Dlaczego większość blogerów nie zarabia?
„Odkryj swoją pasję i bądź dobry w tym co robisz, a nie będziesz musiał martwić się o pieniądze” – słyszałeś to kiedyś? Może nawet dałeś się przekonać, że to prawda?
Niestety nie. Popatrz na blogerów.
Są wśród nich jednostki, które zarabiają na swoich blogach duże pieniądze. Ale co z całą resztą?
Ludzi tworzących ciekawe treści w internecie jest mnóstwo. Tylko w nielicznych przypadkach taka działalność staje się jednak źródłem dochodu.
Dlaczego tak jest i czy można to zmienić? Rozmawiamy o tym z Mają Niestrój, znaną także jako Santi – autorką kursów pomagających zarabiać na blogowaniu oraz doradczynią intymną.
Linki do osób i firm wymienionych w tym
odcinku podcastu
Prezent dla słuchaczy
Tych odcinków też warto posłuchać
Podcast do czytania
Marek Jankowski: Chciałbym, żebyśmy się w naszej rozmowie skupili na zarabianiu na blogu. Ale najpierw wyjaśnij, skąd u ciebie takie nietypowe połączenie: autorka kursów o biznesie online i sex coach.
Santi: Moja historia jest oczywiście dłuższa, ale mówiąc krótko, wszystko zaczęło się od tego, że chciałam pracować jako sex coach i otworzyć swoją praktykę. Wracałam też na rynek pracy po urlopie wychowawczym i podjęłam decyzję, że chcę budować tę praktykę sexcoachingową w modelu online. Zaczęłam zgłębiać wszystkie tajniki wiedzy, budowania stron – na początku WordPress – i potem biznesu online. Poszłam na dodatkowe studium tutaj, w Berlinie. Zaczerpnęłam jeszcze więcej wiedzy, otworzyłam swoją stronę, zaczęła ona fantastycznie działać.
Ale coraz więcej kobiet prosiło mnie nie o to, żeby się konsultować i poprawiać jakość życia erotycznego. Pytały: „Wiesz, Santi, jak ustawiłaś te landing pages? A jak zdobyłaś subskrybentów? A to czego się nauczyłaś w tej berlińskiej szkole biznesu?”. I intuicja biznesowa zaczęła mi podpowiadać, że jeśli jest popyt, to powinna być też podaż.
Szczerze mówiąc, skopiowałam swoje platformy e‑learningowe i produkty. Tyle że do środka już nie wsadziłam wiedzy sexcoachingowej, ale moje wsparcie jako nauczycielki biznesu online. I tak się stało, że to jest w tej chwili moim pierwszoplanowym biznesem. Przynosi mi 70% przychodów. Nauczyłam się tego po drodze, kobiety mnie o to pytały, więc zaczęłam im to dawać.
W swojej działalności e‑biznesowej skupiasz się właśnie na kobietach. Jaka jest w związku z tym różnica między biznesem kobiecym a męskim z twojego punktu widzenia? Nie mówi się o męskim biznesie, ale mówi się o biznesie i o kobiecym biznesie – gdzie jest to rozróżnienie?
Ja bym wolała, żeby nie było tego rozróżnienia. Czasami walczę z czymś takim. Jeżeli kobiety mówią, że to jest taki kobiecy biznes albo „pasjobiznes”, to podpytuję, czy on zarabia. I dopowiadam, że o biznesie mówimy wtedy, kiedy mamy z tego zysk albo jest jakiś przepływ pieniędzy. Natomiast myślę, że to można rozróżnić w dwóch kategoriach.
Z wykształcenia jestem filozofem, więc rozumiem kobiecy biznes jako prowadzony przez kobietę w odróżnieniu od tego kierowanego przez mężczyznę. Można go też rozumieć ze względu na odbiorców i grupę docelową. Kobiecy biznes pojmuję też jako adresowany do kobiet, gdzie np. programy edukacyjne mają troszeczkę inne zacięcie dydaktyczno-metodologiczne. I mój jest kobiecy w dwójnasób. Jestem kobietą i mam takie elementy, które są dla mnie ważniejsze, które być może w męskim biznesie nie byłyby takie istotne. Na przykład relacja z moimi współpracownikami – jeżeli nawet oni są freelancerami, to jednak w jakiś sposób współpracujemy.
Relacja z moimi klientkami też jest dla mnie ważna. Wychodzi ona czasami dalej niż takie zwykłe „mam ofertę, bierz”, działam też jako coach. Być może to jest naturalne i tak też jest po tej męskiej stronie biznesu – tego nie wiem. Ja absolutnie adresuję to do kobiet. Moje działania, np. marketingowe, charakteryzuje pewna dbałość o język i przekaz. Ma on być jasny dla mojej grupy docelowej. Nawet zwrot „grupa docelowa” brzmi trochę technicznie – ja zawsze myślę o „moich kobietach”, że pracuję z „moimi kobietami”.
Staram się im tak opowiedzieć o marketingu online, żeby to była dla nich fantastyczna przygoda. Przestrzeń pokazywania ich talentów. Nawet jeżeli tłumaczę, czym jest landing page, robię to inaczej. Mówię: „To taka strona lądowania, gdzie ląduje nasz klient jak na pustyni i znajduje swoją drogę, więc musimy mu pokazać drogowskazy”. To nie jest mniej kompetentne – dostosowuję w pewien sposób język do tego, z kim pracuję. Myślę, że nie ma w tym nic dziwnego.
Jeszcze w kwestii różnic między mężczyznami a kobietami. Czasami preferuję wręcz pracę właśnie z moją płcią. Badania mówią, że mężczyźni mają zwyczaj przeceniania swoich zasobów i nieprzyznawania się do tego, że czegoś nie wiedzą. Natomiast kobiety często nie doceniają swoich zasobów i wiedzy, tracą większy obraz, swój cel. Za to mężczyźni są fantastyczni w dążeniu do niego. Kobiety wręcz potrzebują takiego błogosławieństwa, że coś mogą wykonywać i robić. I ja wyciągam te umiejętności z nich przed ich oczy, żeby nie miały wyjścia z nich nie skorzystać. Więc te różnice są na wielu poziomach, bo na tylu należy rozpatrywać kobiecość i męskość biznesu.
Uczysz kobiety, jak zarabiać na blogu, ale ciebie samą chyba trudno nazwać blogerką w tej chwili. Na stronie lovebysanti.pl od początku roku pojawiły się trzy krótkie wpisy, a mamy listopad. Na zarabiajjakobloger.pl w ogóle nie ma bloga, tylko jest praktycznie sama oferta. Więc, parafrazując Bogusława Lindę, co ty wiesz o blogowaniu?
Myślę, że wiem trochę, bo faktycznie zaczynałam jako blogerka paraerotyczna, interesująca się seksualnością kobiecą. Wcześniej na Blogspocie prowadziłam ponad osiem lat bloga. Potem pojawiła się nieświęta.pl, która została zdjęta z internetu. I zaczęło funkcjonować lovebysanti.pl, które jest w okresie transformacji. Jej elementem będzie wyrzucenie dat – w mojej działalności coachingowej tematy nie tracą na aktualności. A dociekliwi odwiedzający nie będą mogli śledzić dokładnie postów, bo one nie pojawiają się u mnie regularnie.
Natomiast to, co funkcjonuje bardzo regularnie, to newsletter – wysyłane są maile, czyli listy od Santi. I to, co dzieje się też stale, to są działania w mediach społecznościowych. Jak wspomniałam, Love by Santi jest w okresie transformacji. Będzie też dwujęzyczna, już z końcówką „com” – tam się to w tej chwili dzieje biznesowo.
Natomiast, co ciekawe, Zarabiaj Jako Bloger jest w absolutnie nowym modelu, który zakłada, że już nie posiadamy bloga. Te treści, które kiedyś serwowaliśmy na „głównym talerzu” na blogu, a rozsyłaliśmy przez social media, są tam podane. Wrzucamy je od razu w social media i od razu finalizujemy tam transakcje sprzedaży.
To się dzieje z prostej przyczyny. Jeżeli korzystasz często z social mediów mobilnie i rzadko wychodzisz poza ten świat, często chcesz w nim zostać. Nie klikasz w linki, przechodząc na bloga i tam dopiero czytasz. Te ścieżki sprzedażowe, można powiedzieć: lejki, mocno się skurczyły. Teraz często na livestreamie na Facebooku ktoś opowiada o swojej ofercie i mówi, że tutaj możesz ją sfinalizować – kliknąć i kupić.
Niekoniecznie musisz mieć blog, żeby publikować treści napędzające biznes
To jest taki nowy amerykański trend, który oczywiście różnie się rozwija na polskim rynku. Ja absolutnie skoczyłam w niego, tworząc Zarabiaj Jako Bloger. Zdecydowałam, że będzie on platformą e‑learningową, gdzie można zalogować się do kursu albo go nabyć. Natomiast można dowiedzieć się o tym kursie czy spotkać się z moją działalnością, korzystając z różnych kanałów. Na przykład na Spreakerze – to platforma podcasterska, która działa też jako social medium. Można tam lajkować, zdobywać przyjaciół i tam wprost przy podcastach są linki do konkretnych ofert sprzedażowych.
Więc ja rozsyłam cały czas treści. Można powiedzieć, że bloguję, tylko że ta forma odpowiada już nowemu modelowi biznesowemu. Czy on jest dla wszystkich, to też jest ze znakiem zapytania. Ale ja w Zarabiaj Jako Bloger traktuję blogowanie umownie, zależnie od tego, co chcemy osiągnąć. Zawsze decydujący będzie cel: po co to robimy, jak nam się dobrze pracuje, jaki format jest odpowiedni. Ja lubię gadać, więc lubię podcast.
Czyli tradycyjny blog to niekoniecznie jedyna dobra droga dla blogera teraz, na przełomie 2016/2017 r. Wspomniałaś o tym nowym modelu, który zakłada skrócenie lejków sprzedażowych, publikowanie w social mediach i kierowanie do oferty. Wiele osób, które zajmują się sprzedawaniem kursów online, uczyło się tego w internecie. Natomiast wiem, że w twoim przypadku to jest nie tylko wiedza ze szkoleń czy wpisów internetowych. Gdzie się tego nauczyłaś?
Ja jeszcze krótko dopowiem w związku z poprzednim tematem: dlaczego nie blog. Dla mnie zawsze będzie ważne pytanie: gdzie jest mój klient? Jeśli jest kobietą, kocha czytać blogi i nie lata po social mediach, to będę doradzać takiemu biznesowi prowadzenie regularnego bloga.
Załóżmy, że w Zarabiaj Jako Bloger mamy do czynienia z oblatanymi online kobietami. Mogłam więc pozwolić sobie na taki nowszy model, który dla mnie wydawał się ciekawy. Ja go testuję. Nie będę mówić, że coś jest lepsze czy gorsze. To zależy naprawdę od wszystkich elementów lejka sprzedażowego, od tego, jak kogoś poznasz. Musisz najpierw pochwycić czyjąś uwagę, zbudować relację i zaufanie, a następnie dokonać transakcji sprzedaży. Wszystko będzie też zależało od kosztów tego produktu – ale to zostawiam.
Natomiast nie chcę powiedzieć, że jeden model jest super, a drugi nie. Nie jest jeszcze na to czas. Po prostu są różne możliwości, różne modele tego biznesu i drogi. Dobrze jest dopasować to pod siebie. Ja np. lubię wpadać na livestreamy bez make-upu, robię no make-up Alicia Keys. To nie jest styl wszystkich kobiet czy biznesów. Niektóre mają bardziej profesjonalny look czy brand i wtedy podstawą ich biznesu będzie blog.
Wracając do pytania, które mi zadałeś: gdzie się uczyłam tego, co potrafię. Zaczynałam właściwie online i pomysł zaczął się u Agaty Dutkowskiej w Latającej Szkole. Można powiedzieć, że to była taka przystawka, moment, kiedy zwróciłam swoje oczy ku działaniom online. I najważniejszym miejscem, w którym nauczyłam się wszystkich podstaw, jest berlińska szkoła. Taka zwykła, stacjonarna, gdzie są nauczyciele, co też było dla mnie ważne. To było Business Trends Academy w Berlinie.
Dla mnie to było też wyzwanie językowe. Dopieściłam tam projekt Love by Santi. Na początku przyszłam tam z projektem nieświęta.pl jako taka nieopierzona blogerka, ale nie osoba posiadająca firmę. Tam dopiero wyjaśniono mi reguły, podstawy, SEO i inne historie. Zawsze się śmieję, że wszyscy mówili, że to proste zbudować biznes online. Zrobisz to, to, siamto i na pewno ci się uda. A ja nie zrozumiałam wtedy ani słowa. Ale ja jestem jedną z tych prymusek, ambitnych osób. Osiem godzin codziennie przez cztery miesiące przychodziłam na zajęcia, a każdego dnia wieczorem realizowałam pomysły.
Jak usłyszałam w szkole, że można zrobić webinary na Google Hangouts, to skrzyknęłam inne blogerki. Dosyć znane zresztą teraz: Panią Swojego Czasu i Ewę z Zielonego Zagonka. Dwa tygodnie później zrobiłyśmy pierwszy babinar czy babinarium, swego czasu oglądane przez tysiąc kobiet. Ten projekt trwał rok.
Czego się nauczyłam w szkole, to popołudniami od razu wdrażałam. Męczyłam wszystkich swoich znajomych, że musimy to koniecznie przetestować. To była niezła szkoła biznesu online.
Myślę, że ustawicznie się uczę od swoich partnerów. Staram się też czerpać wiedzę z USA, trochę jestem amerykanofilką pod względem biznesu online. Staram się wprost wejść w kontakt z tymi ludźmi. Internet daje nam możliwości, więc pytam, partneruję, dowiaduję się. Jak się robi w tej chwili na świecie facebookowe reklamy? Jakie są efekty? Czasami chcę zajrzeć do danych i wiele osób mi to umożliwia. Paradoksalnie to nie jest tak, że jest jakaś szyba i nikt cię nie dopuści. Biznes online to jest też świat kontaktów i relacji, które można budować i potem uczyć się z nich i korzystać.
Myślę, że to jest dość nietypowe, że uczyłaś się biznesu online w Berlinie. Większość źródeł, które są dostępne w internecie, jest anglojęzycznych, amerykańskich. Niemieckie podejście do biznesu online nie jest zbyt powszechne w Polsce. Czy widzisz jakieś różnice między szkołą niemiecką i amerykańską?
Tak. Myślę, że szkoła niemiecka jest krok z tyłu. Uważam również, że paradoksalnie polskie kobiety są krok do przodu. Właśnie dlatego, że patrzą na amerykańskie wzorce, a Ameryka jest absolutnie numerem jeden. Ja nie chciałam jechać do Berlina, by się uczyć. Ja tutaj mieszkam, więc dla mnie to było po prostu oczywiste, że chciałam wyjść z domu.
A druga rzecz dla mnie ważna, to ja nie chciałam robić tego po polsku. Stale się trochę sabotuję biznesowo w Polsce, robiąc różne rzeczy międzynarodowe. Myślę, że to wynika z potrzeby mojego ego. Bardzo chciałam spożytkować lata nauki języków obcych, które zawsze mnie cieszyły. I ja wcale nie mówię perfekcyjnie ani po angielsku, ani niemiecku. Dla mnie biznes online to jest przestrzeń realizowania moich talentów. Stąd potrzeba pójścia do niemieckiej szkoły, uczenia się po niemiecku, rozmawiania po niemiecku ze studentami.
Kiedy zdawaliśmy egzaminy na konkretnych projektach, można było zaproponować własne pomysły. Jeżeli znalazły się trzy osoby, które z tobą przez miesiąc będą nad nim pracowały, to razem zdajecie egzamin z tego projektu. Ja czterokrotnie – bo były cztery duże egzaminy – proponowałam projekt Love by Santi. Czterokrotnie udawało mi się zdobyć zespół, którym też kierowałam. Oczywiście na mnie leżała odpowiedzialność za efekt i ocenę. Ale dla mnie to było fantastyczne doświadczenie, że mogę wyjść z domu, poznać ludzi, współpracować z nimi. To było dla mnie ważne.
Mam takie pytanie związane z zarabianiem na blogach. Kiedy się jeździ na rozmaite konferencje dla blogerów w Polsce, to wniosek jest dość smutny. Zdecydowana większość prelegentów czy uczestników żyje z czegoś zupełnie innego. Na blogu albo nie zarabiają wcale, albo kiedy trafi się okazja. W takim razie co robią źle?
Myślę, że zaczyna się od tego, że nie mają celu zarabiania na blogu. Dzisiaj właśnie zaczęłam darmowe wyzwanie dla swoich klientek. Zaczęłam od tego, że należy zastanowić się nad swoim mindsetem. Nastroić się na to, że naprawdę chcemy zarabiać. Bo czasem na tej drodze stoi nam ego. Chcemy coś pokazać, zrobić, dostać pozytywne komentarze. Ale nie budujemy tego z zamysłem zarabiania pieniędzy.
Blogerzy rzadko zarabiają, bo skupiają się na popularności zamiast na pieniądzach
Jak zauważyłeś, na Love by Santi nie było ostatnio postów. Te transformacje, które tam przechodzę, to jest coś jak pivot, obrót o 180°. Odkryłam, że dochodzę do finansowego sufitu i nie jestem w stanie mieć więcej. Coś takiego, że koszt pozyskania czy promocji moich indywidualnych konsultacji sexcoachingowych jest za wysoki. Cena za godzinę musiałaby rosnąć do poziomu, który jest nieosiągalny dla osób, do których ja to adresuję.
Pracując z tym blogiem, mając taką ofertę, a nie inną, nie jestem w stanie przebić się przez szklany sufit. OK, zrobiłam automatyzację, standaryzację, kurs online. Ale okazuje się, że sex coaching to na tyle delikatna sprawa, że kobiety chcą pracować indywidualnie. Więc zestandaryzowany kurs, jakikolwiek by był, nie do końca spełnia ich oczekiwania. Dosyć szybko doszłam do tego smutnego wniosku. Wcześniej płakałam, smuciłam się, przeżywałam swoją własną żałobę, że nie osiągnę swoich celów finansowych za pomocą tego bloga. Ale mogę to zrobić właśnie za pomocą działalności Zarabiaj Jako Bloger.
Myślę, że często nie mamy tego momentu otrzeźwienia. Nie przestajemy myśleć o blogowaniu jak o naszym dziecku, które rozwijamy i ma dużo czytelników. Nie przechodzimy na ten drugi etap: „OK, to jest narzędzie, które pozwoli nam zarabiać pieniądze”. Wtedy zaczyna się myślenie w kategoriach biznesu, który prowadzimy, a nie bloga, który kochamy. Przykładem osoby w Polsce, która zarabia, a wcześniej robiła różne pivoty, jest Kominek. On teraz ma markę Jason Hunt. Sam całkiem fajnie opisuje wszystkie te zmiany i na tym zarabia. Myślę sobie, że czasami tracimy ten cel sprzed oczu.
Czy masz jakąś metodę, jak zmienić ten sposób myślenia? Mówisz, że dla blogera główną przeszkodą jest ego. To, że chcemy, żeby blog był czytany, popularny, aby przyciągał lajki i fanów, a niekoniecznie pieniądze. Skoro ta różnica między blogowaniem a zarabianiem pieniędzy jest w głowie, to jak to zmienić?
Mogę powiedzieć, jak do mnie to dotarło i mnie to uderzyło. Okazało, że moja ukochana Love by Santi nie zarabia tyle, ile bym chciała. To jest 30% moich przychodów, a utrzymuję się z dwóch projektów: Zarabiam Jako Bloger plus Love by Santi. Moje ego jest bardzo duże, więc był to bardzo trudny moment. Pokazał mi to Todd Herman, podobno jeden z najlepszych na świecie coachów produktywności. Jest przyjacielem Marie Forleo, jego klientkami są Kimra Luna czy Amy Porterfield.
Brałam udział w pewnym jego projekcie, a w zeszłym roku zostałam jedyną [w Polsce] partnerką JV czyli afiliacyjną. Pokazał mi, żebym codziennie zapisywała w notesiku, ile zarobiłam pieniędzy – jakie przychody wygenerowała moja działalność. Teraz upraszczam, bo nie wszystko od razu przekłada się na pieniądze. Ale załóżmy, że jeżeli coś robię i mam cel finansowy, to nie mogę sobie pozwolić na dni, kiedy nie zarabiam. Nawet jeżeli piszę jakiś post blogowy, to zadaję sobie pytanie, czy to jest dobrze zainwestowany czas. Czy przeniesie mnie on – jak taka winda – do miejsca, w którym ktoś mi za to zapłaci.
Można inaczej powiedzieć, że wszystkie moje działania są właściwie elementem lejka sprzedażowego. Oczywiście z różną intensywnością, bo niektóre będą elementem tzw. seeding, czyli siania. Będą wyprzedzały ostateczną ofertę o kilka miesięcy. Ale każde działanie, inwestycja i czas, który jest poświęcony, w pewien sposób może zostać wyceniony. I śledzenie tego codziennie bardzo mocno otwiera oczy.
W ogóle ustawianie celów w kategoriach finansowych – co nie jest najłatwiejsze dla kobiet – bardzo mocno orzeźwia. Ale właśnie dlatego nie jest najłatwiejsze. Bo nie pozwala nam robić rzeczy, które czasami kochamy i chcemy robić, zwanych pasją.
Jeżeli masz cele finansowe, czasem nie możesz robić tego, co cię pasjonuje
Jest takie przekonanie wśród niektórych, że jeżeli masz pasję i ją realizujesz, to pieniądze przyjdą. „Bądź w czymś świetna, rób to, co kochasz. Jeżeli to będzie dobre i oddasz się temu, ludzie to docenią i zaczną ci za to płacić”. Nie jest tak?
Ja kocham w tym momencie Elizabeth Gilbert, która napisała taki bestseller Jedz, módl się, kochaj. Napisała też Big Magic, czyli Wielką Magię. Ona mówi, że pasja jest fantastyczna, ale oczekiwanie, że zarobi dla nas pieniądze, jest ryzykowne. Może się okazać, że pod presją oczekiwań pasja umrze, a my nie zarobimy. Dlatego Elizabeth Gilbert mówi: „Get a day job”, czyli: „Znajdź pracę dzienną”.
Uważam, że czasami wywieramy na siebie niepotrzebną presję, myśląc, że koniecznie musimy mieć pasję i zarabiać. Dlatego łatwiej mi jest czerpać dochody na Zarabiaj Jako Bloger. Idę jak do pracy i realizuję pewne rzeczy. Jak zarobię, to jestem szczęśliwa. Wychodzę z pracy, mając czas na pasję, np. podcasty o tematyce zmysłowej czy erotycznej dla kobiet. Ale nie oczekuję, że ta pasja przyniesie mi pieniądze. Być może kiedyś tak będzie. Mam taką wizję, że nie uczę online marketingu, ale jestem tylko sex coachem. Ale nie chcę mieć presji, że już za miesiąc muszę opłacić rachunki właśnie z tego zaangażowania. To szkodzi mojej motywacji.
Więc jestem ostrożna z tą koncepcją „rób to, co kochasz”. Rób to, co kochasz, ale niekoniecznie musi to być twoja praca. Możesz gdzie indziej pójść i zarobić pieniądze. Uzyskana w ten sposób finansowa wolność pozwoli ci realizować pasję w innym obszarze. Albo po prostu w drugiej połowie dnia, bo ma on stosunkowo dużo godzin, o ile się zorganizujemy.
Wspomniałaś o tym, że codzienne zastanawianie się nad zarobkami pomaga weryfikować plany. Załóżmy, że jestem blogerem i zaczynam pisać wpis na blog. W jaki sposób mogę przewidzieć, jak to się przełoży na pieniądze? Jak to technicznie można powiązać?
Zaczęłabym od pomysłu na swój biznes, czyli działalność blogerską, trochę wcześniej, zanim zacznę pisać. Chciałabym zadać pytanie: co chcesz oferować, na jaką potrzebę danych osób chcesz odpowiedzieć? To jest taki klasyczny model budowania biznesu. Kiedy zapomnieliśmy o tym modelu, blog nie stanie się narzędziem, które będzie z nim współpracowało.
Dlatego polecam bardzo klasyczną drogę, typu: znajdź potrzebę, która jest paląca. Zacznij odpowiadać na nią. Dowiedz się, czyja ona jest. Nigdy nie jest tak, że potrzeba wędruje sama po świecie i czeka, aż ktoś ją zaspokoi. Są ludzie, którzy ją tworzą. Dowiedz się, co to za ludzie. Zadaj sobie pytanie, ile będą w stanie zapłacić za to, żeby ją zaspokoić. A potem ich znajdź i zacznij to robić w najlepszy z możliwych sposobów.
Buduj blog jak każdy biznes – pomyśl do kogo trafiasz i jaką potrzebę zaspokajasz
Wtedy, jak już masz tę podwalinę, to nie piszesz byle jaki post blogowy. Pisząc, uderzysz w tę potrzebę i pokażesz, że tam jest praca do wykonania. Zachęcisz do relacji z tobą albo po prostu zaczniesz zaspokajać te potrzeby. Jestem wielką fanką dostarczania ogromnych ilości darmowego kontentu i zaspokajania potrzeb. Często mam poczucie, że klientki nie przychodzą do mnie, żeby czegoś jeszcze się nauczyć. Robią to, bo już tak dużo się wspólnie nauczyłyśmy, że chcemy kontynuować tę współpracę czy tę podróż. Jest to też rodzaj wdzięczności.
Wierzę w tworzenie kontentu bardzo świadomie i celowo. Przykład: bloger, który pisze wpis o konkretnej potrzebie, a na koniec umieszcza pomocne narzędzie. I proponuje lead magnet, czyli próbkę lub coś do pobrania gratis w zamian za zapisanie się na newsletter. To będzie ten sam post blogowy, o którym ty mówisz, ale będzie celowy. Zaadresowany do konkretnych ludzi. Wywoła akcję, czyli pozostawanie później w kontakcie. A w takich listach możemy rozbudować lejek sprzedażowy czy czasami wspominać o tym, co robimy. Nie widzę w tym nic nachalnego, bo zawsze myślę sobie, że ktoś nas chce. To nie jest spam. Jeżeli ty chcesz coś, co ja mam, to wykonam dobrą robotę, gdy dobrze ci to dostarczę.
Da się to zrobić wtedy, kiedy rzeczywiście znamy te potrzeby, ale pytanie brzmi, jak je poznać? Czy masz jakieś narzędzia, ułatwiające znalezienie takich potrzeb, których rozwiązanie pozwoli zarobić pieniądze?
Można dwojako podejść do tego zagadnienia. Najpierw przeanalizować swoje mocne strony. Często spotykam kobiety, które uwielbiają rękodzieło, coś dziergać. Ale jest z tym problem. Trzeba się bardzo nagłowić, żeby ten model działał i przynosił zyski. Chociażby ze względu na ilość czasu, którą trzeba poświęcić na wykonanie jednej jednostki tego czegoś. Myślę, że niekoniecznie trzeba myśleć o pasji, żeby odkryć własne mocne strony i zbudować na nich działalność.
Przykładowo ja lubię mówić, ale też mogę mówić do siebie, do komputera. Okazało się, że webinary, w porządku, jadą. Następnie: czy lubię uczyć i umiem to robić? Ja całe życie faktycznie uczę. Od kiedy jeszcze pracowałam jako akademicki filozof, także coachingowałam. Ale to jest pewna mocna strona, którą musiałam odkryć, np. pisanie i uczenie. Ja to lubię robić i umiem. Więc zachęcam do tego, żeby najpierw rozpisać swoje mocne strony i umiejętności, które już posiadamy. Poszukać swojej strefy geniuszu – nie tylko kompetencji, ale tego, co robimy naprawdę fantastycznie, lepiej niż inni. I to nie jest zawsze pasja. To może być coś, co przychodzi nam łatwo i co generowaliśmy przez lata. Bo lubimy ignorować swoje talenty – szczególnie my, kobiety.
Jak już sobie wymyślimy, co mogłybyśmy robić, to warto spotkać się z naszymi potencjalnymi klientami. Warto pytać, czy tego by potrzebowali i w takiej cenie, albo czy zapłaciliby za coś pieniądze. Być brzmię teraz jak jakiś materialistyczny stwór, że pieniądze, pieniądze… Ale dla mnie to jest sposób przepływu energii.
Bardzo łatwo mówi się w naszej kulturze „dziękuję”. Ja mam na myśli rodzaj takiego mocniejszego „dziękuję”, czyli napiwku. Zesztą w innych kulturach nie jest on niczym dziwnym, jest właśnie takim naszym polskim „dziękuję”. Więc uważam, że mówimy o pewnym przepływie energii i to zarabianie jest rodzajem głosowania ludzi. Kiedy ktoś mi powie „robisz fajne rzeczy”, to nie uwierzę. Uwierzę, jeżeli mi za to zapłaci. To jest dużo pewniejszy feedback. Ktoś zagłosował na mnie swoimi pieniędzmi, zatem też czasem i wysiłkiem. Więc to jest wtedy dla mnie taki pewny głos.
Pieniądze są czytelnym potwierdzeniem, że inni doceniają to co robisz
Sugerowałabym więc, żeby znaleźć osoby, dla których potencjalnie chcielibyśmy coś tworzyć, np. usługę lub produkt. Potem zapytać, w możliwie najbardziej otwartym wywiadzie, co by je interesowało. I cały czas walidować swoje pomysły. Cały czas konfrontować nasze pomysły na usługi i działalność z potrzebą rynku. Mówiłam o tym na początku. Zarabiaj Jako Bloger wypłynął, ponieważ kobiety prosiły mnie, żebym je nauczyła np. ustawiać reklamę na Facebooku. Chciały się dowiedzieć, jak zrobić zapis do newslettera. Pytały, co to są te leadboxy, jakie social media mają wybrać… Umiejętność tworzenia fajnych projektów to umiejętność wsłuchania się w to, co do nas mówi świat i nasi potencjalni klienci.
Czyli tak naprawdę hasło „zarabiaj jako bloger” jest w pewnym sensie umowne. Niekoniecznie trzeba mieć klasycznego bloga, żeby zaspokajać potrzeby ludzi.
Oczywiście, dlatego cały czas się śmieję, że to, czego uczę, to jest kobiecy online marketing. Kobiecy w tym sensie, że do nauczenia się i do zastosowania przez kobiety. Kursantką Zarabiaj Jako Bloger była np. właścicielka pralni ekologicznej. I ona chciała zadbać o swoją prezencję online. Popracowałyśmy w taki sposób, że coraz więcej osób zgłasza się do jej lokalnego biznesu przez działalność online. Ona cyklicznie odpowiada na pytania najczęściej zadawane przez klientów w formie filmiku na YouTube. To się wszystko pięknie pozycjonuje, myślimy bardzo intensywnie o SEO. Jest też sklep brafitterski z Berlina… Różne historie się pojawiają, gdzie ktoś mnie zapytał, czy on może wziąć udział w tym kursie, czy się czegoś nauczy. I zawsze myślę, że tak, bo ja uczę właściwie takiej prezencji online.
Hasło „zarabiaj jako bloger” jest więc umowne. Natomiast najłatwiej jest mi to pokazać tym blogerkom, które nigdy nie pracowały z mocnym celem zarabiania pieniędzy. Ja pomagam im go na nowo ukonstytuować, wpleść w to, co one robią. Czasem coś zmienić, zaproponować jakiś model biznesowy, który byłby u podstaw tego bloga. Kocham pracować z blogerami, bo oni są też technologicznie zaprzyjaźnieni z tym wszystkim, rozumieją fundamenty. I wystarczy tam czasami zrobić drobny twist, gdzieś dodać ofertę, zmienić ją. W niektórych przypadkach zmienić sam mindset, sposób prowadzenia bloga. I można uzyskać naprawdę zachwycające finansowe efekty.
A możesz podać jakiś przykład, co trzeba na takim blogu zmienić? Co wtedy, gdy zgłasza się do ciebie bloger, który ma fanów, ale to jest kompletnie niesprzedawalne. Jeżeli w grę wchodzi drobna poprawka do danej oferty, to super. Ale co robisz, gdy taki blog nie ma de facto żadnego potencjału biznesowego?
Wiesz co, chyba nie jest nigdy tak, że coś nie ma potencjału biznesowego, trzeba się tylko zastanowić. Zdarza się, że mamy 20 tys. fanów, ale oni są niezaangażowani albo tacy bardzo pozbierani. Że mamy do czynienia z takim frankensteinem. Często się zdarza, że mamy dużo osób zapisanych na newsletter i to bywa bolesne. Bo płacimy za programy newsletterowe w zależności od liczby subskrybentów.
Jak ktoś wydaje na newsletter i się tym denerwuje, to jest pierwsza oznaka, że trzeba się udać do Santi [śmiech]. To jest pierwszy znak, że mamy małego frankensteina. Bo powinniśmy tak sprzedawać przez newsletter, żeby jego koszty stanowiły ułamek – 5%, 10%. To zależy od biznesu, ile procent, bo może być 1% albo 10%. Ale jeżeli newsletter na siebie i na nas nie zarabia – i to większych pieniędzy – to coś robimy nie tak. I najczęściej trzeba by się było zastanowić, do kogo mówimy i jak można zmienić grupę docelową.
Jeżeli masz listę adresową i na niej nie zarabiasz, to coś jest nie tak
Mój przykład. Jak zaczęłam pracować jako sex coach, miałam bardzo dużo fanów, dlatego że często we wpisach umieszczałam opowiadanie erotyczne. Dla mnie te opowiadania są narzędziem pracy, jest to rodzaj pisania terapeutycznego. Widzę dydaktyczne powody, żeby pisać czy zachęcać kobiety do pisania opowiadań erotycznych. Natomiast okazało się, że czytelniczki tych opowiadań nie są klientkami sexcoachingowymi. Blog miał tysiące wejść – wcześniejszy, już zamknięty, nawet sięgnął miliona – natomiast absolutnie nikt nic nie chciał ode mnie kupować. Więc to kosztowało mnie właśnie ten pivot. Mam teraz dużo mniej fanów w swojej społeczności, ale to są osoby gotowe zagłosować na mnie swoimi pieniędzmi. Nie tylko dobrym słowem czy chwilą przeczytania artykułu. I myślę, że to jest cały czas naprawdę kluczowa sprawa.
Ja zresztą często wypuszczam darmowe materiały na ten temat, teraz tworzę wyzwania – to będzie darmowa rozgrzewka do samego programu. Uczę znajdowania grupy docelowej i mówię, jak to jest ważne potem na etapie zarabiania. Bo nie chodzi nam o to, żeby mieć tysiące ludzi, tylko o to, żeby kupiło 100, 200 albo 800 osób, jak u Pani Swojego Czasu. To jest najważniejsza rzecz.
Mówiłaś o zaspokajaniu potrzeb i tworzeniu treści. Jest jeszcze jeden element, o którym wspomnieliśmy w trakcie, ale myślę, że warto rozwinąć ten wątek. Jak przyciągnąć ludzi, żeby się z tymi naszymi treściami zapoznali? Niezależnie od tego, czy one będą na blogu, w formie webinaru czy wpisu w mediach społecznościowych. Jakie techniki docierania do grupy docelowej z twojego doświadczenia działają najlepiej, a na które szkoda czasu?
Każde celowe działanie. Jestem za tym, żeby testować rozwiązanie i potem analizować. Nie jestem za tym, żeby robić, robić i potem załamać się, że nie wyszło, albo ucieszyć się, że wyszło. Uczę moje klientki, żeby co dwa tygodnie patrzyły na liczby i oceniały swoje zachowanie. Żeby uczyły się na własnych błędach, ale też na sukcesach. Żeby działały według zasady: robić więcej tego, co sprawdza się w moim biznesie, a mniej tego, co nie działa.
Ale jest moment, żeby pochwycić uwagę, dopiero potem naszą treścią budujemy pewną relację. Aby pochwycić uwagę, zdecydowanie warto być w social mediach. Tylko pytanie: w których? Nie ma uniwersalnej odpowiedzi, że najlepiej we wszystkich. Ja wręcz powiem: po co we wszystkich, skoro nie wszędzie są twoi klienci? Więc dowiedz się, gdzie oni są, z jakich profilów korzystają. Więcej: w jakich godzinach są w tych social mediach, w jakich okolicznościach, ile uwagi inwestują. Bo kimś innym jest ktoś, kto słucha podcastów, on jest z nami absolutnie tutaj i teraz. Ja mogę mu wówczas oferować rzeczy, które trafią do środka jego głowy. Ale jeżeli to jest wpis na Facebooku, który przeleci przez mój newsfeed, to szansa na pochwycenie uwagi drastycznie spada.
Kiedy wiemy, z kim pracujemy, to zaczynamy pytać, gdzie ten ktoś jest, gdzie inwestuje swoją uwagę. I tam chcemy ją pozyskać. Możemy to zrobić w sposób organiczny, czyli po prostu pojawiając się często. Bardzo polecam obecnie livestreamy na Facebooku. Krótkimi filmami można też działać na Instagramie. Snapchat to nowe narzędzie, w Polsce jeszcze niewiele grup docelowych się tego chwyta, ale młodzież jak najbardziej. W zależności od tego, z kim pracujemy, możemy też szukać potencjalnych klientów, którzy dopiero później nimi zostaną. Ja jestem dużą fanką livestreamów. Same social media promują tę formę, a jeżeli one to robią, to my możemy wskoczyć na tę falę.
Natomiast drugą strategią, którą będę polecać dopóki Google żyje, jest oczywiście SEO. To jest dbanie o to, żebyśmy wyskakiwali stosunkowo wysoko w wyszukiwaniu organicznym w wyszukiwarce Google. Słuchacze, macie problem – co robicie? Pytacie wujka Google. Jeśli klienci piszą np.: „Co zrobić z brzydkim zapachem z kobiecych miejsc intymnych”, to my w ten sam sposób odpowiadamy. Chodzi o to, żeby poznać formę ich pytania, odpowiedzieć rzeczową wiedzą i później coś zaoferować. Cała strategia SEO zakłada, że naprawdę wiemy, co wpisuje nasz klient w wyszukiwarce. Wtedy staramy się być pierwszym jego wyborem, osobą, która ma najlepszą odpowiedź i zaraz z nią startuje.
Zresztą największą wyszukiwarką na świecie jest Google, ale drugą YouTube. Czyli możemy też nagrać wideo, które odpowiada dokładnie na to pytanie. Może wręcz mieć tytuł: „Jak…?” i gdzieś tam prezentować też naszą osobę. Oczywiście najpierw dostarczając wartościowy content czy odpowiedź na dane pytanie.
Myślisz, że bloger jest w stanie sam ogarnąć SEO? Czy to już w tej chwili jest temat zbyt złożony i podlegający często zmianom? Może lepiej to powierzyć jakiejś agencji, która się tym fachowo zajmie?
Absolutnie nie powierzać agencji. Ja jestem też przeciwna agencjom reklamowym. Bo co ona zrobi? Powie tak: „Pan nam zapłaci tysiąc złotych, a my sprawimy, że to słowo kluczowe będzie na pierwszym miejscu na liście”. I potem się okazuje, że np. tym słowem kluczowym jest „doradztwo intymne”. Tylko że nikt nie szuka „doradztwa intymnego”. Nikt nie poszuka doradcy intymnego, bo pachnie mu brzydko. Więc trochę jestem ostrożna.
Nie mówię, że każda agencja SEO tak działa. Musimy sobie uświadomić, że są pewne mechanizmy. SEO to jest kwestia pojawiania się w organicznych wyszukiwaniach Google. Bazuje na prostej zasadzie: Google kocha osobę, która szuka w internecie. Jeżeli my zrobimy dobrze osobie, która szuka w internecie, to Google pokocha nas – będzie miłosny trójkąt.
SEO to miłosny trójkąt: dostawca treści – Google – użytkownik wyszukiwarki
Więc możemy sobie po prostu wypisać kilka ważnych czynników, np. wiek domeny. Innym sygnałem, że zrobiliśmy dobrze osobie, która szuka, jest czas pobytu na naszej stronie. To jest informacja dla Google: „O proszę, polubili się, to my lubimy też tę osobę”. I możemy teraz zbudować bardzo ciekawe strategie, korzystając z prostych czynników. Ja mówię o 8–9 elementach, które wpływają na SEO na naszej stronie – co sami możemy na niej zrobić. Możemy umieścić filmik, który będzie ktoś oglądał, więc dłużej u nas zostanie. Możemy zadbać o porządną nawigację i linkować sami do siebie. W ten sposób użytkownik dowie się o następnych artykułach albo pójdzie w miejsce, które mu wskażemy.
Generalnie błędem jest myślenie, że wpuszczamy kogoś na naszą stronę i on ma chodzić jak sobie chce. My raczej budujemy koncept persony, czyli osoby, z którą chcemy współpracować. Bierzemy ją za rękę i prowadzimy po naszym blogu. Mamy wiedzieć, co robimy. To wszystko sprawia, że Google nas kocha, bo wzięliśmy tę osobę za rękę i poprowadziliśmy ją przez naszą stronę.
Drugim elementem dbania o SEO są działania już poza naszą stroną internetową – linki zewnętrzne do naszego bloga. Możemy zadbać o to relacjami, pisząc posty gościnne czy nawet działając w social mediach. Wszystkie linki w social mediach są linkami zewnętrznymi dla naszej strony, co może pięknie wpłynąć na pozycję SEO.
Popularny filmik na YouTubie, jeżeli w opisie będzie miał aktywny link do naszej strony, może ją wywindować do góry. Nie mówiąc o tym, że moglibyśmy spróbować zrobić wpis w Wikipedii z linkiem do naszego bloga. Ale to jest bardziej skomplikowane i już trochę w szarej strefie. Musimy naprawdę być ekspertem i nasz blog musiałby uchodzić za ekspercki. Ja mam plan wpisu o masażu prostaty po polsku, więc jeszcze mam szansę.
Gdyby ktoś chciał znaleźć cię w internecie, gdzie powinien szukać?
Można mnie szukać na MajaNiestroj.com, link jest do znalezienia również na Facebooku i tam jestem bardzo aktywna. Tam spotykam się ze swoimi kobietami, które chcą pracować, więc jeżeli ktoś lubi być w stałym kontakcie, to zapraszam.
A jeżeli jakiś facet będzie zainteresowany, to go wyrzucisz czy zaakceptujesz?
Wyrzucę [śmiech]. Tego się nie spodziewałeś! Próbowałam robić tego typu eksperymenty. Okazuje się, że dynamika grupy się wtedy troszeczkę załamuje. Mężczyźni mają inne oczekiwania dydaktyczne, a ja nie do końca jestem w stanie im sprostać, kiedy mówię do kobiet. One zaś nie oczekują twardych danych, tutoriali. Chcą właśnie, żebym im opowiedziała o Google jako miłosnym trójkącie, że to będzie przyjemne. Ja mam za tym wszystkim dane, ale tworząc pewne standaryzowane produkty, jednak skupiłam się na bardzo konkretnym odbiorcy i on jest płci żeńskiej.