Minimalizm w życiu i biznesie.
Ile trzeba mieć, żeby być szczęśliwym?

Masz czasem tak, że jesteś przytłoczony codziennością? Czujesz, że ciągle ktoś czegoś od ciebie chce? Całe dnie spędzasz, zaspokajając potrzeby innych i nie robiąc de facto niczego dla siebie?

Może od rana do wieczora masz kalendarz wypełniony zajęciami, a mimo to nie czujesz, żebyś zrobił cokolwiek sensownego?

Jeżeli tak, trzeba coś zmienić.

Einstein powiedział kiedyś, że obłędem jest robienie w kółko tego samego i oczekiwanie innych rezultatów. Więc raczej chodzi tu o coś głębszego niż korekta harmonogramu dnia. Trzeba zrobić coś więcej, żeby życie nabrało innej jakości.

Dziś rozmawiam z kimś, komu to się udało.

To osoba, która postanowiła kompletnie przemodelować swoje życie. Zmieniła kraj, w którym mieszkała. Odeszła z pracy etatowej, żeby założyć działalność gospodarczą. I odnalazła własną drogę do tego, żeby poczuć się wolną. Teraz dzieli się swoim doświadczeniem z innymi. Pomaga im bardziej cieszyć się życiem. Tą osobą jest Ewa Kozioł, autorka bloga ZielonyZagonek.pl.

Prezent dla słuchaczy

Przewodnik po zmianie w firmie
Jak wprowadzać zmiany w firmie? Zapisz się do Klubu MWF i pobierz przewodnik Chcę to 

Podcast do czytania

Rozmowę z tobą poleciła mi Marta Krasnodębska. Mówiła, że jesteś taką osobą, która świetnie daje sobie radę w swoim biznesie. Mimo trójki dzieci, co jak wiadomo, jest dość absorbujące. Potrafisz to wszystko jakoś pogodzić i o tym chciałbym pogadać. Natomiast dla tych osób, które do tej pory się z tobą nie zetknęły – powiedz, proszę, czym się zajmujesz.

Na początku jestem mamą, a dodatkowo prowadzę bloga, który przeistoczył się w dosyć prężnie prosperującą firmę. Jest to strona o tematyce ekologicznej. Uczę swoje czytelniczki, jak żyć w harmonii z naturą, jak korzystać z czasu w pełni. I ogólnie jak radzić sobie właśnie za pomocą tych najprostszych substancji, np. chemicznych, jak wysprzątać dom itp. Uczę takich prostych rzeczy, o których nasze babcie kiedyś wiedziały, a my zapomniałyśmy. Ja je znowu odkopuję.

Mówisz, że uczysz swoje czytelniczki, czyli z założenia jest to blog sfokusowany na kobietach?

Tak. Ale mamy kilku rodzynków wśród czytelników. Głównie jest to blog dla kobiet wykształconych. Bo ja widzę, kto czyta tego bloga. A są to kobiety bardzo inteligentne, wykształcone, z dużych miast. Więc zdecydowanie kobiety.

Piszesz na swoim blogu, że ty i mąż rzuciliście pracę w korporacji, żeby odzyskać wolność. Skupiłbym się na tym wątku korporacyjnym. Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie po korporacji mają pewną przewagę we własnym biznesie. Taka praca uczy pewnego biznesowego myślenia. Czy w twoim przypadku to się potwierdza? Czujesz, że czegoś wartościowego się tam nauczyłaś, co teraz ci się przydaje?

Prawdopodobnie pracy w grupie, chociaż ciągle uczę się to wdrażać. Ale tak naprawdę doświadczenie zdobywaliśmy za granicą, gdzie kultura pracy jest inna niż w Polsce. Wyjechaliśmy zaraz po maturze, więc pracowaliśmy niewiele w kraju. Po powrocie zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Przyjechaliśmy do Polski, gdzie realia sobie, a teoria sobie.

Gdzie mieszkaliście za granicą?

W Wielkiej Brytanii, w Liverpoolu. Tam skończyliśmy studia i pracowaliśmy. Wróciliśmy do kraju, bo nie chcieliśmy tak żyć – od 9.00 do 17.00. Chcieliśmy mieć coś więcej niż te godziny korporacyjne. Daliśmy sobie cztery lata na spróbowanie tej Polski, chcieliśmy zobaczyć, jak to wyjdzie. I w sumie zostaliśmy. Już szósty rok idzie.

Praca korporacyjna od 9.00 do 17.00 to i tak nieźle. O ile wiem, to standardy korporacyjne bywają dużo bardziej wyczerpujące, jeżeli chodzi o godziny pracy.

Zdecydowanie tak. Korporacja nauczyła nas pracy w grupie, chociaż tak jak wspominam, jest to inny styl pracy niż w Polsce. Człowiek nauczył się, że nie wszystko musi dobrze robić sam i powinien trochę delegować innym. Chociaż i tak każdy musi się tego nauczyć samemu.

Czyli co chcieliście osiągnąć, zostawiając tę pracę w korporacji i wracając do Polski?

Niezależność i swoistą wolność. Zależało nam na tym, żeby nie być uwiązanym do czegokolwiek czy kogokolwiek. Żeby rozwijać się we własnym kierunku. Jeżeli pracujemy w korporacji, to są zawsze limity. Jest kariera zawodowa, są osoby zawsze powyżej ciebie i zawsze ktoś będzie miał nad tobą władzę.

Teraz my, prowadząc własne firmy, jesteśmy całkowicie niezależni. Możemy robić, co chcemy i kiedy chcemy. Jedynym limitem są nasze zobowiązania względem klientów. Poza tym możemy sobie cały dzień spędzić na wsi i nie zastanawiać się, co będziemy robić jutro. Jesteśmy panami swojego czasu. To my nim zarządzamy, a nie ktoś inny nami.

Praca w korporacji wiąże się z ograniczeniami. Własna firma daje niezależność

To jest ta wolność, na której nam najbardziej zależało. Żeby mieć czas na rzeczy ważne, jak bawienie się z dzieciakami. To jest dla nas istotne, nie dla każdego to jest ważne. My chcemy widzieć, jak nasze dzieci ciachają drewno, budują zamki, kopią dziury, bo to mija. Pojawiają się kolejne etapy życia, a każdy jest inny. Nam zależało, żeby teraz być w tym miejscu, w którym jesteśmy – i udało się.

Myślę, że niejedna osoba, która słucha tego, co mówisz, ma taką wątpliwość w głowie. Kiedy jesteś pracownikiem etatowym, to te godziny pracy rzeczywiście są niezależne od ciebie. Masz nad sobą szefów. Ale kiedy otwierasz swoją firmę, to zwykle nie jest tak, że pracujesz mniej. Zwykle wręcz przeciwnie. Myślisz o firmie non stop i czujesz się ciągle zaangażowana w jej sprawy. Jak potrafisz to pogodzić?

Ja to traktuję inaczej. Dla mnie to nie jest praca, bo to jest pasja. Lubię to robić, pisać, myśleć o tym, mnie to ciekawi. Dla mnie to jest odskocznia, życie swoim torem. Lubimy być z dziećmi, mieć czas dla siebie, leniwić się, ale tak samo lubimy się rozwijać. Moja praca mnie rozwija, czuję, że robię coś dobrego. I to, że myślę, o czym napisać kolejny artykuł, jak to popchnąć dalej, to mnie cieszy.

Wiem, że może to brzmi dziwnie, ale ja nie czuję, że pracuję. Owszem, jeżeli jest się mamą trójki dzieci i np. trzeba po położeniu dzieci siąść przed komputerem i zacząć pisać, to w pewnych momentach jest męczące. Ale z drugiej strony mamy tę władzę i możemy sobie powiedzieć: „OK, to w tym tygodniu tylko jeden artykuł i trzeba będzie tak przeżyć”. I to w ten sposób jest traktowane. To nie jest tak, że muszę coś zrobić. Po prostu powolutku to jest robione – taki slow life.

Z pracy na etacie jesteś w stanie wyjść i odciąć się od niej. Jest wyraźnie rozgraniczony czas na bycie w firmie i w domu. Kiedy prowadzisz swoją działalność, zwłaszcza pracując w domu, to to się ciągle miesza. Ciągle jest to walka o zbalansowanie tego czasu prywatno-zawodowego. Nie czujesz, że jedna z tych rzeczy zabiera ci więcej kosztem drugiej?

Nie. Mam to ustalone. Rano, kiedy mam najwięcej czasu – a wstaję wcześnie, ok. 5.00–6.00, moje dzieciaki o 7.00 – to przez dwie godziny efektywnie pracuję. Wtedy najwięcej tworzę. Potem np., jeżeli wiem, że dzieciaki idą na pole, to odpisuję na maile lub komentarze.

Dzieciaki fakt faktem wyznaczają swój rytm. To jest nieprzewidywalne, co one zrobią w ciągu dnia. Ale staram się mieć te stałe punkty dnia, że np. wstaję sobie rano i coś napiszę. Dzieciaki pójdą spać, to zabieram się za rzeczy mniej produktywne. E‑maile, komentarze – takie, które pochłaniają jak najmniej pracy umysłu. Wiem, że to brzmi dziwnie, ale wtedy jest łatwiej.

My jesteśmy minimalistami. Chodzi o to, że nie potrzebujemy wiele. Czyli ja wiem, że nie muszę Bóg wie ile zarabiać, żeby być zadowoloną z tego wszystkiego, co mam. I to nam też pomaga, bo nie ma tej presji, żeby cały czas pracować.

Prowadzisz blog, a na czym zarabiasz i z czego się utrzymujesz?

Zarabiam na różnych rzeczach. Na początku to były książki. Nie wiem, czy to było w Polsce popularne, bo nie mam kontaktu z innymi blogerami. To było pięć lat temu, wtedy chyba nikt nie myślał o samopublikowaniu książek, kiedy wydałam swoją pierwszą. Zaczęłam ją pisać w pierwszych miesiącach prowadzenia bloga. Potem kolejną. W ciągu trzech lat napisałam trzy książki, takie potężne, i na nich na początku zarabiałam.

Potem doszła sprzedaż chemii gospodarczej, ekologicznej. W pewnym momencie wydelegowałam tę chemię komuś innemu, bo nie byłam w stanie przerobić zamówień. Było zbyt dużo tego wszystkiego. I zaczęły się kursy online, z których czerpię najwięcej satysfakcji. Człowiek ma kontakt z innymi ludźmi i fajnie to wszystko się rozwija. Więc teraz to są książki i kursy online.

Czego uczysz ludzi, którzy kupują twoje kursy?

Na blogu zawarte jest bardzo dużo wiedzy, która jest darmowa i dla każdego dostępna. Natomiast w kursach idę o krok dalej. Bo ludzie czują się zagubieni w tym nadmiarze informacji. Jest im łatwiej, jeżeli wiedzą, jak krok po kroku coś przeprowadzić. A właśnie te kursy takie są.

Ludzie gubią się w natłoku informacji. Wolą zapłacić za instrukcje krok po kroku

Odpowiadają na konkretne potrzeby. Jak mieć więcej czasu, będąc mamą, na swoje pasje i realizację marzeń? Jak wysprzątać dom przy minimalnym nakładzie kosztów? Co zrobić, żeby sprzątać mniej, nie spędzać całego dnia na sprzątaniu? Jak stworzyć własne kosmetyki? Kursy są skierowane do kobiet.

I jak znajdujesz klientki na te kursy? Co robisz? Reklamujesz się na Facebooku?

Głównie robię wpisy na blogu. A reklama na Facebooku? Ostatnio prowadziłam eksperyment, czy ona faktycznie jest skuteczna. Doszłam do wniosku, że niekoniecznie. Chyba że to ja nie potrafię jej dobrze obsługiwać, bo efekt bez reklamy był lepszy niż z nią.

Reklamuję się za pomocą swojej wiedzy, tego, co daję swoim czytelnikom. Daję informacje, z których mogą skorzystać. Nie mówię „słuchaj, zrób to, to i to”, a potem jeszcze małym druczkiem:„Żeby było jeszcze lepsze, to kup kurs”. Nie, to jest na takiej zasadzie, żeby oni poczuli się częścią tego kursu, zanim jeszcze go kupią. I zależy mi chyba najbardziej na tym, żeby osoby, które chcą kupić książkę, poczuły, że już praktycznie ją mają. I żeby chciały jak najszybciej poszerzyć swoją wiedzę na dany temat.

