Jak chronić prawa autorskie w internecie?

Niewiele rzeczy potrafi równie mocno podnieść ciśnienie…

Ślęczysz po nocach, żeby dopieścić swoją nową ofertę. Przeczesujesz banki zdjęć, żeby znaleźć idealne obrazki. Płacisz copywriterowi i grafikowi. Akceptujesz kolejne poprawki, żeby wszystko wyglądało idealnie. Wreszcie, po kilku tygodniach, umieszczasz to dzieło na firmowej stronie internetowej. Jesteś zmęczony, ale i dumny z dobrze wykonanej roboty.

Parę tygodni później znajomy podsyła ci link do strony konkurencji. Widzisz bezczelną kopię własnej oferty, w której zmieniono kolory, fonty i jeszcze parę nieistotnych detali.

Klniesz pod nosem. Wściekłość cię rozsadza. Czujesz się oszukany i bezsilny. Bo co możesz zrobić? To przecież nie jest identyczna kopia. Konkurent będzie się tłumaczył, że po prostu inspirował się tymi samymi źródłami co ty.

A może są skuteczne sposoby, żeby bronić się przed takimi cwaniakami i można chronić prawa autorskie w internecie?

Do rozmowy na ten temat zaprosiłem prawniczkę specjalizującą się w prawie nowych technologii, właścicielkę firmy Cyberlaw – Beatę Marek.

Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu

Prezent dla słuchaczy

Jak przekonać do siebie klientów
30 technik zdobywania klientów. Zapisz się do Klubu MWF i pobierz PDF Chcę to 

Podcast do czytania

Czasem się mówi, że prawo nie nadąża za zmieniającą się rzeczywistością. W prawie nowych technologii chyba najbardziej to widać…

Faktycznie. Ja jestem zwolenniczką twierdzenia, że prawo nie powinno regulować konkretnej technologii, tylko pewne rozwiązania, bo technologie dynamicznie się zmieniają.

A jak to się stało, że zajęłaś się właśnie tą dziedziną prawa?

Wydaje mi się, że wzięło się to jeszcze z czasów dzieciństwa. Od dziecka interesowałam się komputerami, m.in. składałam je – choć może zabrzmi to trochę dziwnie. Gdy tylko pojawił się internet, miałem do niego dostęp. Swoją przygodę z nim zaczęłam od budowania prostych stron WWW, opartych jeszcze na HTML-u. Sprawiało mi to dużo frajdy.

Później odezwały się we mnie instynkty bardziej humanistyczne, prawne, pewnie w dużej mierze za sprawą uwarunkowań rodzinnych, bo w mojej rodzinie jest trochę prawników. Na studiach należałam do koła naukowego prawa nowych technologii, brałam udział w kilku ciekawych projektach, m.in. na Harvardzie, i połączyłam to wszystko w całość – w Cyberlaw zajmujemy się właśnie łączeniem ze sobą prawa, biznesu i bezpieczeństwa teleinformatycznego.

Chciałbym, żebyśmy skupili się na firmowych stronach internetowych, na social mediach i prawach autorskich. Zacznijmy od podstaw: co to jest prawo autorskie, a czym są prawa pokrewne?

Nasza ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych jest bardzo fajnie napisana, polecam się z nią zapoznać. Najprościej wyjaśnić to tak: prawami autorskimi objęte są utwory, dzieła, czyli każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, stworzony przez człowieka – co jest bardzo ważne, choć być może to się zmieni w kontekście sztucznej inteligencji – ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia. Czyli utworem będzie np. zdjęcie produktu, które wykona fotograf w czasie sesji, albo slogan reklamowy, scenariusz filmu, strona internetowa czy broszura reklamowa – zarówno jej warstwa graficzna, jak i warstwa tekstowa. Natomiast prawa pokrewne dotyczą utworów, które tworzy większy sztab ludzi, czyli mamy do czynienia z producentem, wydawcą itd. Będą to np. prawa do artystycznych wykonań.

