Jak działać skutecznie w internecie?
Możesz się tego nauczyć nie tylko od przedsiębiorców

Jak działać skutecznie w internecie, gdy jesteś przedsiębiorcą?

Na pewno możesz nauczyć się sporo, podglądając konkurencję. Możesz czytasz książki i blogi oraz słuchać podcastów na ten temat.

Ale czasem warto też poszukać inspiracji w innych miejscach. Takich, które nie mają za wiele wspólnego z biznesem.

Popatrz na artystów, którzy zbierają pieniądze na wydanie płyty. Albo na organizatorów akcji charytatywnych. Nimi też możesz się zainspirować.

O tym, co może osiągnąć człowiek dzięki internetowi – dobrego i złego – rozmawiamy w tym odcinku Małej Wielkiej Firmy. Moim gościem jest autor bloga Mediafun.pl Maciej Budzich.

Prezent dla słuchaczy

Crowdfundingowe know-how
Crowdfundingowe know-how. Pobierz przewodnik, który pomoże w stworzeniu własnej kampanii Chcę to 

Podcast w wersji wideo

Aby używać odtwarzaczy multimedialnych, musisz wyrazić zgodę na użycie plików cookies usług odtwarzaczy
Ok, zgadzam się

Tych odcinków też warto posłuchać

Podcast do czytania

Marek Jankowski: Jesteś współtwórcą jednego z większych projektów crowdfundingowych w Polsce i konsultantem przy tego typu kampaniach. Jak zrobić crowdfunding, żeby nie być odbieranym jak żebrak? Organizatorzy takich zbiórek używają czasem zwrotu „prosimy o wsparcie” – jak to lepiej sformułować?

Maciej Budzich: Można powiedzieć „prosimy o wsparcie, bo bez was nam się nie uda”. Często taka jest prawda i takie kampanie kończą się sukcesem. Ale można też przyjąć inną, ciekawszą narrację – „weź udział w projekcie”, „dołącz do projektu” albo „bądź współtwórcą”.

Zupełnie inaczej brzmi propozycja „zostań współproducentem mojej płyty” niż „dołóż mi na płytę, bo nie mam pieniędzy”. Tak właśnie zrobiliśmy w przypadku Biblii Audio Superprodukcji.

Dwie osoby – ty i Krzysztof Czeczot – zrealizowały projekt o budżecie 2 mln zł.

Ludzie patrzyli na nas trochę jak na wariatów. Krzysztof – aktor, człowiek ze świata sztuki, kultury – i ja, gość z internetu. To było bardzo ciekawe zderzenie dwóch światów. Trwało to 3 lata, przeszliśmy wiele etapów. Stąd moje późniejsze zainteresowanie tym tematem i udział w innych kampaniach.

Zupełnie inaczej brzmi propozycja „zostań współproducentem mojej płyty” niż „dołóż mi na płytę, bo nie mam pieniędzy”

Powstaje nawet książka na temat crowdfundingu, tyle ciekawej wiedzy udało się zgromadzić. Ktoś, kto chce zebrać pieniądze na swoją płytę i potrzebuję nie dwóch milionów, ale np. 20 tys., może mnóstwo z tego naszego doświadczenia wyciągnąć dla siebie.

Ty masz społeczność w internecie. Krzysztof jest osobą znaną z telewizji. Można powiedzieć, że wam było łatwo.

Nie było wcale tak łatwo, bo założyliśmy sobie trochę inną grupę docelową. Chcieliśmy mówić o Biblii w sposób bardzo świecki. Zrobić z tego projekt kulturalny, a nawet społeczny.

Zacznijmy od tego, że planując taki projekt trzeba określić, skąd weźmiesz pieniądze, jaki masz potencjał.

Pierwszy krąg to rodzina i znajomi. Oni mogą ci czasem pomóc, np. gdy planujesz podróż dookoła świata. Ustalasz, ile jesteś w stanie od nich zebrać.

Druga grupa to ludzie w twoim zasięgu. Jeżeli jesteś influencerem czy mikroinfluencerem, to możesz z grubsza założyć, jaką kwotę zbierzesz od swojej społeczności w określonym czasie.

I właściwie na tym obliczenia się kończą. Resztę trzeba pozyskać od ludzi, którzy cię nie znają i nie słyszeli o twoim projekcie. Trzeba zaplanować kampanię marketingową.

Największy błąd ludzi, którzy zabierają się za crowdfunding polega na tym, że skupiają się głównie na wyborze platformy. Myślą, że to ma jakieś wielkie znaczenie. Że wystarczy postawić tam kampanię, wrzucić opis i ludzie będą wpłacać. Ale użytkownik nie wchodzi na PolakPotrafi.pl czy Wspieram.to z nastawieniem: „jaką kampanię mógłbym dziś wesprzeć?”. Nikt tak nie robi.

Ludzie nie wchodzą na stronę główną takich serwisów, tylko na konkretny projekt. Ale żeby to zrobili, musisz do nich dotrzeć. Zaplanować kampanię marketingową i określić grupę docelową, czyli ten swój trzeci krąg. To ludzie, którzy cię nie znają. Trzeba określić kto to jest, ile pieniędzy jest w stanie wydać, co go interesuje.

Są różne motywacje, dla których ludzie wpłacają pieniądze. Może to być chęć pomocy, np. dla chorego dziecka. Ciekawym przypadkim była niedawno Ostatnia puszka prezydenta Adamowicza. Tysiące ludzi po raz pierwszy w życiu połączyło wtedy swoją kartę płatniczą z Facebookiem.

Był tam jeszcze jeden ciekawy trik. Wyskakiwały trzy kwoty: chyba 430 zł, 230 zł i 150 zł. Jeżeli ktoś chciał wpłacić np. 20 zł to musiał więcej poklikać. Ten domyślne kwoty miały znaczenie, bo dzięki nim wpłaty były wyższe.

Coraz więcej wpłat pochodzi z telefonów komórkowych, więc warto sprawdzić, jak nasza strona się na nich wyświetla. Jest mnóstwo takich detali, które trzeba wziąć pod uwagę.

Było ostatnio kilka rekordowych kampanii, które chyba trochę rozbudziły oczekiwania. Zbiórka Sekielskiego na film o pedofilii, 4 mln na Wisłę Kraków. W tym drugim przypadku zadziałał mechanizm „wszystkie ręce na pokład”, bo chodziło o ratowanie klubu przez upadkiem.

Na pewno Wisła ma dużą grupę wiernych fanów, ale widzę tu coś jeszcze. Wszystkie te duże zbiórki odwołują się do emocji. Wasza kampania też, bo przecież Biblia to nie jest zwykła książka.

Jeżeli mam do zrealizowania jakiś projekt to dla mnie on zawsze jest emocjonujący. Pytanie, jak zarazić tymi emocjami ludzi.

Przede wszystkim trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie czy ludzie rozumieją twój komunikat. Czy wiedzą dokładnie, na co zbierasz pieniądze. Przez to samo przechodziliśmy przy Biblii Audio.

Jeżeli chcesz zaangażować ludzi do swojego projektu, upewnij się, czy na pewno właściwie rozumieją twój komunikat

Kiedy ktoś słyszy „Biblia”, myśli często: „o Jezu, poważna sprawa”. Więc pierwszy komunikat brzmi: „zbieramy na audiobooka”. Pada hasło „Biblia audio” i każdy w głowie widzi pana, który czyta książkę. Na to chcecie 2 miliony?!

Dopiero wtedy mówiliśmy, że to ma być Biblia Audio Superprodukcja, która brzmi tak – i wtedy puszczaliśmy fragment demo. Kiedy ktoś słyszał dźwięki smoków, bestii, głosy aktorów: Fronczewskiego, Malajkata, wtedy dopiero rozumiał: „aaa, to na to zbieracie!”.

Byliśmy na jakichś targach katolickich i zastanawialiśmy się, jak się tam wyróżnić. Całe nasze stoisko to był tylko mały stolik. Stwierdziłem, że weźmiemy wirtualne okulary od Samsunga – takie, gdzie się wkłada telefon – żeby pokazać ludziom, co tak naprawdę robimy.

