Jak rozkręcać biznes bez pieniędzy – proste techniki i narzędzia
Nie potrzebujesz dużych oszczędności ani inwestora, żeby stworzyć i rozwijać własny biznes.
Posuwanie się do przodu małymi krokami jest co prawda mniej spektakularne, ale też działa. Sam rozwijałem firmę w taki sposób. Nie miałem ani oszczędności, ani bogatego wujka.
Zaprosiłem do rozmowy człowieka, który przeszedł podobną drogę. Jest internetowym przedsiębiorcą, wydawcą amerykańskich bestsellerów i autorem książek biznesowych. Jego znaki charakterystyczne to szeroki uśmiech i muszka. Niektórzy żartują, że pewnie nawet śpi w muszce (i przyznał mi się, że faktycznie raz mu się to zdarzyło, ze zmęczenia). Moim gościem jest Marcin Osman.
Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu
- Marcin Osman na YouTube
- darmowy program do tworzenia grafik online Canva
- Facebook Live – opanuj tremę i rozwijaj biznes dzięki wideo na żywo
Prezent dla słuchaczy
Polecana książka
Podcast do czytania
Marek Jankowski: Powiedz: co ostatnio czytałeś? Zdaję sobie sprawę, że pytanie o to wydawcy jest dosyć ryzykowne, bo prawdopodobnie kiedy ten podcast się ukaże, będziesz już siedem książek do przodu.
Marcin Osman: U mnie jest tak, że czytam książki, które nawet nie miały premiery jeszcze w Stanach, bo otrzymujemy ich maszynopisy. Czytanie książki wygląda u mnie tak, że otwieram PDF, lecę, skanuję, patrzę i mówię: nie, kolejna. Książkę 300-stronicową potrafię przeczytać w 15 minut i podjąć decyzję: hm, jednak jej nie wydajemy.
Ale to chyba jest trochę podobny sposób myślenia jak czytelnika w księgarni, przynajmniej takiej tradycyjnej, gdzie człowiek wchodzi, bierze książkę, przegląda, przerzuca parę stron i mówi: a, nie pasuje mi. Właściwie nie wiadomo dlaczego, bo jej de facto nie przeczytał, ale myślę, że to jest zbliżone.
Zauważyłem, że ok. 50% osób, które kupują książkę, w ogóle jej nie czyta i to nie przeraża mnie absolutnie, bo ja patrzę na cyfry sprzedaży książek, a nie na poziom czytelnictwa, który jest mierzony chyba w ten sam sposób, bo na pewno nie w formie podpytywania czytelnika, co było w 15 rozdziale na 8 stronie.
Dobra, to zapytam cię: co takiego ostatnio czytałeś, co nasi słuchacze też mogą przeczytać?
Ja czytam cały czas jedną książkę, którą wydaliśmy: Zapytaj Garyego Gary’ego Vaynerchuka, bo ona jest złożona z pigułek, czyli jest pytanie i odpowiedź. Na różnych etapach biznesu i życia szukam różnych odpowiedzi. To moja biblia marketingowa i biznesowa, do której ciągle wracam. Pojawiają się oczywiście inne książki, ale z tą jestem przez cały czas.
A co takiego w niej jest, czego nie dają ci inne książki?
Pigułkowatość: pytanie–odpowiedź. Bo taka normalna książka z fabułą, gdzie autor opowiada, co u niego, albo mówi, czym jest marketing, mnie nie interesuje – nie chcę wiedzieć, czym jest marketing, ale jak mogę użyć jednego z pomysłów marketingowych do mojej strategii, żeby zaczęła działać.
Nie chcę wiedzieć, czym jest marketing, ale jak mogę użyć pomysłu marketingowego
A nie masz takiego poczucia, że jeżeli ten sam autor odpowiada na ileś tam kolejnych pytań, to w pewnym momencie tak naprawdę trochę zaczyna płynąć i bardziej opiera się na własnej intuicji, a mniej na doświadczeniu, wiedzy i racjonalnych przesłankach?
Mnie to w ogóle nie przeszkadza, bo ja też pracuję bardzo intuicyjnie. Ta intuicja wynika z doświadczenia: im więcej doświadczeń, tym lepsza intuicja. Mówił o tym Josh Altman – jego książkę też wydaliśmy. On dokładnie opisał, czym jest świadoma intuicja, która wynika z dużej ilości doświadczeń – z każdym kolejnym doświadczeniem zdobywa się wiedzę szybciej i konkretniej, jest jeszcze łatwiej podejmować decyzje na poziomie tego feeling guts. Ale to jest wynikiem doświadczeń.
Moja strategia działania opiera się na wykonywaniu ogromnej liczby mikrokroczków, ale superszybko, a według moich obserwacji ludzie próbują znaleźć jakąś receptę, złotą strategię, która w ciągu jednej nocy przeniesie ich o trzy lata do przodu. Ja nie, ja wykonuję mikroczynności, ale robię to bardzo szybko i tego jest dużo. Wszystkim się wydaje, że ja pędzę, a tak naprawdę jestem megażółwiem, bo robię maleńkie rzeczy, tylko bardzo wiele.
Pewnie o takich mikrokroczkach też trochę opowiemy, dlatego że chciałem z tobą porozmawiać o tym, jak można skutecznie promować swoją firmę bez wydawania pieniędzy. Nawet w wizytówce, na własnym blogu, masz takie zdanie, że to jest twoja domena. Z mojego doświadczenia wynika, że jeżeli chcesz robić biznes bez kasy, to tak czy inaczej coś musisz zaangażować – najczęściej swój czas. W porządku, jeśli jesteś na początku budowania firmy, bo wtedy masz tego czasu dużo – nie masz jeszcze klientów, pracowników, nikt ci nie zawraca głowy o miliard rzeczy.
Księgowa nie pyta o faktury.
Otóż to. Możesz sobie ten czas poświęcać, tylko że później masz go coraz mniej. Jakie są twoje doświadczenia? Czy rzeczywiście jeżeli nie pieniądze, to czas, czy może jeszcze coś innego?
Na początku zawsze jest czas – masz pomysł i wizję, nie masz pieniędzy, więc masz czas. Ciśniesz – mówiąc brzydko – napieprzasz do przodu [śmiech] i to powoduje, że zamieniasz swój czas na efekty.
Drugi element, który dochodzi z czasem, to społeczność – ona jest twoim lewarem. Jeśli ja robię teraz godzinny Facebook Live, to ogląda mnie 500, 1000, czasem 100 osób, a już nie trzy osoby, więc moja godzina czasu jest mnożona przez 300. Społeczność jest najpierw słuchaczem. Jeśli dołożymy do tego jej interaktywność, czyli każde udostępnienie, polecenie albo tagowanie znajomego w komentarzach – tak bardzo często dzieje się na Live’ach – to masz trzeci element, który jeszcze bardziej odzyskuje twój czas.
Społeczność jest twoim lewarem
Ta godzina włożona w Live’a, dzięki temu, że słucha cię 300 osób i że one później to udostępniają, generuje ci zasięg razy 3, 9, 50. I to jest rozszerzanie się tego like’a – chciałem pokazać taki trójkącik postawiony na wierzchołku – to odkleja w sposób bezpośredni efektywność twoją od twojego czasu. Nie zamieniasz jednej godziny na jedną godzinę, tylko w ciągu jednej godziny wytwarzasz 500 godzin contentu generowanego przez zasięg twojej społeczności.
To mi trochę przypomina rozmowę z człowiekiem, który kiedyś, dawno temu, mówił mi o systemach franczyzowych. Pamiętam, że powiedział: wolę mieć złotówkę z pracy 300 osób niż 300 zł z godziny własnej pracy, bo wtedy mam tę godzinę wolną – te osoby robią i przynoszą mi po tej złotówce, a ja ciągle mam tę godzinę.
Ja też nie jestem taki standardowy, bo są ludzie, którzy zadają pytanie: Co zrobić, żebym mógł mieć więcej czasu albo mieć lepszy balans w życiu? A ja sobie myślę: hm, ja chcę robić biznes całą dobę, ja jestem biznesem, ja to uwielbiam, w ogóle nie chcę się uwalniać od biznesu, mimo że wielu ludzi wokół mnie takie pytania mi zadaje. Ale ja wolę się uwalniać od czynności delegowalnych i wykonywać te, które są niedelegowalne.
Teraz np. tworzę dużo contentu wideo, który jest niedelegowalny, bo to ja muszę go stworzyć, gadać moją paszczą. Ale teraz pracujemy nad utylizacją tego, co nagrałem, czyli porcje wiedzy pocięte na Instagram, YouTube. Dopalenie tego reklamą itd. powoduje, że jest większa utylizacja, a ja mogę zająć się tworzeniem innej formy contentu.
Wymyśliłem sobie dwa nowe formaty wideo, których w Polsce jeszcze nie widziałem, i zrealizowanie tego zajmie mi kupę czasu, ale mogę to robić – Marcin Osman żyje w Internecie, nawet gdy nie tworzy treści live. Mogę wyjechać na pół roku i będziesz miał, Marek, na swoim Facebooku codziennie inne wideo ode mnie.
Powiedziałeś o tej społeczności, o tym, że ona pomaga ci pomnażać czas, tylko ktoś, kto tej społeczności jeszcze nie ma, pewnie patrzy z zazdrością i myśli: „O, kurczę, fajnie, gdybym ja był takim Osmanem i miał te 300 czy 500 osób na live’ie, wtedy mógłbym sobie siedzieć, a oni nieśliby moje słowo dalej. Tylko skąd tych ludzi ściągnąć? Jak ich zainteresować, jak sprawić, żeby chcieli mnie oglądać i dzielić się tym, co ja mówię?”
Mam dwie odpowiedzi. Jedna jest bardzo motywacyjna – sprawdziłem to na znajomych, fajnie działa i to są fakty – obaj na początku mieliśmy zero słuchaczy. Gdy to mówię ludziom, odpowiadają: Hm, rzeczywiście. Nie miałem społeczności, nie dostałem jej w prezencie na 18. urodziny: A, tutaj masz 300 fanów – jedziesz! I to pierwsza część.
Druga jest taka, że każdy, kto ma konto na Facebooku, ma społeczność. Błąd popełniany przez ludzi zaczynających z biznesem internetowym polega na tym, że zakładają fanpage, na którym mają pięciu followersów: siebie, swojego pracownika, mamę i jakieś tam trzy fejkowe konta. Na swoim prywatnym koncie mają 300 znajomych, czyli potencjalnie 300 osób, które wysłuchają ich treści.
Zrobienie Facebook Live’a jest superproste: bierzesz komórkę, wyciągasz, Go Live – bum! – i masz pierwsze 3–4–15 osób na Live’ie. Jeśli zapowiesz tego Live’a „Hej, kochani, będzie Live wieczorem”, to tych osób nagle robi się 30 z twojej grupy znajomych. Jeśli dasz im wartościową treść, oni to udostępnią, to masz kontakt do innych ludzi i okazuje się, że w ciągu dwóch tygodni z 15 osób na Live’ie masz 50. Ludzie tego nie robią, bo wydaje im się, że konto prywatne jest do wrzucania zdjęcia obiadu albo zdjęcia dzieci, a u mnie każda aktywność to aktywność biznesowa.
To znaczy, że w ogóle nie prowadzisz prywatnego życia na Facebooku?
W ogóle. Każda tworzona treść jest komunikatem biznesowym. Robiłem to w różnych kontekstach. Byłem na rybach, zrobiłem sobie zdjęcie z pstrągiem i opisałem, co mi dało wędkarstwo, bo spędzałem w młodości mnóstwo czasu sam. Opisałem, jak według mnie spędzanie czasu samemu na rybach spowodowało układanie się moich myśli. Jak zaowocował fakt, że nie miało na mnie wpływu środowisko młodzieży wokół mnie, którą widzę teraz, po tych 15 latach, i która, szczerze mówiąc, nie ma się czym pochwalić. Taką obserwację poczyniłem ostatnio odnośnie rzeczy, które robią moi znajomi z podstawówki.
Czyli gdybyś miał się ograniczyć tylko do jednej jedynej techniki marketingowej, to byłby to Facebook Live?
Nie. Wyprostujmy może kilka mitów, które ja widzę w tym, co ludzie myślą i jak komentują. Oni postrzegają marketing jako promocję, a dla mnie marketing równa się sprzedaż. Jeśli do tego dołożę jeszcze mechanizm efektywności, na którym mi najbardziej zależy, czyli co mogę zrobić, aby najszybciej osiągnąć efekt minimalnym nakładem, wychodzi mi, że najprostszą formą marketingu i sprzedaży jest twój własny telefon. Albo Facebook, tyle że prywatne wiadomości.
Ludzie widzą marketing jako promocję, a dla mnie marketing równa się sprzedaż
Gdybym miał wybrać jedno narzędzie z Facebooka, którego bym używał, gdybym stracił wszystko, miał trzech znajomych, byłoby to wysyłanie prywatnych wiadomości, ale nie spamu: „Hej! Kup moją książkę”, „Hej! Kup mój produkt”, „Hej! Daj mi suba w podcaście!”, tylko byłoby to rzeczywiste nawiązywanie relacji pytaniami: „Hej! Co mogę dla Ciebie zrobić?”, „W czym mogę Ci pomóc?”, „Z czym masz problem w zakresie książek/biznesu/wędkarstwa?”.
To samo robiłbym w drugim kroku na grupach, czyli nie musiałbym w ogóle tej społeczności mieć – wchodzę na grupę Wędkarstwo Polska, tam jest 100 000 fanów szczupaków, robię dla nich wideo, tekst, w którym opisuję jakąś przynętę, a na końcu daję link do sklepu mojego kolegi, „jak wpiszesz hasło «Marcin», to masz 10% taniej” i ja z tego mam też 10%. Właśnie wymyśliłem biznes. Nie potrzebujesz nic mieć, żadnej społeczności.
Poza czasem.
Poza czasem. Załóżmy, że masz godzinę czasu na dobę. Jak ją najbardziej efektywnie wykorzystać? Dokładnie tak, jak powiedziałem: znajdź sobie grupę tematyczną, w której będziesz przez tydzień tworzył wartość, nic nie sprzedając – taką grubą, konkretną, w punktach, merytoryczną – to ściągnie uwagę na twoje konto prywatne, na twoją osobę, zaczną zgłaszać się albo reklamodawcy, albo partnerzy z produktami.
Jeśli ktoś chce ci dać paczkę swoich produktów za posta, to robisz to, ale tę paczkę później sprzedajesz na Allegro albo w tej samej grupie. I tak organicznie rośniesz, rośniesz, rośniesz, aż uznasz, że jednak masz czas na ten biznes i wyłączysz wtedy „ale” i skupisz się na maksa na tym przedsięwzięciu.
Jeżeli chodzi o te grupy, o których wspomniałeś – trzymajmy się tego wędkarstwa, bo to fajny przykład – załóżmy, że takich grup jest na Facebooku 50. Idziesz tam, gdzie jest najwięcej ludzi?
Tak.
Czyli patrzysz na ilość, na nic innego?
Idę tam, gdzie jest najwięcej ludzi, ale może się okazać, że większą konwersję sprzedaży będę miał z mniejszej grupy, która będzie bardziej sprofilowana. Im trudniej do grupy wejść, tym lepiej. Jeśli w grupie potrzebny jest akcept admina, żeby do niej się dostać – rewelacja, bo to znaczy, że pilnują tam porządku. Jeżeli wchodzisz tam już po akcepcie admina i masz regulamin – jeszcze lepiej, bo go czytasz. Jeśli admin usuwa twój post, to pokazujesz mu: zaraz, zaraz, ten post niczego nie łamie, nie psuje.
Im trudniej do grupy wejść, tym lepiej
Istnieje bardzo fajny trik, który pozwala twoim postom być długo na górze grupy – a to cię interesuje najbardziej: przed wrzuceniem posta o charakterze inteligentnie sprzedażowym wysyłasz go do akceptu w prywatnej wiadomości do admina: „Cześć, Tomek! Z szacunku dla grupy chciałem się upewnić, czy treść, którą wrzucam, w żaden sposób nie uderza w regulamin grupy, bo moim celem jest wartość społeczności”. I robię to autentycznie szczerze, prawdziwie – nigdy nie zdarzyło mi się, żeby takie posty poleciały w dół. Ludzie byli w ogóle w szoku, bo nikt nie pyta o pozwolenie – wszyscy na pałę wrzucają spam na grupę i później się dziwią, że ich post został usunięty.
Czyli z tych podstawowych narzędzi prywatne wiadomości, grupy.
Kontakt bezpośredni, bo prywatna wiadomość może również być odpowiednikiem wykonania telefonu, napisania do kogoś na Skypie, spotkania się z kimś. Sprzedaż może odbywać się wszędzie – ludzie pakują się w narzędzia, czyli muszą mieć stronę, społeczność, a mnie fascynuje to, że właśnie nic nie musisz mieć: ani produktu, ani społeczności, jeśli chcesz być łącznikiem między jedną grupą a drugą.
Słyszałem taką plotkę, zapowiedź, że fanpage’e na Facebooku mają się przekształcać w grupy – mają mieć cechy grup, takie są podobno plany. Z twojego punktu widzenia to jest kierunek, na który czekasz, czy raczej coś, co nieszczególnie coś zmieni?
Teraz [w dniu nagrania] mamy 2 maja. Tydzień temu założyłem fanpage Marcina Osmana. Powodem, dla którego to zrobiłem, było to, że mając bardzo mobilny styl życia, muszę mieć narzędzie do planowania postów, więc moje konto prywatne już mi nie wystarcza, nie pasuje do mojego stylu życia, który teraz jest mobilny – od 1 kwietnia do końca tego roku będę w permanentnej podróży. Dlatego założyłem fanpage. Chcę też lewarować pieniędzmi moje zasięgi, żeby działy się szybciej. Ale te pieniądze powstały z projektów, które były zrobione przez konto prywatne.
Odpowiadając na twoje pytanie: nie mam pojęcia, czy będą z tego grupy, czy nie, w ogóle nie podniecam się tym nowym trendem, który za chwilkę nadejdzie. Staram się rozwijać to narzędzie najlepiej, jak potrafię. W ciągu tygodnia mam prawie 1000 followersów na moim fanpage’owym Fejsie, wynika to głównie z przekierowania mojej społeczności właśnie tam, i sobie z tym eksperymentuję. Nie wiem, czy będę miał do końca roku 50 000 followersów czy like’ów, ale jest to bardzo prawdopodobne, bo tam kieruję cały ruch.
Ponadto będę teraz świadomie wchodził w reklamę płatną, ale też robioną samemu, a nie przez agencję czy zewnętrznego ninja, bo chcę zdobyć kompetencje w tym zakresie i to żadne rocket science. Treści organiczne, które budowały u mnie duże zasięgi, teraz dopalone komercyjnie znowu zrobią 3 ×, może 50 × tego, co robię.
Mówisz o wchodzeniu do innych grup i pomaganiu tam ludziom. Czy tworzenie własnych grup z twojego punktu widzenia to dobry pomysł, żeby zbudować społeczność?
Jeśli miałbym jeden dzień w życiu robić coś w biznesie, to bym nie tracił czasu na robienie grupy, bo to wymaga czasu. To może być decyzja strategiczna, że robię, co robię, obok tego zakładam grupę, do której konwertuję, przerzucam klientów. Też tak robię, że mam zamknięte mastermindy – polega to na tym, że mamy grupę tematyczną, gdzie czytelnicy mojej książki Biznes ci ucieka mają dostęp, czyli wysyłasz mi zdjęcie z książką albo jakiś fun fact z książki i masz dostęp do grupy. I tam wrzucam jakieś newsy, promocje, członkowie mają pierwszeństwo w aktywnościach biznesowych, które u nas się dzieją.
Ale to wymaga czasu i zauważyłem, że lepiej robić coś w grupach istniejących, niszowych. Idealnym case study jest grupa licząca niecałe 5000 członków o tematyce nieruchomości – zamknięta, z regulaminem, trudno było się tam dostać – ale w tej grupie sprzedało się książek jednego tytułu za ponad 30 tys. zł.
No, pięknie!
Sam byłem w szoku, bo nikt tam nie robił wartościowych postów, nikt nie dbał o regulamin, nikt nie próbował budować długoterminowych relacji, nikt nie moderował komentarzy – pod moimi postami było po 300 komentarzy, a w innych po 5. Całą grupę zaktywizowałem.
Mówiłeś o wykorzystywaniu prywatnego profilu. Tylko wiadomo, że ma on pewne ograniczenia – nie możesz dopalać reklamą swoich postów.
Ale to jest plus na początku, bo jak dopalisz reklamą, to myślisz: no tak, mój post zobaczyło 1000 osób za 15 zł czy 15 $. Ale to pozwala ci dawać treści takie sobie. Na koncie prywatnym nic ci nie przejdzie, czyli jeśli masz słaby post – masz słaby post, kropka. Nie ma lajków, nie ma komentarzy, nie działa – nie ma tej ekspozycji, dlatego musisz tworzyć treści dobre, a ja przez dobrą treść rozumiem taką, która jest dopasowana do twojej społeczności, bo mój post będzie zupełnie inaczej działał na moim koncie, niż gdy ty zrobisz u siebie na fanpage’u czy na swoim koncie prywatnym kopiuj–wklej mojego posta. Bo jest dopasowany do mojej grupy – jest mój język, są moje zdjęcia.
Przez dobrą treść rozumiem taką, która jest dopasowana do twojej społeczności
Nie używam w ogóle zdjęć stockowych w moich postach – wszystkie są zrobione komórką albo aparatem, albo przy jakiejś sesji foto. I gdy już wiesz, jak te treści organiczne robić, wtedy możesz pomyśleć o reklamie, a nie iść na skróty, bo pójście na skróty bez wiedzy eksperckiej w tym temacie powoduje, że spalasz budżet, nie ma efektu, mówisz: no, tak, Fejs nie sprzedaje.
A czy nie jest dla ciebie poważnym ograniczeniem to, że na prywatnym profilu możesz mieć do 5000 znajomych i ludzie, którzy są już powyżej te granicy, odbijają się, zaczynają cię obserwować, bo tak Facebook to robi, ale czują: Kurczę, jestem znajomym gorszego sortu?
Nie, wręcz przeciwnie, ja tego też doświadczyłem. Ja te 5000 domknąłem w zeszłym roku. Miałem kilkaset zaproszeń, których nie przyjmowałem, bo nie chciałem tego limitu osiągnąć, ale wkurzało mnie, że te powiadomienia cały czas się pojawiały i wtedy oni czuli: „Hm, nawet mnie nie przyjął! Chyba mnie nie lubi.” True story. Dopełniłem więc ten limit do 5000, pojawił się wtedy u mnie ogromny wzrost followingu, bo jak chcesz kliknąć request friend, a nie ma miejsca, to Facebook ci rekomenduje follow albo nawet robi go defaultowo, i wtedy się zaczęło.
Oni pisali prywatne wiadomości „Marcin, zrób mi miejsce!” i była reguła niedostępności: „Nie ma towaru na półkach.” „Ale ja chcę!”. Czasami zdarzało się, że ktoś usunął konto albo mnie odklikał z frienda, zwolniło się jedno miejsce i oni to widzieli, i znowu była fala: Przyjmij mnie! Przyjmij mnie! Bo nie mieli tego odbicia, że nie da się zaprosić. Więc gdy już ktoś miał przyjęte zaproszenie z mojej strony i był tym 5000. friendem, robił print screeny: Moje życie się zmieniło, jestem w grupie znajomych Osmana! Zadziałała ta niedostępność.
Co by się stało, gdyby Google kupił Facebooka i go zabił? Kończy się Facebook – co wtedy robisz?
Otwieram Excela, w którym mam zrzut wszystkich zamówień w sklepie i wykonuję 10 000 telefonów.
Co mówisz tym ludziom?
„Cześć. Facebook nie żyje. W jaki sposób mogę być z Tobą w kontakcie? Czy telefon do Ciebie jest okej? Czy mogę do Ciebie dzwonić codziennie? Czy mogę Ci wysyłać telefonlettery? Czy mogę nagrywać się na pocztę?” Pewnie w ten sposób bym o tym myślał. Ale czasami myślę, co by było, gdybym stracił wszystko, bo raz już straciłem wszystko – biznes, reputację, klientów, pracowników. Pakuję książki do bagażnika samochodu, jadę na jakąś dużą konferencję, otwieram bagażnik, piszę kartkę „Książki za 20 zł” i sprzedaję.
Można.
Tak. A gdybym nie miał w ogóle swoich książek, biorę książki twoje, czyjeś czy jakieś inne w komis, pakuję do samochodu albo kierowca przywozi mi je pod salę konferencyjną i tam je sprzedaję.
Czy są jakieś metody bezkosztowego dotarcia do odbiorców, które znasz, ale z których z jakichś powodów nie korzystasz?
Nie lubię form opartych na kilku elementach: I can do it, you can do it too, „pokażę ci tajemne strategie na coś tam”, ściągasz tych biednych ludzi, którzy mają zerową wiedzę o marketingu, i sprzedajesz im coś, co nie jest dla nich przydatne, bo nie umieją tego użyć. Może inaczej to nazwę: dawanie ludziom bardzo rozwodnionego contentu, z którego oni nie są w stanie nic zrobić. Pakujesz ich do lejka, oni zostawiają maila, kupują jakiegoś tam e‑booka i nagle okazuje się, że wydali na ciebie 5000 i dalej nie potrafią tego zrobić, ale wywołałeś w nich poczucie głodu, lekkie nasycenie, chcą jeszcze więcej. Tym się brzydzę. A wiem, że to są bardzo skuteczne strategie: „pięć strategii, jak osiągnąć sukces w biznesie”, „jedna strategia na rozwój czegoś tam”. Widzę statystyki webinarów – ludzie tam mają nawet po kilkaset–tysiąc osób, które szukają takiej drogi na skróty. Takich strategii nie robię, choć wiem, że są skuteczne.
Powiedziałeś, że właściwie dopiero zabierasz się za reklamę facebookową i zaczynasz dopalać te posty, które miały powodzenie, za pomocą reklamy płatnej. Jakie są inne narzędzia, techniki marketingowe, za które twoim zdaniem warto zapłacić, bo bardziej się opłacają niż robienie tego bezkosztowo?
To jest pytanie, na które chyba nie ma odpowiedzi. Rekomenduję tak: przedsiębiorco, przestań oglądać seriale. Odzyskaliśmy właśnie 20 godzin w miesiącu. Jeśli chcesz odzyskać kolejne 20 godzin czasu, przestań delegować tworzenie grafik internetowych grafikowi zewnętrznemu – rób to sam w Canvie w ciągu trzech minut. I oni są w szoku, ale jeśli mi zaufają i poświęcą np. dwa wieczory na nauczenie się, żeby potrafili sami wyklikać sobie prostą reklamę, banerek, cover pasujący natywnie do social mediów, to mówią: Wow! Nie muszę czekać teraz dwóch dni, aż mi grafik przyśle baner.
To momentum działania jest u nich znacznie większe, przez to i efektywność, i nie ma to nic wspólnego z motywacją, bo jak się pojawił pomysł, to czas między pomysłem a wdrożeniem jest liczony w minutach, a nie w dniach. A każdego dnia pojawia się jakaś inna wymówka czy myśl. Nie wiem, czy o taką odpowiedź ci chodziło, ale taka jest moja rekomendacja. To paradoks: rób wszystko sam, ale mądrze, używając narzędzi, i jeśli już wiesz, jak to robić, deleguj: naucz kogoś Canvy, a siebie – innego narzędzia.
Rób wszystko sam, używając narzędzi, i jeśli już wiesz, jak to robić, deleguj
Ludzie pytają mnie: Kto ci robił montaż wideo? Sam. Z wyjątkiem DailyOsman, tych form najbardziej rozbudowanych pod kątem montażu i ilości roboty, a każdą treść wideo, którą widzisz w necie, montuję sam na komputerze. Robię to teraz znacznie szybciej, błyskawicznie – zdobyłem tę umiejętność, bo chciałem ją zdobyć.
Zamiast oglądać seriale – druga w nocy i kończę montaż, upload i wideo skończone. Jak robię Facebook Live, nagrywam siebie kamerą – gdy kończę nagranie, mam kilkaset viewsów na Facebooku, później wrzucam ten content w wysokiej jakości na YouTube i w ciągu godziny po moim Facebook Live’ie ludzie mogą zobaczyć lepszej jakości wideo, audio. To wideo leci później automatycznie do transkrypcji i w ciągu doby pojawia się post na blogu, którego już nie robię ja, tylko jest transkrypcja i redakcja. To, co powiedziałem, jest autoryzowane – gdyby nie było, to bym tego w ogóle nie mówił.
Widzę – i pewnie się z tym nie kryjesz, zacząłeś zresztą od jego książki – że jesteś pod wpływem Gary’ego i wiele rzeczy czerpiesz od niego. Trudno tu uniknąć podobieństw, zresztą prócz ciebie wielu ludzi jest nim zafascynowanych. Wiem, że się znacie – rozmawialiście, zrobiliście co najmniej jeden wspólny webinar.
Jestem jego wydawcą, wkładam pieniądze do jego kieszeni, więc jestem członkiem jego teamu, on – mojego. Robię dla niego produkt, jestem jego partnerem biznesowym.
Nie wiem, czy znasz go na tyle, żeby wiedzieć, jakie są jego dalekosiężne plany i cele.
On o tym mówi wszędzie.
Zastanawiam się, jakie są twoje dalekosiężne plany i cele – to jest moje pytanie. Posługujesz się podobnymi narzędziami, używasz podobnego stylu, który jest fajny, atrakcyjny i przynosi efekty, więc nie ma w tym absolutnie nic złego. Gdyby ktoś zafascynował się z kolei tobą, do czego może go to doprowadzić, jeżeli chciałby iść twoim śladem, do czego twoim zdaniem taka droga może prowadzić?
Odniosę się do kilku rzeczy, bo to bardzo rozbudowane pytanie. Mówisz, że fascynuję się Garym, jak wiele innych osób. To nie jest do końca tak. Oglądam jeden odcinek miesięcznie Gary’ego. Ludzie, którzy się nim fascynują, oglądają go codziennie. I gdy go oglądają, słuchają nowej strategii – ja ją już wdrożyłem.
Gary napisał na Twitterze w zeszłym roku „Hej, mam 15 minut, zostaw telefon do siebie, oddzwonię”. Ludzie na to: Wow, ale pomysł, Gary, wymiatasz! Kolejnego dnia zrobiłem dokładnie to samo – napisałem na Facebooku „Hej! Mam 15 minut, kto chce porozmawiać? Wrzućcie telefony w prywatnej wiadomości”. Miałem 15 numerów, zrobiłem 5–6 połączeń, gadaliśmy w sumie przez 40 minut.
Na tej podstawie powstał Telefon Show, czyli robię to samo: możesz do mnie wysłać numer telefonu czy Skype’a, dodzwaniam się do ciebie, odpowiadam ci na żywo na pytania i nagrywamy to dla społeczności w formie Facebook Live’a czy później YouTube’a. Tak więc moja fascynacja nie opiera się na „O mój Boże, Gary V.!”, tylko „Hej, co on zrobił? Zrobił to. Hm, okej, robimy”.
Stąd też powstaje format Zapytaj Osmana – to kopiuj–wklej Zapytaj Garyego, ale ma inne pytania i każdy może to zrobić, to jest tylko pomysł, ale zmienia to formę. Kilka osób kopiowało mój Telefon Show i to jest super, dlatego zachęcam, nie mam żadnych praw, żeby powiedzieć: nie, nie możesz.
Ale ludzie, którzy mówią „Hej! Widziałem ten pomysł u Garyego i fajnie, że wdrożył to Osman, więc wdrażam to u siebie”, mają jeszcze więcej plusów, bo pomagam im w promocji tego, co robią. Widzę na moim Facebooku setki ludzi, do których docierają komunikaty i którzy wdrożyli moje strategie do poprawy profilu – i to widać, dostrzegam ogromny rozwój ich biznesów.
Do czego to może doprowadzić? Jak będziesz to robił, wpadniesz w pracoholizm – który polecam, bo jest fajną, efektywną formą spędzania życia – mogę obiecać, że ten efekt nie będzie natychmiastowy, bo to są narzędzia marketingowe. Chcesz od razu robić skuteczną sprzedaż, to polecam strategie, o których mówiliśmy na początku tego odcinka, ale long-term to buduje rozpoznawalność.
Moim celem jest mieć taką społeczność, która spowoduje, że będę dokładnie wiedział, jakiego produktu chcą ludzie, i gdy im go dostarczę, w ciągu wieczoru sprzedam wszystko, co mam w magazynie, bo to jest dokładnie to, czego chcieli, i ufają mojej rekomendacji. Nieważne, czy to będzie książka, muszka, garnitur, wyjazd na Teneryfę – ta relacja, którą z nimi buduję cały czas, jest na tyle duża, że jak sobie wymyślę: dobra, robimy event marketingowy, to w wieczór sprzedaję 1000 biletów i oni są za tydzień na konferencji.
Dobre, podoba mi się! Fajna rzecz. Gdyby ktoś chciał tak jak ty osiągnąć podobny cel, jaką jedną małą rzecz, taką, którą zaraz po wysłuchaniu tego odcinka może zrobić w pół godziny, byś mu polecił, żeby wykonać ten pierwszy krok i zobaczyć pierwsze efekty?
Wyciągasz telefon z kieszeni, wchodzisz na Facebooka, klikasz „Go Live” i prezentujesz trzy wartościowe lekcje, na których ktoś może nauczyć się poprawiać coś w swoim biznesie, życiu. Zawsze jest pytanie: No, dobra, o czym mam mówić? Rekomendacja jest następująca: wypisujesz sobie listę pytań, jakie otrzymujesz od klientów. Twój Facebook Live jest odpowiedzią na trzy najczęstsze pytania klientów.
Zrobiłeś Facebook Live’a, którego obejrzało kilkaset osób. Pierwszy krok do zrobienia w 15 minut, nie potrzebujesz nic: umiejętności edytorskich, światła – nic. Łatwiej robić to iPhonem, na telefonach wyprodukowanych przez producentów lodówek i pralek jest najtrudniej robić Live’y. I trzymaj telefon poziomo!
Dlaczego poziomo? To jest odwieczny problem. Miałem kończyć, ale uderzyłeś w czułą nutę, dlatego że do niedawna zgadzałem się z tobą absolutnie w 100%: wideo pionowe to jakiś absurd z mojego punktu widzenia. Widziałem nawet jakiś satyryczny, parodystyczny kanał, który namawiał ludzi, żeby robili wideo pionowo – i to była beka z wideo pionowo. Ale gdy widzę, jak ludzie korzystają z telefonów, jak je oglądają, trzymają w rękach w różnych okolicznościach, oni rzeczywiście je oglądają pionowo i nawet gdy mają panoramiczne, poziome wideo, to patrzą na nie w takim malutkim obrazeczku na pionowym ekranie. Dlaczego więc poziomo?
Pamiętaj, że niektórzy ludzie oglądają jeszcze wideo na komputerze. Opcja wertykalna jest korzystniejsza i w Stanach jest dostępna możliwość wertykalnego oglądania Instagrama, więc ta granica zniknie. Ale jeśli masz wideo poziome, przekonwertowanie go do kwadratu jest proste – zrobisz to w Premiere’rze w miarę łatwo. Ale w drugą stronę – nie, nie.
Rada, która zmienia wszystko – ludzie to lekceważą, ale ja im to tłukę, aż zrozumieją i to wdrożą, a później dziękują – gdy nagrywasz wideo, nie patrz na ekran, tylko w oczko kamerki. To wielka zmiana odbioru ciebie jako nadającego treści – to nie jest pierdoła, tylko jedna z ważniejszych rzeczy w tworzeniu wideo do Internetu. Na początku jest nienaturalnie, sztucznie, dziwnie, ale później, gdy już lecisz live, patrzysz tylko i wyłącznie w okienko kamerki. Czemu? Ludzie też nie wiedzą.
Gdy nagrywasz wideo, nie patrz na ekran, tylko w oczko kamerki
Bo wtedy patrzysz rozmówcy w oczy.
Tak, dokładnie tak.
Jeszcze jeden odłożony, odroczony koniec. Wiem, że masz bonus dla naszych słuchaczy. Czy możesz powiedzieć, co to takiego?
Bonusem jest zupełnie darmowe nagranie instruktażu, jak zamienić swoje prywatne konto facebookowe w takie, które będzie sprzedawało. To nie ma nic wspólnego z technologią na Facebooku, gdzie masz kliknąć, żeby coś się pojawiło. To wideo dokładnie pokazuje cały mój rok 2016, co zrobiłem. Zapytałeś, Marek: Co byś polecił ludziom, którzy chcą mieć to samo co ty? Polecam ci, słuchaczu, obejrzenie tego wideo i wdrożenie wszystkich rekomendacji, które tam przedstawiam, nawet jeżeli nie do końca się z nimi zgadzasz. Pokazuję, jak to konto zamienić i prowadzić.
Odpowiem od razu na wątpliwość, która zawsze się pojawia: No tak, ale jak zacznę wrzucać treści biznesowe, to moi znajomi usuną mnie z followingu. Mówię: bardzo dobrze, po co ci ktoś, kto nie jest twoim klientem? Wtedy jest: No tak, ale to moi znajomi! Przypominam: pamiętajcie, ja mówiłem, że każda aktywność, którą wykonuję online, jest aktywnością biznesową. Nie mam czasu na prywatny Facebook, więc w ogóle go nie prowadzę.
I wtedy jest: Hm, no, w sumie. I tak większość z nich tego nie robi później, ale jest jedna, dwie, trzy osoby, które bardzo fajnie to wdrażają. Była u ciebie Kasia Gorzędowska w podcaście, też mówiła o Live’ach, które robi – wszystko wynika z tego, jak poprawiła swoją komunikację na prywatnym koncie. I też nie ma fanpage’a. Pewnie będzie miała za jakiś czas, ale na razie tego nie potrzebuje. To zabrzmi strasznie: Osman-kapitalista, ale ja nie mam czasu na nierobienie biznesu online.
Podziwiam ludzi, którzy mają czas na wrzucanie zdjęcia jedzenia, jeśli nie mają restauracji albo nie są blogerami foodingowymi, albo nie jest to jedzenie znajomych restauracji, albo nie jest to badanie zainteresowania tym, co ludzie sądzą na temat takich treści itd. Dla mnie porażające jest, że ludzie, którzy mnie oglądają, których kocham, uwielbiam, podziwiam, wiedzą wszystko, co się u mnie dzieje.
Opowiem na koniec śmieszną historię: 1 kwietnia byłem na lotnisku, wylatywałem na Teneryfę. Prima aprilis, więc nagrałem Facebook Live’a, w którym powiedziałem, że jadę do Kołobrzegu na dwa tygodnie. Robiłem z tego wyjazdu Facebook Live’y wieczorem z pozdrowieniami z Kołobrzegu, ale z tyłu były plaża, palmy. Robiłem to wieczorem polskiego czasu, a tam było jeszcze przez dwie godziny jasno. Czwartego czy piątego dnia ludzie mówili: Ty, to nie jest Kołobrzeg!
Posłuchaj teraz historii finałowej. Wracam na święta do domu, do rodziców, w góry, i moja mama mówi, że moja ciocia, która mieszka w Kołobrzegu, jest na mnie obrażona. A dlaczego? Bo byłem w Kołobrzegu i nawet się nie odezwałem! Dodam, że ciocia ma ponad 50 lat, nie przegląda Facebooka, ale jej synowie donieśli jej, że Marcin jest w Kołobrzegu i nawet się nie odezwał…