Czy da się stworzyć firmę odporną na kryzys? Historie biznesów, które wyszły obronną ręką ze starcia z pandemią

Kryzys wywołany pandemią koronawirusa dotknął wielu przedsiębiorców. Niektóre biznesy nie przetrwały tej próby, inne do tej pory borykają się z problemami, a są i takie, które wyszły z tego nie tylko całe, ale nawet mocniejsze.

Czy to znaczy, że właścicielom tych ostatnich udało się zbudować firmy odporne na wstrząsy? Czy istnieje jedna recepta, jedna zasada działania, której przestrzeganie zapewni nam płynność finansową i bezpieczeństwo bez względu na sytuację w kraju i na świecie?

Nie twierdzę, że znalazłem rozwiązanie idealne. Nawet nie próbowałem go szukać. Postanowiłem jednak porozmawiać z osobami prowadzącymi biznes w branżach mocno doświadczonych przez ostatni kryzys. I udało mi się wyciągnąć bardzo sensowne wnioski.

Jakie to branże? Organizacja imprez, beauty i produkcja. Trzeba przyznać, że dla właścicieli firm działających w tych obszarach miniony rok był rzeczywiście wielką próbą. Czy wyszli z niej bez szwanku? A może nadal liczą straty? Jakie działania podjęli, żeby przetrwać?

Krzysztof Krzemiński, Veronika Lewandowska-BiedrzyckaMonika Kamińska, czyli didżej, rzęsolożka i właścicielka marki modowej, podzielili się ze mną swoimi niełatwymi doświadczeniami i zdradzili sposoby na ratowanie firmy w kryzysie.

Co ciekawe, wszystkie te osoby były już wcześniej gośćmi Małej Wielkiej Firmy. Opowiadali wówczas o selekcji klientów, ustalaniu cen i rozwijaniu biznesu w konkurencyjnej branży. Tyle że to wcześniej było czasem spokoju. Teraz mamy szansę sprawdzić, jak radzą sobie w nowej, zdecydowanie mniej pewnej rzeczywistości.

Linki do osób i firm wymienionych
w tym odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Jak poprawić płynność finansową w firmie o nieregularnych przychodach
Jak poprawić płynność finansową, gdy masz nieregularne przychody? Dołącz do Klubu MWF i pobierz ściągę Chcę to 

3 rzeczy do zrobienia po wysłuchaniu tego podcastu

  1. Nie wpadaj w panikę. Nieprzemyślane decyzje mogą zaszkodzić twojemu biznesowi bardziej niż sam kryzys.
  2. Zastanów się, co możesz zrobić, żeby zminimalizować straty i ograniczyć koszty.
  3. Staraj się dywersyfikować przychody i zrób plan działań, które wdrożysz, gdy kryzys minie.

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Wesela nie będzie, czyli jak radzić sobie z kryzysem, prowadząc firmę zajmującą się organizowaniem imprez

Marek Jankowski: Jak wyglądał u ciebie początek pandemii? Kiedy się zorientowałeś, że to jest coś naprawdę wielkiego, co wpłynie znacząco na twoją działalność?

Krzysztof Krzemiński: Na początku czułem się trochę jak William Wallace, bohater filmu Braveheart – Waleczne Serce. Jest tam taka scena, w której armia angielska przygotowuje się do szarży na Szkotów, a bohater cały czas ich wstrzymuje, wołając: „Jeszcze nie. Jeszcze nie!”.

U mnie było podobnie. Myślałem sobie, czy to już jest ten moment, żeby coś zrobić, a za chwilę: „Jeszcze nie, jeszcze nie…”. W takim stanie zawieszenia trwałem dość długo.

Branża weselna to wbrew temu, co można by sobie pomysleć, bardzo bezpieczna branża. Patrzę w kalendarz na przyszły rok i widzę 50 zajętych terminów, co od razu mogę przełożyć na ilość pieniędzy, które zarobię. W takiej sytuacji łatwo jest oszacować i zaplanować pewne wydatki ze sporym wyprzedzeniem.

W normalnej sytuacji raczej mało prawdopodobne jest, że straciłbym nagle wszystkich klientów – no, chyba że przydarzyłby mi się jakiś wypadek albo choroba, ale to akurat zawsze może się zdarzyć.

Nagle jednak okazało się, że to bezpieczeństwo wyparowało. Kalendarz zaczął się sypać, ludzie się bali.

A gdy już zaczęła się pandemia, to jak wyglądało to wprowadzanie zmian w kalendarzu? Ty kontaktowałeś się z klientami czy oni dzwonili do ciebie? Odwoływaliście terminy czy próbowaliście je przekładać? Musiało się zrobić niezłe zamieszanie.

Specyfiką mojego biznesu jest fakt, że ludzie nie zamawiają mojej usługi dla siebie samych, ale dla swoich gości. W związku z tym nawet jeśli ktoś był wirusosceptyczny, odważny albo gotowy na łamanie restrykcji, nie decydował się na to ze względu na swoich wujków czy dziadków, którym może coś zagrażać albo którzy po prostu nie przyjdą na przyjęcie.

Na początku wszyscy – i ja, i klienci – baliśmy się i dzieliliśmy się ze sobą tymi obawami. Problemy zaczęły się, gdy lockdown wszedł w te sprzedane już miesiące, czyli maj i czerwiec.

Wyjścia były dwa: przełożenie przyjęcia albo jego anulowanie, co w przypadku firm organizujących takie imprezy wiązało się z koniecznością zwrotu zadatków. Nie zarabialiśmy na bieżąco prawie nic, a musieliśmy zwrócić pobrane wcześniej pieniądze, które nierzadko już w coś przecież zainwestowaliśmy.

Pojawiła się myśl, że być może powinienem zacząć robić coś innego, ale jednocześnie zastanawiałem się, co to mogłoby być, skoro nic innego nie umiem. Nie mogłem iść grać do klubu, bo kluby były zamknięte. Nie mogłem szkolić didżejów, bo nikt nie chciał się wtedy szkolić w tej niepewnej branży. Nie mogłem zorganizować ani poprowadzić konferencji.

Na szczęście strach miał wielkie oczy, bo już w czerwcu można było zacząć organizować pierwsze wydarzenia i nie było tak jak w Wielkiej Brytanii, gdzie zakazano tego praktycznie przez cały rok.

Nie znaczy to oczywiście, że wszystkie przyjęcia się odbywały. Ludzie i tak z nich często rezygnowali. Szacuję, że w tym pierwszym sezonie lockdownowym zarobiłem 1/3 moich normalnych przychodów w tym okresie, ale jednocześnie kosztowało mnie to chyba 10 razy więcej zaangażowania, pracy i nerwów.

Inaczej ocenia się to z perspektywy czasu. Dziś wiesz, że to trwało do czerwca, ale gdy lockdown się zaczynał, nikt nie wiedział, ile to potrwa. Powiedziałeś, że nie zarabiałeś prawie nic. Jakieś jednak przychody się pojawiały. Skąd one się brały?

Ja jestem urodzonym optymistą i okazało się, że inni ludzie też nimi bywają. Klienci wciąż do mnie przychodzili i mogłem liczyć na podpisywanie umów na przyszłe lata, co wiązało się z pobieraniem przeze mnie zadatku w wysokości 30%. Były to przychody pozwalające mi na życie.

Poza tym mam ogromne szczęście, którego nie ma wiele firm: gdy nie pracuję, nie ponoszę większych kosztów. Pracuję z domu, nie mam swojego biura, jedyny koszt stały to leasing za samochód i ZUS-y, z których w różnych momentach jednak nas zwalniano.

Dla wielu przedsiębiorców i osób pracujących z domu brak kosztów stałych może być ratunkiem w sytuacji, gdy firma nie zarabia

Kierując się myślą wiceministra finansów, mogłem czuć się bogatszy, bo był lockdown i nie było na co wydawać pieniędzy [śmiech].

Zrezygnowałem z podróży, odwołałem wszystkie osobiste plany związane z jakimiś wydatkami, ale nie podejmowałem żadnych większych działań, bo ciągle wierzyłem, że to nie potrwa długo.

Wiem, że niektórzy moi znajomi próbujący szukać w tym czasie innej pracy napotykali spore problemy. Potencjalni pracodawcy wcale nie chcieli zatrudniać ludzi z mojej branży, bo mieli świadomość, że jak tylko lockdown się skończy, to oni mogą odejść z firmy i wrócić do swojej działalności. Trudno jest inwestować w takich pracowników.

Ostatecznie nie było tak źle, choć muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie miałem tak rozchwianego nastroju, nie czułem się tak niestabilnie i nie napotkałem tylu problemów, z którymi musiałem się mierzyć. Zwykle pracuję ze szczęśliwymi ludźmi, którym staram się umilić już i tak bardzo przyjemny dzień, a nie czuję się na siłach wspierać psychicznie osób, które martwią się, że ze 100 osób na przyjęcie chce przyjść tylko 30.

Ja się karmię pozytywnymi emocjami, a wtedy musiałem przyjmować na siebie również te negatywne. Z jednej strony uspokajałem klientów, a z drugiej szanowałem ich decyzje. Nikogo nie zamierzałem cisnąć i namawiać do organizacji przyjęcia za wszelką cenę i wbrew przepisom prawa.

Powiedziałeś, że w tym pierwszym sezonie lockdownowym zarobiłeś jakieś 30% tego, co zwykle udawało ci się zarobić w tym okresie. Czy to wystarczało ci na życie czy musiałeś szukać innych źródeł dochodu?

Wszystko zależy od tego, jaka jest ta kwota wyjściowa i jaki jest styl życia danej osoby. Ja na szczęście nie miałem nigdy wysokich kosztów, mam swoje mieszkanie, mieszkam w małej miejscowości, nie obrosłem w kredyty, więc mogłem dość swobodnie funkcjonować.

Mam jednak przyjaciół, którzy bazując na pełnych kalendarzach, kupowali sobie BMW albo inne Audi i mieszkania w stolicy, a potem płacili wysokie raty, bo zarabiali trzy albo cztery razy tyle, ile te raty wynosiły. Swoją drogą nie uważam tego za działanie nieracjonalne.

Starałem się myśleć pozytywnie i wierzyć, że kolejny rok będzie lepszy. Otuchy dodawali mi ludzie, którzy pisali i dzwonili. Poza tym wiele przyjęć było jednak przekładanych na za rok albo dwa, a nie zupełnie anulowanych. Odpadły mi natomiast prawie wszystkie imprezy międzynarodowe.

Grałem więcej na Playstation, jadłem mniej drogich serów, zajmowałem się malutkim dzieckiem i spędzałem czas z rodziną, co akurat było bardzo fajne.

Liczę, że to, co złe, mamy już za sobą, bo rok 2021 był zdecydowanie lepszy.

Gdyby taka sytuacja w przyszłości się powtórzyła – nie mógłbyś pracować przez rok i cała branża by stanęła – masz przygotowany jakiś scenariusz i plan działania?

Mam wrażenie, że wielu przedsiębiorców ma tendencję do podejmowania bardzo mocnych działań w sytuacjach ekstremalnych. Ktoś ma na przykład tysiąc klientów, z których trzech zachowuje się nie w porządku, i już wprowadza się kosztowne procedury dotyczące tych trzech konkretnych przypadków.

Moim zdaniem nie ma sensu się tym zajmować, skoro zwykle jest super.

Gdybym ja rozbudowywał umowę, bazując na każdej przykrej historii, która spotkała mnie na jednym wydarzeniu na milion, to zwariowałbym i ja, i moi klienci, którzy by to później czytali. Jeśli na jednym z kilkuset wesel ktoś uderzyłby mnie w twarz, to nie wpisałbym sobie w umowę: „Jak ktoś mnie bije, to kończę wesele.”

Myślę, że sytuacja, z którą mamy teraz do czynienia, jest tak ekstremalna, że nie powtórzy się przez co najmniej dwa pokolenia i nie muszę się do niej przygotowywać pod kątem formalnym.

Dziś wiem, że mam wielu przyjaciół, dostawałem różne propozycje, na przykład od klientów, którzy chcieli mi wcześniej zrobić przelew. Przyjaciele i dobre relacje z klientami to zdecydowanie dobra inwestycja na przyszłość.

Gdybym naprawdę musiał robić coś innego, to pewnie bym to robił, ale na razie nie przewiduję jakichś drastycznych ruchów. Zwłaszcza że jestem specjalistą w swojej dziedzinie, a specjalista nie powinien za bardzo się rozdrabniać. Wolę doskonalić się w tym, co robię.

Tym bardziej, że takie szukanie innych dróg może być nie kołem ratunkowym, a kamieniem, który ciągnie na dno. Jak w przypadku mojego przyjaciela, który jest didżejem i jednocześnie właścicielem kawiarni. Nie mógł pracować, więc nie zarabiał, a posiadanie dodatkowo zamkniętej kawiarni oznaczało bankructwo.

Życzę ci zatem wielu udanych imprez i tak dobrych klientów jak do tej pory. Dziękuję bardzo!

Dzięki.

Żeby znów było pięknie – jak przetrwać lockdown w branży beauty

Marek Jankowski: W jakiej sytuacji zastała cię informacja, że mamy pandemię i w związku z tym musimy zmienić cały dotychczasowy styl życia?

Veronika Lewandowska-Biedrzycka: Akurat wykonywałam zabieg stylizacji rzęs u jednej z moich klientek. Usłyszałam w radiu, że za dosłownie pół godziny nie będzie mi już wolno pracować. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie, to: „Czy ta pani wyjdzie ode mnie odpowiednio wyrzęsiona? Czy zdążę dokończyć zabieg w pół godziny?”

W pierwszej chwili zajęłam się więc tylko moją klientką, a potem przyszły inne rzeczy.

Na szczęście było to tylko 7 tygodni – znacznie mniej niż u moich koleżanek z innych krajów.

Tak, ale o tym, że było to 7 tygodni, wiesz dzisiaj, po fakcie. Gdy to się zaczynało, nie wiadomo było, ile to potrwa. Brałaś pod uwagę, że ta przerwa może trwać bardzo długo? Tworzyłaś scenariusze na wypadek, gdybyś nie mogła pracować na przykład przez pół roku?

Na początku rzeczywiście trochę było w tym histerii, którą napędzały media, zwłaszcza polskie. Później skoncentrowałam się na tym, jak pomóc klientom, i przygotowywałam się na powrót do pracy. Tworzyłam nowe procedury zabiegowe, zastanawiałam się, jak to wszystko zorganizować, żeby po powrocie było bezpiecznie.

Zamiast ulegać panice, lepiej skupić się na działaniu i planowaniu tego, co będzie, gdy kryzys minie

W Norwegii dość długo nie mieliśmy żadnych informacji na temat tego, jak mamy pracować. One przyszły dosłownie 3-4 dni przed ponownym otwarciem.

Musiałam zabezpieczyć się w produkty ochronne – płyny do dezynfekcji i maseczki. Zabezpieczyłam się tak, że mam je do dziś!

7 tygodni bez pracy i bez przychodów to sytuacja, która może rozłożyć niejeden biznes. Duże koszty stałe i zobowiązania stawiają nas pod ścianą. Jak to było u ciebie?

Finansowo nie czułam żadnego stresu, bo mam firmę zbudowaną w sposób, który wielu osobom może się wydać dziwny. Moje koszty stałe są bardzo niskie. Jest to właściwie tylko jeden koszt – raz w roku muszę opłacić stronę internetową i system do rezerwacji. Wszystkie pozostałe koszty mogę praktycznie natychmiast wyłączyć.

Koszt w postaci mojej wypłaty miałam zabezpieczony.

Moje koleżanki – właścicielki salonów z pracownikami – miały znacznie więcej problemów. Ja zbudowałam swoją firmę trochę inaczej, bazując na wiedzy zdobytej z podcastu Michała Szafrańskiego i Małej Wielkiej Firmy.

Martwiłam się trochę o mój sklep z produktami, które mają przecież swoje terminy ważności. Na szczęście nie mam dużo towaru – są to artykuły przeznaczone dla wąskiej grupy klientów.

Czyli rozumiem, że kredyty i leasingi ci nie ciążyły?

Nie. Prywatnie też nie mam takich obciążeń. Mi wystarczy, że mam gdzie mieszkać i co zjeść [śmiech].

Wiem, że w Polsce – i pewnie w innych krajach też – w pewnych branżach działało w okresie pandemii swego rodzaju podziemie. Gabinety kosmetyczne czy salony fryzjerskie były zamknięte, ale jak ktoś nie chciał czekać, to mógł się jakoś pokątnie z kosmetyczką czy fryzjerem umówić. Jak to wyglądało w Norwegii? Czy klientki zgłaszały ci zapotrzebowanie na usługi w tym czasie?

W Norwegii jest zupełnie inna sytuacja społeczna. Nawet gdyby wpadł mi do głowy taki niezbyt mądry pomysł, żeby przeprowadzać zabiegi w czasie lockdownu, to w tym kraju by to nie przeszło. Każdy tutaj patrzy na to, co robią inni, a niedostosowywanie się do reguł jest bardzo źle widziane.

Ja ze względu na moją grupę klientów nie mogłabym pozwolić sobie na takie działanie, choć rozumiem postawę niektórych moich koleżanek w innych krajach, które znalazły się w naprawdę trudnych sytuacjach.

W jaki sposób konkretnie przygotowywałaś się na powrót do pracy po lockdownie?

Sercem mojej firmy są moje klientki, więc najważniejsze było dla mnie ich bezpieczeństwo. Jako przedsiębiorca działający w specyficznej branży mogłam wziąć udział w świetnym kursie organizowanym w Norwegii dla służby zdrowia i przygotować w oparciu o niego nowe procedury pracy.

Podczas zabiegów, które przeprowadzam, trudno jest zachować odpowiedni dystans. Poza tym one trochę trwają. Procedury testowałam na moim mężu, którego obkładałam maskami [śmiech].

Swoimi spostrzeżeniami na temat organizacji pracy dzieliłam się z innymi stylistkami na moim Instagramie.

Zanim dostałam oficjalne zalecenia, miałam już napisany własny regulamin, który wszędzie udostępniłam.

Co się zmieniło w twojej pracy teraz w porównaniu z tym, co było przed wybuchem pandemii – poza środkami ostrożności, które są obecnie wymagane?

Wzrosła moja efektywność, bo wraz z procedurami pojawiło się wiele fajnych obserwacji i wniosków. Usprawniłam też formalności związane z obsługą klienta. Zawsze starałam się, żeby pracy w tym obszarze było jak najmniej. Wprowadziłam na przykład wstępne konsultacje online, żeby nie tracić na to czasu, gdy klient przyjdzie już do gabinetu.

Po lockdownie, gdy wróciły do mnie wszystkie klientki, a nawet pojawiły się nowe, poczułam się też bardzo bezpiecznie

Już w trakcie lockdownu otrzymałam od klientów mnóstwo wsparcia. Panie chciały mi płacić abonamenty na pół roku do przodu, zachęcały mnie, żebym weszła na specjalną stronę internetową, na którą zgłaszały się salony i restauracje, którym klienci mogli płacić pieniądze potrzebne na czynsz i inne opłaty.

Ja na szczęście jednak nie miałam takich kosztów, które musiałabym pokrywać, więc nie czułam potrzeby, żeby tam się zgłaszać.

To wszystko było dla mnie bardzo wzruszające i utwierdziło mnie w przekonaniu, że klientkom na mnie zależy.

Super! Czy miałaś w tym trudnym czasie takie momenty, w których myślałaś sobie: uff, całe szczęście, że podjęłam wcześniej takie, a nie inne decyzje, bo pandemia nie uderzyła w mnie z taką siłą, jak mogłaby uderzyć? I jakie to były ewentualnie decyzje?

Tych decyzji było dużo i przyznam, że nie zawsze było mi łatwo w nich wytrwać. To, że u mnie przebiegło to tak, jak przebiegło, jest rezultatem wielu lat mojej pracy.

Nigdy nie chciałam mieć salonu i zatrudniać pracowników. Starałam się nie generować kosztów. Dbałam o relacje z klientami i zawsze wychodziłam z założenia, że stały klient jest najważniejszy, a nowy może przyjść, ale nie jest priorytetem.

Zastanawia mnie jeszcze, jak ty to zrobiłaś, że poza stroną internetową nie masz żadnych kosztów stałych! Przecież potrzebne jest pomieszczenie, być może też jakiś leasing wyposażenia…

Mój dom jest zorganizowany tak, że jego połowa służy do pracy. Nagrałam nawet o rzęsoroomie jeden z odcinków mojego podcastu Rzęsolożka z Krainy Fiordów nadaje…

To nie jest oczywiście rozwiązanie dla każdego, poza tym wymagało mnóstwa pracy i wyrzeczeń.

Nie mam na własność nieruchomości, więc wynajmując dom czy mieszkanie, muszę zawsze pamiętać, żeby były one odpowiednio większe i dostosowane do specyfiki mojego biznesu.

Poza tym produkty, których używam do stylizacji rzęs, zamawiam kwartalnie na mój sklep i nie robię dużych zakupów. Z jednej strony używam tych produktów, a z drugiej również je sprzedaję, więc to wszystko się jakoś równoważy.

A co do wyposażenia, to… Powolutku jakoś się wyposażyłam! Mam łóżeczko dla pań, świeczuszkę zapalę i wystarczy.

No, tak. Świeczuszka to nie jest jakiś ogromny koszt. Czy jest coś takiego, co z dzisiejszego punktu widzenia mogłabyś zrobić lepiej?

Chyba szybciej zaczęłabym się dzielić w internecie moimi sposobami na prowadzenie biznesu. Być może więcej osób mogłoby z tego skorzystać. Bo wiesz – ja bardzo przeżywałam trudną sytuację, w jakiej znalazły się moje koleżanki, i bardzo chciałam im jakoś pomóc.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję za zaproszenie.

Jeśli nie cała stop, to co? Kryzys w branży odzieżowej i produkcyjnej

Marek Jankowski: W lutym 2020 roku widzieliśmy się na Konferencji Małej Wielkiej Firmy w Warszawie i dosłownie 2 tygodnie później zamknęłaś swój butik, mimo że nie było jeszcze oficjalnego lockdownu. Dlaczego to zrobiłaś? Podejrzewam, że niektórzy uznaliby to za przejaw paniki.

Monika Kamińska: To był przejaw paniki i wcale tego nie ukrywam.

Tego dnia przyszłam do butiku i wrzuciłam stories, że działamy normalnie i wszystko jest otwarte. Gdy jednak pokręciłam się po butiku i zauważyłam, jak bardzo spanikowani są sprzedawcy obsługujący klientów, natychmiast podjęłam decyzję o zamknięciu. Nikt nie wiedział, co robić, ale nam wydawało się, że to jedyne bezpieczne rozwiązanie.

To jak wyglądały kolejne dni? Twój biznes generuje dość duże koszty stałe: masz butik, wyprodukowane towary, materiały zakupione do produkcji… Co się w tym czasie działo w twojej głowie?

W zasadzie od momentu, w którym zamknęłam butik, miałam pełną świadomość, że to nie wróci do normalnego funkcjonowania w ciągu dwóch tygodni. Mam kontakty w Chinach i wiedziałam, jak to wyglądało u nich.

Spodziewałam się dwu-, trzymiesięcznego lockdownu, choć nie było o tym jeszcze oficjalnie mowy.

Na szczęście jako mała firma modowa byłam dopiero w trakcie szycia kolekcji wiosna-lato 2020. Większe firmy miały już w tym czasie uszyte kolekcje, które leżały na magazynach.

Gdyby i u mnie tak było, miałabym spory problem, zwłaszcza że moje ówczesne projekty były o wiele bardziej eleganckie niż te, które mamy w ofercie obecnie. W marcu 2020 roku zakładałam, że będziemy ubierać kobiety na wesela, komunie, chrzty i inne wiosenne imprezy okolicznościowe. Przeanalizowałam więc całą kolekcję i zatrzymałam produkcję tych najbardziej eleganckich ubrań – oczywiście na tyle, na ile było to możliwe. Szczęśliwie większość udało się jednak zatrzymać.

Przez 3-4 miesiące notowaliśmy ok. 25% spadki, ale uznałam, że lepiej mieć towar w belkach niż zostać z sukienkami, które nie będą miały szansy się sprzedać.

Czyli minimalizowałaś straty?

Tak, to był zdecydowanie mój pierwszy ruch.

W tamtym czasie zajmowałam się głównie produkcją i nagle z dnia na dzień okazało się, że po zatrzymaniu tej produkcji ja nie mam, co robić! Nie produkowaliśmy i nie projektowaliśmy nowych ubrań, bo wprowadzenie nowego modelu na rynek zajmuje u nas ok. 3-4 miesięcy.

Następnego dnia po zatrzymaniu produkcji zaczęłam więc pisać e‑booka.

Czy można powiedzieć, że ten e‑book był kołem ratunkowym? Zapobiegłaś niektórym stratom, ale pewne koszty stałe jednak pozostały. Ludzie nie przestali brać pensji, czynsz też trzeba było nadal płacić.

Zdecydowanie tak.

Na pewno było mi łatwiej, bo miałam bardzo dużo czasu na napisanie tego e‑booka. Mogłam nad nim pracować po 10-12 godzin dziennie, więc po miesiącu był już napisany i poszedł do korekty. Po 3 miesiącach udało się go wprowadzić do sprzedaży. Po okresie strat pojawiło się więc światełko w tunelu, bo zaczęliśmy się odbijać.

Muszę jednak zaznaczyć, że na czynsze i pensje miałam przygotowaną poduszkę finansową.

W okresie pandemii planowanie czegokolwiek z wyprzedzeniem było praktycznie niemożliwe. Jak ty dźwignęłaś psychicznie świadomość, że trzeba podejmować decyzje w sytuacji, gdy nie wiadomo, jakie zasady bedą obowiązywać za kilka miesięcy do przodu?

Do dzisiaj nie wiem, jak to dźwignęłam psychicznie. Mogę ci powiedzieć, jak to ogarnęłam logistycznie [śmiech].

Kolekcję jesień-zima zaczęliśmy planować dwutorowo. Podeszliśmy do niej w czerwcu z założeniem, że jesienią na 50% będziemy mieli powtórkę z rozrywki, a na 50% – nie. Na tym etapie mogę jeszcze zaplanować sporo rzeczy.

Sposobem na ograniczenie ryzyka i uniknięcie większych problemów może być minimalizowanie strat

Im bardziej zbliżaliśmy się do jesieni, tym bardziej byłam pewna, że odzieży eleganckiej i garniturów musimy szyć mniej, a powinniśmy postawić na wełniane swetry czy szersze wełniane sukienki do chodzenia po domu.

Przeprojektowałam zatem całą jesienno-zimową kolekcję na odzież, w której da się chodzić w domu – choć nie są to typowe podomowe szmaty.

Nie chciałam zacząć produkować dresów jak inne marki, chociaż wprowadziliśmy je do swojej oferty – ale dopiero w momencie, gdy mieliśmy pewność, że będą takiej jakości, że nasze klientkom będzie się opłacało je kupić.

Zauważyliśmy, że klienci też zaczęli zwracać większą uwagę na to, co kupują, żeby minimalizować swoje straty.

W efekcie jesienią i zimą zrobiliśmy takie wzrosty, że odbiliśmy sobie cały rok.

Których decyzji w czasie pandemii bałaś się najbardziej?

Największą zagadką było dla mnie to, czy otwierać butik i kiedy. Zamknęliśmy nasz butik jako jedna z pierwszych marek – z jednej  strony dlatego, że trochę spanikowałam, ale z drugiej strony mam cały czas z tyłu głowy, że jednak jestem influencerem i powinnam pokazać, że wstrzymanie działań i pozostanie w domu jest ważniejsze niż ściąganie ruchu.

Muszę zaznaczyć, że jako sklep z wejściem od ulicy, a nie taki usytuowany w galerii handlowej, nie mieliśmy obowiązku zamykania się w żadnym lockdownie. Stąd, gdy pierwszy szok i panika minęły, nie wiedzieliśmy, czy mamy się otwierać czy nie.

Moi sprzedawcy byli gotowi – mieli maski, płyny, wiedzieli, jak się zachowywać – więc chcieli się otwierać, ale ja nie byłam do tego tak do końca przekonana. Być może dlatego, że jestem trochę hipochondryczką.

Ostatecznie umówiliśmy się tak, że czekamy do otwarcia centrów handlowych, czyli do momentu, gdy ktoś mądrzejszy od nas stwierdzi, że jest to już bezpieczne.

Mniej więcej 2 tygodnie przed oficjalnym otwarciem galerii wprowadziliśmy usługę private shopping, która umożliwiała umawianie w butiku jednego klienta na określoną godzinę, co minimalizowało ryzyko spotkania w jednym miejscu większej liczby osób.

To bardzo ekskluzywna usługa!

Co ciekawe, zostawiliśmy ją do dzisiaj. Jeśli ktoś chce się umówić przed otwarciem albo po zamknięciu, to ma taką możliwość.

Uważam, że to świetny zabieg marketingowy, bo na pewno są klienci, którzy cenią sobie fakt, że uwaga sprzedawców skupia się tylko na nich, i nie chcą przebywać w sklepie wtedy, kiedy inni. Czy podjęłaś w czasie pandemii jakąś decyzję, której teraz żałujesz?

Jest jedna rzecz, z którą się czuję bardzo niekomfortowo. Na szczęście zostało mi to wybaczone.

W marcu wpadłam w taką panikę, że przez miesiąc nie byłam w stanie zadzwonić do jednej szwalni. Takiej, z którą rozpoczęłam współpracę miesiąc wcześniej. Nie mogłam wziąć telefonu do ręki, nie wiedziałam, co mam im powiedzieć. Codziennie wstawałam z myślą, że muszę od nich zadzwonić i powiedzieć, na czym stoją, ale nie potrafiłam tego zrobić.

Oni zaczęli mi już coś prototypować, na szczęście nie mieli zleconej produkcji. Bo gdyby tak było, musiałabym do nich natychmiast zadzwonić.

Bardzo niekomfortowo czułam się z tym, że postawiłam ich w sytuacji, w której nie wiedzieli, czy będę z nimi szyła czy nie.

Na szczęście po miesiącu w końcu się odważyłam, przeprosiłam i od tamtej pory szyjemy u nich większość kolekcji.

No, to chyba ci wybaczyli.

Chyba tak! Nawet ostatnio mi powiedzieli, że za dużo tego szyjemy [śmiech].

Jakie wnioski wyciągnęłaś z tej pandemicznej sytuacji dla długofalowej działalności swojej firmy?

Jeden z tych wniosków był dla mnie bardzo zaskakujący. Okazało się, że ja być może wcale nie chcę tak szybko dążyć do tego rozwoju, w którym będziemy planować kolekcje na dwa lata do przodu. To, że w tym czasie nie byliśmy tak rozwiniętą marką, bardzo nam pomogło.

Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że mój rozwój organiczny – który i tak wcale nie jest w mojej firmie powolny – jest jak najbardziej w porządku. Lepiej zapomnieć o inwestorach i kredytach, bo jest to dla mnie za duże ryzyko i obciążenie psychiczne.

Poza tym codziennie rano zaczynam dzień od prasówki, ale nie polskiej. Sprawdzam, co się dzieje w innych krajach i na innych kontynentach, bo na tej podstawie jesteśmy w stanie mniej więcej oszacować, co się może wydarzyć u nas.

Dziękuję i trzymam kciuki, żeby wszystko było jak najlepiej.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.