Zakładaliśmy ludziom te okulary i słuchawki, oni wtedy odcinali się od targowego hałasu i przenosili się do sali kinowej. Na ekranie były proste obrazki, ale liczył się dźwięk. Śmiesznie to wyglądało na zdjęciach, kiedy np. księża w sutannach zakładali takie okulary. Ten sposób prezentacji nas wyróżnił i uświadomił ludziom, na co tak naprawdę zbieramy.

Jeżeli zbieram na podróż dookoła świata to dla mnie jest to projekt marzeń, ale dlaczego ktoś inny miałby za to zapłacić? Może jeżeli przejdę X kroków to jakaś fundacja wpłaci na coś pieniądze? Może to będzie pierwsza taka wyprawa na czterokołowym rowerze? To może akurat słaby przykład, ale trzeba szukać takich smaczków, powodów, dla których ktoś miałby wesprzeć moją kampanię.

W wielu zbiórkach crowdfundingowych efektem jest coś fizycznego – płyta, gra planszowa, książka. To jest często przedsprzedaż. Pokazuję ci jakiś ciekawy produkt i ty de facto płacisz za jego wytworzenie.

Przy przedsprzedaży produktów na pewno jest łatwiej. Ale jeżeli chcę zorganizować coś innego, niematerialnego, to jak mogę sprawić, żeby miało to wartość dla wpłacającego?

Niedawno sukcesem zakończyła się zbiórka na telefon zaufania dla dzieci i młodzieży. Rząd nie znalazł na to pieniędzy, ale ludzie uznali, że warto. Inny przykład to zbiórka na Europejskie Centrum Solidarności. Wtedy motywacja była trochę inna – społeczeństwo chciało pokazać środkowy palec politykom.

Podobnie przy zbiórce na rozbite seicento dla chłopaka, który zderzył się z kolumną Beaty Szydło. Zebrana kwota była bardzo duża, więc sukces, ale równocześnie porażka, bo ktoś, kto zebrał tę kasę, nie przekazał jej dalej. I sąd stwierdził, że miał do tego prawo. O tym też trzeba pamiętać – serwis crowdfundingowy jest tylko pośrednikiem. Nie ma obowiązku weryfikować, co dalej dzieje się z tymi pieniędzmi.

Są różne rodzaje zbiórek, ale wyróżniłbym dwa główne: „wszystko albo nic” i „bierzesz ile zbierzesz”.

„Wszystko albo nic” to taka sytuacja, kiedy mówię, że potrzebuję np. miliona złotych na dany projekt i zbieram pieniądze. Jeżeli na koniec kampanii mam 200 tys. zamiast miliona, to na chłopski rozum nie zrealizuję tego projektu. Pieniądze zgromadzone na koncie serwisu crowdfundingowego wracają wtedy z automatu do wpłacających. Z drugiej strony gdy zbliża się finał i niewiele brakuje do zamierzonego celu, to dzieją się cuda. Są duże emocje.

Inny typ zbiórki to „bierzesz ile zbierzesz”. Szczerze mówiąc nie daje mi ona jako wpłacającemu żadnej gwarancji realizacji. Bo skąd organizator kampanii weźmie pieniądze, żeby wyprodukować obiecaną płytę czy grę, jeżeli zebrał tylko 10% planowanej kwoty?

Można również zbierać pieniądze w trybie abonamentowym, w którym ludzie deklarują, że będą co miesiąc wpłacać określoną kwotę. Wydaje mi się, że to jest najtrudniejsza forma, nie zawsze jasna dla uczestników.

Kiedy robię taką zbiórkę, to pewnie powinienem się w stu procentach zaangażować. Ale jest ryzyko, że jeżeli nie wypali, to ta porażka będzie mnie obciążać. Wyjdę na nieudacznika.

Wtedy trzeba się zastanowić czy w ogóle dany projekt nadaje się na crowdfunding. Czasem lepiej sobie odpuścić. Może w tym konkretnym przypadku to nie jest najlepsza forma? Może autor nie chce się z nim w pełni identyfikować? Choć trudno sobie wyobrazić, żeby np. artysta zbierający na płytę nie angażował się osobiście i nie pojawiał się w materiałach promocyjnych.

Nie każdy projekt nadaje się na crowdfunding. Jeżeli twórca nie chce się w pełni zaangażować, to odzew odbiorców też będzie niewielki

Projekt crowdfundingowy to trochę zaproszenie innych do mojego świata. Ważny jest ten pierwiastek osobisty. Wtedy odbiorcy chętnie się angażują, chętnie wspierają innych fajnych ludzi. Chcą dołączyć do tej samej drużyny.

Często wsparcie dla projektu wynika z trochę samolubnych pobudek. Ktoś robi dobre rzeczy, a moje imię i nazwisko znajdzie się na okładce jego płyty czy w napisach końcowych w filmie. Na podobnej zasadzie od lat funkcjonują fotele z nazwiskami sponsorów w teatrach czy różnego rodzaju obiektach.

Gdy ktoś zdecyduje się wpłacić nawet najmniejszą kwotę, dołącza do drużyny. Można wtedy spróbować przekonwertować go na naszego ambasadora. Wpłaciłeś, więc pewnie zależy ci na powodzeniu zbiórki. Może udostępnisz link albo dołożysz jeszcze trochę pieniędzy, gdy w finale będzie niewiele brakowało do sukcesu?

Na pewno bardzo trudno jest uratować źle zaplanowaną kampanię, zwłaszcza że pierwsze dni są kluczowe. Warto, żeby zebrać wtedy 20-30% całej kwoty. Bo jeżeli ktoś wchodzi i widzi nawet ciekawy opis, ale po paru dniach jest zebrane tylko 5%, to raczej uzna, że szanse na powodzenie są niewielkie. Dlatego w pierwszych dniach trzeba mocno zmobilizować nasze pierwsze dwa kręgi: rodzinę i znajomych oraz fanów.

Mówiliśmy o tym, że projekt powinien dawać wartość wpłacającemu. Ale zdarzają się też kampanie żerujące na ludzkiej naiwności albo niewiedzy. Nie masz problemu z tym, że ktoś bierze twoje porady i wykorzysta je w nieodpowiednim celu?

Użyję najbardziej wyświechtanego porównania: marketing i komunikacja są jak nóż. Możesz nim pokroić chleb albo zabić człowieka.

Trochę tak jest, że kiedy zbierasz na głupi albo zły projekt, ale trafisz na grupę docelową, która to łyknie i zastosujesz różne techniki komunikacji, to możesz być skuteczny. Jakiś czas sukcesem zakończyła się zbiórka na czapkę, która ma chronić przed promieniowaniem 5G i różnymi innymi dziwnymi falami. Są też inne dziwne projekty, np. witamina lewoskrętna

Czy powinno się takie głupoty blokować? Zdarzały się takie przypadki. Pamiętam grę planszową, która miała elementy nacjonalistyczne i odbiła się od jednej i drugiej platformy crowdfundingowej. Przy okazji czapki 5G rozmawiałem z właścicielami PolakPotrafi.pl – według nich taka zbiórka nie łamie polskiego prawa, więc jest OK.

Mój wykładowca na studiach mawiał, że totolotek to dobrowolny podatek nakładany na ludzi, którzy nie chcieli się uczyć matematyki…

Gdybym był właścicielem platformy crowdfundingowej, pewnie jednak nie chciałbym się przyczyniać do rozprzestrzeniania głupoty. Chciałbym chronić swój wizerunek. Ale z drugiej strony jeżeli sam bym organizował jakąś kontrowersyjną kampanię, może trochę wbrew nauce, to dlaczego jakiś właściciel takiego serwisu miałby mi ją blokować?

Takich dyskusyjnych przypadków było ostatnio całkiem sporo. Na przykład banki, które blokowały konta za handel kryptowalutami. Pamiętam też akcję z WikiLeaks. Julian Assange, który się ukrywał i zbierał pieniądze na przetrwanie, w którymś momencie został od odcięty od konta przez operatora płatności pod wpływem działań amerykańskiego rządu.

O ile od podmiotów takich jak banki można wymagać pewnego obiektywizmu czy niewtrącania się, to jednak serwisy crowdfundingowy chyba są czymś więcej. Jest tam przestrzeń do narracji, do promocji. Ja bym je wrzucał bardziej do kategorii mediów. Właściciel platformy jest trochę jak redaktor naczelny. Od niego zależy m.in. w którą stronę platforma będzie się rozwijać – czy będzie tam więcej kampanii związanych z muzyką, czy np. z grami planszowymi.

W Wielkiej Brytanii przy okazji Brexitu była spora dyskusja o roli mediów. Często osoby, które lansują różne niemądre teorie, potrafią komunikować się bardzo skutecznie. Czego według ciebie moglibyśmy się od nich nauczyć?

Politycy nauczyli się tak mówić, występować publicznie i wywoływać kontrowersje, żeby trafić do mediów. To nie przypadek, że obecny premier Boris Johnson ma taki a nie inny wizerunek. I poważnym politykom trudno nawiązać z nim równą walkę.

W debacie publicznej patrzy się na to, kto kogo zaorał, kto wygrał. Uważam, że w pewnym sensie media i dziennikarze doprowadzili do tego takiego sposobu narracji, dając takim ludziom głos. Z drugiej strony w dobie mediów społecznościowych nawet jeżeli nie zaproszą cię do telewizji, masz własne media i tam również możesz działać skutecznie jako przedsiębiorca.

W debacie publicznej liczy się, kto kogo zaorał. Ale z drugiej strony nawet na YouTube twórcy wartościowych treści potrafią sobie dobrze radzić

Wierzę jednak w jakąś zbiorową inteligencję. Wierzę, że ona jest na wyższym poziomie niż u najgłupszego człowieka w grupie. W którymś momencie będziemy zmęczeni emocjami w newsach i obrażaniem się.

Na YouTubie w karcie „Na czasie” albo „Trendy” zawsze pojawiają się treści bardziej rozrywkowe albo trochę dziwne. Ogląda się to czasem z przerażeniem. Ale to wcale nie oznacza, że nie radzą sobie dobrze twórcy, którzy nie stosują takich takich sztuczek.

A propos nierównowagi między dobrem a złem w internecie i w mediach – BBC zawsze stara się dać obu stronom debaty tyle samo czasu antenowego. Pojawił się zarzut, że takie podejście niekoniecznie jest dobre. Bo jeżeli idiota mówi równie dużo co noblista to widz może mieć wrażenie, że jednego i drugiego powinno się wysłuchać z równą uwagą.

Ja bym jednak oczekiwał od mediów, że staną na wysokości zadania. Będą promować te rzeczy, które są warte zastanowienia albo wymagają większego wysiłku intelektualnego. To jest też niestety biznesowa decyzja, bo news o tym, że jakaś aktorka pokazała majtki klika się lepiej niż opinia eksperta od podatków.

Obywatel powinien mieć jakąś wiedzę medialną, ale nie można zrzucać na niego całej odpowiedzialności za weryfikację newsów. Pojawia się coraz więcej artykułów i filmów o tym, jak działają media i internetowe algorytmy.

Uważam, że z jednym z najważniejszych tegorocznych seriali jest The Loudest Voice [polski tytuł: Na cały głos] – miniserial HBO. Historia szefa stacji Fox News, główną rolę gra Russell Crowe. On tam w mówi takie zdanie:„Będziemy pokazywać ludziom prawdę… taką, jaką chcą usłyszeć”. Jak się ogląda Wiadomości to widać, że robią je uczniowie twórcy Fox News.

Nie chcę wchodzić w politykę, powołuję się tylko na analizy profesorów i medioznawców. To jest lekki koszmar. A dla wielu osób redaktor z Warszawy to jest ktoś, kto pozjadał wszystkie rozumy. Niektórzy ludzie traktują jak wyrocznię coś, co zostało napisane w internecie. Trzeba mieć wiedzę i świadomość, jak działają media, żeby się na to nie nabierać, odróżniać fake newsy od rzeczywistości.

Jeżeli mówimy o rzeczywistości i prezentowania świata takiego, jakim jest, to do kompletu brakuje nam jeszcze patostreamerów, którzy pokazują w sieci libacje alkoholowe, rozpalanie ogniska w mieszkaniu, pobicia itp.

To się nie tylko klika, ale to też zbiera kasę! I wracamy tym samym do crowdfundingu, bo dzisiejsze gwiazdy patostreamingu funkcjonowały też w ten sposób, że zbierały np. na wyremontowanie mieszkania. Udało im się zebrać dużo pieniędzy, ale przy okazji okazało się, że wielu ludzi chce oglądać takie przekraczanie granic. W streamach pojawiły się nie tylko libacje, ale przemoc domowa i mniej lub bardziej poważne przestępstwa.

Mamy w sobie coś takiego, że gdy jest wypadek, to ludzie idą popatrzeć na oderwaną głowę. Patostreamerzy wstrzelili się w algorytmy i zaistnieli na YouTube. Teraz to ograniczono, ale rekordy transmisji na żywo należą chyba ciągle do patostreamerów. Oni poczuli, że może być z tego kasa i sposób na życie, więc zaczęli w ten sposób funkcjonować.

Transmisję wideo łatwo odpalić, wystarczy kamerka. Parę kliknięć i rejestrujesz się w jakimś serwisie, który obsługuje donacje czyli dobrowolne wpłaty użytkowników.

Czego możemy się nauczyć od patostreamerów? Kiedy dajesz im pieniądze, możesz się znaleźć w czołówce wpłacających i twój nick będzie na ekranie na liście „zwycięzców”. W okienku płatności jest miejsce na komentarz, który prowadzący transmisję może przeczytać na żywo. To są sposoby na zaangażowanie publiczności.

Oprócz tego, że twój komentarz zostanie przeczytany, możesz wgrać swój głos, krzyk itp., żeby były jeszcze większe większe jaja – ludzie to robią. W ten sposób patostreamerzy zbierają pieniądze i stają się gwiazdami.

Znów pojawia się pytanie czy operator płatności, np. Tip and Donation, powinien zareagować i zablokować taką zbiórkę. Czy może być cenzorem, a jeżeli tak, to w jakim stopniu? Czy gdyby zablokował takie płatności to przegrałby proces w sądzie? Moim zdaniem tacy operatorzy przyczyniają się jednak do rozwoju patologii – niezależnie od tego, ile równocześnie wykonują działań odpowiedzialnych społecznie.

Wydaje mi się, że jesteśmy wszyscy współodpowiedzialni za świat, w którym funkcjonujemy. Zwłaszcza ci, którzy mają w rękach biznes, media itp.

Ja chyba jednak jestem pesymistą pod tym względem. Byłem kiedyś na konferencji naukowej na temat głupoty. Na wykładzie otwierającym była mowa o tym, że jesteśmy skazani na głupotę, bo oba szybciej się replikuje.

Weźmy dwie kobiety. Jedna jest niewykształcona, wcześniej zachodzi w ciążę i rodzi więcej dzieci, które statystycznie mają mniejsze szanse np. na dobrą edukację. Druga kobieta idzie na studia, robi karierę i koło trzydziestki zaczyna myśleć o pierwszym dziecku i często na nim się kończy. A każdy obywatel ma jeden głos w wyborach. Słyszałem ten wykład kilkanaście lat temu i jak patrzę na to, co się teraz dzieje, to ciągle mi się on przypomina.

Przyznam szczerze, że obserwując media sam jestem zagubiony, którym z nich należy ufać, a którym nie. Na przykład jeżeli chodzi o analizy dotyczące zmian klimatu. Nie jestem biologiem, nie jestem fizykiem. Media straciły zaufanie i mogę mieć dobre argumenty, ale czy one są poparte faktami? Nie mam tej pewności.

Kiedyś była Encyklopedia Britannica albo inne autorytety, do których można było się odwołać. Dziś jest to Wikipedia, która jest tworem demokratycznym i gromadzi wiedzę w nie zawsze dobry i sprawdzony sposób, ulegając przy tym różnym manipulacjom i trendom.

Niektóre obszary powinny być chronione przed manipulacjami, ale nie chodzi mi o instalowanie wielkich zabezpieczeń. To my jako społeczeństwo powinniśmy tego pilnować. Zgłaszać nieodpowiednie treści w sieci. Powinniśmy mieć swój mały wkład w robienie dobrego internetu, nawet jeżeli jest to tylko takie zgłoszenie.

Trzeba zgłaszać nieodpowiednie treści w sieci. Każdy z nas może mieć swój wkład w robienie dobrego internetu

Nie trzeba od razu być społecznikiem czy wielkim mentorem i wszystkiego dookoła sprzątać, nawet jeśli chodzi o patostreamerów. Dopóki ktoś nie łamie prawa, tylko coś sobie tam pije i robi imprezę, to spokojnie. Ale niech nie staje się gwiazdą internetu. Niech nie staje się trendem.

Nawet ci, którzy jadą po bandzie, z czasem się zmieniają. SexMasterka – popularna youtuberka, która prowadziła kanał o seksualności – zrobiła mocny pivot, zmieniła się na Lil Masti i jest teraz piosenkarką. Patostreamerzy też mogą z czasem dojrzeć, mieć dość własnej społeczności i zacząć robić dobre rzeczy. Cały czas są przypadki, że były narkoman czy złodziej przychodzi przemianę i potem robi dobrą robotę, edukując młodzież.

Ty tu jesteś od Biblii, więc najlepiej wiesz, że większa jest radość syna z marnotrawnego niż takiego, który był cały czas dobry. Dla mnie dość optymistycznym pierwiastkiem, pokazującym, że jednostka może też zrobić dużo pozytywnych rzeczy w internecie, jest 16-latka Greta Thunberg. To ta dziewczyna, która zapoczątkowała protesty w obronie klimatu, występowała w ONZ i innych miejscach. Współcześni politycy mają horyzont 4-letni, czyli do najbliższych wyborów. Niekoniecznie myślą o problemach, których skutki będzie widać za 30-50 lat. Ona próbuje to zmienić.

Przypadek Grety jest ciekawy, na ile ona jest sterowana. Można się zastanawiać jakie mechanizmy związane z narracją zostały tam zastosowane. Zresztą niedawno w Polsce zastanawialiśmy się, czy 17-latek z krzyżem zatrzymujący manifestacje jest świadomy tego co robi, czy nie.

Ja nie widzę w tym nic złego, że ktoś korzysta z pomocy fachowców. Dla mnie takim pozytywnym aspektem działalności Grety jest to, że przebija się z tematem innym niż patostreaming czy czapka 5G. Przebija z komunikatem: „politycy, podejmujecie dziś decyzje, które kształtują świat dla mnie i moich rówieśników”.

Ciekawe czy odpalała jakąś zbiórkę na swoje działania. Myślę, że to by zadziałało. Ludzie działają pod wpływem emocji i te jej emocjonalne wystąpienia by wystarczyły, żeby zabrać mnóstwo pieniędzy.

Wydaje mi się, że najbardziej ogólny wniosek z naszej rozmowy jest taki: jeżeli chcesz się skutecznie komunikować to musisz poruszyć emocje.

Emocje są ważne, natomiast trzeba też znać się na mechanizmach komunikacji i marketingu. Emocje mogą ponieść przez chwilę naturszczyka, ale to trzeba też umieć planować. Wiem, że gdzieś się pojawię, więc będę w mediach. Ludzie będą mnie wyszukiwać. Co wtedy znajdą? To też warto mieć zaplanowane.

Jeżeli sami tego nie potrafimy, warto mieć w tle doradcę, konsultanta – kogoś kto umie tego typu działania zaplanować i przewidzieć. A da się da się to przewidzieć, kiedy się wie, jak funkcjonują media. Świadomość tych mechanizmów jest bardzo bardzo istotna, zwłaszcza w dzisiejszym świecie, który bazuje na emocjach, manipulacjach i ciągle walczy o naszą uwagę.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.