Skąd wiesz, jak to robić?

Tak jak powiedziałeś, Marta Krasnodębska mi pomaga. Miałam tę przewagę, że znam angielski bardzo dobrze – jak się studia skończyło, to język zna się biegle. Miałam na studiach fenomenalnych wykładowców od marketingu. Ja sama pochodzę z rodziny, która prowadziła firmy z lepszym lub gorszym rezultatem. W każdym razie to było w mojej krwi.

Do tego chęć zdobywania wiedzy od zagranicznych marketerów, tam jest Derek Halpern, Tara Gentile… Za granicą jest pełno ludzi od marketingu, zwłaszcza w Stanach. I to jest ciekawe, można poobserwować, co oni robią. Nawet nie kupuję ich kursów, tylko przyglądam się, zapisuję się do ich newslettera, co oni tam wykombinowali. To jest na takiej zasadzie.

Jeszcze zanim powstał blog, dużo czytałam, jak porozumieć się z konsumentem. Co zrobić, żeby klienci bloga byli zadowoleni z tego wszystkiego. Nie zawsze mi to wychodzi, ale człowiek się uczy na błędach.

Widzę też na twoim blogu logotypy stacji telewizyjnych, mediów, gdzie się pojawiałaś i pojawiasz. Jak się tam dostałaś? Masz znajomości w telewizji?

Nie. Nie mam znajomości w telewizji. Wydaje mi się, że to stało się za sprawą tematyki bloga, to, że nie jest on typowo komercyjny. Nigdy nie miałam wpisów sponsorowanych, reklam. Ludzie mi ufali, bo niczego nie promowałam. Jeżeli promuję jakiś kurs, to nie robię tego na zasadzie: kup, kup, kup. Tylko po prostu: chcesz, to kup, nie chcesz – nie. Ja nikogo nie przekonam do tego. To było na takiej zasadzie, że w pewnym momencie to oni się odzywali.

Teraz jesteśmy kompletnie na wsi, do Warszawy mamy daleko, więc wyprawy tam są eskapadą na cały dzień. I nie jeżdżę, chociaż dzwonią dalej z telewizji i zapraszają, ale do mediów też trzeba mieć umiar. Oni się odzywali sami. Na początku bloga próbowałam się kontaktować z nimi, nie udało się, bo to jest ciężko. W pewnym momencie sami napisali przez Facebooka, przez e-maile. Jak zobaczyłam te wiadomości, to odpisywałam i jakoś się działo.

To wychodziło przede wszystkim z tematyki. Jeżeli masz interesującego bloga i coś więcej niż na temat sprzedaży, to oni sami zwracają się do ciebie. Oni na bieżącą szukają kogoś, zwłaszcza Telewizja Polska.

Co jest najskuteczniejszą formą przyciągania ruchu z twojej perspektywy? Czy to jest blog, słowo pisane, zdjęcia na Instagramie, Pinterest, YouTubie? Czy dla ciebie takie formy też są przydatne?

Tu trzeba się zastanowić, do kogo to kierujemy. Wielu jest blogerów, którzy piszą długie artykuły. Inni robią podcasty. Przede wszystkim trzeba mierzyć siły na zamiary.

Druga sprawa jest taka, że musimy się zastanowić, dla kogo to wszystko idzie. Ja znam moje czytelniczki. One nie mają czasu na to, żeby kilkanaście minut spędzić na czytaniu wpisu. Więc robię krótkie i konkretne artykuły. Mają być przydatne. Dlatego każdy musi zauważyć, co jego czytelnik tak naprawdę lubi. Jaka forma jest dla niego najodpowiedniejsza.

Próbowałam robić vlogi, ale doszłam do wniosku, że to nie ma sensu. Za dużo zachodu, a efekt jest taki sam jak przy słowie pisanym. Nie każdy też ma czas oglądać wideo. Z kolei podcasty są bardzo ciekawą formą. Będzie ruszał mój podcast w końcu, tylko trzeba to wszystko porządnie rozplanować.

Ta wiedza, którą przekazujesz – jak mówisz – to są jakieś sposoby babć. Skąd je znasz? Czy od zawsze je stosowałaś, przekazała ci je twoja mama, babcia? Czy tę wiedzę uzupełniasz o jakieś aktualne, ekologiczne metody?

Ja się nie boję eksperymentować. Jestem typem człowieka, który uważa, że jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz. W pewnym momencie postanowiłam spróbować, bo zwykle nie było mnie stać na ekologiczne towary w sklepach za granicą. I zaczęłam to sama robić, mieszać różnego rodzaju rzeczy. Czasem mi to wychodziło, a czasem nie. Niekiedy niektóre wpisy z bloga znikają, bo doszłam do wniosku, że to jest za dużo zachodu i nie warto.

Próbowałam wszystkiego na własnej skórze. To było przeważnie zaczerpnięte z internetu, szukałam w różnego rodzaju książkach, bo sama ta wiedza gdzieś zanikła. Teraz naprawdę ciężko jest znaleźć takie informacje, dlatego przede wszystkim czytam stare książki i źródła zagraniczne.

Wiele osób jest zmęczonych chemią, która nas otacza, konsumpcjonizmem i szuka alternatywy, odskoczni. Dlatego w tych miejscach szukam. Potem trzeba to jeszcze przetestować, bo nie zawsze to, co jest w książkach, jest skuteczne w rzeczywistości. Kilka razy dowiedział się o tym mój mąż i dzieci.

A co się takiego wydarzyło?

Przeróżne rzeczy. Raz zapchałam toaletę [śmiech]. Nie każdy ma czas, chęć i lubi testować, dlatego na blogu są rzeczy sprawdzone. Jeżeli nie działało, to nie umieszczałam tego wpisu albo usuwałam go po jakimś czasie. Stąd ta wiedza.

Masz też taką misję, żeby ludzi żyjących w mainstreamowy sposób, korzystających z tej beznadziejnej chemii, nawrócić? Żeby opamiętali się i robili to, co jest lepsze dla ich zdrowia?

Szczerze? Nie. Absolutnie nie. Ja nie jestem mesjaszem ekologii. Nie chcę nikogo nawracać i nigdy nie będę. Uważam, że jak ktoś chce, to się zmieni. Ignorancja w naszych czasach jest kwestią wyboru. Informacje docierają do nas z wielu miejsc i to, co my zrobimy w swoim życiu, zależy wyłącznie od nas. Szanuję wolność swoją i innych. I nie cierpię, gdy ktoś wkracza w moją prywatną wolność. Szanuję, jak ktoś wybrał taką, a nie inną drogę – to jest jego sprawa, nie moja.

W naszych czasach ignorancja jest kwestią wyboru. Każdy może zdecydować, jak chce żyć

Staram się powiedzieć, że to jest złe, a czy ktoś będzie słuchał, to już jest jego wybór. Nie żyjemy w czasach ciemnogrodu, kiedy nie mamy wyjścia, bo mamy. Każdy decyduje za siebie, każdy jest dorosły i ma umiejętność podejmowania świadomych decyzji. To, co ktoś robi w swoim życiu, to jego wola. Dlatego wbrew pozorom nie jestem nawracającym ekoświrem [śmiech].

Często ludzie myślą, że ekologia to ludzie przypinający się do drzew, ale tak nie jest. Znam wiele osób, znam też takich, którzy grają na bębnach, w transy wpadają, ale ja jestem z dala od nich. Jestem całkowicie normalną mamą, kobietą, która mocno stąpa po ziemi. Zrobiłam sobie rachunek zysków i strat – po co mam truć swoje dzieci i siebie? Przecież to się mija z moją logiką. Zmieniłam się. Jestem dalej trochę dziwna dla swoich rodziców [śmiech], ale mi to nie przeszkadza. Nauczyłam się w życiu jednego. To mnie ma być dobrze z samą sobą, a nie innym ma być dobrze ze mną. Jak komuś to nie odpowiada, to albo to zaakceptuje, albo nie. Ja mam się czuć dobrze w swoich wyborach i z tym, co robię. To jest najważniejsze w moim życiu.

