Od popularnej blogerki do właścicielki marki modowej – jak znaleźć niszę w trudnej branży i być zawsze krok przed konkurencją

Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. W wielu sytuacjach – również biznesowych – to powiedzenie sprawdza się w 100%.

Są osoby, które chcą pisać blog. Gdy już się za to zabiorą, marzą, żeby ich wpisy ktoś czytał. Kiedy pojawi się pierwszy komentarz od czytelnika, chciałoby się, żeby takich komentarzy było więcej. I więcej, i więcej… A gdy zbierze się już przyzwoita społeczność, nadchodzi czas na eksplorowanie kolejnych, nieodkrytych lądów.

Moja rozmówczyni przeszła taką właśnie drogę i stanęła przed podobnym wyzwaniem. Stworzyła blog, który miesięcznie odwiedzało 100 tysięcy osób, zbudowała silną relację ze swoimi odbiorcami, mogła liczyć na intratne propozycje reklamowe, aż pewnego dnia poszła do sklepu, żeby kupić wełnianą sukienkę, a gdy jej nie dostała, postanowiła sama ją uszyć i sprzedać.

Jak z blogerki lifestylowej stać się właścicielką marki premium? Mam okazję się tego dowiedzieć, bo moim gościem jest Monika Kamińska.

Linki do osób i firm wymienionych
w tym odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Handbook dla e‑commerce – reklamacje i zwroty. Pobierz e‑book z gotowymi schematami i wzorami dokumentów Chcę to 

3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu

  1. Jeśli podejrzewasz, że znalazłeś niszę na rynku, nie bój się przetestować swojego pomysłu. Zrób to jednak niezbyt dużym kosztem. Chcesz sprzedawać produkt, którego nigdzie nie możesz znaleźć? Nie zakładaj od razu rozbudowanego sklepu internetowego – wystarczy, że podepniesz wtyczkę na blogu i sprawdzisz, czy twoi czytelnicy będą tym produktem zainteresowani.
  2. Nie daj sobie wmówić, że nie jesteś wystarczająco dobry, żeby robić to, co robisz. Najczęściej wmawiamy to sobie sami! Nie masz wykształcenia w branży, w której działasz? Buduj swój autorytet, pisząc artykuły eksperckie, wypowiadając się na interesujące cię tematy w social mediach lub uczestnicząc w tematycznych targach, konferencjach i eventach.
  3. Buduj szczerą relację ze swoimi odbiorcami. Nie skupiaj się na swoim wizerunku – zdjęciach czy logo – postaw raczej na jak najbliższy kontakt z użytkownikami. Odpowiadaj na maile i komentarze, bądź pomocny i otwarty. Tylko wtedy dasz się polubić i zbudujesz do siebie zaufanie.

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Kilka lat temu byłaś topową blogerką. Prowadziłaś blog, który miesięcznie odwiedzało jakieś 100 tysięcy osób, brałaś po 5-10 tysięcy złotych za jeden wpis reklamowy… Życie jak w Madrycie! Po co ci do tego była jeszcze własna marka modowa?

Monika Kamińska: Bo lubię się przepracowywać. [śmiech]

A teraz poważnie. Pisząc blog, cały czas pracowałam na etacie jako logopeda w szkole podstawowej. Lubiłam tę pracę, ale brakowało mi w niej samodzielności w podejmowaniu decyzji, bo jak ja coś wymyślę, to muszę to natychmiast zrobić. Miałam to wprawdzie w blogowaniu, ale wiedziałam, że zarabianie na reklamach na blogu nie będzie trwało wiecznie i trzeba będzie podjąć jakieś decyzje.

Zawsze wiedziałam, że kiedyś w końcu przejdę na swoje. Nawet domenę monikakaminska.com kupiłam jeszcze na studiach logopedycznych z myślą, że posłuży mi do prowadzenia mojego prywatnego gabinetu.

Twoje argumenty bardzo do mnie przemawiają. Współprace reklamowe raz są, a raz ich nie ma, więc rzeczywiście trudno uznać to za stałe źródło dochodu. Impulsem, który pchnął cię do stworzenia własnej marki modowej, była chęć kupienia wełnianej sukienki, której nie znalazłaś w żadnym sklepie w Warszawie. Postanowiłaś więc sama ją wyprodukować i sprzedać. Kiedy jednak widzimy jakąś lukę na rynku, to możliwości są dwie: albo faktycznie czegoś brakuje, albo po prostu nikt tego nie chce kupować! Nie pomyślałaś, że może nikt poza tobą nie jest zainteresowany wełnianymi sukienkami?

Pomyślałam. A wiesz, jaka jest jedyna droga, żeby to sprawdzić?

Otworzyć firmę i samemu to wyprodukować?

To jest jedyna opcja! Nie wymyśliłam tego oczywiście sama. Przeczytałam o tym w 4-godzinnym tygodniu pracy u Tima Ferrissa.

Żeby sprawdzić, czy coś się sprzeda, trzeba po prostu spróbować to sprzedać

Nie ma co pytać ludzi, czy teoretycznie coś by od nas kupili, bo większość z nich odpowie, że tak, żeby nie zrobić nam przykrości. Trzeba po prostu spróbować to sprzedać – tyle że jak najmniejszym kosztem.

Dokładnie to więc zrobiłam. Mój start w branży odzieżowej w ogóle nie wyglądał jak otwieranie marki! Nie założyłam sklepu z setką sukienek. Zaczęłam od próby sprzedaży dwóch sukienek na wtyczce sklepowej wpiętej do bloga.

Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy tej wełnie. Co cię w niej tak zafascynowało? Mnie wełna kojarzy się raczej z gryzącymi swetrami…

Ja jestem opętana przez wełnę. To już jest chyba rodzaj uzależnienia… Różnica w dotyku i noszeniu między wełną a poliestrem jest niesamowita!

Pierwszy orgazm dotykowy przeżyłam, gładząc próbniki z wełną na męskie garnitury. Ta tkanina była tak przyjemna, tak gładka, tak śliska, tak chłodna, że to jest wręcz nie do opisania! W poliestrze czuć ten plastik, ja mam wrażenie, że pocę się od samego dotykania tego materiału.

Mnie zawsze było zimno. Mój zimowy strój to była jakaś paranoja! Zakładałam na siebie sukienkę, gruby sweter, płaszcz, dwa szaliki – jeden pod i jeden wielki na płaszcz – rajstopy z misiem wewnątrz, rękawiczki i czapkę – a czasem i dwie. Wyglądałam jak chodząca poduszka, a i tak często stałam i dygotałam na mrozie.

Nagle jednak odkryłam, że jeśli tej samej zimy i w tej samej temperaturze założy się na siebie wełnę, to wystarczy mi wycięty płaszcz-dyplomatka, mały szaliczek i elegancka czapka. Wełna nawet bardzo cienka daje ciepło.

Ty kojarzysz takie wełniane swetry robione przez nasze babcie na drutach. Tymczasem wełna, o której ja mówię, jest wielokrotnie wyprana, wyfiniszowana i wygładzona, dzięki czemu można ją spokojnie nosić nawet na gołe ciało.

Robiłaś w życiu wiele ciekawych rzeczy – pracowałaś w szkole jako logopeda, jesteś pedagogiem specjalnym, ukończyłaś studia z public relations, prowadziłaś popularny blog – ale z projektowaniem i sprzedażą odzieży nie masz wiele wspólnego. Nigdy nawet nie pracowałaś w sklepie z ubraniami! Co w tym nowym świecie było dla ciebie na początku najtrudniejsze?

Najtrudniejsza była dla mnie współpraca ze szwalniami. Zwłaszcza że te 6 lat temu, kiedy zaczynałam, do każdej z nich trzeba było pojechać osobiście, bo nikt tam nie używał telefonu czy maila. Na miejscu czekała na mnie zwykle właścicielka z petem w ustach rozparta za wielkim stołem, która traktowała mnie dość protekcjonalnie. Musiałam nauczyć się, jak się przypodobać takim osobom. Na szczęście produkt, jaki sobie wymyśliłam, czyli klasyczne ubrania z wełny, zawsze przypadał im do gustu i chętnie zgadzały się na współpracę.

Z czasem wszystko zaczęło się zmieniać. Ja też nie jestem związana z jedną szwalnią i zmieniałam je czasem właśnie po to, żeby móc prowadzić partnerską współpracę. Jestem teraz w zdecydowanie lepszej sytuacji.

Szwalni szukam zwykle w Google, wpisując w wyszukiwarkę „szwalnia Warszawa”. Gdy dzwonię, żeby dowiedzieć się o warunki ewentualnej współpracy, pierwsze pytanie brzmi: „Ile lat ma pani marka?”, a gdy odpowiadam, że sześć, słyszę: „To zapraszamy!”. Prawda jest bowiem taka, że szwalnie nie chcą dziś przyjmować młodych, czyli założonych na przykład pół roku temu, polskich marek, ponieważ jest ich bardzo dużo i zazwyczaj są mocno nierentowne. Robienie z nimi biznesu jest dla szwalni ryzykiem.

Moja marka ma już pewien staż, prowadzę także butik stacjonarnie, a poza tym zawsze płacę faktury pierwszego dnia.

Blogerzy mają tendencję do robienia tego, co będzie się ludziom podobać. Przedsiębiorca jednak chyba nie zawsze może gonić za lajkami, czyli robić tak, żeby wszyscy go lubili. Masz jakieś doświadczenia w tej materii?

Nawiązujesz pewnie do rozdziału w moim e‑booku, w którym pisałam o tym, jak bardzo chciałam, żeby mnie pracownicy polubili…

Jak się nie ma doświadczenia w byciu szefem, to najgorszą rzeczą, jaka ci się może przydarzyć, jest zostanie tym szefem!

Przekonanie, że szef może być przede wszystkim kumplem swoich podwładnych, jest naiwnością

Od początku zależało mi, żeby być superszefem, ale prawda jest taka, że osoby, z którymi wówczas pracowałam, uważały mnie pewnie za najgorszego szefa z możliwych… Nie stawiałam żadnych wymagań, nie umiałam powiedzieć, o co mi chodzi, i wytłumaczyć, co i jak ma być zrobione. Moim głównym celem była chęć kolegowania się z podwładnymi, co było z mojej strony bardzo naiwne.

W końcu doszłam do wniosku, że bycie managerem we własnym butiku to jest ostatnia rzecz, jaką chcę robić, i zatrudniłam do tego specjalistę.

Jeżeli robimy coś, co jest od początku do końca nasze, to jesteśmy w stanie kontrolować to od A do Z. W przypadku pisania bloga, możemy kontrolować i w razie potrzeby łatwo zmienić każde słowo, które pojawia się na stronie. Jeśli jednak mamy markę odzieżową, jesteśmy nieco bardziej obciążeni, a na pewno uzależnieni od innych. Nie na wszystko bowiem mamy wpływ: jak dostaniemy partię wyprodukowanych ubrań, nic już w nich nie zmienimy. Czy ten brak kontroli cię nie stresuje?

Od razu wyprowadzę cię z błędu: ja mam nad całym procesem pełną kontrolę. [śmiech]

Wszystkie rzeczy przed produkcją się prototypuje. Nigdy nie jest tak, że po zamówieniu 1000 swetrów, dostaję 1000 swetrów, które wyszły albo nie wyszły.

Załóżmy, że wymyśliłam sobie biały, lniany garnitur. Zaczynam od zakupu tkaniny i narysowania tego garnituru tak, żeby konstruktorka wiedziała, jak to ma wyglądać. Następnie konstruktorka przenosi mój rysunek na papier zwany trafaretem, a krawcowa odszywa z tego pierwszy prototyp, który ja później zakładam na siebie i testuję. To jest moment na przesuwanie guzików i dziurek, skracanie lub wydłużanie rękawów, itd.

Gdy się to wszystko zatwierdzi, stopniuje się to w rozmiarach i dopiero potem wysyła do produkcji.

Kiedy wchodzi się z biznesem w zupełnie nową branżę, często czuje się ogromną niepewność. Dopada nas syndrom oszusta, czyli brak wiary we własne kompetencje. Dochodzimy do wniosku, że może nie powinniśmy brać pieniędzy za coś, w czym nie mamy konkretnego doświadczenia, jakiegoś wykształcenia czy certyfikatów. Wiem, że ty też zmagałaś się z tym problemem.

Mój syndrom oszusta był potężny! Na początku leciałam do przodu i się tym nie przejmowałam, ale w pewnym momencie, gdy rozpoczęliśmy szycie na miarę, nadeszła refleksja.

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się
Czym jest syndrom oszusta i jak z nim walczyć? Prezentacja Elisabeth Cox przygotowana w ramach TED-Ed (klikając na kółko zębate, możesz włączyć napisy po polsku)

Ja wprawdzie byłam do tego świetnie przygotowana, bo dzięki współpracy z konstruktorkami i krawcowymi wiedziałam, jak ubranie powinno być uszyte i wyglądać od środka, ale mimo to zastanawiałam się, dlaczego ktoś miałby zapłacić za garnitur 4000 złotych osobie, która jeszcze niedawno była logopedą. Syndrom oszusta zmuszał mnie do zaniżania wycen – brałam mniej pieniędzy za coś, co powinno kosztować więcej tylko dlatego, że nie byłam projektantką!

Wymyśliłam sobie więc, że moje zdjęcie w uszytej na miarę stylizacji musi się znaleźć w kilku „Vogue’ach”.

Super plan! Nie ufam swoim umiejętnościom jako kierowca, ale jak kilka razy wyląduję w pierwszej trójce w Formule 1, to nie muszę się już niczym przejmować! Jak zamierzałaś zrealizować swój plan?

Wybrałam się do Florencji na targi Pitti Uomo specjalizujące się w męskiej elegancji.  Wraz ze wzrostem popularności blogosfery i influencerów targi te urosły do rangi święta eleganckiej, garniturowej mody, na które zjeżdża się co pół roku 60000 osób i kilkuset najważniejszych fotografów streetowych. Relacje z tej imprezy pojawiają się w wielu magazynach, w tym w światowych wydaniach „Vogue’a”.

Targi Pitti Uomo
Wraz ze wzrostem popularności blogosfery i influencerów targi Pitti Uomo we Florencji stały się świętem światowej eleganckiej garniturowej mody.

Jeździłam na Pitti Uomo 4 albo 5 razy. Za pierwszym razem w ogóle nie wiedziałam, co się dzieje, ale za drugim udało mi się już znaleźć w „L’Officiel” i „Vogue Ukraine”, a podczas kolejnych wizyt w pozostałych „Vogue’ach”, w których chciałam być.

Niełatwo jest się dostać na łamy tych gazet, bo konkurencja jest duża, a poza tym trzeba wpisać się w trendy i przewidzieć, co będzie modne i co zwróci uwagę fotografów.

Żeby wyprzedzić konkurencję, warto z kolei wybrać się na targi tkanin do Mediolanu, ma których można poznać prognozowane trendy w tkaninach eleganckich na półtora roku do przodu.

Przejdźmy teraz zatem do sposobu, w jaki budujesz wizerunek swojego biznesu. Twoja marka nazywa się tak samo jak ty – Monika Kamińska. Nie masz czasem rozdwojenia jaźni? Takiego uczucia, że chciałabyś coś powiedzieć jako marka osobista, ale musisz się hamować, bo to by było tak, jakby marka firmowa to powiedziała, i nie byłoby to specjalnie pożądane?

Codziennie rano tak mam! Ja jestem strasznie narwana i te włoskie tkaniny weszły mi chyba w krew.

Od zawsze muszę się piłować w internecie, bo wiem, że gdybym wdawała się w dyskusje na tematy gorące, kontrowersyjne czy bieżące, to nic innego bym nie robiła, tylko kłóciła się kimś na stories!

Obserwowałem cię na Instagramie i zauważyłem, że ty nie tworzysz dla swojej firmy takiego typowego wizerunku marki premium „na baczność”. Ty jesteś wyluzowana, bawisz się, żartujesz, stosujesz takie tiktokowe montaże. Być może niektóre osoby oczekiwałyby od marki premium bardziej „poważnego” podejścia.

Ja kiedyś miałam taki kij w dupie, że byś nie uwierzył! [śmiech] Pozowałam na baczność nie dlatego, że taka byłam, tylko dlatego, że wydawało mi się, że tak właśnie należy przedstawiać markę premium. I to był horror dla wszystkich, bo to w ogóle nie było spójne ze mną.

Rzeczywiście zdarzają się głosy, że moje dziwne poczucie humoru w social mediach nie przystoi osobie w „welnianym” garniturze, ale rozwiązałam to, zakładając dwa oddzielne konta: oficjalne konto mojej marki, na którym nie publikuję moich wygłupów, oraz moje konto prywatne, żeby móc być po prostu sobą.

Monika Kamińska profil na Instagramie
Warto prowadzić dwa konta w mediach społecznościowych: bardziej oficjalne – firmowe oraz „luźniejsze” – prywatne.

Z drugiej strony, my jako marka też wyjęliśmy ten kij z tyłka. Ludziom wydaje się, że w lnianym garniturze można iść tylko raz w roku na chrzest dziecka. Tymczasem my przekonujemy, że to są normalne codzienne ubrania do normalnych codziennych zachowań i nie trzeba być businesswoman, żeby tak wyglądać.

Ostatnie pytanie. Załóżmy, że ktoś jest w tej sytuacji, w jakiej ty byłaś parę lat temu: prowadzi blog albo nagrywa podcast, ma wierną społeczność, a teraz myśli o założeniu swojej firmy. Co byś poradziła takiej osobie? Jak powinna podejść do tworzenia treści, żeby medium, w którym działa, było trampoliną do własnego biznesu, a społeczność chciała od niej coś kupić?

Nie zaczęłabym od treści, tylko od budowania społeczności. To, że moja marka sprzedawała od pierwszego dnia, było po części zasługą mojego bloga, ale prawda jest taka, że ten blog był lifestylowy i o modzie było na nim chyba najmniej.

Miałam za to bardzo dużą społeczność, która wiedziała, że to, co robię, jest autentyczne. Poza tym dbałam o to, aby mieć dobry kontakt z tymi ludźmi, wielu z komentujących kojarzyłam.

Ludzie bardzo skupiają się na tworzeniu stron i logotypów, tymczasem na początku najważniejsza jest relacja ze społecznością

Wprowadzenie nowej aktywności do bloga dla nikogo nie było zaskoczeniem i wyszło to bardzo naturalnie.

Ludzie za dużo uwagi poświęcają na dopieszczanie stron, tworzenie logo czy wizytówek. Treści są oczywiście ważne, ale na początku liczy się przede wszystkim kontakt jeden na jeden z obserwującym. Dobrze jest pogadać z komentującym, bo on nas może potem polecić swoim znajomym i dzięki temu tworzy się efekt kuli śnieżnej, która buduje nam społeczność. Potem dopiero można spróbować coś tej społeczności sprzedać.

Nawet jeśli będziesz miał blog ekspercki z najlepszym na świecie tematami, ale wokół nie będzie tej społeczności, to po zamianie bloga w biznes po prostu nie będziesz mieć klientów.

Bardzo mądre słowa! Dziękuję, to była naprawdę duża przyjemność. Cieszę się, że wpadłaś i mieliśmy okazję pogadać.

Również ci bardzo dziękuję.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.