Prowadzisz biznes lokalny? Dowiedz się, jak go promować, żeby twoimi klientami byli nie tylko przypadkowi przechodnie
Pandemia koronawirusa poważnie zaszkodziła wielu lokalnym biznesom. Klienci przestali odwiedzać kawiarnie, restauracje, butiki i sklepy stacjonarne.
Sytuacja wraca do normy bardzo powoli, jednak właściciele takich firm nie mają często czasu, żeby czekać. Każdy miesiąc, każdy tydzień przynosi bowiem kolejne straty.
Na szczęście z pomocą przychodzą goście Małej Wielkiej Firmy! Spośród dotychczasowych odcinków podcastu wybrałem prawdziwe perełki – rady na temat skutecznej promocji biznesów stacjonarnych. Jestem pewien, że przydadzą się zarówno osobom, których firmy ucierpiały wskutek ostatnich wydarzeń w Polsce i na świecie, jak i tym, które dopiero startują ze swoim biznesem i chciałyby podbić lokalny rynek.
Linki do osób i firm wymienionych
w tym odcinku podcastu
- MWF 310: Wizytówka Google jako narzędzie do promocji firmy
- MWF 171: Lokalna firma na FB
- MWF 216: Z biznesu offline do online
- MWF 256: Przyciąganie klientów do sklepu
- MWF 255: Zarządzanie sklepem
- Fanpage na Facebooku Dziwny Pan ze Stocku
Prezent dla słuchaczy
Polecana książka
3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu
- Daj się znaleźć swoim klientom i ułatw im dostęp do swojej firmy: załóż wizytówkę Google i regularnie ją aktualizuj, a jeśli stawiasz na content marketing, rozważ wprowadzenie sprzedaży online.
- Zadbaj o odpowiedni wystrój, a przede wszystkim funkcjonalność swojego lokalu. W pierwszej kolejności sprawdź, czy twoja witryna jest czytelna, widoczna i dobrze oświetlona.
- Pomyśl, jaką dodatkową wartość możesz zaproponować swoim klientom. Może jest jakiś drobiazg, który warto dołączać do każdego zakupu?
Podcast w wersji wideo
Tych odcinków też warto posłuchać
- 285: Jak lepiej słuchać klienta
- 178: Dobry i zły PR
- 283: Skuteczna reklama
Podcast do czytania
W tym wpisie przeczytasz:
Wizytówka Google
Specjalista z zakresu marketingu lokalnego w Google. Wspiera firmy w działaniach w Google Moja Firma oraz w Mapach Google. Autor bloga oraz pierwszej w Polsce książki na temat wizytówek Google.
Google stara się, żeby wizytówka była możliwie najbardziej bogata w treści. Mówi się nawet, że Google ma być twoją nową stroną domową. Chodzi o to, żeby użytkownik po wpisaniu zapytania w wyszukiwarce otrzymał komplet informacji podany właściwie na tacy, przez co nie będzie już musiał przechodzić na stronę internetową firmy.
Zatrzymam się na chwilę przy tych godzinach otwarcia. Zaskakująco dużo firm, które działają stacjonarnie i mają swoje wizytówki Google, nie podaje godzin otwarcia. Tymczasem jest to bardzo przydatne z punktu widzenia klienta. Takie braki to prosta droga do uzyskania pierwszej negatywnej opinii od klienta, który jechał do nas przez całe miasto, a na miejscu zastał zamknięte drzwi.
Wizytówka Google może pełnić funkcję strony internetowej firmy działającej lokalnie
Podobnie na naszą niekorzyść działa zamieszczenie w wizytówce nieaktualnych godzin otwarcia, bo na przykład zaktualizowaliśmy je tylko na naszej stronie internetowej.
Wszystkie informacje znajdujące się na wizytówce powinny być jak najbardziej spójne z tym, co zamieszczamy na temat naszej firmy w innych kanałach: na naszej stronie internetowej, na Facebooku, w innych wizytówkach, typu Panorama Firm, Targeo czy Zumi. To ważne również z punktu widzenia pozycjonowania. Klient nie powinien zastanawiać się, które informacje to są te właściwe i aktualne.
Fanpage na Facebooku
CEO spółki MaxROY.com, odpowiada za rozwój marki sprawny.marketing. Przez 4 lata samodzielnie rozwijała fanpage sprawny.marketing na Facebooku – jeden z największych o tej tematyce w Polsce.
Zaczynamy od tego, że twój fanpage musi mieć wybraną kategorię „lokalna firma”. Daje to dzisiaj naprawdę bardzo dużo możliwości.
Można ustawić na przykład takie proste rzeczy, typu godziny otwarcia, dzięki czemu jak ktoś wejdzie na stronę, to będzie wiedział, czy ten dentysta teraz przyjmuje, czy ta knajpa jest teraz otwarta, itd. Poza tym sam Facebook również nam troszeczkę pomaga – mamy możliwość pozostawiania recenzji. Jeśli oznaczysz się w jakimś miejscu, kolejnego dnia możesz dostać z Facebooka powiadomienie, żebyś zostawił recenzję na stronie.
W ten sposób Facebook odrabia za nas część roboty. Nie musimy pisać do klientów i prosić ich o recenzje. Oczywiście, jak napiszemy, możemy mieć jeszcze większy efekt, natomiast Facebook też nas wspiera. To pierwsza rzecz, która rzeczywiście jest bardzo istotna.
A druga rzecz, która nie dotyczy tylko firm lokalnych, to przemyślany spójny sposób komunikacji. Na fanpage’u nie możemy działać tak, że przychodzi właściciel firmy, pan czy pani prezes, i mówi, że był na supertargach i my tę informację od razu wrzucamy. Musimy mieć to wcześniej w strategii komunikacyjnej i powinno to coś dawać naszym fanom. Podawanie suchych informacji nic nie wnosi.
Jeśli chodzi o zdjęcia ze stocka, to nawet mamy taki fanpage na Facebooku Dziwny Pan ze Stocku – jego bohaterem jest taki typowy, stockowy siwy pan, który uśmiecha się do nas białymi zębami. Reakcje ludzi pokazują, co myślą o wykorzystywaniu tego typu zdjęć.
Rzeczywiście, zdjęcia stockowe nie budzą żadnej wiarygodności i nawet często ludzie ich po prostu nie lubią. W zeszłym roku były robione badania w Polsce na temat tego, co najbardziej ludzi irytuje na Facebooku. I tam, co mnie bardzo ucieszyło, największa liczba osób odpowiedziała, że błędy językowe, natomiast na drugim czy trzecim miejscu były właśnie sztuczne zdjęcia, które są niewiarygodne dla odbiorcy.
Jeśli zatem chodzi o nasze zdjęcia, to róbmy je samodzielnie. Nie muszą być perfekcyjne, ale mimo wszystko postarajmy się dla naszych fanów. Jeżeli one nie są perfekcyjne, to chociaż niech będą ciekawe.
Zdjęcia na firmowy fanpage na Facebooku nie muszą być perfekcyjne; wystarczy, że będą ciekawe
Niedawno widziałam bardzo fajny fanpage prowadzony przez mały food truck. Oni działają podobnie, jak w naszej branży Rahim Blak. Zawsze robią sobie selfie ze swoimi klientami, oczywiście prosząc ich o zgodę. Dzięki temu ten fanpage nie ma zdjęć samych hot-dogów czy hamburgerów, tylko pokazuje, że firma żyje, ma nawiązuje relacje z ludźmi, a jej pracownicy lubią to, co robią. Nie jest ważne, że te zdjęcia są robione komórką o 21:00 i światło nie jest takie, jak być powinno. Dzięki temu, że są tam, kolokwialnie mówiąc, uśmiechnięte gęby, ten fanpage wzbudza większe emocje niż siwy pan ze stocka.
Content marketing
Architekt krajobrazu z artystyczną duszą. Lubi wyzwania, ceni tradycję i klasykę – udowadnia, że można prowadzić tradycyjny biznes w sieci. Wspólnie z tatą Grzegorzem prowadzi Zielone Pogotowie – rodzinną firmę z wieloletnią tradycją.
Mój brat zauważył w pewnym momencie, że filmiki na Facebooku bardzo przyciągają uwagę użytkowników. Zdjęcia zdjęciami, teksty tekstami, ale filmiki to jest coś przyszłościowego, na czym wszyscy się skupiają. Jedni po prostu gadają do kamery, inni coś pokazują, ale każdy publikuje filmiki, więc uznaliśmy, że dobrym pomysłem będzie wdrożenie tego u nas.
W czerwcu byliśmy w ogródku naszego znajomego, pielęgnowaliśmy rośliny, część przycinaliśmy, pracownicy robili chodniczki… Wtedy tato zauważył rosnącą pod murkiem różę i stwierdził, że ją zaszczepi, czyli ją uszlachetni. Wtedy zapaliła mi się lampka, poprosiłam tatę, żeby poczekał, bo to nagramy. Oczywiście mieliśmy tylko telefon komórkowy. Tato trochę się zestresował na początku, ale w końcu powiedział: „Dobra, czemu nie – spróbujemy!” Nagraliśmy to i wrzuciliśmy na Facebooka, bo na nim początkowo skupiliśmy większość działań w mediach społecznościowych, ponieważ tam był najlepsze efekty. Nasze nagranie się spodobało.
Należeliśmy też do pewnych grup zainteresowań, skupionych głównie na ogrodach, gdzie udostępniliśmy to nagranie i przez to liczba obserwujących nasz profil od razu się zwiększyła. Przez kilka lat mieliśmy 200 fanów i zaobserwowaliśmy, że zdjęcia z targów nie przyciągają aż tak, jak ten jeden film. Z czasem pojawiły się pomysły na kolejne filmiki, kolejne tematy, które moglibyśmy pokazać.
Oczywiście na początku robiliśmy też inne rzeczy, w dalszym ciągu robiliśmy małe realizacje, a ja starałam się pozyskać klientów na projektowanie. Sprzedaż wiedzy to nie był od razu nasz zarobek – to nie jest tak, że nagrasz filmik i od razu masz z tego pieniądze. Jednak dzięki filmikom nasz zasięg rośnie, ktoś nowy dowiaduje się o nas, więc to pomaga w zdobywaniu obserwujących, którzy potem mogą stać się klientami.
Myśleliśmy, że skoro ktoś nas obserwuje, to zamówi projekt albo zaprosi tatę, żeby przyjechał i coś doradził w ogrodzie. Zauważyliśmy jednak, że wcale tak nie jest – to, że mamy więcej obserwujących, nie oznacza, że momentalnie mamy więcej klientów. Trzeba ich ciągle zachęcać do czegoś, trzeba im dać coś, co mogą kupić. Jeżeli obserwatorzy lubią nas, chwalą to, co robimy – to w końcu też zaczniemy na tym zarabiać.
Mój brat powtarzał wtedy: „Przełóżmy lajki na złotówki!”. Z czasem pojawiły się w ofercie płatne konsultacje, wpadliśmy na pomysł warsztatów ogrodniczych, na początku roku wydaliśmy pierwszy poradnik ogrodniczy, który bardzo dobrze się sprzedaje. Dopiero teraz zaczęła rosnąć liczba zleceń na projekty, co mnie bardzo cieszy – są małe i duże, więc jest dużo pracy i dużo pomysłów.
Visual merchandising
Pracuje na sukces swoich klientów, projektując optymalne rozwiązania zwiększające sprzedaż. Zajmuje się osiąganiem wyższego wyniku sprzedaży każdego metra kwadratowego w sklepach i punktach usługowych.
Jeżeli mamy sklep, który słabo funkcjonuje, to w pierwszej kolejności powinniśmy zadbać o to, żebyśmy byli widoczni z ulicy. To oznacza dobre oznaczenie, czyli np. logotypy nad wejściem – tak zwany branding.
Druga rzecz to bardzo dobre oświetlenie witryny. O tym, niestety, przedsiębiorcy bardzo często zapominają. Inwestują mnóstwo pieniędzy w fantastyczną podłogę czy piękny design wnętrza sklepu, ale co z tego, skoro tego sklepu nie widać z ulicy, bo na witrynie wiszą dwa marnej jakości kinkieciki z IKEI? Jeżeli nie mamy oświetlonego sklepu, to w jaki sposób mamy zmotywować konsumenta, żeby do niego wszedł?
Niektórym przedsiębiorcom wydaje się, że skoro jest jasno, to oświetlenie nie jest potrzebne. Tymczasem w nieoświetlonej witrynie wszystko się odbija, przez co w ogóle nie widać prezentowanych na niej produktów.
Kolejna sprawa to cena na witrynie. Nie można z klientem bawić się w ciuciubabkę i wychodzić z założenia, że – tu cytat z niektórych przedsiębiorców – „Ja nie wystawiam ceny na witrynie, żeby klient miał motywację do tego, żeby wejść i zrobić zakupy u mnie.” Badania z psychologii zachowań konsumenta pokazują, że jeżeli ja nie widzę cen, jakie są w sklepie, to nie chcę podejmować ryzyka, że wejdę do niego i usłyszę cenę z kosmosu, a potem będę się czuła niekomfortowo, bo nagle się okaże, że mnie nie stać na ten produkt.
Jest też jeszcze jedna bardzo ważna kwestia. Nawet jeżeli mnie nie stać, a ja zakochałam się na przykład w tej torebce, bo kobiety takie miłości, romanse z różnymi produktami miewają, to zrobię wszystko, żeby nazbierać na tę torebkę. Oczywiście, jeżeli ona jest w moim zasięgu finansowym. Zrobię wszystko, żeby uzbierać na tę torebkę lub po prostu powiem: to jest marka megapremium, jest poza moim zasięgiem. Ale muszę to wiedzieć, zanim wejdę do środka.
Z klientami trzeba grać fair i już na wstępie informować ich o cenach swoich produktów i usług
Można sobie ustalić, że na przykład w jednym tygodniu dajemy troszkę droższe lub tańsze produkty albo miksujemy je ze sobą, jeżeli to jest na przykład jakaś ekspozycja odzieży na manekinie. Pokazujemy tak jakby różne poziomy cenowe, które są dostępne w sklepie, starając się zachować spójność poprzez obracanie się w jakimś przedziale cenowym.
Bardzo często spotykam się z takim argumentem: „Moja konkurencja będzie wiedziała, za ile sprzedaję, więc zaraz wystawi to samo o 5 złotych taniej!” Tłumaczę wówczas przedsiębiorcom, że nie chodzi o to, aby się bić na cenę i wchodzić w strategię czerwonego oceanu, tylko mieć pomysł na to, jak się komunikować z klientem i inaczej budować tę relację. Nie ściągać tylko tych klientów, którzy chcą kupić produkty w niższej cenie, bo taki klient jest nielojalny. Lepiej jest budować sobie sieć klientów, którzy będą lojalni i będą regularnie przychodzili robić zakupy w naszym sklepie.
Bonus dla klientów
Podkasterka, właścicielka salonów z bielizną damską, dystrybutorka i trenerka biznesu. Stawia klienta na pierwszym miejscu, nawiązuje kontakty biznesowe, uczy i daje narzędzia do zmian. Po wielu latach w biznesie chętnie dzieli się własnymi doświadczeniami.
Ludziom, którzy mają biznesy jakiś czas, wydaje się, że już wszystko wiedzą. Że nie ma rzeczy, po które można sięgnąć, że nie ma się jak rozwijać… Internet cały czas bombarduje ich informacjami i motywuje: tu się ucz! tam się ucz! bądź lepsza! rób Facebook live’y! działaj na Instagramie! To wszystko może bardzo przytłaczać.
Nie potrafią wybrać kanału, którym mogliby się komunikować ze swoimi klientami. Czasem też zwyczajnie nie chcą się uczyć. Nie mają odwagi przyznać się do tego, że gdzieś się zatrzymali, i jak jechali tym maluszkiem, tak dalej tym maluszkiem pyr-pyr-pyr do przodu. I oni jadą, ja nie mówię, że nie, natomiast jadą wolno.
Niektórzy żyją jeszcze z takim poczuciem, że łaskę robią klientowi. Na wejściu rzucają pretensjonalne: „Tak, słucham. W czym można pomóc?”, przez co klient ma wrażenie, że cofnął się w czasy głębokiego PRL-u.
A czasami wystarczy tak niewiele. Uśmiech, dobre słowo, pewna charyzma, aromatyczna kawa. Taka osoba przyciąga i ludzie będą u niej chętniej kupować, nawet jeśli gdzie indziej będzie taniej.
To jest coś, co mnie przeraża: konkurowanie ceną. Wszystkim się potem wydaje, że jedynym sposobem na przyciągnięcie tego klienta z powrotem jest cena. Jeżeli ktoś walczy tylko tym i nie ma nic innego do zaproponowania, to nie ma szans, żeby sprzedawał cokolwiek w normalnych cenach, bo klienci będą czekali tylko na „promki”.
Jeśli jedynym atrakcyjnym elementem twojej oferty jest niska cena, nie licz na to, że zdobędziesz w ten sposób lojalnych klientów, którzy zostaną z tobą na dłużej
Warto poszukać w sobie czegoś więcej, co można dać ludziom. Każdy to ma, tylko trzeba się trochę wysilić.
Byłam swego czasu w sklepie, w którym właścicielka do zakupów dodaje zrobione przez siebie ręcznie mydełka i naturalne kosmetyki. Absolutnie mnie to urzekło, zwłaszcza że te bonusy kompletnie nie mają związku z produktem, który sprzedaje. I bardzo dobrze! Dzięki temu klienci tym bardziej ją zapamiętają, bo taki prezent jest czymś, czego się zupełnie nie spodziewali.
Bardzo mnie ta postawa zainspirowała. Sama też prowadzę podcast i wymyśliłam kilka sposobów, jak zachwycić klienta przy kasie. Bo to jest ważne. Przedsiębiorca powinien dążyć nie tylko do tego, żeby zadowolić klienta. On ma go zachwycić!