Zetknąłem się z takim stereotypem, że to, co ekologiczne, jest bardziej czasochłonne. Wymaga więcej wysiłku. Bo to trzeba znać, wiedzieć, co jest dobre, a co nie, znaleźć to, kupić albo zrobić. Więc de facto zabiera bardzo dużo czasu. I czasami skórka jest niewarta wyprawki. Bo ten czas można wykorzystać w inny, fajny sposób, a niekoniecznie szukając np. płynu do czyszczenia, który akurat będzie bardziej ekologiczny niż taki typowy z półki.

Dlatego powstał blog, żeby ludzie nie musieli aż tak chodzić i szukać. Z drugiej strony są właśnie te stereotypy, bo tak naprawdę ile czasu zajmuje posłodzenie herbaty cukrem? Zapewne ułamek sekundy. I tak samo z ekologicznymi środkami. Jeżeli masz je pod ręką, to jesteś w stanie na takiej samej zasadzie to zrobić.

Jak ja myję naczynia, do umywalki wlewam gorącą wodę i szklankę octu. Dodaję kilka kropli olejku cytrynowego czy też pomarańczowego. I to jest mój ekologiczny środek do mycia naczyń. To jest ta filozofia. To jest tyle, ile wyciągnięcie szklanki octu. To samo proszek do prania: mam wymieszany, wkładam łyżkę do prania i tyle. Nic więcej, to nie jest uciążliwsze. Co więcej – paradoksalnie – zajmuje o wiele mniej czasu.

Niektórzy z nas są faktycznie na tym etapie, że widzą, iż producentom niekoniecznie zależy na zdrowiu naszym i naszych dzieci. Wielu czytelników nawróciło się na ekologię w momencie, kiedy mieli problemy ze zdrowiem, z hormonami i z różnymi rzeczami. I w tym momencie oni patrzą w szerszej perspektywie.

Owszem, więcej czasu zajmuje poszukanie jedzenia. Ale poszukanie żywności, która nie jest nafaszerowana dziadostwem, zawsze było czasochłonne. Idąc do sklepu, naprawdę ciężko jest coś kupić, jeżeli się patrzy na to, co się je. W sumie niewiele się to różni od czasów komunistycznych, kiedy był ocet. Teraz osoba, która nie chce krzywdzić swojej rodziny, tak naprawdę też nie ma co kupić w sklepie. Chyba że jest superzamożna i pieniądze nie są limitem – wtedy można poszaleć w tych ekologicznych. Ale jeżeli człowiek ma ograniczony budżet, to musi pójść o krok dalej i szukać tańszych rozwiązań. Na przykład poszukać rolnika w okolicy, który faktycznie nie używa chemii. Który szanuje ziemię, żywność i przyrodę. I to zajmuje czas.

Z drugiej strony kiedyś człowiek całe dnie poświęcał na to, żeby zdobywać pożywienie. Teraz jest łatwiej – mamy internet i telefon, możemy zadzwonić, nie musimy iść do lasu z kuszą i polować na sarny. Teraz poświęcę czas, ale z drugiej strony wiem, że dzięki temu dzieci nie chorują. Nie mają problemów, rozwijają się normalnie. Wiem, że jest OK, nie muszę z nimi chodzić do lekarza i stać w kolejce do niego, do apteki. Kupię sobie raz na dwa miesiące zapas warzyw i one mogą sobie siedzieć. Ja przez ten czas nie muszę wychodzić do sklepu.

To tak jak z otwieraniem własnej firmy. Na początku trzeba zainwestować czas i energię, ale w pewnym momencie to zaczyna się nakręcać i funkcjonować prawidłowo. Ludzie sami do ciebie przychodzą. Nie musisz tak ciężko pracować. Te pierwsze kroki zawsze są trudne.

Jak jesteś małym dzieckiem i uczysz się chodzić, to też potykasz się, podnosisz, idziesz dalej. Gdybyśmy tego nie robili, tobyśmy nie funkcjonowali jak normalni ludzie. Podobnie jest z ekologią: ten nakład początkowy jest, ale potem on się zwraca, i to z nawiązką. Tylko trzeba się zastanowić, czy warto. Moim zdaniem tak. Ale każdy może dojść do innych wniosków.

Czy taki ekologiczny, minimalistyczny sposób myślenia przekładasz też na prowadzenie swojego biznesu? Ma to jakieś powiązanie?

Powiem ci szczerze, że ekologia to nie tylko dbanie o zdrowe odżywianie i sprzątanie. To jest też ekologia życia. Ja w swojej firmie staram się przede wszystkim nie wyzyskiwać ludzi. Staram im się oferować wynagrodzenie, które chcą otrzymać. Zawsze staram się być uczciwa względem innych, bo szanuję ich pracę. Ekologia to jest też współistnienie z innymi ludźmi. I staram się być fair.

Nie chcę nikogo nigdy wykorzystywać, ja taka nie jestem. Staram się, owszem, zeskalować to, co mogę, na czas, jaki posiadam. Mam trójkę dzieci, budowę domu, gospodarstwo, kury, kaczki, kozy i całą resztę. Nie jestem w stanie zrobić wszystkiego i zdaję sobie z tego sprawę. Więc nie zabieram się za wiele projektów, które są gdzieś tam w mojej głowie.

W tym momencie pomaga bardzo minimalizm, bo wiem, że nie mam wysokich potrzeb. Może to brzmi dziwnie w naszych czasach, ale nie potrzebuję 50-calowego telewizora. Nie chcę na niego pracować przez całe życie albo nawet miesiąc, bo uważam to za marnowanie czasu. Firma jest faktycznie minimalistyczna, bo robię to, co muszę, żeby było OK. A z drugiej strony to, co muszę zrobić, nie jest aż tak wygórowane, żebym musiała się w tym zatracać.

Minimalizm to fenomenalna sprawa, cieszę się, że się w ogóle kiedykolwiek na niego natknęłam. Naprawdę tak jest łatwiej. W sumie mamy dwa domy, ale jeden jest mojego taty i my mieszkamy u góry. Teraz budujemy drugi dom, który ma 35 m², 50 m² z antresolą. To dla trójki dzieci i dwóch dorosłych. Czy nam wystarczy? Powiem ci, że bez problemu. Jeżeli trzeba będzie, to powiększymy. Na razie nie widzę takiej potrzeby, bo dzieci są małe.

Tego się nauczyłam w minimalizmie, żeby iść za potrzebami stopniowo. Ja nie potrzebuję teraz wybudować domu na 200–300 m², zadłużać się, brać kredyt. Chcę żyć bez kredytów. Nie mam zamiaru skrobać się po głowie i zaprzedawać swoje życie po to, żeby zarobić na dom. Oj nie, nie chcę tak żyć. Nie o to mi chodzi. Wolę mieszkać w tym malutkim domu niż w 100 m² gdzieś w środku wielkiego miasta, gdzie huk, smród i wszystko, niż zapożyczać się.

Jak w takim razie podchodzisz do kwestii rozwoju swojego biznesu? Czy skoro firma przynosi na dziś tyle pieniędzy, że ci wystarcza, to nie chcesz więcej? Nie czujesz potrzeby podejmowania żadnych działań, które by ją rozwinęły? Czy jednak zależy ci na tym, żeby ona rosła?

Firma to moja pasja, ja się rozwijam razem z nią. Chcę pomagać ludziom i żeby to robić, to muszę się rozwijać. Teraz szukam kogoś, kto by mi pomógł jeszcze lepiej uczyć innych. Żeby dotrzeć do celu, który sobie wyznaczyłam w tym życiu – on nie jest wygórowany – muszę skończyć budowę domu. Następnie moja firma będzie przechodziła w fundację.

Nie chcę gromadzić pieniędzy, dla mnie to nie jest ważne. Firma w pewnym momencie będzie pomagała innym – to jest cel. Ja mam taką dla niej wizję. Wiem, że to jest absurdalne dla niektórych przedsiębiorców. Lata ciężkiej pracy na rzecz firmy i ty chcesz dać to innym? Tak. Chcę to dać innym, żeby pomóc tym okolicznym ludziom, którzy są wokół. Chcę mieć etyczną firmę. Chcę, żeby biznes był taki, jaki powinien być, czyli żeby inni też korzystali, bo nie każdy ma takie możliwości.

Do wszystkiego dochodziłam sama. Nie chodziłam na żadne kursy angielskiego, sama się go nauczyłam i zdawałam na te studia. Wiem, że niektórzy nie mają takich możliwości i chciałabym im pomóc.

Czy nie masz takiej obawy, że kiedy twoje dzieci dorosną, to będą miały ci to za złe? Że nie odłożyłaś pieniędzy na to, żeby mogły pójść na jakiś superuniwersytet i zdobyć doskonałe wykształcenie? Że postanowiłaś skupić się na innych celach, zamiast odłożyć na ich przyszłość?

Ja to inaczej postrzegam. Bo to jest tak, że dom, który tu powstaje i który chcemy mieć z mężem, jest dla naszych dzieci ostoją. Ma być zawsze dla nich otwarty, gdyby coś się w ich życiu działo. Ale ja nie mam być niańką moich dzieci. Wiem, że to brzmi wyrodnie, ale nie mam być taka przez następne 50 lat. Moje dzieci mają sobie dać radę.

Przepraszam, ale mnie nikt w życiu nie pomagał. I mam nadzieję, że moje dzieci będą na tyle zaradne, że sobie poradzą. One wyrastają w takiej atmosferze kreatywności i minimalizmu, że będą musiały same podjąć tę decyzję. Nie oszczędzam na przyszłość dzieci, bo uważam, że moje dzieci są mądre i same sobie jakoś to zorganizują.

Nie oszczędzam na przyszłość dzieci. Uważam, że same sobie to zorganizują

Ja nie miałam znikąd pieniędzy na studia i wyjazd. Po prostu pracowałam jako opiekunka i zarobiłam na wyjazd. Potem byłam kelnerką. Dzięki temu jestem, kim jestem. To nauczyło mnie szacunku do pracy, tego, że ciężko jest zarobić pieniądze. Że to wszystko tak samo z siebie nie spływa, że jesteś obsypana tymi pieniędzmi. Uważam, że moje dzieci też powinny w ten sposób zdobywać swoją wiedzę.

Owszem, są milionerzy, którzy nie wyrzekną się tego, bo ciężko by im było. Z drugiej strony pieniądze nie są żadną przekładnią na wartości, jakie człowiek posiada. I uważam, że moje dzieci dadzą sobie świetnie radę. Nie muszę odkładać na ich przyszłość. Dla nich dom ma być ostoją, gdzie będą mogły znaleźć schronienie, kiedy im się powinie noga. I dlatego dążymy do takiej samowystarczalności domowej. Żeby nie korzystać z żadnych mediów, być niezależnym całkowicie od tego, co się dzieje naokoło. I one będą mogły tu przyjechać bez problemu, mieszkać, robić sobie, co chcą. Ale ja nie będę kwoką, która będzie cały czas się nimi zajmowała. Bo uważam, że każdy potrzebuje wolności i jest kowalem swojego losu.

My dajemy swoim dzieciakom na start to, co najlepsze. Ale potem przecież nie będę ich prowadzić za rękę do trzydziestki. One muszą sobie dać radę. Jak w wieku 19 lat nie będą potrafiły zadbać o to, żeby pójść na studia, to co będzie za 25 lat? W ten sposób myślę.

Nie musisz mieszkać w Krakowie. Możesz wynająć mieszkanie pod Krakowem, gdzie jest o wiele taniej, i np. dojeżdżać na studia. Przecież nikt ci nie każe mieszkać w samym centrum. Sama dojeżdżałam często do szkoły.

Jeżeli masz jakiś cel w swoim życiu, to dążysz do niego Wszystkie przeciwności tak naprawdę znikają, bo tobie na tym zależy. Jest taka zasada: łatwo przyszło, łatwo poszło. Jeżeli ktoś coś dostaje od razu, to nie szanuje tego. Ja tak zauważyłam po otoczeniu i mam nadzieję, że dobrze robię.

Powiedz, gdzie mogą znaleźć cię w internecie ci, którzy chcieliby dowiedzieć się więcej?

Wystarczy w wyszukiwarce wpisać zielonyzagonek.pl.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.

Przeskocz do: