W jaki sposób zdobywać prestiżowych klientów,
pracując jako freelancer?

Freelancerzy to ludzie, którzy żyją ze zleceń. Jeśli ich nie mają, to nie zarabiają, dlatego trudno im rezygnować z jakiejkolwiek współpracy.

Tymczasem świadoma selekcja klientów może się freelancerowi bardzo opłacić. Jeśli dobrze wybierze osoby do współpracy, będzie mógł budować bardziej przemyślane i spójne portfolio, a w efekcie lepiej zarabiać.

W jaki sposób freelancer może pozyskiwać prestiżowych klientów? Jak powinna przebiegać taka współpraca, żeby zakończyła się… kolejnym intratnym zleceniem?

Mój gość zaraz po skończeniu szkoły średniej przeniósł się z Krosna do Chicago. Nie mówił świetnie po angielsku, nie miał żadnych znajomości, ale wiedział, czego chce: chciał projektować strony internetowe. Niedługo potem stał się rozchwytywanym graphic designerem pracującym dla światowych gwiazd marketingu.

Nazywa się Rafał Tomal, a dziś opowie, jak doszło do tego, że pracuje tylko z najlepszymi, a ci najlepsi polecają go dalej.

Linki do osób i firm wymienionych
w tym odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Jak przekonać do siebie klientów
Jak przekonać do siebie klientów? Zapisz się do Klubu MWF i pobierz ściągę z 30 sposobami, które ci to ułatwią Chcę to 

3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu

  1. Zrób listę klientów i firm, z którym chcesz współpracować. Przeprowadź solidny research na ich temat, żeby wiedzieć, czym dokładnie się zajmują, jakimi wartościami się kierują i co konkretnie mogą zyskać, jeśli skorzystają z twoich usług.
  2. Przeanalizuj swoją ofertę. Zastanów się, czy są rzeczy, które możesz zaproponować jako bonus albo wykonać bezpłatnie nawet przed podpisaniem umowy. Wdzięczni klienci to dobrze rokujący klienci.
  3. Przygotuj się do rozmowy z klientem. Wysłuchaj, czego od ciebie oczekuje, uszanuj jego punkt widzenia. Jeśli jednak masz inny i uważasz, że racja jest po twojej stronie, spróbuj przekonać klienta, używając argumentów, które do niego przemówią. Najlepiej uświadomić mu, że będzie to dla niego po prostu opłacalne.

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Twoja historia jest naprawdę fascynująca. Zaczęło się od tego, że wyjechałeś do Stanów Zjednoczonych. Dlaczego podjąłeś decyzję o wyprowadzce z Polski?

Rafał Tomal: Tak mi się szczęśliwie poukładało w życiu. Do Stanów zaprosił mnie mój tato, który mieszka w Chicago od momentu, gdy skończyłem dwa lata. Przez ten czas widziałem go raptem kilka razy, mieliśmy ze sobą dość słaby kontakt, ale kiedy dostałem od niego zaproszenie i mogłem wyrobić sobie Zieloną Kartę, postanowiłem skorzystać i spróbować swoich sił w USA.

Już w szkole średniej bardzo interesowałem się komputerami i wszystkim, co wiązało się z internetem. Robiłem nawet swoje pierwsze strony internetowe. Taki wyjazd był dla mnie szansą, żeby spróbować swoich sił na amerykańskim rynku, który jest w tym zakresie bardziej rozwinięty i na którym jest większy dostęp do wielu rzeczy.

Do USA poleciałem zaraz po maturze, zabierając ze sobą praktycznie jedną torbę. Zaczynałem od zera, musiałem sobie nawet kupić nowy komputer. Przez pierwszy rok mieszkałem u taty, dzięki czemu mogłem odłożyć trochę pieniędzy. Kiedy jednak kupiłem samochód – w Stanach jest on niezbędny – wyprowadziłem się na swoje.

A jak wyglądały twoje zawodowe początki? Zacząłeś od robienia stron internetowych czy jak wielu Polaków łapałeś różne zajęcia, byle się utrzymać?

W Polsce już w liceum pracowałem jako freelancer, robiąc strony internetowe. Niewykluczone, że już wtedy zarabiałem więcej niż nauczyciele, którzy kładli mi do głowy, że muszę zrobić maturę i pójść na studia, bo inaczej nic ze mnie nie będzie.

Uczyłem się dobrze, skończyłem szkołę ze świadectwem z czerwonym paskiem, ale planów na studia nie miałem. Uznałem, że nie są mi potrzebne, skoro mogę zacząć od razu zarabiać, a uczyć można się swoim tempem w internecie.

W Stanach cały czas wychodziłem z założenia, że albo będę robić to, co chcę robić, albo moja obecność tam nie będzie miała sensu. Jak mam pracować na budowie tylko po to, żeby się jakoś utrzymać, to już lepiej wrócić do Polski i żyć sobie na lepszym poziomie, zarabiając na robieniu stron internetowych. Byłem o tym przekonany do tego stopnia, że jedne z pierwszych oszczędności przeznaczyłem na ewentualny zakup biletu powrotnego – tak w razie czego.

Niemniej, początki są trudne. Nikogo się nie zna, współpraca z klientami z Polski jest zupełnie nieopłacalna, bo zarobki w złotówkach po przeliczeniu na dolary starczają może na zakup jedzenia. Rynek amerykański daje większe możliwości, ale jest na nim też większa konkurencja. Freelance jest tutaj bardzo rozwinięty i ciężko się przebić.

Na samym początku pracowałem w firmie u mojego taty. Przenosiłem meble i sprzątałem, bo nie miałem kwalifikacji nawet na układanie podłóg. Absolutnie się tego nie wstydzę.

Od różnych osób słyszałem, że Polak w Chicago może pracować jedynie na budowie i nawet nie ma co się starać sięgać wyżej. Ja jednak nie poddawałem się. Szukałem ogłoszeń w gazetach oraz internecie i szybko znalazłem polską firmę w Chicago, która poszukiwała programisty php. W piątek rozwiązałem dla nich w ramach rekrutacji test, a w poniedziałek miałem już przyjść do pracy.

Udowodniłem wszystkim, że się da.

No to teraz przenieśmy się w czasie do chwili obecnej. Wchodzę na twoją stronę internetową i widzę nazwiska twoich klientów. Są wśród nich: Neil Patel, Chris Ducker, Brian Clark, Jay Baer, Chris Brogan, Michael Stelzner, Darren Rowse czy Pat Flynn. To gwiazdy marketingu, z którymi wielu chciałoby współpracować. Ba, większość chciałaby mieć w portfolio chociaż jedno takie nazwisko! Jak wszedłeś do tego świata?

Wszystko zaczęło się od mojej pracy dla Copybloggera, czyli strony, której założycielem był Brian Clark.

Po 2 i pół roku zwolniłem się z tej firmy, w której pracowałem jako programista php, i zacząłem działać jako freelancer realizujący projekty dla klientów. Żeby się na początku przebić, przedstawiałem się jako większy niż w rzeczywistości byłem. Wszędzie, gdzie tylko mogłem, wrzucałem moje projekty i się nimi chwaliłem.

Jakiś czas później firma Briana Gardnera StudioPress, która została wcielona do Copybloggera, zamieściła ogłoszenie, że szukają w Chicago designera. Wysłałem zgłoszenie, minęły trzy tygodnie i… nikt się nie odezwał.

Uznałem, że nie wypaliło, i dalej robiłem swoje. Po jakimś czasie dostałem wiadomość mailową od Briana Gardnera, który zapraszał mnie na rozmowę po tym, jak w internecie natknął się na jeden z moich projektów. Co ciekawe, jego mail nie był wcale odpowiedzią na zgłoszenie, które wysłałem do niego kilka tygodni wcześniej! On nic nie wiedział o tym, że do nich aplikowałem – po prostu spodobał mu się mój projekt. Tym sposobem rozpoczęła się nasza współpraca.

layout serwisu copyblogger.com

Na początku Brian Gardner był moim klientem, ale po półtora roku zaproponował mi stanowisko lead designera w firmie, która miała powstać z połączenia m.in. StudioPressu i Copybloggera.

Na początku odmówiłem, bo nie chciałem wracać do pracy dla kogoś. Po prostu nie czułem się dobrze, pracując pod kimś.

Czy to nie Brian Clark nagrywa podcast Unemployable – o osobach niezatrudnialnych?

Tak, dokładnie.

Czyli to jakby o tobie!

Tak chyba jest z większością przedsiębiorców: zakładamy własne firmy nie dlatego, że chcemy, ale dlatego, że nie mamy innego wyboru, bo nie możemy pracować u kogoś.

Ostatecznie dałem się przekonać, bo stanowisko rzeczywiście było kuszące, zwłaszcza że ja miałem wtedy raptem 21 lat.

Ku mojemu zdziwieniu praca ta wyglądała zupełnie inaczej, niż sobie ją wcześniej wyobrażałem. Pracowałem z domu, mogłem wybierać sobie dowolnie czas i sposób pracy.

Copyblogger otworzył też przede mną mnóstwo drzwi: poznałem nowych ludzi, wkradłem się w ten świat marketingu. Wiele zawdzięczam Brianowi Clarkowi, który wspominał o mnie w swoich podcastach czy na blogu.

Muszę jednak powiedzieć, że dałem z siebie w tej pracy wszystko. Przez pierwsze lata pracowałem wieczorami i robiłem dużo więcej, niż wymagała ode mnie umowa i niż to, za co mi płacono. Śmieszyło mnie, gdy ludzie mówili, że mam luz, skoro mogę pracować, jak i kiedy chcę. U mnie bowiem zupełnie tak to nie wyglądało.

Mój wysiłek się jednak opłacił. Zostałem zauważony i doceniony. Do dziś współpracuję z Brianem Clarkiem przy Unemployable, serwisie Further i jeszcze innych projektach.

Kiedy lata temu korzystałem z Copybloggera, nie sądziłem nawet, że od strony graficznej odpowiada za to Polak! A jak było z pozostałymi klientami? Trafiali do ciebie przez Briana Clarka czy zupełnie niezależnie?

Wszystko było raczej połączone.

Starałem się wyrobić sobie niszę. Wiedziałem, że nie będę najlepszym designerem na świecie, więc postawiłem na branżę marketingową. Dziwnym trafem wśród marketerów nie ma dobrych designerów. Zatem gdy po jakimś czasie ktokolwiek pytał o WordPressa i marketing, zwykle padało moje nazwisko.

Wszystkich moich klientów poznałem na jakichś konferencjach, przedstawiając się jako współpracownik Briana Clarka i Copybloggera. To automatycznie budowało mój autorytet i wiarygodność.

Warto czasem dać potencjalnym klientom od siebie więcej, niż przewiduje umowa. Może z wdzięczności wrócą do nas z ciekawą ofertą współpracy

Wiele projektów zrobiłem też dla moich późniejszych klientów w ramach pracy dla Copybloggera. Moja pomoc wykraczała poza ustalone ramy – pytano mnie o feedback do designu, proszono o jakieś małe przeróbki. Sporo rzeczy robiłem za darmo, przez co później niektórzy klienci wracali do mnie, zlecając na przykład redesign całej strony.

Przez ten dług wdzięczności, który być może czuli, byłem pierwszą osobą, do której się zwracali.

Nawet ostatnio ogłosiłem na Twitterze, że szukam copywritera do mojego personalnego brandingu, i odezwał się do mnie sam Chris Brogan, twierdząc, że chętnie mi pomoże.

WOW!

Myślałem, że będę musiał sprzedać dom, żeby mu zapłacić, a okazało się, że pomoże mi z przyjemnością, bo ja też dużo mu pomogłem.

Wielu z nas ma pewne wyobrażenia na temat tych gwiazd marketingu, z którymi współpracowałeś. To jest jednak często wizerunek wykreowany na potrzeby sprzedaży konkretnych produktów czy usług. Jak wygląda twoja współpraca z takimi osobami? Pracujesz bezpośrednio z nimi czy za pośrednictwem na przykład jakichś asystentów?

Wbrew pozorom są to bardzo dostępne i uchwytne osoby. Wydaje mi się, że po części właśnie dlatego odnieśli swój sukces. Są bardzo otwarci i mili – niewykluczone, że ma na to wpływ amerykańska kultura – a ja zawsze mam z nimi personalny kontakt, na który nie żałują czasu. Niektórzy z nich potrafią nawet po czasie napisać do mnie SMS-a z pytaniem, co słychać u mnie, mojej żony i dziecka.

Mogę tu podać przykład początków mojej znajomości z Chrisem Broganem. Swego czasu wyczytałem, że w Chicago ma się odbyć konferencja dla blogerów, w której Chris weźmie udział. Pracowałem wówczas nad jedną z jego stron i bardzo chciałem go poznać osobiście.

Nie miałem biletu na tę konferencję, ale sprawdziłem w harmonogramie, kiedy jest przewidywana przerwa na lunch, wskoczyłem w samochód i pojechałem na miejsce. Kręciłem się w porze lunchu w pobliskich kawiarenkach i nagle w jednej z nich zauważyłem Chrisa Brogana. Przywitałem się, choć myślałem, że mnie nie pozna i nie będzie chciał ze mną rozmawiać, a tymczasem on przytulił mnie na powitanie i zaprosił do stolika, przy którym siedzieli też jego rodzice i żona.

Wydaje mi się, że nie każdy grafik potrafi tak budować relacje ze swoimi klientami. Co ty masz w sobie takiego, że ci się to udaje?

Może trochę skromności? Bawią mnie poradniki dla freelancerów, których autorzy radzą, jak traktować klientów. Jeśli ktoś chce zrobić coś więcej, niż przewidywała umowa, często zaleca się, żeby rozliczać klienta za każdą dodatkową godzinę naszej pracy. Jeśli klient nie zapłaci faktury w ciągu pięciu dni, trzeba od razu wysyłać przypomnienie. Ja prowadzę swój biznes zupełnie inaczej.

Staram się być miły dla klientów i dbać o nasze dobre relacje. Oczywiście podpisujemy kontrakty, są faktury, ale nie podchodzę do tego tak sztywno. Jeśli klient ma jakąś dodatkową przeróbkę czy zwraca się do mnie z prośbą o dodatkowy design na stronę, to staram się wyjść naprzeciw tym oczekiwaniom. Swoje projekty wyceniam tak, żeby móc później robić takie rzeczy, które często są taką wisienką na torcie, dzięki której klient jest więcej niż zadowolony.

Ludzie pracują z tymi, których lubią

Zresztą, ludzie pracują z tymi, których lubią, i w moim przypadku to się sprawdza. Ja sam zatrudniałem zawsze ludzi, których lubiłem, i nawet, jak ktoś był lepszy, ale był przy tym arogancki, nie mógł liczyć u mnie na zatrudnienie. Pieniądze nie są zawsze najważniejsze. Równie ważna jest jakość pracy i nasze dobre samopoczucie.

Już słyszę głosy osób, które mają doświadczenie w pracy z polskimi klientami. Ci ostatni mają podobno tendencje do wyciskania freelancera jak cytrynę. Często trzeba jasno postawić granicę, bo inaczej klient wychodzi z założenia, że skoro zapłacił, to może wymagać w nieskończoność.

Może to jest kwestia kultury po obydwu stronach. W Stanach zauważyłem, ze gdy daję od siebie więcej, wypracowuję w kliencie dług wdzięczności, dzięki któremu feedback jest milszy, a sam projekt jest szybciej zamykany.

W Ameryce współpracowałem z ludźmi z różnych kręgów kulturowych. Osoby pochodzące z Bliskiego Wschodu na przykład lubią się targować i szukać kruczków w umowach. Z klientami z Polski mam tylko dobre doświadczenia, choć nasza współpraca była zawsze bardziej formalna, oficjalna.

W korespondencji z Polakami zastanawiałem się, czy mogę użyć emotki w mailu, podczas gdy w wiadomościach od Neila Patela czy Chrisa Brogana pojawiają się nawet przekleństwa.

Na pewno masz w sobie to coś, bo przecież twoi klienci współpracują z dziesiątkami różnych osób i podwykonawców, a nie każdego polecają czy przywołują w swoich postach.

Nie wiem, skąd to się bierze. Na pewno nie jest to jakiś sztuczny zabieg z mojej strony. Taki po prostu jestem. Tym bardziej cieszę się, że dane mi było wyjechać do Stanów, bo w relacjach z klientami z Polski – mimo moich prób – nie udało mi się wprowadzić takiego luzu.

Ja bardzo szanuję podejście moich klientów do marketingu. Nigdy nie zmieniłbym nic w ich tekstach, bo wiem, że są świetnymi copywriterami. Niemniej zdaję sobie sprawę, że to także są tylko ludzie, i kiedy widziałem, że coś na ich stronie nie gra pod względem wizualnym lub po prostu nie działa, otwarcie im o tym mówiłem.

Oczywiście, trzeba to powiedzieć, używając odpowiednich słów. Spece od marketingu nie lubią stwierdzeń, typu: „bo to wygląda lepiej”, „wszyscy tak robią” albo „taki jest trend”. Trzeba im wytłumaczyć, że taki design będzie miał lepszą konwersję, że te kolory czy ten layout sprzedadzą lepiej ich produkty. Cyferki mają dla nich sens i są wystarczającym dowodem. Trzeba rozmawiać z klientami ich językiem.

Staram się także pokazywać moim klientom, ze jestem kimś więcej niż designerem i nie zależy mi tylko na tym, żeby coś wyglądało ładnie. Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby dany projekt działał dla klienta i jego biznesu.

Jeżeli będę musiał poświęcić mój piękny design po to, żeby coś lepiej działało – wstawiając na przykład brzydki pomarańczowy przycisk na środku strony – to ja to zrobię!

Żeby dobrze dogadywać się z klientami, trzeba też sprawnie posługiwać się językiem. Jak dobrze znałeś angielski, kiedy przeprowadziłeś się do Stanów?

Tak dobrze, jak dobrze zna się język, kończąc w Polsce liceum. Dobrze czytałem i pisałem, ale z mówieniem miałem problem. Do tego stopnia, że gdy zapytano mnie w sklepie, czy potrzebuję torbę na zakupy, wpadłem w panikę, bo nic nie zrozumiałem.

To wszystko jednak siedzi w naszych głowach. Polacy dużo lepiej mówią po angielsku, niż im się wydaje. Akcent nie jest tak ważny, jak odwaga w mówieniu, czego dowodem są choćby Hindusi, którzy mówią odważnie i głośno, zupełnie nie przejmując się swoim silnym akcentem. Polacy mówią cicho i niepewnie i to ich trochę gubi.

A jak długo jesteś w Stanach?

13 lat.

No, to już trochę jest.

Ja też przez większość czasu pracowałem z domu, więc mój kontakt z ludźmi ograniczał się do maili i rozmów telefonicznych. Większość moich znajomych to Polacy i z rodziną też rozmawiam po polsku.

Wróćmy zatem do grafiki i marketingu. Masz wiedzę jako projektant i wiesz, że coś jest bardziej lub mniej estetyczne. Skąd jednak wiesz, że dany projekt będzie miał lepszą lub gorszą konwersję, zanim to sprawdzisz?

Przeprowadziłem już wiele testów i wyciągnąłem z nich wnioski, dzięki czemu po prostu wiem, co działa, a co nie.

W przypadku konwersji na stronie „O mnie” nie ma zbyt wielkiego pola do popisu, ale już na stronie sprzedażowej można podziałać. W tej sytuacji każda mała zmiana może wpłynąć na konwersję.

Weźmy taki przykład: gdy mam przycisk call-to-action, zawsze wzmacniam go jakimś dowodem, czyli umieszczam nad nim cytat osoby uznanej za autorytet. To po prostu działa – niezależnie od klienta i często także niezależnie od odbiorców, bo nierzadko ludzie tego nawet nie czytają!

Poza tym – choć ciężko mi się też czasem do tego przyznać – uważam, że design nie ma czasem aż tak dużego znaczenia, jak copywriting, czyli dobry tekst. Zmiana layoutu, kolorów czy zdjęć nie przynosi czasami takich efektów, jak zmiana treści nagłówka.

Z tego powodu zawsze zależy mi na tym, żeby to copywriter najpierw poprowadził dany projekt, a ja dorabiam do tego tło i kontekst. Mój design nie może przeszkadzać w contencie. Przekaz musi byc na pierwszym planie.

Twoje projekty są bardzo przejrzyste, lekkie i czytelne. Ja bardzo lubię taki styl, ale zastanawiam się, czy dla ciebie nie jest wyzwaniem projektowanie tych stron tak, żeby jednak czymś się od siebie różniły.

Staram się maksymalnie wykorzystywać miejsca, w których mogę sobie pozwolić na większą kreatywność. Są to między innymi nagłówki czy strona główna. Na stronie sprzedażowej z kolei usuwam ten design, zostawiając jednak jakieś smaczki: małe graficzne elementy, ikonki, grafiki, które łączyłyby tę stronę ze stroną główna, tworząc spójny projekt.

Nieraz słyszałem od designerów, że wkurza ich, gdy klient próbuje mówić im, co mają robić. Z jednej strony rozumiem takiego klienta: to jego biznes i jego pieniądze, więc ma prawo decydować. Z drugiej strony jednak ten designer jest specjalistą wynajętym po to, żeby zrobił swoją pracę dobrze. Po co więc pchać mu się tam z łapami i psuć? Jak ty do tego podchodzisz?

Proszę zawsze moich klientów, żeby nie mówili mi, co mam zrobić, tylko jaki efekt chcą osiągnąć. Zamiast mówić, że chcą, żeby formularz do zapisu na newsletter znalazł się w tym konkretnym miejscu, niech mi powiedzą, że chcą zwiększyć swoją listę subskrybentów. Ja już znajdę sposób, jak to zrobić, bo zostałem zatrudniony, żebym znalazł rozwiązanie problemów klienta, a nie po to, żebym wdrażał jego rozwiązania.

Ponadto staram się wytłumaczyć każdą moją decyzję, najlepiej popierając ją prostymi danymi.

Na początku 2019 roku założyłeś z przyjaciółmi firmę Authentic, która teraz nazywa się Good People Digital. Po niecałym roku jednak wyszedłeś z tej spółki, mimo że rozwijała się bardzo dobrze. Dlaczego podjąłeś taką decyzję?

To rzeczywiście ciekawa historia. Okazało się bowiem, że chcę robić w życiu zupełnie coś innego, niż mi się wcześniej wydawało.

Zawsze myślałem, że w swojej pracy dążę do tego, żeby założyć dużą firmę. Gdy jednak już do tego doszło i zacząłem zatrudniać ludzi, okazało się, że to zupełnie nie jest dla mnie!

Duża firma kojarzy się z prestiżem, działa dobrze na nasze ego, ekscytuje nas fakt, że mamy pod sobą ludzi, a firma ma spore obroty. Tymczasem od kuchni często wygląda to zupełnie inaczej. Milionowy obrót firmy może oznaczać dla właściciela tylko sto tysięcy zarobku. Jest dużo większe ryzyko, trzeba więcej oszczędzać, inwestować… To jest taka gonitwa, takie błędne koło: trzeba być większym, żeby być jeszcze większym.

Oczywiście, są ludzie, którzy robią to fantastycznie. Automatyzują swoje duże firmy, które świetnie działają, kiedy oni są na wakacjach. Ja jednak nie jestem taką osobą.

Lubię swój zawód, uwielbiam projektować, cenię sobie bezpośredni kontakt z klientem i nie wyobrażam sobie, że mógłbym leżeć na plaży i tego nie robić. Może za 10 lat zmieni mi się perspektywa i znienawidzę tę pracę, ale dzisiaj tak nie jest.

Z ciężkim sercem zatrudniałem designerów jako menedżer czy dyrektor kreatywny, żeby patrzeć tylko na to, co robią, i nie móc dołożyć do tego swojej cegiełki.

Pod koniec roku postanowiłem więc wrócić do robienia tego, co kocham. Odszedłem i zrobiłem ten krok wstecz. A może to był krok do przodu?

Jeśli przyznamy się do swoich słabości i uświadomimy sobie, że do pewnych rzeczy się nie nadajemy, będziemy mogli skierować swoją energię na coś, w czym jesteśmy dobrzy i co sprawia nam przyjemność

Ludzie często wchodzą w coś, bo wydaje im się, że to jest super. Gdy jednak okazuje się, że tak nie jest, boją się wycofać. Dla mnie była to prosta decyzja. Nie miałem wątpliwości i w ogóle się nie wahałem.

Trzeba poznać siebie, uświadomić sobie swoje słabości. Czasami po prostu nie nadajemy się do prowadzenia dużej firmy. Mnie w małej firmie podoba się to, że mam nad nią pełną kontrolę, generuję swój własny zysk, nie jestem odpowiedzialny za ludzi, mogę pracować wtedy, kiedy chcę. To jest ta wolność, której pragnąłem, ale której szukałem nie tam, gdzie trzeba.

Może po paru latach wszystko by się zmieniło i jakoś poukładało, ale po co czekać, skoro już teraz mogę żyć i pracować na własnych warunkach?

Niejedna osoba mogłaby się z tobą nie zgodzić, bo jaką masz tak naprawdę wolność, prowadząc jednoosobową firmę? Nie możesz przestać pracować, bo jak nie projektujesz, to nie zarabiasz. Czy może jest inaczej? Może masz jakieś tantiemy od projektów, które już stworzyłeś?

Mój biznes jest oparty na dwóch elementach.

Jeden z nich to projekty dla klientów. Wybieram sobie kilka zleceń w ciągu roku, dzięki czemu robię to, co lubię, i cały czas mam kontakt z projektowaniem.

Drugi element to produkty, które robię dla innych designerów, np. narzędzia czy kurs typograficzny. Staram się budować w ten sposób dochód pasywny, który uniezależnia mnie od projektów i pozwala mi się utrzymać nawet, gdy w danym momencie nie mam zleceń.

O dochód pasywny oczywiście też trzeba dbać, ale ja lubię to robić. Lubię rozwijać moją markę osobistą i tworzyć nowe produkty.

Na jakiej podstawie przeprowadzasz selekcję klientów?

Przede wszystkim pracuję z tymi, których lubię. Jeśli jakaś współpraca była szczególnie przyjemna, staram się znaleźć sposób na to, żeby ją przedłużyć, np. proponując wprowadzanie nowych designów, stron sprzedażowych czy optymalizacji.

Pracuję tak na przykład z Fuseboksem Pata Flynna.

Dla niewtajemniczonych: Fusebox to jest odtwarzacz podcastowy, który znajduje się między innymi na stronie Małej Wielkiej Firmy.

Tak. Poza tym to wiele innych narzędzi dla podcasterów. Jeśli ktoś chce robić własny podcast, zachęcam do zapoznania się z tą ofertą.

Staram się także pracować z klientami, którzy są znani. Nawet jeżeli dany projekt nie przyniesie mi bardzo dużo pieniędzy, to traktuję go jak inwestycję, bo wiem, że ta relacja może zaowocować większą ilością innych, lepszych projektów.

Próbuję zachować w tym wszystkim równowagę. Niektóre projekty robię dla pieniędzy, bo są dochodowe, mimo że nie mogę się nimi nigdzie pochwalić, bo na przykład klient sobie tego nie życzy. Z kolei są też takie projekty, przy których obcinam swoją stawkę o połowę, byle tylko współpracować z tą konkretną osobą.

Wiem, że są freelancerzy, którzy radzą, żeby trzymać swoje ceny bez względu na wszystko. Ja jednak uważam, że można to robić, pod warunkiem że ma się zbudowaną naprawdę solidną bazę klientów. Gdy dopiero startujesz, jeszcze nie jesteś na takim etapie, więc musisz się trochę nagimnastykować i robić projekty za 100 czy 200 dolarów.

Czy kierujesz się w biznesie jakąś misją? Chciałbyś coś pokazać, coś zmienić swoją pracą?

Przede wszystkim tworzę prosty i efektywny design, który jest dodatkowo łatwy w użyciu.

Nie jest trudno zaprojektować bardzo skomplikowany design, który później będzie bardzo skomplikowany do zakodowania i zarządzania. Mówi się nawet, że tani design może z czasem wygenerować ogromne koszty.

Tani design strony może w przyszłości wygenerować jej właścicielowi ogromne koszty

W projektowaniu stawiam na praktyczność i użyteczność dla biznesu.

Niektórzy designerzy projektują tak, żeby to wszystko tylko pięknie wyglądało, żeby wrzucić to gdzieś na swoją tablicę czy do portfolio. Tymczasem ja widzę potem, że kolory nie mają odpowiedniego kontrastu, czcionka jest zbyt mała, żeby mogły ją przeczytać osoby mające problemy ze wzrokiem, albo przeglądanie strony nie jest przyjazne dla ludzi z trudnościami manualnymi.

Czy jest jakiś moment, w którym uznasz, że osiągnąłeś w pracy swój szczyt? Dla wielu osób współpraca z jednym z twoich klientów byłaby takim szczytem, więc do czego ty dążysz?

Dążę do tego, żeby mieć większy wpływ. Chcę, żeby mój przekaz w zakresie uczenia designu był bardziej słyszalny.

Chyba dlatego właśnie chciałem otworzyć tę dużą firmę: myślałem, że będę miał dostęp do większej ilości klientów, przez co mój design będzie miał więcej odbiorców.

Doszedłem jednak do wniosku, że jeśli nauczę innych, jak projektować, i ci inni będą tworzyć swoje projekty, będę miał na nie wpływ. Chcę więc uczyć designu i jestem przekonany, że mogę to robić lepiej, jeśli sam ciągle praktykuję. Jestem wtedy nadal designerem, należę do tej grupy, jestem freelancerem, a nie wielką firmą.

Mam zatem nadzieję, że dzięki tej rozmowie rozszerzymy twój wpływ również na rynek polskojęzyczny. Z tego, co wiem, to jest to pierwszy polskojęzyczny podcast, w którym występujesz?

Zgadza się. Byłem już jednak gościem w wielu podcastach amerykańskich i muszę przyznać, że twój jest najbardziej profesjonalny pod względem przygotowania i produkcji.

Dzięki! Co tu dużo mówić: Polacy potrafią!

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.