Co ważne, w przypadku utworów ochrona zawsze przysługuje twórcy, ewentualnie można przekazać prawa autorskie na mocy umowy. Z kolei przy prawach pokrewnych jest tak, że z automatu ochrona przysługuje nie tylko np. wykonawcy piosenki, ale też producentowi, wydawcy itd. A więc żeby ktoś mógł wykonać np. cover piosenki, oni wszyscy będą musieli wyrazić na to zgodę. Ma to znaczenie np. w firmach reklamowych, gdzie zatrudnia się aktorów i dochodzi do emisji filmu w telewizji.

Czy taka ochrona działa z urzędu, czy muszę sam o nią zadbać: wpisać utwór do jakiegoś rejestru, dodać notkę copyrightową?

Nie, żadne oficjalne rejestry nie są prowadzone. Co prawda dostępne są rejestry związane z dziełami w domenie publicznej, np. rejestry gier, ale to nie są oficjalne rejestry. Jeśli chodzi o notkę copyrightową, to nie musimy jej umieszczać, ale warto to zrobić. W przypadku pliku warto też opisać go w metadanych pliku. Z kolei na stronie internetowej dobrze mieć odpowiednie adnotacje dotyczące praw autorskich.

Naszym klientom w regulaminach stron internetowych tworzymy dział „Prawo własności intelektualnej” i tam umieszczamy informacje, na jakich zasadach można korzystać z materiałów na stronie. Jest to przydatne, bo w spornej sytuacji zawsze mamy argument za tym, że informowaliśmy o swoich prawach.

Żyjemy w czasach, w których mnóstwo rzeczy, zwłaszcza w internecie, jest przeróbką czy adaptacją czegoś innego. Problem polega na ustaleniu, co jest na tyle przerobione, by uznać to za nowe dzieło, a co jest plagiatem. Czy w ogóle można to rozróżnić?

Często spotykam się z tym, że ktoś pyta mnie o procentowe porównanie jakiegoś dzieła do innego – ta koncepcja przyszła ze Stanów. W przypadku sprawy sądowej podobieństwo będą oceniali biegli i wynik będzie zależny od metodologii, którą przyjmą.

W każdym razie w prawie autorskim rozróżnia się trzy rodzaje utworów. Pierwszym z nich jest utwór pierwotny, czyli stworzenie czegoś zupełnie od podstaw.

Po drugie wyróżnia się utwory zależne, czyli przeróbki utworów, adaptacje. Chyba najczęstszymi utworami zależnymi są tłumaczenia. Musimy jednak pamiętać – bo o tym często się zapomina – że na dalsze ich rozpowszechnianie trzeba mieć zgodę twórcy, mimo że samo tłumaczenie jest już oczywiście nowym dziełem.

Po trzecie wreszcie wyróżnia się utwór inspirowany. To też są utwory pierwotne, ale to właśnie w ich przypadku przebiega ta cienka granica oddzielająca utwór inspirowany od plagiatu. Utwór inspirowany powstaje np. wtedy, gdy tworzymy piosenkę na podstawie zasłyszanego fragmentu jakiejś innej piosenki albo gdy ktoś, inspirując się znaną wszystkim Damą z gronostajem, rysuje obraz damy z dalmatyńczykiem.

Myślę, że dobrym przykładem utworu inspirowanego jest Waldemar Malicki, który na bazie dzwonka Nokii tworzy przeróżne wariacje muzyczne.

Zgadza się. Natomiast plagiat polega na tym, że ktoś przekracza granicę utworu inspirowanego, zaczyna kopiować i wskazuje, że tylko on jest twórcą, a do tego nie uzyska odpowiedniej zgody od właściciela praw autorskich utworu, którym się inspirował.

A czy udostępnianie treści w internecie poprzez ich cytowanie, np. na Facebooku, jest zgodne z prawem?

Myślę, że warto tu wspomnieć o sprawie Google’a we Francji. Otóż wydawcy we Francji wpadli na niecny pomysł, że skoro oni wydają prasę, a w Google komuś wyświetla się nazwa strony i jej opis, to Google powinien płacić za to, że czyta ich stronę internetową i jej fragment umieszcza w wynikach wyszukiwania. Google odpowiedział tak: „Skoro tak chcecie, to możemy po prostu usunąć was z wyników wyszukiwania. I po problemie!”. Wtedy francuscy wydawcy od razu wycofali się ze swojego pomysłu.

