ubrań?
Nie mam tak dużo.
Ile masz spodni?
Akurat spodni mam z 6 par. Niebieskie jeansy, czarne jeansy, ze 3 pary mam takich do marynarki jak jadę na targi, krótkie spodenki, spodnie od dresu.
Widzisz, każde z tych spodni służą do czegoś innego. Tak samo jest w mediach społecznościowych, każdy serwis jest trochę inny od pozostałych i każdy serwis służy do czegoś innego. Uważam, że treści nie należy dublować i wrzucać dokładnie tego samego na różne serwisy, bo najczęściej jest tak, że jeżeli ktoś jest naszym fanem, to często nas obserwuje w wielu miejscach, bo jak kogoś bardzo lubię, to chcę wiedzieć, co się u niego dzieje – jakie wrzuci zdjęcia na Instagrama, co napisze na Twitterze, jaki film wrzuci na YouTube’a albo co napisze na Fanpage’u. Jeśli te treści są różne, to świadczy o tym, że ta osoba rozumie to, że te serwisy są różne i służą do innych celów. Ja z każdego z tych serwisów czegoś innego się uczę albo nauczyłam i każdy z tych serwisów wprowadza jakieś swoje ograniczenia, ramy albo ma jakieś dobre praktyki – w inny sposób prowadzimy fanpage, w inny sposób piszemy na Twitterze, a w jeszcze inny mówimy na Snapchacie.
Więc obecność w każdym z tych serwisów coś mi daje i ja nie jestem tam dla odbiorców, tylko bardziej dla siebie, ponieważ wyciągam z nich pewne korzyści, najczęściej są to kwestie umiejętności, na przykład na Twitterze można się bardzo fajnie nauczyć zwięzłości, teraz został zniesiony limit 140 znaków, można ich użyć aż 280, ale wcześniej przez większość czasu można było się porozumiewać tylko w ramach 140 znaków i w języku polskim jest to spore wyzwanie, żeby zmieścić swoją myśl w takim, powiedzmy, SMS-ie.
Na Instagramie założyłam konto, dlatego że chciałam sprawdzić, czy telefonem komórkowym da się robić ciekawe zdjęcia, jako fotograf używam sprzętu profesjonalnego i kiedy się już go umie obsługiwać, to zrobienie dobrego zdjęcia nie jest trudne, ale zrobienie dobrego zdjęcia telefonem, może już nie dziś, bo teraz mamy naprawdę świetne aparaty w telefonach, ale powiedzmy 5 lat temu, to było wyzwanie.
Dzięki serwisom social media można zdobyć nowe umiejętności
Więc stawiasz sobie jakieś tam ramy i teraz musisz się w nich zmieścić, trochę jakby granie w grę planszową – są jakieś reguły i nie możesz poza nie wyjść, bo inaczej nikt nie będzie się chciał z tobą bawić. Ja tak samo traktuję właśnie media społecznościowe, każde z nich sprawia mi frajdę w inny sposób i w każdym z nich czegoś innego się uczę. Ponieważ ludzie są różni i każdy lubi coś innego, jest to zupełnie normalne, to są owszem tacy, którzy mnie będą obserwować wszędzie albo prawie wszędzie, ale są też tacy, którzy na przykład nie lubią Twittera i nie przekonasz ich, że Twitter jest fajny, po prostu coś tam im nie pasuje i OK, może im nie pasować, będą mnie obserwować na przykład na Instagramie albo na Snapchacie. Więc żeby dotrzeć do każdej z tych osób, muszę wejść w ich środowisko, to jest taka transakcja wiązana – jestem tam dla siebie, bo to jest dla mnie ciekawe albo fajne, ale jestem tam też dla nich, bo moja działalność tam odpowiada ich preferencjom.
Zaskoczyłaś mnie totalnie, dlatego że nigdy o tym nie myślałem w ten sposób. Zawsze kolejne medium społecznościowe raczej kojarzy mi się z takim miejscem, które próbuje przyciągnąć do siebie ludzi i wysysa ich czas. Podejście do tego w ten sposób, że to są gry planszowe, gdzie mamy trochę inne reguły i fajną zabawą może być nauczenie się tych zasad i granie według nich w poszczególnych mediach – to mi się podoba, to jest fajne.
Cieszę się, że ci się podoba. Ja na to patrzę nie tylko w sposób czysto rozrywkowy, ale też uważam, że fakt, że powstają serwisy społecznościowe i zyskują na takiej ogromnej popularności, świadczy o tym, że po pierwsze, są potrzebne – czyli ludzie mają taką potrzebę, żeby w nich być, żeby tworzyć jakąś społeczność, a po drugie to jest element naszego współczesnego świata – jeżeli chcemy być na bieżąco i chcemy wiedzieć, o czym się w świecie mówi albo jak się w tym świecie komunikować, a ja jako miłośnik języka jestem również miłośnikiem komunikacji, a te serwisy właśnie do komunikacji służą. Jest to dla mnie naturalny sposób na to, żeby być na bieżąco i obserwować, co się dzieje. Czasami jestem w tych serwisach również po to, żeby mieć świadomość zjawisk społecznych, które się dzieją – zafascynowało mnie to, że ludzie tak tłumnie przybyli na Twittera. Nie mówię o Polsce, bo tutaj nadal jest to serwis znacznie mniej popularny niż na przykład Instagram, ale mówię o trendach światowych. Każdy w Stanach ma konto na Twitterze i jest to zupełnie normalne – celebryci i zwykli ludzie – kiedy dzieje się na świecie coś, o czym wszyscy mówią, na przykład, kiedy samolot w Nowym Jorku wylądował na rzece Hudson – to właśnie ludzie się o tym dowiedzieli z Twittera, dlatego że każdy ma narzędzie, taki megafon w swojej kieszeni i osoby, które były na miejscu, od razu robiły zdjęcia, pisały co się dzieje.
Poza tym, każdy podaje też swój punkt widzenia. To nie jest tak jak kiedyś, kiedy mieliśmy dostęp tylko do mainstreamowych mediów i musieliśmy przyjąć narrację, która jest przekazywana przez dziennikarza czy przez reportera, który jest na miejscu, który być może nie wie wszystkiego i ma też na pewno jakieś ograniczenia, jeśli chodzi o treść, którą może nam przekazać. A tutaj, wiemy z każdej strony, co się dzieje, i mamy tak naprawdę pełniejszy obraz – oczywiście, to też trzeba przepuścić przez swój filtr i zdać sobie sprawę z tego, że ludzie mogą na ten sam przedmiot patrzeć z dwóch stron i każdemu się wydaje, że widzi inny przedmiot. Tak działa świat – mamy tyle perspektyw, ilu jest ludzi, dopiero analizując wszystko, co do nas dociera, możemy obliczyć iloraz i wysnuć własny wniosek. To powoduje, że my lepiej rozumiemy świat – a ja lubię rozumieć świat.
A kiedy powstaje nowe medium społecznościowe, to idziesz je wypróbować, żeby zobaczyć, czy tam jest coś dla ciebie atrakcyjnego, czy masz tę listę już na tyle ogarniętą i zamkniętą, że naprawdę trudno byłoby nowemu narzędziu cię pozyskać?
Nie, nie trudno. Żebym tam weszła, to musi mnie coś zainteresować. To nie jest tak, że poluję na każdą nowość, bo to, że coś jest nowe, nie znaczy, że ja to muszę mieć. Jeżeli poobserwuję trochę i zobaczę, co tam się dzieje, czy to daje jakieś nowe możliwości, albo czy wygląda jak coś, co sprawi, że zacznę myśleć w inny sposób, albo czegoś się nauczę – to ja bardzo chętnie to wypróbuję.
Tak właśnie było u mnie w przypadku Vine’a, to była taka platforma, o której w Polsce bardzo mało ludzi wiedziało i do dzisiaj mało ludzi o tym wie. Zazwyczaj, kiedy się o niej wypowiadam, to muszę tłumaczyć, co to w ogóle było – bo w tej chwili już ten serwis nie istnieje, jest tylko archiwum tych sześciosekundowych filmów. Mnie to po prostu zainteresowało – spodobała mi się forma, jakiej tam należało używać, spodobała mi się konwencja i wyzwoliło to we mnie ogromne pokłady kreatywności. Ja wręcz chodziłam codziennie i myślałam Vinem. W każdej sytuacji myślałam sobie: „to będzie fajny scenariusz”, „o! ten żart można użyć” – jak to sfilmować, jak to pokazać, jakie ujęcia zbudować, jak to zmontować i tak dalej. Mi to nie przeszkadzało, że w Polsce to nie jest popularne, bo ja tam byłam w innym celu. Byłam właśnie po to, żeby czegoś się nauczyć i żeby mi to sprawiało frajdę.
Ja nigdy nie mówię nigdy – jak kiedyś powstanie coś takiego, co mi się spodoba, co mnie zafascynuje, to tam wejdę – a z drugiej strony, jeżeli przestanie mnie coś interesować, albo przestanie mi coś sprawiać frajdę, to przestanę to robić – nic na siłę.
A jeżeli chodzi o korzystanie z różnych platform, jesteś w stanie procentowo, tak mniej więcej określić, ile czasu zajmuje ci tworzenie treści na tę platformę, a ile konsumowanie tego, co wytworzyli inni?
Nie zastanawiam się nad tym. Znacznie mniej konsumuję na Facebooku, znacznie mniej niż kiedyś, bo Facebook to jest takie miejsce, gdzie pojawia się bardzo dużo treści niepożądanych, między innymi to jest wina jego algorytmu, który pokazuje, że ktoś coś polubił, albo, że znajomy znajomego coś polubił, albo że kogoś oznaczył. Mam wrażenie, że na Facebooku panuje bardzo duży bałagan i za mnie próbuje decydować ktoś albo coś, co mnie interesuje – rzadko to się sprawdza.
Na wszystkich innych serwisach, gdzie ja sama decyduję, kogo chcę obserwować, to mam takie treści, które mi najbardziej odpowiadają i to jest w nich fajne, że można samemu ułożyć ten timeline, czyli tę oś czasu, na której oglądamy to, co chcemy. Twitter, Instagram, czy Snapchat u różnych osób wygląda inaczej, bo wygląda tak, jak sobie to ułożysz w zależności od tego, jakie osoby zaczniesz obserwować. To jest świetne.
Wspomniałaś o tym, że warto być w komunikacji w mediach społecznościowych autentycznym, o tym, że nie grasz przed kamerą, tylko jesteś sobą – to jest twoje poczucie humoru, twoje przemyślenia. Kiedy się obserwuje twoje filmy na YouTubie, to one są z jednej strony nacechowane twoją osobowością, z drugiej strony są świetnie przygotowane, bo tam są wszystkie materiały, fragmenty piosenek, filmów i tak dalej. Na ile te treści, które publikujesz i na YouTubie, i gdzie indziej, to są treści takie bardzo mocno przemyślane, a na ile to jest spontan – idziesz, włączasz kamerę, bach!, jedziesz.
[śmiech] Ja nie robię takich spontanów, wszystko jest przemyślane. Zdaję sobie sprawę z odpowiedzialności, która na mnie ciąży, kiedy cokolwiek umieszczam w Internecie i staram się tam nie wrzucać rzeczy pod wpływem emocji. Filmu na YouTube’a nie jestem w stanie nagrać w takim formacie, jaki sobie stworzyłam, czyli Po Cudzemu, spontanicznie – to zawsze musi być przygotowane, bo ma zawierać się w jakiejś całości, ma tworzyć coś spójnego, jakiś temat omawiać – tak to wymyśliłam. Pierwsza rzecz, którą robię, to jest opracowanie jakiegoś tematu, a dopiero kiedy już wiem, jakich wstawek użyję i co mniej więcej powiem, to wtedy włączam kamerę. To trochę jak pisanie książki, to nie jest tak, że siadasz przed komputerem, zaczynasz klepać w klawiaturę i zobaczysz co ci wyjdzie, tylko musisz najpierw wiedzieć, co chcesz powiedzieć, musisz się zastanowić nad tym, musisz to jakoś przygotować. Czasami spisujesz rzeczy, które już masz na głowie, wiedzę którą posiadasz – w przypadku mojej książki tak było, że nie musiałam robić researchu – ale czasami musisz poszukać, musisz najpierw samemu się nauczyć, żeby potem to przekazać.
Nie wyobrażam sobie, żeby tworzyć takie rzeczy spontanicznie – najbardziej spontaniczne rzeczy, które tworzę, to są takie, które nie zajmują dużo czasu do wykreowania, na przykład zrobienie zdjęcia, to najczęściej decyzja chwili, bo fotografia to jest uchwycenie chwili – idę ulicą i zobaczę, że pięknie światło się układa, bo akurat wyszło słońce i drzewo rzuca ładny cień, więc zrobię zdjęcie i jestem w stanie wrzucić je na Instagram w ciągu minuty. Ale to nie jest treść, która wymaga przygotowania. Zależy oczywiście, jaką fotografię się uprawia, bo jak się robi zdjęcia studyjne albo inne wyszukane scenografie, to wymaga przygotowań – ale taka fotografia, którą ja uprawiam na co dzień, czyli raczej polegająca na obserwowaniu świata i wychwyceniu czegoś, czego bez fotografii nie dałoby się zatrzymać – to jest właśnie najbardziej spontaniczne, co robię.
Kiedy publikuję coś na Twitterze, to też jest jakaś myśl, która przed chwilą przyszła mi do głowy, a nie zaplanowany post – ale zanim to publikuję, to zawsze się zastanawiam – czy to jest coś, czego nie będę żałować, że to napisałam, albo czy to nie jest coś, co kogoś obrazi, albo czy to jest coś, czego nie będę się wstydzić jutro, pojutrze, czy za tydzień, albo czy to nie jest czasem coś, w czym jest za dużo emocji, i może lepiej najpierw się uspokoić, napić się herbaty, albo pójść na spacer, a dopiero potem na spokojnie wrócić do tego. To wymaga jakiegoś przemyślenia i w zależności od tego, jaką treść się tworzy, to ona jest bardziej albo mniej pracochłonna, ale na pewno nie ma w tym jakiegoś szaleństwa. Największe szaleństwo jest chyba u mnie na Snapchacie – ale też kiedy nagram jakąś krótką dziesięciosekundową wypowiedź, to nie jest tak, że ona sama się publikuje, tylko ja wciskam przycisk „dodaj” – więc jeżeli nie jestem zadowolona z czegoś, co nagrałam albo mam jakąś wątpliwość, to po prostu tego nie wciskam – nad tym się ma kontrolę, to nie jest tak, że to samo z nas wypływa, tylko nad wszystkim można się zastanowić i bardzo do tego zachęcam, żeby najpierw myśleć, a dopiero potem mówić.
Dlaczego, jeżeli jakaś treść jest za bardzo emocjonalna, to jej nie publikujesz?
A po co?
Może być tak, że jest emocjonalna, ale jest też ważna z jakiegoś powodu.
Może tak być, tylko że o każdej sprawie, nawet bardzo trudnej, można rozmawiać bez emocji – kiedy mówimy o emocjach, to ja nie mam na myśli bycie jakimś zimnym, nieczułym człowiekiem, tylko mam na myśli emocje negatywne. Uważam, że nie należy wprowadzać do internetu emocji negatywnych, bo to nikomu nie służy, to znaczy to służy tylko osobie, która je z siebie wyrzuca, ale niestety to działa bardzo destrukcyjnie na innych, więc to oznacza, że mamy w nosie to, jak ktoś się z tym poczuje, czyli jesteśmy egoistami. Jeżeli sam sobie nie umiesz poradzić z emocjami negatywnymi, to jest twój problem, to nie powinien być czyjś problem. Na radzenie sobie z emocjami negatywnymi są sposoby, trzeba tylko rozpoznać te emocje i przyznać że „Aha, ok mam jakiś problem i muszę go teraz jakoś rozwiązać”.
Można to robić na wiele sposobów, bo można pójść na spacer, można wypić herbatę, można porozmawiać z przyjacielem, z terapeutą, można uprawiać sport, można zapisać się na terapię grupową, można się zwierzyć bliskiej osobie – tylko to wymaga pewnej świadomości siebie i pewnej pokory, która nam pozwoli na przyznanie: „OK, widzę, że moje emocje troszeczkę mnie ponoszą i robię rzeczy, których nie powinienem robić, bo to rani innych, więc chcę sobie z tym poradzić, bo widzę, że potrzebuję pomocy”. Nie każdy jest w stanie przyznać, że potrzebuje pomocy. Jesteśmy bardzo samowystarczalni i nikt nam nie jest potrzebny do niczego. To, że wrzucę to do internetu, to nikomu nie pomoże, a nawet wręcz zaszkodzi. Po co? To jest trochę jak śmiecenie – masz papierek w kieszeni i on ci przeszkadza, więc teraz możesz go rzucić na ulicę – tylko, że ktoś za ciebie ten papierek będzie musiał posprzątać – on się nie roztopi, nie zniknie, nie wyparuje, więc tak naprawdę zostawiasz te śmieci komuś innemu do posprzątania. Po co? To jest twój śmieć – ty go posprzątaj.
Chciałem zapytać, czy ty potrzebujesz pomocy – ale w kwestii nie złych emocji, tylko w kwestii tego, co robisz, tej treści, którą udostępniasz światu. Czy to jest tak, że wszystko od A do Z robisz sama, czy masz np. operatora, który cię kręci, czy zlecasz montaż filmów, czy korzystasz z różnego rodzaju podwykonawców?
Mam tylko jedną osobę do pomocy, która robi bardzo konkretną, wyspecjalizowaną rzecz – a mianowicie miksuje dźwięk w filmach z cyklu Po Cudzemu. Kiedy już odcinek jest niemalże gotowy, to ja go wysyłam do miksera i on robi rzeczy, na których ja się nie znam, czyli reguluje głośność, sprawia, że jeżeli zdarza mi się taki dzień, kiedy z moich ust wydobywa się trochę takich niepotrzebnych dźwięków, na przykład jakieś mlaskanie, które przeszkadza w odbiorze, to on to usuwa, wyrównuje, sprawia, że dźwięk w całym filmie staje się płynny, staje się jedną całością, a ponieważ ja używam wstawek filmowych, czy muzycznych, które też są różnej jakości i różnie brzmi ten dźwięk – czasem jest bardziej metaliczny, czasami jest bardziej głuchy – to są takie rzeczy, na których osoba, która się dźwiękiem zajmuje – się zna. A ktoś kto się nie zna, to może nie zauważy ogromnej różnicy, ale najczęściej, jeżeli coś z dźwiękiem jest nie tak, to my to słyszymy.
Mój program akurat polega na tym, że trzeba bardzo dobrze słyszeć, jak coś brzmi, żeby móc to powtórzyć, więc do dźwięków w tym cyklu przykładam bardzo dużą wagę – to jest jedyna rzecz, którą robi za mnie ktoś i kiedy ten dźwięk opracuje, to ja go nakładam na ostateczną wersję filmu – taką właśnie wersję wrzucam dopiero na YouTube’a. Wszystkie inne rzeczy robię sama – sama robię zdjęcia, sama kręcę, przygotowuję materiał, o którym chcę powiedzieć, sama montuję. Zresztą u mnie na kanale są nie tylko filmy z cyklu Po Cudzemu, ale są też vlogi, które akurat w całości robię sama, bo to jest coś bardziej swobodnego, co wcale w mojej ocenie nie musi być dopracowane w każdym szczególe, nawet dobrze, jeżeli jest takie niedoskonałe, bo jest prawdziwsze, tu nie korzystam z żadnej pomocy. Wszystkie profile społecznościowe i pozostałe kwestie, którymi zajmuję się w internecie, robię sama, bo się pod tym podpisuję – wydaje mi się, że odpowiadam za to, co tam się znajduje. To, że tam się znajduje moje imię i nazwisko, to jest dla mnie zobowiązanie, że to jest moje zdanie, to jest moja wiedza albo po prostu to są moje słowa, za które odpowiadam
A jak dużo czasu ci to zajmuje? Domyślam się, że przy tej skali, przy tych różnych mediach, kanałach, w których jesteś, przy tej skali zaangażowania i liczbie fanów, jakich masz, to może to zająć cały dzień – przeczytanie komentarzy, odpowiedzi na komentarze, jakieś moderowanie do tego.
Nie wiem, ile mi to zajmuje, nie mierzę tego, to jest część mojego życia – czytanie komentarzy na YouTubie to jest część prowadzenia kanału na YouTubie. Nie robię tak, że wrzucam film i wychodzę, tak jakbym rzucała granat, tylko jestem częścią tej społeczności. Jest dla mnie oczywiste, że zapoznaję się z tym, co czytają, to nie jest jeszcze taka ilość komentarzy, która mnie przytłacza i których nie jestem w stanie przeczytać. Czytanie komentarzy nie zajmuje aż tak dużo czasu, więcej zajmuje odpowiadanie na nie i nie jestem w stanie odpowiedzieć na każdy komentarz – to już zajęłoby mi za dużo czasu, musiałabym się zajmować tylko tym. Ale mogę go na pewno przeczytać, skoro się pojawia pod moim filmem, to albo dotyczy treści tego filmu, albo dotyczy mnie, albo może być ciekawym spostrzeżeniem czy pomysłem, który później wykorzystam. Jest dla mnie bardzo cenne, że ktoś poświęcił czas, żeby napisać komentarz, szczególnie jeżeli jest to komentarz, który coś wnosi – nie chcę ich przegapić. Uważam to za część swojego życia, więc nie mierzę tego, tak samo jak nie mierzę, ile oddechów robię w ciągu dnia.
A dzielisz sobie życie na zawodowe i prywatne? Masz tak, że pracuję do 15:00, a potem już robię swoje sprawy prywatne?
Nie mam stałego harmonogramu. Miałam taki harmonogram, kiedy pisałam książkę, bo to wymagało ode mnie dużej dyscypliny, ale obecnie, na co dzień to nie. To zależy też od dnia, od tego, co akurat mam w planach, bo wiadomo, jeżeli spędzam czas z rodziną albo z przyjaciółmi, to nie siedzę w tym czasie w Internecie. Jeżeli mam spotkania, to zdarza się, że nie odpowiem na mail przez cały dzień, bo byłam na spotkaniach, więc to jest bardzo różnie. To też mi się podoba, że jest to jest takie nieprzewidywalne i nieregularne. Wtedy czuję, że sama decyduję o tym, jak wygląda mój dzień, i nie jest to nudne i monotonne.
Zastanawiam się i pewnie niejedna osoba się nad tym zastanawia, jak wyszukujesz fragmenty z odpowiednimi słowami w filmach czy w piosenkach – w piosenkach może jest łatwiej, bo zwłaszcza refreny mają to do siebie, że się powtarzają i dzięki temu się utrwalają. Friends – wiadomo – znasz na pamięć wszystkie sezony, ale wykorzystujesz w swoich odcinkach nie tylko Friends, więc skąd taka wiedza, że w 17:00 minucie i 30 sekundzie filmu padło słowo, które jest mi teraz potrzebne do odcinka?
Z tymi fragmentami u mnie jest tak, że wiele rzeczy znam na pamięć albo jestem w stanie sobie przypomnieć, gdzie coś było – bo ja po prostu bardzo zwracam uwagę na to, jakie słowa albo jakie wyrażenia padają w filmie czy w serialu. Odkąd zaczęłam się uczyć angielskiego, to wyrobiłam sobie taki radar na język, ponieważ kiedy byłam mała, to nie było filmów w wersji oryginalnej, Internetu w ogóle nie było – więc kiedy udało mi się czasami usłyszeć jakieś słowo w piosence czy w filmie, które już znałam, to było dla mnie coś ważnego – a jak coś jest dla nas ważne, to lepiej to zapamiętujemy. Czasami jest tak, że jestem w stanie przywołać scenę albo moment w filmie, albo tytuł filmu, w którym jakieś słowo padło i pamiętam to – ale to są takie moje ulubione filmy albo moje ulubione piosenki – bardzo dobrze je znam.
Oprócz tego Internet to jest taka sieć komputerów ze sobą połączonych, w których można wszystko znaleźć. Tylko trzeba wiedzieć, jak szukać. Na to, na szczęście są sposoby – na przykład jest bardzo dużo stron, na których są całe scenariusze filmowe czy dialogi seriali, można pobrać też napisy do filmów czy do seriali i przeszukiwać je tekstowo – ja najczęściej tak właśnie robię. Potem muszę tylko zweryfikować, czy ta scena, w której to słowo pada, odpowiada mi pod różnymi względami – na przykład czy mówią tam z odpowiednim akcentem albo czy mówią wyraźnie, albo czy widać osobę, która mówi w danym momencie, czy jest to tylko głos, który słychać w tle, bo czasami jest to potrzebne, żeby pokazać jak układają się usta osoby, która wypowiada dane słowo. Na to naprawdę sposobów jest bardzo dużo i ponieważ już stworzyłam ponad 100 odcinków, to mam w tym też sporą wprawę. Znalazłam sobie takie sposoby idealne dla mnie, które mi to ułatwiają. Najczęściej korzystam z takiej stałej swojej bazy filmów i seriali, a jeżeli w niej nie znajdę tego, czego szukam, to szukam wtedy w Internecie.
W Internecie można znaleźć wszystko, trzeba tylko wiedzieć, jak szukać
Są takie strony, na których można przeszukać filmy na YouTubie, w których pada jakieś słowo albo wyrażenie. Nie wszystkie filmy na YouTubie są objęte tą bazą, która służy do wyszukiwania, ale wiele prezentacji, typu wystąpienia na TED czy TEDx, można przeszukać. Nie ma takiej opcji, żebym czegoś nie znalazła.
Super. A jeżeli chodzi o Po Cudzemu, to czy przygotowujesz sobie scenariusz, który później czytasz z promptera, czy to jest tak, że rozpisujesz sobie w punktach? Pytam, bo to sprawia wrażenie tak profesjonalnie przygotowanego. To jest z jednej strony swobodnie powiedziane, ale można też swobodnie przeczytać, jeżeli ktoś potrafi, ale z drugiej strony, mam wrażenie, tam każdy element jest naprawdę świetnie przemyślany i na swoim miejscu.
Nie mam żadnego promptera i nie mam scenariusza, który mam rozpisany słowo w słowo – jedyne, co mam rozpisane, to są wstawki, których użyję, to wiem zawsze z wyprzedzeniem i wiem, w jakiej kolejności one pojawią się w odcinku. A to, co chcę powiedzieć między tymi wstawkami, to jest najczęściej jedno słowo, które mam zapisane w notatce i kiedy już nagrywam, to ubieram to w takie słowa, w jakie chcę. To wszystko, co mówię w filmach, to jest – można powiedzieć spontaniczne – ale bardziej chodzi tutaj o sposób, w jaki to mówię, albo jakiś żart mi nagle przyszedł do głowy, więc go po prostu użyję, bo wydaje mi się przydatny. Ale nie mam tego rozpisanego słowo w słowo. Myślę, że to byłoby jeszcze trudniejsze i zajmowałoby mi jeszcze więcej czasu, więc tego nie robię. Poza tym, wiem mniej więcej, co chcę powiedzieć, to jest tylko kwestia ubrania tego w słowa. Czasami jest tak, że nagrywam, zaczynam jakąś wypowiedź, przerywam ją w połowie, myślę sobie: „Nie, to nie tak, inaczej to muszę powiedzieć” i próbuję w inny sposób, ale mimo wszystko, mniej więcej wiem, jaka treść ma się tam zawrzeć, więc nagranie zazwyczaj zajmuje mi 40 minut.
WOW. No to szybciutko.
Wszyscy mi tak mówią, chociaż wydaje mi się, tak – normalnie. Nie wiem, czy to jest szybko, czy to jest wolno – czasami mi się nawet w 20 minut udaje nagrać, jeżeli jest to krótki odcinek, albo jeżeli go nagrywam drugi raz. Kilka razy mi się tak zdarzyło, że musiałam nagrać ponownie z jakichś względów technicznych, jak dźwięku nie nagrałam tak jak trzeba, albo zgubiłam ostrość – tak że to było nie do odratowania. Ja tę wiedzę mam w głowie – to nie jest coś, czego muszę się nauczyć przed nagraniem i powtórzyć to, jak się nauczyłam jak na sprawdzian, tylko ja to już wiem i tylko muszę wybrać te rzeczy, które wiem, i ułożyć je w odpowiedniej kolejności, żeby to miało sens.
Mówiłaś o tym, że czytasz komentarze i czasami zdarza się tam coś faktycznie wartościowego. Na ile kierujesz się takimi podpowiedziami, opiniami widzów, innych osób o tym, co robisz, a na ile jesteś skałą, która nie poddaje się absolutnie żadnej obróbce i robisz to po swojemu – albo komuś pasuje, albo nie?
Jestem dosyć ukształtowanym człowiekiem, zdaję sobie sprawę ze swoich mocnych i słabych stron, wiem jakie plusy i minusy ma to, co robię w internecie, ale staram się to robić właśnie tak, jak lubię, albo tak, jak chcę, bo wierzę, że to jest wtedy takie moje i takie prawdziwe, natomiast komentarze oczywiście są zawsze bardzo miłe i ja czytam je z przyjemnością, bo wiem, że jest bardzo dużo osób, które po prostu konsumują, czyli oglądają, ale nie piszą komentarzy, ani nie dają łapek w górę czy lajków. To jest też zupełnie normalne, bo każdy konsumuje w taki sposób, jaki mu odpowiada. Jeżeli już ktoś poświęcił czas, jednak coś napisał i wie, że ja to przeczytam, to jest to dla mnie istotne. Zdarza się, że pojawiają się jakieś sugestie – wiele osób często myśli, że potrzebujemy ich sugestii, czasami chcą mieć takie poczucie, że tutaj coś powstało, dlatego że ja o to poprosiłem, i mają takie poczucie satysfakcji. Wprowadziłam kilka modyfikacji do formatu Po Cudzemu na przykład na końcu moich filmów, w podsumowaniu odcinka, nie było żadnych napisów na ekranie, ale tak dużo osób pisało, że im by się to przydało, żeby to słowo pojawiło się na ekranie, to stwierdziłam, że nie jest to aż tak dużo pracy dla mnie, mogę to wprowadzić, więc w podsumowaniu pojawiają się wszystkie słowa, które omawiałam.
Niektórzy by chcieli, żeby się pojawiła transkrypcja fonetyczna – to już dla mnie jest za dużo pracy, byłoby to nieefektywna – więc tego nie robię, ale stworzyłam film o symbolach fonetycznych, a w pierwszych filmach, w których omawiałam dźwięki, pojawiały się poszczególne symbole, które omawiam, więc ten temat jest na moim kanale – jeżeli kogoś to bardzo interesuje, to znajdzie film, w którym o tym mówię. Nie robię tego przy każdym odcinku, bo symbole fonetyczne po prostu są trudne pod względem graficznym do użycia, a poza tym, moim zdaniem, nie są też niezbędne, więc ich nie używam. Czasami pojawiają się sugestie co do tematów, które miałabym omówić, więc uwzględniam je w takim sensie, że najczęściej one i tak się znajdują już na mojej liście, wiem, że prędzej czy później to omówię, ale tworzę taki odcinek szybciej niż planowałam, bo skoro jest takie duże zainteresowanie tym tematem, to zrobię to najpierw, a potem zrealizuję inne swoje pomysły.
Bardzo dużo osób przez długi czas prosiło o odcinki o gramatyce – a ja sobie założyłam na początku, że mój kanał nie będzie kursem językowym, tylko skupię się na tym, co jest moim zdaniem najbardziej istotne, czyli na mówieniu, bo tego w polskich szkołach brakuje – ale wyszłam naprzeciw oczekiwaniom moich widzów, napisałam książkę o gramatyce, ponieważ gramatyka to jest akurat taka część języka, której łatwiej i skuteczniej się nauczyć, kiedy piszemy zdania, używając tych struktur, których się uczymy. Uznałam, że gramatyka w formie wideo będzie po prostu mniej efektywna i mniej skuteczna niż w formie książki. Więc temat poruszam, tylko nie w takiej formie, w jakiej oczekiwali tego niektórzy widzowie, a nie każdy widz wie, co jest dla niego dobre – to jest trochę tak, jak dziecko, które prosi swojego rodzica o różne rzeczy, i gdybyśmy mieli spełniać wszystkie zachcianki dzieci, to te dzieci, nie byłyby zbyt dobrze wychowane. To działa na podobnej zasadzie – to rodzic ma być tym mądrym, tym, który wie, co dla dziecka jest wskazane, a co nie. I to nie znaczy, że nie należy dziecku dawać słodyczy – można dziecku dać czekoladę, ale to nie powinien być np. obiad, tylko deser i nie codziennie, ale może na przykład raz w tygodniu.
Trzeba zachować zdrowy rozsądek i pamiętać o tym, czym sami się kierujemy i jaką mamy wizję tego, bo jest wielu twórców, którzy nie mają swojej wizji, otwarcie o tym mówią i pytają: „Napiszcie o czym byście chcieli, żebym nagrała kolejny film” – mogłabym tak robić, tylko że wtedy, w moim odczuciu, to by było trochę pomieszanie z poplątaniem. To, że 10 osób powie, że chciałoby temat bardzo wyspecjalizowany na przykład: „Czy mogłaby Pani zrobić odcinek o słowach dotyczących wędkarstwa?” Oczywiście, że mogłabym tylko, że ten odcinek zainteresuje 5 osób, a mój kanał ogląda więcej niż 5 osób, więc nie chcę ignorować tych, których wędkarstwo nie interesuje. Jeżeli kogoś wędkarstwo interesuje, to na pewno poradzi sobie ze znalezieniem materiałów na ten temat na innych kanałach. Naprawdę można sobie z tym poradzić – trzeba zawsze zachować jakiś taki swój kompas, to nie znaczy, że mamy być ślepi na komentarze czy opinie innych, możemy je uwzględniać, ale zawsze przepuszczać przez swój filtr – czy to na pewno jest to, co ja chcę robić albo czy uważam, że to jest ważne i potrzebne? Jeżeli tak, to jest zbiór wspólny.
Masz takie poczucie, że odniosłaś sukces?
Tak, dlatego że robię to, co chcę, i nie muszę wstawać wcześnie rano.
A zwykle jest tak, że jeżeli ktoś odniesie sukces to poza ludźmi, których ten sukces inspiruje i którzy go podziwiają – są też ci po ciemnej stronie mocy, którzy zazdroszczą i którym się to nie podoba. Czy masz takie sygnały, konflikty, nieprzyjemne sytuacje związane z kimś, kto z biznesowego punktu widzenia, powinien się nazywać konkurencją – nie mówię o hejterach – ale na przykład nauczyciele angielskiego, którzy mówią „Ta Arlena coś tam sobie nagrywa, ale to nie jest taki prawdziwy angielski, taka prawdziwa nauka,” albo inni youtuberzy, którzy zazdroszczą ci tego, że masz tak wielu widzów?
Tak, spotykam się z takimi sygnałami, ale wiem, że to nie jest problem ze mną, tylko to jest problem tej osoby. To, że ktoś nie umie się pogodzić z tym, że mam jakąś ilość subskrybentów albo że tworzę coś, co się innym podoba – to w jaki sposób to jest mój problem? W żaden. Oczywiście są nauczyciele, którzy krytykują sposób, w jaki prowadzę kanał, albo sposób, w jaki napisałam książkę, ale jeżeli są nauczycielami, to robią to po swojemu, jak rozumiem. Jeżeli w ich opinii ich metoda jest lepsza albo skuteczniejsza, to niech używają tej metody. Ja im nie przeszkadzam, więc dlaczego oni mi mają przeszkadzać?
W życiu kieruję się zasadą „żyj i pozwól żyć innym” – to, że coś ci się nie podoba, to nie znaczy, że to jest złe.To, że mamy w telewizji 4 kanały informacyjne, nie znaczy, że jeden jest lepszy od drugiego, tylko znaczy, że na każdy kanał znajdą się widzowie. I tak samo jest na YouTubie – uważam, że youtuberzy nie są konkurencją dla siebie, bo to, że ktoś ogląda mnie, nie znaczy, że nie będzie oglądał drugiej osoby, bo nasze programy nie są emitowane w jakimś paśmie, o konkretnej godzinie, tylko można to oglądać, kiedy się chce. Każdy odbiorca sam zdecyduje, co woli oglądać, albo ile razy, albo kiedy woli coś oglądać. Twórzmy takie treści, żeby on wolał oglądać nasze i już.
Twórz takie treści, żeby odbiorca chciał je oglądać
Mam podobne przemyślenia związane z podcastami, tutaj też jest masa miejsca, jeszcze więcej niż na YouTubie. Z tego, co mówisz i z tego, co widziałem i słyszałem wcześniej, przygotowując się do tej rozmowy, mam obraz ciebie, jako osoby, która ma wysokie poczucie własnej wartości i dużą pewność siebie. Wiem też, że nie zawsze taka byłaś. Zastanawiam się, co byś mogła poradzić osobom, które chciałyby być bardziej pewne siebie, chciałaby mieć większe poczucie własnej wartości, ale brakuje im tych cech. Czy są jakieś techniki albo coś, co pomaga się zmienić pod tym względem?
Jest taka rzecz, która mi bardzo pomogła się zmienić i jest to psychoterapia. Pomaga poznać siebie, lepiej zrozumieć siebie i innych ludzi. To jest taka praca długofalowa, to nie jest tak, że pójdziemy na jedno spotkanie z terapeutą, on nas zahipnotyzuje i już będziemy uleczeni, tylko jest to praca bardzo żmudna i trzeba się liczyć z tym, że to trochę potrwa i może się tak zdarzyć, że problem, z którym idziemy do terapeuty, to tak naprawdę jest inny problem niż ten najważniejszy w naszym życiu – ale to nie szkodzi, bo to odkryjemy po drodze. To jest metoda skuteczna, która na pewno pomaga, wiem to ze swojego doświadczenia, bo przeszłam psychoterapię.
A tak na co dzień – to myślę, że trzeba sobie uświadomić właśnie to, jacy jesteśmy, czyli na przykład skupiać się na tym, co jest w naszym życiu dobre, albo co w nas nam się podoba – a nie na tym, co nam się nie podoba. Na przykład wiele osób, kiedy czyta komentarze na swój temat w Internecie, to kiedy przeczyta 10 pozytywnych komentarzy i jeden negatywny, to skupia się na tym negatywnym i zastanawia się: „Dlaczego ten ktoś tak napisał, dlaczego ja mu się nie podobam, o co mu chodzi?” Zamiast zastanowić się, że przecież to jest tylko jedna osoba, której coś nie pasuje. To, że nie lubią mnie wszyscy, to jest normalne, bo nie ma takiej osoby, którą lubią wszyscy. Wiem, że czasami ten rozum i to serce nie chcą działać w parze, na rozum to wszystko się wydaje logiczne i sensowne, ale jednak nas to boli, więc trzeba nauczyć się to jakoś godzić. Są nawet metody, które zalecają terapeuci na sesjach, na przykład zapisywanie sobie w takim stałym miejscu wszystkich miłych rzeczy, miłych sygnałów, które do nas trafiają – kiedy ktoś napisze miły komentarz, to należy go sobie skopiować i gdzieś wkleić, albo jeżeli ktoś nam powie coś miłego, to należy to zapisać w notatniku, może to być modny teraz bullet journal – taki zeszyt, w którym z jednej strony planujemy, a z drugiej strony podsumowujemy to, co się w naszym życiu dzieje, to też może być taki rodzaj pamiętnika, gdzie zapisujemy sobie wszystko to, co fajne i wartościowe.
Są osoby, które robią sobie podsumowanie dnia albo tygodnia – próbują sobie przypomnieć, jakie fajne rzeczy się w naszym życiu wydarzyły – to też trochę otwiera nam umysł i pozwala w inny sposób spojrzeć na życie, bo są ludzie, którzy patrzą na życie z perspektywy problemów, a są ludzie, którzy patrzą na życie z perspektywy przygód, fajnych zdarzeń, miłych sytuacji – sam fakt, że wyszedłem na dwór, spotkałem psa, który merdał ogonem i dał się pogłaskać – to też jest taka rzecz, którą można się cieszyć i ja się z takich rzeczy w swoim życiu bardzo cieszę, bo zdaję sobie sprawę z tego, że te chwile są ulotne i życie nie jest różowe – życie jest różne, jest kolorowe. To trzeba wszystko umieć zauważyć, a jeżeli się wyłącza te kolorowe filtry i widzi się tylko to, co jest bure, to bardzo łatwo jest być nieszczęśliwym. W dłuższej perspektywie uważam, że psychoterapia jest najbardziej skuteczna – bo ona się skupia bardzo na naszej indywidualnej, wyjątkowej sytuacji. Psychoterapeuta nie będzie nam tłumaczył, jak działa świat, tylko będzie próbował pokazać nam ze świeżej perspektywy, jacy my naprawdę jesteśmy. Mimo że terapeuta nie daje żadnych rozwiązań ani nie udziela wskazówek, tylko zadaje pytania, ale zadaje te pytania, jako osoba, która nas nie zna, która nie jest zaangażowana emocjonalnie w relację z nami i która nas nie ocenia, a to jest coś, co bardzo trudno spotkać w dzisiejszym świecie.
Kiedy rozmawiamy z przyjaciółką albo z mamą, to jest to osoba, która patrzy na nas przez pryzmat emocji, które wobec nas żywi – to nie jest osoba obiektywna. A terapeuta to jest ktoś, kto to robi zawodowo, tak jak lekarz. Bardzo to polecam – nagrałam o tym film, który był vlogiem nr 5 na moim kanale, który nazywa się „Psychoterapia, czyli jak żyć?”, jest to film, który wywołał niesamowite poruszenie wśród moich odbiorców – sama się nie spodziewałam, że spotkam się z takimi reakcjami, które potem nastąpiły w komentarzach czy w wiadomościach, które do mnie docierały prywatnymi kanałami – bo okazało się, że bardzo dużo ludzi utożsamia się z tym, o czym w tym filmie opowiadałam, czyli z tym, kiedy byłam młodsza, to nie miałam znajomych, czułam się nielubiana, samotna. Wydawało mi się, że nikt mnie nie rozumie, zależało mi na tym, żeby mnie wszyscy lubili, a wiele osób mnie nie lubiło, miałam też nieidealne relacje z rodzicami czy z bratem.
Każdy z nas czuje się bardzo osamotniony w swojej sytuacji i nie znajduje zrozumienia wśród rówieśników czy wśród otoczenia – a to się da znaleźć, w tym filmie wskazuję, gdzie można szukać pomocy, i wiem, że po obejrzeniu tego filmu wiele osób zdecydowało się na to, żeby pójść na psychoterapię albo po prostu podzieliło się tym, że chodzą na terapię i ten film ich utwierdził w tym, że to jest dobry kierunek i że to im pomogło, bo nie czują się już w tym tacy osamotnieni. Nawet ktoś napisał, że jeszcze do wczoraj rozważał samobójstwo, a po obejrzeniu tego filmu widzi, że jest jakaś nadzieja dla niego w życiu – ja poczułam ogromną odpowiedzialność za to, co powiedziałam i cieszę się, że to działa właśnie w tę stronę, że pomaga na plus.
Widziałem też ten film i mimo że o tym mówiłaś w różnych miejscach, to pomyślałem, że warto o tym powiedzieć ponownie, dlatego że wiem, że są ludzie, którzy patrzą na kogoś, kto ma wielką firmę, czy patrzą na twoją liczbę subskrybentów na YouTubie i myślą sobie „Nie, no, z czym ja startuję, mam trzech subskrybentów w tej chwili, moją babcię, moją mamę i mojego kota, więc nie ma tutaj w ogóle o czym mówić, nie mam żadnych szans”, a myślę, że ta twoja historia pokazuje, że to nie jest tak, że nasza dzisiejsza pozycja – to, co dzisiaj czujemy, to, w którym miejscu w życiu jesteśmy – jest na całe życie, tylko że my to możemy zmieniać i to są zmiany, które dotyczą nie tylko tak banalnych rzeczy jak liczba subskrybentów, ale dotyczą rzeczy dużo głębszych. Myślę, że stąd też ten bardzo silny odzew, o którym mówisz, bo to poruszyło taką czułą strunę, pokazało ludziom, że faktycznie jesteśmy, jakby banalnie to nie zabrzmiało, panami swojego losu. A ile trwa cały taki proces zmiany, pewnie to jest indywidualne?
To jest bardzo różnie. Wiele zależy od tego, jaki mamy problem, bo inaczej wygląda terapia, która ma nam pomóc przy arachnofobii, czyli przy strachu przed pająkami, a inaczej wygląda terapia osoby, która była molestowana seksualnie przez kilka lat przez członka rodziny. Są to wszystko problemy do rozwiązania, więc nie ma problemu za małego i nie ma problemu za dużego, z którym nie można sobie poradzić. To nie jest tak, że o tym zapomnimy i ktoś to wymaże z naszej pamięci, to tak nie działa. Ale nauczymy się z tym żyć i nauczymy się o tym też opowiadać. Są osoby, które chodzą na terapię przez kilka lat, a są tacy, którym wystarcza kilka spotkań, bo potrzebują po prostu jednej-dwóch rozmów z kimś z zewnątrz.
Natomiast, jeśli chodzi o to, że się porównujemy cały czas do innych, to też jest kolejny błąd, który popełniamy – ktoś spojrzy na osobę, która w jego opinii odnosi sukces i pomyśli sobie: „No, ale gdzie tam ja!” i szukamy jakichś wymówek, szukamy powodów, dlaczego nam nie powinno się udać. Ale każdy z nas zaczyna od zera subskrybentów, każdy zaczyna z pozycji, w której nikt o nas nie wie, nikt z nami dotychczas nie pracował, nie dostaliśmy jeszcze żadnej oceny w szkole i zawsze trzeba zacząć od zera. Każdy biegacz musiał zacząć od pierwszego treningu. Gdyby każdy myślał w ten sposób, to nikt by nic nie robił.
Tak, zgadza się. Dobra, ostatnie pytanie takie bardzo praktyczne – jaką jedną konkretną rzecz nasz słuchacz może zrobić zaraz po wysłuchaniu tego podcastu, żeby robić lepsze wideo?
Jeżeli nigdy wcześniej nie tworzył nic na wideo, a chciałby sam występować przed kamerą, to proponuję założenie konta na Snapchacie i wypowiadanie się do swoich odbiorców, nawet jeżeli będzie ich na początku dwóch albo trzech łącznie z kotem, bo w ten sposób będziemy ćwiczyć mówienie do kamery, czyli swobodne zachowywanie się przed obiektywem. Należy potem oglądać te swoje snapy, obserwować samego siebie, potraktować się trochę, jak taką własną szkołę, gdzie analizujemy to, co widzimy, i wyciągamy wnioski i możemy coś następnym razem zmienić, na przykład: czy mówić w taki sposób, w jaki mówimy, albo czy może inaczej się ustawić względem światła, albo czy zmienić profil, bo każdy z nas ma niesymetryczną twarz, może wyglądamy lepiej z jednej strony, a może z przodu, a może troszeczkę wyżej podnieść obiektyw – na pewno znajomość fotografii bardzo pomaga w robieniu wideo. Nie musiałam zastanawiać się, jak na przykład zbudować kadr albo jak ustawić oświetlenie – bo to są rzeczy, których nauczyłam się wcześniej robiąc zdjęcia.
Bardzo dobrze zawsze działa oglądanie tego, co nam się podoba – czyli najpierw zapoznajmy się z tym, jak to robią ci, którzy to robią dobrze, więc jeżeli komuś się podoba to, co ja robię to serdecznie zachęcam do subskrybowania Po Cudzemu. Jest mnóstwo treści, YouTube sam nam podpowiada, co nam może się spodobać i mamy jakiś swój kompas, swój rozum i gust, każdy sam sobie musi ocenić, co mi się podoba, co moim zdaniem jest fajnie nagrane, ta osoba mówi ciekawie, albo ta osoba wygląda nienaturalnie, albo ta osoba robi za długie pauzy, albo nie rozumiem, dlaczego ten film jest zmontowany tak jak jest, po co to ujęcie – ono nic nie mówi. Każdy sam jest w stanie ocenić, co nam się podoba, a co nie, nie trzeba być wcale filmowcem ani żadnym specjalistą. Potem spróbujmy zrobić to podobnie, nie identycznie, bo to wtedy nie jest nasz własny pomysł, tylko niech to będzie inspiracją do tego, co tworzymy sami.
Super, bardzo serdecznie ci dziękuję.
Dziękuję bardzo za zaproszenie.