To jest dobry przykład tego, że nie możemy popadać w absurdy. Tak jak słusznie powiedziałeś, w internecie łatwo zarządzać tym, co gdzie się wyświetla, np. w opisie strony. Czym innym jest strona, która gromadzi odnośniki i utrzymuje się z reklam, a czym innym jest portal, na którym jeden do jednego kopiujemy całe teksty, np. informacje prasowe. W tym kontekście mam dwie dobre rady: przede wszystkim nie warto kopiować tekstu jeden do jednego, bo wyszukiwarka to rozpoznaje i wpływa to niekorzystnie na SEO. Nie warto też tak postępować z tego względu, że przestajemy być atrakcyjną stroną. W internecie nikt nie będzie odwiedzał miejsca, które jest jedynie agregatorem treści – no chyba że działa to jak Wykop.

Ostatnio spotkałam się z ciekawym przypadkiem. Jedna z osób na grupie facebookowej opublikowała informację, że chce uruchomić portal, który będzie pokazywał różne strony internetowe pod kątem popularności w social mediach. Tego typu portal też będzie legalnie działał, bo zostanie oparty na informacjach ogólnodostępnych.

Jeżeli znajdę w internecie jakieś fajne zdjęcie i je przerobię na swoje potrzeby: wykadruję, nałożę jakiś filtr – to czy mogę użyć takiego zdjęcia, czy muszę uzyskać zgodę autora?

Gdy znajdziemy w internecie zdjęcie, powinniśmy poszukać informacji o zasadach wykorzystania tej fotografii. Jeżeli okaże się, że objęta jest ona tzw. licencją wolną, to znaczy, że możemy wykorzystać zdjęcie do użytku komercyjnego, bez linku, bez notki copyrightowej. Można je pobrać i wykorzystać, a także przerobić, dodając nawet logo swojej firmy.

Jeżeli zaś nie ma żadnej informacji na temat licencji, to należy skontaktować się z administratorem strony, żeby ustalić, skąd zdjęcie zostało pobrane. Można też poszukać go w internecie na podstawie nazwy zdjęcia – może się bowiem okazać, że pochodzi on z tzw. banku zdjęć, a tam wszystkie zdjęcia są licencjonowane i trzeba je zakupić. Dużo zależy więc od tego, jakie zdjęcie znajdziemy w internecie.

Dodatkowo, jeśli jesteśmy agencją, która dostarcza pewien produkt klientowi, to w umowie trzeba zawrzeć odpowiednie uregulowania, m.in. to, że mamy prawo posługiwać się danym utworem, a następnie przenieść na klienta prawa autorskie. Dobrze napisana umowa pozwala też klientowi wystąpić z roszczeniem regresowym do agencji, gdy ta wykorzysta jakieś materiały z internetu, mimo iż twierdziła, że były to jej autorskie materiały.

Wyjaśnijmy, że roszczenie regresowe polega na tym, że jeśli autor zdjęcia, które wykorzystaliśmy, zwróci się do nas z żądaniem odszkodowania, to my mamy prawo domagać się tej kwoty od agencji, która wprowadziła nas w błąd.

Dokładnie.

Wróćmy do licencji komercyjnych. Czy jeżeli prowadzę blog i treść, przy której widnieje dane zdjęcie, jest dostępna za darmo, to czy jest to użycie komercyjne, czy nie?

Jeżeli dostęp do wszystkich treści na blogu jest nieodpłatny, to można traktować wykorzystanie takiego zdjęcia jako niekomercyjne, pod warunkiem że blog nie utrzymuje się z reklam. Bo jeżeli na blogu mamy post sponsorowany, w którym reklamujemy producenta jakiegoś produktu – np. jest to blog modowy czy lifestyle’owy – to należałoby się zastanowić, czy to już nie jest użycie komercyjne. Co ważne, zawsze warto oznaczyć tego rodzaju posty jako sponsorowane.

Co więc należały rozumieć jako „użycie niekomercyjne”?

Najprościej mówiąc, to jest to, co nie wiąże się ze sprzedawaniem danego produktu, czyli nie wykorzystujemy pobranego zdjęcia np. do sprzedaży koszulek czy kubków z takim nadrukiem. Za komercyjne użycie należy również uznać wykorzystanie zdjęcia na stronie sprzedażowej produktu. Jeśli zdjęcie pomaga w sprzedaży, to jest to użytek komercyjny. Licencję na wykorzystanie w użytku komercyjnym zawsze warto sprawdzić, pobierając dane zdjęcie. W internecie znajduje się mnóstwo stron internetowych, na których autorzy zamieszczają fotografie o nieco gorszej jakości, ale w zamian można je wykorzystać nieodpłatnie, podając jedynie informacje o autorze lub link do jego portfolio. Jest to bardzo częsta praktyka przy publikacji postów na blogu.

Chciałbym teraz porozmawiać nieco o tekstach. Rozmawiałem niedawno z właścicielką sklepu internetowego, której konkurent skopiował opisy produktu z jej strony, nieznacznie je zmodyfikował i wykorzystał na stronie swojego sklepu. Co może zrobić właścicielka, której teksty skradziono?

Ostatnio też mieliśmy podobny przypadek. Otóż na rynek wchodziła firma, która posługiwała się nazwą podobną do firmy naszego klienta, miała podobne logo i celowała w taki sam rodzaj klientów, jednym słowem – ewidentnie podszywała się pod tamtą markę i kontaktowała się nawet z jej klientami. W obu przypadkach – i w tym, o którym mówię, i w tym, o którym ty wspomniałeś – należy zastanowić się, czy nie wytoczyć sprawy sądowej o czyn nieuczciwej konkurencji. W tym wypadku akurat polegałby on na takim oznaczaniu towarów lub usług, które może wprowadzać klientów w błąd co do pochodzenia, jakości, ilości, sposobu wykonania produktu itd.

Niemniej każdą sytuację zawsze trzeba rozpatrywać indywidualnie, bo zdarza się tak, że opisy towarów są narzucane przez producentów i wówczas kilka firm może posługiwać się takimi samymi opisami na swoich stronach. Natomiast nie ulega wątpliwości, że jeśli firma A stworzyła unikalne opisy produktów i firma B skopiowała je, to doszło do czynu nieuczciwej konkurencji. Firma B, mówiąc kolokwialnie, po prostu żeruje na kreatywności i pomysłowości firmy A, a nie powinna tego robić. Powinna sama coś wymyślić lub bazować na opisach producenta.

A jak się mają prawa autorskie do tekstów publikowanych w mediach społecznościowych? Czy umieszczając tam teksty, oddajemy prawa do nich np. Facebookowi, czy nie?

Na pewno warto zapoznać się z regulaminem usługi, bo tam znajdują się odpowiednie zapisy dotyczące praw autorskich. Pamiętajmy, że te zapisy nie biorą się z tego, że firma chce wykorzystać nasze zdjęcia. Chodzi o to, by inni użytkownicy mogli udostępniać dane zdjęcie wewnątrz serwisu. Musimy więc liczyć się z tym, że to zdjęcie może być udostępniane gdzie indziej na Facebooku, ale nie znaczy to, że ktoś może je wykorzystać poza serwisem i np. zacząć produkować koszulki z takim nadrukiem. Nie jest więc tak, że gdy wrzucamy na Facebooka zdjęcie swojego autorstwa, to ono staje się niczyje. Nadal przysługują nam prawa i nikt nie może wykorzystać naszych zdjęć poza serwisem do użytku komercyjnego.

Czym innym jest jednak sytuacja – zdarza się to często w przypadku konkursów – gdy w licencji firma zastrzega sobie prawo do wykorzystywania danego zdjęcia w celach reklamowych itp. Na to trzeba zwracać uwagę.

A czy prawem autorskim można objąć pomysł na biznes?

I tak, i nie. Generalnie pomysłu na biznes jako takiego nie można objąć ochroną prawną. Jeżeli np. rozpocznę sprzedaż rowerów i od innych firm będzie mnie odróżniało to, że rower można spersonalizować, a więc zbudować go z różnych części do wyboru, to taki model biznesowy nie podlega ochronie. Ktoś inny również może wpaść na taki pomysł i dwie firmy, które działają w ten sposób, mogą jednocześnie funkcjonować na rynku.

Natomiast inaczej wygląda sytuacja, gdy mamy np. pomysł na działanie aplikacji czy serwisu internetowego i chcemy pozyskać kontrahenta, z którym podzielimy się tą informacją, ale jednocześnie wolimy się zabezpieczyć, by nie wykorzystał on tych informacji na własny użytek. Wtedy warto spisać umowę licencyjną z zakazem konkurencji i na mocy tej licencji przekazać dokument, który opisuje mechanizm działania naszego biznesu, czyli to wszystko, co może podlegać ochronie prawnoautorskiej. Odpowiadając zatem na twoje pytanie: wszystko więc zależy od tego, co chcemy chronić.

Czy jeżeli naruszę czyjeś prawa autorskie, to grożą mi jakieś sankcje? Część osób może wychodzić z założenia, że w razie wykrycia takiego naruszenia przestaną po prostu korzystać z danych tekstów czy zdjęć, a więc nic im nie grozi. Czy faktycznie tak jest?

W samej ustawie o prawie autorskim znajduje się rozdział poświęcony odpowiedzialności karnej – przy określonych przestępstwach możliwa jest bowiem nawet kara pozbawienia wolności. Przykładem jest słynny art. 115: „Kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3”.

Zasadniczo jednak w pierwszej kolejności należy napisać do osoby, która naruszyła prawa autorskie, z informacją, że doszło do naruszenia przez nią praw autorskich, i wskazaniem, co w związku z tym powinna zrobić. Najczęściej właściciel praw autorskich oczekuje zaprzestania wykorzystywania danego materiału albo wniesienia odpowiedniej opłaty. Taką opłatę można wyliczyć na podstawie wartości utworu. Jeśli wartość zdjęcia wynosiła 500 zł, a zostało ono wykorzystane w 10 kopiach, to autor może oczekiwać odszkodowania w wysokości 5000 zł. W razie braku zapłaty autor może wysłać przedsądowe wezwanie do zapłaty, a następnie skierować sprawę na drogę sądową. Takie przypadki mieliśmy w naszej działalności. Jest to proces czasochłonny, może trwać nawet rok, ale pozwala twórcom uzyskać odszkodowanie za bezprawne użycie ich dzieł.

A co jeśli ktoś wykorzysta zdjęcie na stronie internetowej, której oglądalność liczona jest w tysiącach? Czy wówczas też obowiązuje ten model wyliczeń: opłata za zdjęcie razy liczba odsłon strony?

Nie, w przypadku strony internetowej nie będzie to zależało od liczby wyświetleń. Należy tu bowiem odróżnić dwie kwestie. Po pierwsze, prawo autorskie do utworu można przenieść w całości i w takim przypadku, jeśli przekazujemy prawo do zdjęcia, po to by ktoś inny wykorzystywał je na swoich stronach internetowych, to nie możemy już ograniczyć liczby stron, na których będzie chciał umieścić to zdjęcie.

Jeśli natomiast udzielamy licencji – i to jest drugi przypadek – możemy udzielić licencji wyłącznej albo niewyłącznej. Ten drugi rodzaj licencji można udzielić większej liczbie osób – stąd jej nazwa: licencja niewyłączna – i wówczas pozwala ona wprowadzić ograniczenia. Często licencje te dotyczą fotografii z banków zdjęć. Od rodzaju licencji, którą nabywamy, zależy sposób, w jaki będziemy mogli korzystać ze zdjęcia. W ramach licencji możemy umówić się, że opłata zależy albo od sposobu użytkowania zdjęcia, albo od liczby egzemplarzy, w jakiej zostanie wykorzystane, np. na potrzeby plakatów, które będziemy drukować. To jest zawsze kwestia indywidualna, którą można uregulować w licencji.

A czy jeśli naruszyciel, który nie nabył praw do zdjęcia, przestanie je wykorzystywać, to dzięki temu uniknie kary?

Niekoniecznie. Często jest tak, że autor prosi jednocześnie o zaprzestanie wykorzystywania utworu, jak i o wypłatę odszkodowania z tytułu naruszenia praw autorskich. Niemniej zakres żądań zależy od twórcy. Może być tak, że najpierw oczekuje jedynie usunięcia danych materiałów i nie domaga się odszkodowania.

Mówiłaś, że warto zamieszczać notki copyrightowe, w których informujemy o prawach autorskich. Ja widziałem kilka razy zapisy typu: „Jeżeli kopiujesz treść tej strony, to zobowiązujesz się do zapłacenia takiej i takiej kwoty”. Czy rzeczywiście jest to dopuszczalne?

Ciekawe, nie widziałam jeszcze czegoś takiego! To zależy jednak od tego, co autor konkretnie miał na myśli: czy chodzi o wykorzystanie tylko jakiegoś fragmentu, czy całości dzieła? Bo to, co można kopiować, a czego nie wolno, zależy od tego, co się kopiuje. W ramach tzw. dozwolonego użytku można np. korzystać z części treści na stronie internetowej.

A czym jest dozwolony użytek?

Polega on na tym, że możemy się odwołać do czyjegoś dzieła, cytując dany fragment itd. Jeśli wklejamy link, to może się zdarzyć, że wyświetli się miniaturka zdjęcia do linkowanego wpisu itd. Nie mamy nad tym kontroli, bo zdefiniował to użytkownik, więc nie narusza to jego praw.

Żeby więc ocenić, czy zgodne z prawem są takie notki, o których mówiłeś, trzeba by je dokładnie przeanalizować. Może być tak, że mają one tylko kogoś postraszyć lub wyłudzić pieniądze. Nie chcę oczywiście zakładać, że taki miał być cel tej notki, ale oszuści sięgają po różne absurdalne pomysły. Przykładem jest zapis typu: „Jeżeli kliknąłeś politykę prywatności, to zaakceptowałeś regulamin usług, a więc musisz opłacić fakturę”. Oczywiście to jest wada oświadczenia woli i nie należy opłacać faktur wystawionych na tej podstawie.

W każdym razie, jeśli rzeczywiście przyjmiemy, że wartość naszej pracy twórczej wynosi 5000 zł, i zamieszczamy gdzieś różne nasze zdjęcia, to zwykle jest tak, że zdjęcie to ma mniejszą rozdzielczość niż oryginał i nigdy nie będzie miało takiej wartości jak zdjęcie w oryginale. Niemniej takie zapisy ogólne, polegające na określaniu wysokości kary za pobranie jakichś materiałów ze strony, moim zdaniem nie mają mocy prawnej, przynajmniej nie z automatu. To wszystko musi mieć ręce i nogi.

Też mi się tak wydawało, że to bardziej ma działać jako straszak. Powiedz jeszcze: gdzie mogą cię znaleźć osoby, które chciałyby dowiedzieć się czegoś więcej lub szukały wsparcia prawnego?

Prowadzę blog na Cyberlaw.pl. Są też kanały social media: Facebook, Twitter czy LinkedIn. Również na YouTubie mamy kanał. Natomiast jeśli ktoś ma konkretne pytania, czy to związane z prowadzeniem biznesu online, czy z naruszeniami praw autorskich, może napisać bezpośrednio do mnie: beata.marek@cyberlaw.pl. Z przyjemnością odpowiem.

Na stronie zostały wykorzystane linki afiliacyjne. Jeżeli wejdziesz przez nie na stronę sprzedawcy i dokonasz zakupu, sprzedawca podzieli się ze mną częścią swojej marży (nie wpływa to na twoją cenę). Wymieniam wyłącznie te produkty i usługi, z których rzeczywiście korzystam i jestem z nich zadowolony.

Przeskocz do: